Wszystko zaczęło się normalnie, jak na każdej imprezie
urodzinowej małolatów. To wcale nie tak, że zgodziłam się pilnować młodszej
siostry i całego domu, kiedy rodzice pojechali na wakacje, a o imprezie
dowiedziałam się ostatnia, jakieś pół godziny przed. Oczywiście, że nie
obchodziło mnie co ona robi, ale bez przesady, chciałabym mieć gdzie mieszkać
do powrotu rodziców, do tego wydziedziczenie nie wchodziło w rachubę, dlatego
ostatecznie skończyłam z bandą gówniarzy na całą noc. Na początku nawet nie próbowałam
udawać, że mnie interesują, ale w momencie, kiedy zaczęli drzeć się tak głośno,
że obawiałam się nalotu policji, musiałam iść coś z tym zrobić. Oderwanie się
od filmu było przykre, acz konieczne w tej sytuacji. Nie spodziewałam się
jednak, że przez dwie godziny zdążyli zrobić tak wielki syf w całym domu.
Wychodząc z pokoju wpadłam na dziwną kupę czegoś i do tej
pory nie jestem pewna co to było. Ominęłam ją starannie, żeby już jej nie
dotknąć i skierowałam się do kuchni, po drodze mijając migdalącą się parę.
Dobra, ja rozumiem, hormony i te sprawy, ale od tego ludzie nie zmieniają się w
glonojady, a przynajmniej nie powinni. Myślę, że to można leczyć, na początku
wystarczy odstawić alkohol i wszelkie środki psychotropowe, a później pochodzić
do kościoła przez tydzień. Gdyby ktoś pytał: nie, nie sprawdzałam i nie mam
zamiaru, moja ludzka postać mi wystarcza, nie potrzebuję wielkiej przyssawki na
twarzy.