Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 28 października 2018

[115] No me culpas a mi ~ Miachar


            Nie lubiła tu przychodzić. Ten blok zawsze miał w sobie coś niepokojącego, coś, co sprawiało, że przechodziły ją ciarki, ilekroć przed nim stawała, a to, że już jakiś czas temu przekroczyła trzydziestkę, w żaden sposób nie niwelowało jej lęku. Nie lubiła tu przychodzić i już, a mimo to regularnie wracała jak alkoholik, który wierzy, że sam da radę wygrać z nałogiem, po czym sięga po kolejną butelkę wódki. Wiedziała, jak destrukcyjne jest to błędne koło, jednak mimo tej świadomości nie umiała się z niego wyrwać. Musiała tu przychodzić, inaczej w jej życiu pojawiłaby się trudna do zapełnienia pustka.

             Dlatego znowu tu szła. By jak co dwa tygodnie zmierzyć się z tym obskurnym blokiem i by wysłuchać ostatnich plotek, jakie pojawiły się w okolicy, a które musiały dotrzeć do uszu Mirandy – jej starszej koleżanki z ogólniaka, która szybko zaciążyła i od prawie piętnastu lat była kurą domową. Prowadząc takie, a nie inne życie, zderzała się z najnowszymi wieściami właściwie chwilę po tym, jak te zaczynały istnieć, a że lubiła się nimi dzielić, stanowiła świetne źródło niekoniecznie sprawdzonych informacji.
            W oknie kuchni dało się dostrzec czyjąś postać, co ułatwione było przez zapalone światło. Miała nadzieję, że tą osobą jest Miranda - nie uśmiechało jej się rozmawiać z jej mężem i czekać, aż ta wróci z zakupów, co zdarzyło się już dwukrotnie i wcale nie było miłym doświadczeniem. Najpierw jednak trzeba było pokonać klatkę i wspiąć się na drugie piętro, a to mogło stanowić poważne wyzwanie.
            Już przed drzwiami, nim sprawdziła, czy musi użyć domofonu, w nozdrza uderzył ją zapach nie tak świeżego cementu. Czyżby trwał remont? – w jej myśli wdarło się pytanie, na które odpowiedź uważała za oczywistą. To miejsce już dawno zostało zapomniane przez Boga i władze miasta, komu do głowy przyszło prowadzić tu jakiekolwiek prace mające wpływ na ogólny wygląd budynku? Pomyliła się jednak, o czym przekonała się, wchodząc na klatkę – bo, jak się okazało, drzwi były otwarte – i uderzając w wiadro, które ktoś postawił bardzo blisko wejścia.

           
Szlag – warknęła pod nosem i zakaszlała, bo przez nagłe poruszenie w powietrze wzbił się kurz czy jakieś inne popioły, nie myślała nad tym za bardzo, tylko ruszyła w stronę schodów i zaczęła się po nich wspinać, by jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu koleżanki.
            Szczęście jej sprzyjało tego popołudnia: zastała Mirandę i to w dodatku samą, bez towarzystwa męża i obu pociech (drugie dziecko urodziła w dwudzieste urodziny, więc miała już dość duże potomstwo, by nie musieć go ciągle pilnować i podcierać tyłek), uśmiechniętą i piekącą coś, co zwalało z nóg zapachem marcepanu, ulubionego smakołyku tejże kury domowej.
            – Jak miło cię widzieć! – krzyknęła Miranda chwilę po tym, jak otworzyła drzwi i rzuciła się na koleżankę z uściskiem. – A już myślałam, że nie przyjdziesz, pochłonięta swoimi tłumaczeniami.
            Pozwoliła się przytulić, nie skomentowała jednak takiego powitania.
            – Cześć – odparła tylko. – Ładnie pachnie – dodała, nie chcąc za wcześnie wyjść na osobę, która ma wszystko gdzieś. – Co pieczesz?
            – A, to taka moja wariacja z użyciem przepisu kuzynku na keks – odpowiedziała Miranda, prowadząc ją do kuchni. – Zamiast robić polewę z marcepanu, postanowiłam dodać go w kawałkach do ciasta, jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie. Jak, myślisz, Ruby, będzie to dobre?
            Mam nadzieję, że nie będzie zabójcze, pomyślała ta, która przyszła posłuchać plotek, a gospodyni zaczęła się krzątać i przygotowywać herbatę, bo doskonale wiedziała, że jej gość pije tylko ten napój. Ruby usiadła na jedynym niepoobijanym krześle przy stole i rozejrzała się po pokoju. Przez lata nic się tutaj nie zmieniło, jedynie królowa tego całego grajdołka stała się szersza i mniej atrakcyjna. Patrząc na koleżankę, Ruby wiedziała, jaka nie chce nigdy być. Nie da się usidlić jakiemuś casanovie, nie zostanie inkubatorem dla innego ciała ani razu. Widziała siebie jako jednostkę samą, ale nie samotną. Jej własne życie wystarczało do szczęścia, nie musiała dzielić go i współdzielić innego z drugą osobą.
            – Pewnie będzie dobre – powiedziała, wracając do zadanego pytania. – Powiedz mi, czy działo się ostatnio coś nowego? Jakoś moje sąsiadki o niczym ciekawym jakoś nie rozmawiają.
            Tak właściwie to nie zwracała uwagi na to, o czym perorują mieszkające tuż obok stare kobiety, wdowy i emerytki, bo dość się już nasłuchała o ich problemach ze zdrowiem, o dzieciach i wnukach, jak i o tym, jaki to burmistrz jest zły, bo nie robi nic dla seniorów, ale wiedziała, że jeśli tak zacznie rozmowę, Miranda będzie chciała pokazać, iż rubowe sąsiadki to nic nie wiedzą o tym, co się dzieje w świecie.
            Nie pomyliła się – ledwie skończyła mówić, a już wzrok kury domowej skupionej był na niej, sama Miranda aż się paliła do tego, by podzielić się wieściami, musiała tylko zaczekać, aż zagotuje się woda i będzie mogła zalać koleżance herbatę.
            Kiedy kubek z parującą zawartością został był postawiony na stole, Miranda usiadła naprzeciwko gościa – nie zważając na to, że usiadła przy tym na ukochanej maskotce młodszej pociechy, której zafundowała (maskotce, nie dziecku) bardzo bliskie spotkanie ze swoimi gazami – i bez namawiania zaczęła zdawać relację.
            – Pamiętasz tę rudą zołzę z domu na końcu mojej ulicy? – Ruby skinęła głową. Któż nie znał tej lafiryndy, która oddawała się na prawo i lewo za butelkę whisky, którą potrafiła obalić sama w pół godziny? Chyba tylko jakiś zbłąkany turysta. – Doigrała się. Ma kiłę, a jej mąż – Boże, miej go w opiece – złożył wczoraj do sądu papiery rozwodowe.
            Ruby nie była zaskoczona taką koleją rzeczy, bo to było więcej niż do przewidzenia. Zbytnio ją to także nie interesowało – ta sytuacja w ogóle jej nie dotyczyła, ale musiała ją jakoś skomentować, by Miranda miała pewność, że ta informacja została przyjęta i przetworzona.
            – Mam nadzieję, że rozwód będzie szybki – powiedziała Ruby i upiła łyk herbaty. Nie była to zbyt dobra herbata, ale i tak lepsza od tej, którą miała u siebie w domu. – Wydarzyło się coś jeszcze?
            Zazwyczaj po tym pytaniu koleżanka z dawnych czasów zaczynała monolog o tym, kto z kim, jak i dlaczego, że ktoś się z kimś pokłócił czy też o tym chuderlawym psie sąsiadów z bloku naprzeciwko, który już dawno powinien zdechnąć, a nie wciąż ozdabiać chodniki swoim śmierdzącym gównem. Tak działo się zazwyczaj, ale dzisiaj już coś w powietzu nakazywało podejrzewać, że będzie inaczej. Miranda nie wpadła w słowotok, a odchrząknęła, spojrzała w stronę zlewu, gdzie piętrzyły się nieumyte po robieniu ciasta naczynia, usilnie starała się nie patrzeć na Ruby, co stawało się z każdą sekundą coraz bardziej podejrzane.
            – Wiesz – zaczęła – wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, która była interesująca... ale i straszna. Chodzi o Jan
ósa Bitkera...
            Odpowiednie zakończenie wielokropkiem było słyszalne aż za bardzo, sprawiło również, że Ruby zainteresowała się tym, czego mogły dotyczyć kolejne słowa.
            – Co z nim?
            – On i jego siostra zostali pozostawieni w lesie na śmierć – wyznała szeptem Miranda i zlękniona spojrzała na swojego gościa. – Zaginęli w ostatnią niedzielę tuż po mszy, na której pasto znowu mówił coś o jakiś datkach na remonty czy coś podobnego.
            To nie jest istotne, przemknęło przez myśl Ruby. Przejdź do rzeczy.
            – Wiesz, najpierw rodzice myśleli, że dzieciaki bawią się tylko za domem, bo bardzo często tak robiły – każde w swoim zakresie, rozumiesz – ale jak nie wróciły na obiad, to zaczęto ich szukać!
            – Skąd wiesz, że pozostawiono je w lesie na śmierć? – Ta kwestia wydała się gościowi być tą najbardziej interesującą.
            – Bo porywacz dzieci, kimkolwiek był, zostawił na szyi Jan
ósa wiadomość.
            Włoski zjeżyły się na ramionach Ruby, tak makabrycznie zabrzmiało to, co właśnie powiedziała jej koleżanka.
            – N-na... na szyi?
            Miranda upiła łyk herbaty z kubka Ruby, jakby to był jej.
            – No tak, na szyi. Pozostawił tabliczkę z napisem "Śmierć dzieciom złego!" i porzucił je. Ta mała Bitker to ponoć cały czas płakała, jaką ją w końcu późnym wieczorem znaleźli, za to Jan
ós...
            Nie musiała kończyć, Ruby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ten autystyczny w stopniu średnim chłopiec mógł się zachować. Jeśli nie miał ataku autoagresji czy też paniki, musiał zamknąć się w sobie na wszystkie spusty i w swojej skorupie czekać, aż ktoś go znajdzie.
            Taka przygoda na pewno pozostawi coś w głowach tych dzieci, traumę, z którą walka może być naprawdę trudna.
            – Ale wszystko dobrze się skończyło – dodała Miranda, w ogóle nie dostrzegając u swojego gościa wyrazu zaskoczenia, bo  nie sądziła, że czymkolwiek mogła go zaskoczyć. Gdyby tylko wiedziała, jakie podejrzenie pojawiło się w głowie Ruby, może sama zastanowiłaby się nad tym całym porwaniem. – Dzieci się odnalazły, zapewniono im opiekę medyczną i psychologa – wiesz, to ta dziwna szatynka, która ma męża detektywa, ta z Wielkiego Jabłka, ponoć odpoczywają po jakieś akcji – tylko tego łotra, który je porwał, jakoś nie udało się jeszcze złapać.
            Ruby nie była tym zdziwiona, wiedziała, że w trakcie dochodzenia nie uda się go złapać, ale ani myślała dzielić się tą wiedzą.
            – A wydarzyło się coś jeszcze? – dopytała, czym teraz uruchomiła koleżankę na dobre.
            Kiedy wychodziła godzinę później po wypiciu trzech kubków hebaty, nieprzyjęciu kawałka keksu, który wyglądał strasznie, oraz chłodnym powitaniu z mężem Mirandy i jej dziećmi, dobrze wiedziała, co musi zrobić. Odchodząc dwa kwartały od tego smutnego bloku, któy tak ją przerażał, wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon komórkowy i szybko wybrała numer, o którym nie wiedział nikt poza nią. Już po dwóch sygnałach po drugiej stronie odezwał się rozbawiony głos.
            – Proszę, proszę, proszę, kto to się odezwał. – Przywitania są już passe, kto by zaprzątał sobie nimi głowę. – Co tam, kamyczku? Jak życie?
            Nie chciała konwersacji, chciała znać powód.
            – Czyś ty do reszty zwariował? – warknęła do słuchawki. – Do końca cię pogrzało? Żeby porywać Jan
ósa i...
            – Nie wiń mnie, Ruby – przerwał jej szybko. – Dobrze wiedziałaś, że to kiedyś nastąpi. Przecież ci mówiłem, że zwykli ludzie zaczęli mnie nudzić.
            – Ale autystyczne dziecko razem z młodszą siostrą?! I to w momencie, kiedy w mieście są psycholog i detektyw ze dużej stolicy?!
            Śmiech w słuchawce ją zirytował.
            – No oczywiście, przecież bez tego zabawa nie byłaby taka przednia! Oboje się zaangażowali i pomagali w poszukiwaniach. Wiesz, jaki świetny z nich duet? Ach, chyba w końcu trafiłem na godnych siebie przeciwników.
            Ruby westchnęła i podniosła głowę, na chwilę zapatrzyła się w nocne niebo.
            – Gdzie teraz jesteś? – zapytała.
            – Tam, gdzie zawsze, bo gdzie indziej miałbym być – zanucił w odpowiedzi i roześmiał się jeszcze raz.
            – Więc tam zostać – nakazała. – Niedługo się zjawię.
            – Oczywiście, oczyiście, moja mała. Czekam na ciebie.
            Rozłączył się, a ona westchnęła, schowała komórkę z powrotem do kieszeni i ruszyła tam, gdzie królowało zło wcielone w szalonego mężczyznę. Ktoś musiał mu w końcu przemówić do rozumu, że zbrodnie popełnia się po cichu, bez świadków i śladów.  W końcu to ona była nieuchwytną morderczynią z Wisconsin. I ani myślała, by kiedykolwiek dać się złapać, nawet sławnemu małżeństwu z Nowego Jorku.


3 komentarze:

  1. O kurcze, takiej końcówki się nie spodziewałem! Świetne :D Uśpiłaś moją czujność herbatką i ploteczkami :P Fabuła bardzo dobrze zbudowana - toczy się spokojnie i nagle zaczyna przyspieszać. I są drobne literówki, ale myślę że to wina słownika czy innej autokorekty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od wstepu tekst mnie wciągnął. Bardzo intrygujacy.
    Może zamiast- " dlatego znowu tu szła" lepiej by brzmiało "dlatego znowu tu była" lub "dlatego znowu tutaj przyszła".
    Wydaję mi się ze narracja jest mocno nasycona poglądami i sposobem patrzenia na świat glownej bohaterki Ruby mimo, że narracja jest w trzeciej osobie. Spodziewalabym sie bardziej obiektywizmu w narracji.
    Porwanie dzieci😲 zrobiło się ciekawie, ale tak jak skomentowała Ruby, załatwił to niezbyt profesjonalnie. Kto by pomyślał, że to ona jest tutaj najwiekszym zbrodniarzem. Fajny test. Chętnie sie dowiem jaką nauczkę Ruby da koledze.

    OdpowiedzUsuń
  3. ło, nieźle, naprawdę nieźle mną zakręcił ten tekst. najpierw przez jego większość myślałam tylko o tym, jak ja nie lubię tego terminu "kura domowa" , chociaz do Mirandy musze przyznac pasuje jak ulał, a potem dałam się ponieść. końcówka całkowicie mnie zaskoczyła, no i juz rozumiem po co Ruby wysluchuje tych ploteczek. no a ten porywacz, czy oni ze sb wspolpracują? skad sie znaja? zaskakujace, ze tak statyczny tekst, zwykle ploteczki u kolezanki, przeksztalcil sie w historie od zbrodniach i porywaniu dzieci. a Ruby zdawała sie taka... normalna! <3

    OdpowiedzUsuń