Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 22 października 2018

[114] Okrutny książę ~SadisticWriter


Dziwna fantazja na temat Havela i Farinae, która w realnej wersji „Białego odcienia zła” zapewne (NA PEWNO) się nie wydarzy. Po prostu nic innego mi nie pasowało pod ten dialog, a głowiłam się nad nim dniami i nocami. Kreśliłam, mazałam, rwałam włosy z głowy i dupa. Ostatecznie nie bardzo mi się jakoś to podoba. Nie czuję klimatu. Jest Dziwnie. Ale trudno. Po ptokach.  

***
Człowiek to istota omylna, pozbawiona choćby krztyny idealności uchodzącej za główną cnotę wszystkich nieistniejących bogów. Wiedziałem, że z powodu mojego zepsutego wnętrza nigdy nie będę uchodził za wzorzec ideału, dotąd myślałem jednak, że wszystkie moje decyzje były przynajmniej zbliżone do perfekcji. Myliłem się. Przegrałem bitwę o ostatnie słowo, bo te znajdowało się pod władczą dłonią mojego przybranego ojca – króla Astrantii, Levina Danneville’a. Niezastosowanie się do jego rozkazów byłoby jednoznaczne ze zdradą stanu, a ja jeszcze przez moment potrzebowałem utrzymywać pozory bycia posłusznym książątkiem, bezmyślnie podążającym za ciągnącą się po ziemi królewską szatą Levina.
– Przekazuję ten obowiązek tobie, Havelu. – Kiedy padły te znamienne słowa, moje okute lodem, okrutne serce, pierwszy raz od długiego czasu drgnęło niespokojnie w piersi.
– Tam na zewnątrz jest ośmiuset ludzi, którzy chcą się tym zająć. Dlaczego akurat ja? – syknąłem przez zęby. Tak naprawdę nie musiałem zadawać tego pytania, bo znałem odpowiedź. Stanowiła ona logiczną całość w związku z wydarzeniami, które miały miejsce na balu czczącym urodziny Sevrina – mojego przybranego brata, mającego w przyszłości zostać królem Astrantii. Gdyby nie moje ryzykowne decyzje, gdyby nie moje zaślepienie nienazwanymi jeszcze uczuciami, zapewne nigdy by do tego nie doszło. 
– Powinieneś być mi wdzięczny za to, że nie kazałem ściąć jej głowy na sali balowej. – Król Levin nieznacznie podniósł głos, co miało być dla mnie wyraźnym ostrzeżeniem. Ojciec rzadko unosił się gniewem. Był jak niezmącona fala na brzegu spokojnego oceanu. Każdy miał jednak swoje granice. – To zaszczyt, który przysługuje tobie. Dopełnisz go dnia jutrzejszego, na oczach wszystkich tu zgromadzonych, którzy byli świadkami owego wydarzenia. Jesteś to winien ludowi Astrantii, mnie, swojej matce, a szczególnie Sevrinowi.
Powstrzymałem się od głośnego prychnięcia, tłumiąc je wewnątrz siedliska gniewnych uczuć, każdego dnia podsycanym absurdalnymi rozkazami i mającymi mnie omamić zaszczytami. Zamiast tego spojrzałem na szczupłą Amaris, siedzącą na swoim miejscu z zaciśniętymi, pobielałymi dłońmi trzymającymi się kurczowo oparcia. Nawet jeżeli zawsze była po mojej stronie, nie mogła tego okazywać królowi. Jej milcząca obrona wyrażała się wyłącznie w mimice, która teraz wskazywała na zmartwienie.
Skierowałem spojrzenie na Sevrina, który patrzył na mnie z góry, niczego nie mówiąc. Jego policzki zdobione były kroplami krwi. To przypomniało mi o mojej przybocznej, która tkwiąc w szale bezwzględnego zabijania, była blisko od tego, aby wbić mu miecz prosto w serce. Sevrin próbował ukryć strach za zasłoną uwitą ze sztucznego chłodu i władczości. Po raz pierwszy dostrzegł bowiem, że powinien bać się nie tylko broni, jaką dzierżyłem w swoich dłoniach, ale również mnie samego, bo byłem tym, który tą bronią władał.
– Dobrze, ojcze. Postąpię jak każesz – powiedziałem w końcu niskim, chłodnym głosem, który zapowiadał rychłe powstanie przeciw niemu.
Słyszałem jak Amaris wydaje z siebie ciche westchnięcie. Levinowi i Sevrinowi mogło kojarzyć się z ulgą, ja jednak wiedziałem, że to smutek mieszający się z żalem. Moja matka dostrzegała w końcu więcej niż inne osoby w tym zamku. 
– Możesz odejść, synu – usłyszałem.
Pokłoniłem się władcy i przeniosłem swoje obciążone winą ciało do pionu. Każdy krok, który stawiałem, był ołowiany. Chociaż nie chciałem, przed oczami, jak przyszpilony drewnianą ramą do ściany obraz, widziałem zapłakaną, bladą i zdyszaną Farinae, która pogrążona w krwawym szale, pierwszy raz wydawała się być tak przerażająco ludzka. Obroniła mnie przed człowiekiem, który bliski był wbicia sztyletu pod moje żebra – jak żmija okryta czarną szatą przekradał się pomiędzy wirującymi w tańcu arystokratami, by w końcu mnie dopaść. Gdyby mnie nie odepchnęła, gdyby nie wyjęła miecza, który trzymałem przy boku, i nie odcięła mu głowy, prawdopodobnie to ja byłbym martwy. Wiedziałem jednak, że jeden zabity człowiek pochłonie za sobą innych niewinnych ludzi i że nikt jej nie powstrzyma, póki nie przygwożdżą ogarniętego szałem ciała do podłogi i nie podadzą do ust księżycowego ziela. Farinae była ostatnio niestabilna emocjonalnie, na czym korzystała władająca nią szara klątwa. Jej włosy były już niemal pozbawione płonących, lisich kosmyków świadczących o reszcie człowieczeństwa, która w niej tkwiła – utonęły wśród srebrzystych wstęg, powoli czyniąc z niej tę osobę, którą chciałem z niej uczynić. Błędem było wzięcie jej na ten bal jako damy towarzyszącej. Zaślepiony kobiecym urokiem, nie dostrzegłem, że byle gest powoła jej płonącą żądzą krwi duszę do działania. Teraz musiałem za to zapłacić. Jej śmiercią.
– Havelu – usłyszałem. Przystanąłem w miejscu, ale nie obróciłem się w stronę, skąd dochodził głos. Królowi należał się bezwzględny szacunek, ale nikt nie powiedział, że mam nim obdarzać również swojego brata. –  Masz jej wyrwać serce i przynieść mi w podarunku. – Chłodne brzmienie głosu Sevrina zmroziło mnie od stóp do głów. Ten pełen ciepła i pokojowości książę nie mógł mi kazać zrobić czegoś takiego. To nie był mój brat.
Zacisnąłem drżące w złości pięści i pchnąłem gwałtownie ciężkie wrota, które rozwarły się przede mną, ukazując roztargnionych, pogrążonych w żywej rozmowie ludzi przybranych gustownymi, kolorowymi wstęgami. Kiedy spojrzałem na nich gniewnie, umilkli.
Moje gwałtownie stawiane kroki rozsunęły ich na boki. Każdy mój gest, każda moja zmarszczka i każde drgnięcie były śledzone przez ich czujne, niepewne spojrzenia. Nikt nie spytał mnie, jaki był werdykt. Odpowiedź była oczywista. To ja kupiłem na bazarze zabawkę, która mogła przyczynić się do śmierci milionów ludzi, to ja byłem więc za nią odpowiedzialny.
Zostawiając za sobą tłumy nieufnych Astrantyjczyków, skierowałem swoje kroki ku lochom. Cisza i chłód otuliły moje ciało jak zbroja, której potrzebowałem, by dokonać tego, co nieuniknione. Serce pozostało w piersi, stygnąc w niemym krzyku. Na przód wysunęła się bezwzględna duma, gotowa przywrócić utracone zaufanie króla, brata oraz ludności Astrantii. Oni wszyscy za jedno głupie istnienie, które sam powołałem do życia. To tylko kolejna ofiara, dla której miałem pełnić rolę bezlitosnego kata.
Wyjąłem z pochwy miecz i zacisnąłem dłoń na jego rękojeści. Zamierzałem załatwić to szybko i bez wahania, jak przystało na jednego z Danneville’ów.
Pokonałem kamienne stopnie zamaszystymi krokami, które niosły mnie przez przyciemnione i zimne korytarze. Nie musiałem przyglądać się każdej celi z osobna – większość z nich i tak była pusta, bowiem król Levin chciał udowodnić swoją łaskawość, która polegała na natychmiastowym pozbawianiu życia wszystkich nikczemników. Cóż za ironia losu, że nigdy nie kazał zabijać swojemu pierworodnemu synowi. Czarna robota zawsze spadała na mnie. Już od dnia, gdy znalazłem się w tym przeklętym zamku, wiedziałem, jaka przypadnie mi w udziale rola.
W oddali dostrzegłem mężczyznę, który opierał się o przeciwległą do celi ścianę. Blade światło księżyca wdzierające się do środka przez małe okienko oświetlało jego blady profil i pozbawione pigmentu włosy, podkreślając jego vildejskie korzenie. Moje serce ścisnął nieokreślony niepokój. Może to dlatego, że osoba, którą miałem zabić, była do niego podobna?
Wykrzywiłem usta w niechcianym grymasie rozpieszczonego księcia i stanąłem przed nim, uderzając ostrzem miecza o kamienie. Wiedział o mojej obecności –  w końcu trudno byłoby przeoczyć kogoś, kto robił tyle hałasu, wyłącznie stąpając po lochach.
Arion wyjrzał spod białej grzywki, obdarzając mnie chłodem tak charakterystycznym dla jego rodu. Nie spojrzał na miecz, który trząsł się teraz w mojej dłoni, jakby trzymała go mała dziewczynka.
– Nie jesteś już tutaj potrzebny – powiedziałem ochrypłym głosem kogoś, kto od miesięcy nie używał narządu mowy. Opuściłem wzrok w dół, nie mogąc dłużej wytrzymać ostrego jak odłamki lodu spojrzenia. Wolną dłonią wskazałem na koniec korytarzu, oznajmiając Arionowi, że powinien stąd iść. Nie potrzebowałem towarzystwa. Ani wsparcia.
Arion oderwał się od ściany i bez słowa ruszył w przeciwną stronę. Nie zamierzałem nawet drgnąć, dopóki nie opuści tego miejsca. Z zamkniętymi powiekami nasłuchiwałem odgłosów, które wydawały jego ciężkie buty, aż te w końcu nie umilkły. Nie zniknęły jednak dlatego, że zostałem sam na sam z własnymi myślami. To mój przyboczny zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia i obrócił się na pięcie. Jego chłodny, przepełniony spokojną nutą głos wstrząsnął murami milczącej twierdzy.
– Havel. – Zanim dokończył zdanie, uderzyłem wolną pięścią w ścianę, mocno zaciskając szczękę. Nie musiałem słuchać tego, co miał mi do powiedzenia. Już wiedziałem, że będą to słowa, które mną wstrząsną. Arion odzywał się bowiem tylko wtedy, kiedy naprawdę miał coś do przekazania. – Okrutny książę nie patrzy na dobro innych, tylko swoje własne.
Odszedł, pozostawiając po sobie pustkę i milczenie. Starałem się nie analizować jego słów, starałem się nie dopuszczać ich do swojej jaźni, byłem jednak za słaby, aby zatrzymać lawinę dzikich emocji, które towarzyszyły bezwolnej interpretacji.
Byłem okrutnym księciem, którego obchodziło tylko jego własne dobro.
Oderwałem się gwałtownie od ściany i nim stchórzyłem, chwyciłem za stalowe kraty, jakbym chciał je wyrwać, i uderzyłem nimi o celę, która znajdowała się obok. Przeniosłem swój gniewny wzrok na skuloną w rogu dziewczynę, której srebrzyste włosy rozkładały się jak miękka tkanina na jej zniszczonej sukni. Nie widziałem szarych oczy, które spodziewałem się zobaczyć – były skryte za przydługą grzywką. W ciemnościach dostrzegałem tylko lekko rozchylone usta i zaciśnięte w zgodnym splocie, blade dłonie, które spoczywały na piersi. W powietrzu unosił się zapach ludzkiej krwi, który nie robił na mnie żadnego wrażenia.
Przez chwilę zdawało mi się, że dziewczyna nie oddycha. Dopiero po chwili dostrzegłem delikatnie unoszącą się i drżącą pierś. Przejechałem mieczem po ziemi i uniosłem je ociężale w górę, kierując czubek ostrza w jej stronę. Widziałem jak drobne usta układają się w pozbawiony uczuć uśmiech.
Dlaczego pomimo tego, że była moją prawą ręką, moją osobistą bronią, teraz zdawała się wyglądać jak bezradna dziewczyna, której za szybko kazano dorosnąć?
– Dlaczego po prostu tego nie zrobisz? – spytała cicho, ledwo słyszalnym głosem. Na jego dźwięk moje mięśnie ramion automatycznie się napięły. Nie spodziewałem się go teraz usłyszeć. Nie spodziewałem się również tego, że chwyci niespodziewanie za mój miecz i pociągnie go w swoją stronę, przykładając jego ostry czubek do swojej piersi. Nie zdołałem ukryć zdziwienia, kiedy uniosła oczy w górę i przeszyła mnie spojrzeniem tak ostrym jak brzytwa. Spodziewałem się, że będzie bardziej otumaniona, w końcu podano jej księżycowe ziele, zamiast tego wyglądała jednak na wyjątkowo trzeźwą i świadomą tego, co właśnie miało się wydarzyć. To nie ułatwiało mi wykonania wyroku.
– Bawisz mnie, Havel – usłyszałem raz jeszcze. Ta uwaga wykrzywiła moje usta w niezadowoleniu. – Czyżbyś nie potrafił zabić potwora, którego sam stworzyłeś? – spytała z jadem w głosie, uśmiechając się do mnie jak ktoś, kto lada moment zamierza rzucić się na swoją ofiarę i wbić jej zęby w krtań.
Blade palce ścisnęły mocniej miecz – szkarłatna krew spłynęła po ostrzu, plamiąc przód błękitnej sukni. Można było pomyśleć, że to rana, którą sam jej zadałem. A jednak to nie byłem ja. To Farinae trzymała drżącą dłonią miecz, przyciskając go uparcie do swojej piersi. Moja dłoń zdawała się być całkowicie bezwładna, jakby służyła wyłącznie podtrzymywaniu trzonka broni.
Farinae wydała z siebie ciche westchnięcie.
– Havel – powiedziała spokojnym głosem, za którym kryło się więcej emocji, niż można by przypuszczać. Wciąż nie spuszczała ze mnie wzroku. – Proszę cię, po prostu to zrób. – W szarych oczach dostrzegłem dawny królewski błękit, z którego niegdyś drwiłem. To nie było spojrzenie kogoś, kto zabijał. To było spojrzenie młodej dziewczyny, która bała się śmierci.
Dlaczego dopiero teraz dostrzegłem, że niestabilność emocjonalna Farinae nie była wyłącznie efektem jej rozwijającej się choroby? Ten fakt uderzył mnie w twarz obuchem.
Lisie kosmyki włosów zniknęły ostatecznie z burzy szarości. Szarość zmieniała się jednak w biel. W kącikach poszarzałych oczu, zapowiadających rychły powrót błękitu, usadowiły się łzy.
Szarzy ludzie nie płakali. Szarzy ludzie nie mieli uczuć.
Miecz uderzył z głośnym brzękiem o kamienne podłoże.
Okrutny książę dbał tylko o własne dobro. Okrutnego księcia nie obchodzili inni ludzie.
Upadłem na kolana jak powalone przez gwałtowne uderzenia pioruna drzewo.
Okrutny książę nie słuchał rozkazów ojca. Okrutny książę nie słuchał nikogo.
Wyciągnąłem przed siebie ramiona.
Okrutny książę nie zamierzał cierpieć, by zadowolić innych.
Moje ciepłe dłonie dotknęły nagich, zimnych ramion, które zadrżały od dotyku.
Okrutny książę nie zabijał osób, które kochał.
Przyciągnąłem do siebie gwałtownie zmrożone ciało, tuląc je do swojej piersi tak, jakbym już nigdy więcej miał go nie poczuć. Głowę usianą burzą czarnych włosów przytuliłem do odkrytego ramienia, nos i usta przyciągnąłem zaś do chłodnej szyi.
– Niech cię szlag weźmie – syknąłem, zaciskając dłonie na plecach dziewczyny. Nie przejmowałem się tym, że wbijałem w jej łopatki paznokcie. Ona i tak tego nie czuła – jej ciało było wciąż pod wpływem otumaniającego narkotyku, który skutecznie ją obezwładniał. – Nienawidzę cię. Nienawidzę, słyszysz? – warknąłem gniewnie do jej ucha.
Dziewczęce dłonie powędrowały w górę, by wreszcie mogły spocząć na moich plecach. Choć dotyk był słaby, czułem go na sobie jak gorejącą stal, która próbowała odcisnąć na mojej skórze piętno.
– Słyszę – usłyszałem cichą odpowiedź. – Ja ciebie też nienawidzę, Havel.
Zaśmiałem się gorzko, mocno zaciskając powieki.
Stchórzyłem. Ugiąłem się pod ciężarem winy, która przeważyła na szali, strącając z niej ojcowskie rozkazy. To jednak wciąż nie był koniec.
Jutro miała bowiem nadejść prawdziwa egzekucja.   
***
 Tej nocy nie zmrużyłem oczu. Spałem w celi na wąskiej i niewygodnej pryczy, którą dzieliłem z chłodnym, kobiecym ciałem. Ona również nie spała, choć mógłbym przysiąc, że słyszałem jej urywany oddech na mojej piersi, gdy dosłownie na kilka minut zmrużyła powieki. Przez cały czas, delikatnym, miarowym ruchem gładziłem srebrzyste włosy. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Po prostu tu tkwiliśmy, zawieszeni w czasie. Samotni i odosobnieni.
Gdy poranek oznaczył pierwsze ślady na niebie, wpuszczając do środka słoneczne promienie, przeniosłem się do pozycji siedzącej i podniosłem z ziemi miecz. Za moim śladem poszła dziewczyna. Spojrzała na mnie zamglonymi oczami. Na jej czole kropił się pot. Być może nadmiar księżycowego ziela wywołał u niej gorączkę. Nie miałem jak jej pomóc. Nie tutaj.
Zmarszczyłem czoło, bo usłyszałem kroki. Zdążyłem przenieść się do pionu akurat w momencie, kiedy w celi pojawił się Arion. Towarzyszyła mu trójka królewskich strażników. Skinąłem na nich głową, pozwalając im uczynić to, co musieli. Nie spoglądałem już więcej na Farinae. Wiedziałem, że i tak spotkamy się za chwilę w sali balowej, która miała stać się miejscem egzekucji.
Drogę pokonałem jak duch. Nieświadomie i ulotnie. Cały czas zaciskałem dłoń na rękojeści miecza. Nim się zorientowałem, znów trzymałem go przed sobą, celując w pierś dziewczyny, której kazano przede mną uklęknąć. Ta scena nie miała w sobie jednak nic z tego, co przeżyliśmy poprzedniego dnia. Moje dłonie tym razem nie drżały, a jej oczy nie wpatrywały się uparcie w moją twarz. Byliśmy dla siebie jak obcy ludzie.
Donośny głos mężczyzny, który głosił, jakie grzechy popełniła moja przyboczna, wyrwał mnie z otępienia dopiero wtedy, kiedy usłyszałem swoje własne imię:
–...Dostojny książę, Havel Danneville, syn Levina i Amaris Danneville’ów, dokona teraz egzekucji. Niech pan w niebiosach świeci nad jego duszą, wskazując mu drogę ku prawdzie. – Głos się urwał. Po sali, gdzie stała liczna publiczność, rozległ się szmer, który ucichł jednak, gdy uniosłem w górę miecz. W powietrzu zawisło milczenie, które splatało się z niecierpliwą nutą gorącego wyczekiwania na widowisko. Gdzieś pomiędzy nimi wyczuwałem dumę ojca, dojmujący smutek matki i obojętność brata.  A gdzie w tym wszystkim byłem ja? Gdzie była Farinae?
Drobne usta zaczęły wymawiać słowa, których nie mogłem dosłyszeć. W bełkocie mojej przybocznej znajdowała się jakaś nagląca, gorączkowa prośba. Jej zachowanie wzbudziło we mnie niepokój. Uważniej zacząłem badać jej ciało, które drżało teraz jak słaby liść szarpany na wietrze. Bełkoczące słowa nagle ucichły, a w jej miejscu pojawił się szeleszczący, urywany oddech. Nie wiedziałem, co się działo, ale domyśliłem się, co może się za chwilę wydarzyć, dlatego nim blade ciało wylądowało pod moimi stopami, rzuciłem na bok miecz i padłem na kolana, przyjmując je w swoje ramiona.
Wśród tłumów rozległy się okrzyki zaskoczenia oraz niedowierzania. Nie przejmowałem się nimi. Obróciłem bezwładne ciało na plecy i spojrzałem w zarumienioną twarz dziewczyny, której usta rozchyliły się, gwałtownie wdychając i wydychając powietrze. Szare oczy były ukryte za mgłą – patrzyły na mnie, ale mnie nie widziały. Po jej czole spływały krople potu.
Nie wiedziałem, co robić. Moje spojrzenie machinalnie powędrowało w stronę Amaris. Poczułem się w tym momencie jak mały, bezradny chłopiec, który nawołuje matkę, by otarła jego łzy po upadku. Zdziwiło mnie, kiedy królowa podniosła się dumnie w górę. Drżące ręce zacisnęła w podołku. Nie spoglądała na swojego męża, który warczał przez zaciśnięte usta jej imię. Tylko na moment przymknęła powieki, wymawiając bezgłośne słowa przebaczenia, potem podwinęła swoją długą suknię i podeszła do mnie, upadając jak równa z równym na podłogę.
Amaris pochodziła z Delionu – krainy, która słynęła z uzdrowicieli. Choć rzadko ujawniała swoje prawdziwe zdolności w zamku, każdy z nas doskonale wiedział, co potrafiła. Ja i Sevrin nieraz się o tym przekonaliśmy, gdy jako młode podlotki wracaliśmy z płomiennych, zamkowych bitew – matka leczyła wtedy nasze rany własnymi dłońmi.
– Co się z nią dzieje? – syknąłem przez zęby tak, aby nikt nie zauważył, że cokolwiek mówię.
Amaris zmarszczyła czoło, obejmując gorącymi dłońmi zaczerwienione policzki dziewczyny. Nie odpowiedziała na moje pytanie. Starała się skupić na tym, co robiła – sondowała jej organizm. Badałem uważnie matczyną mimikę twarzy, gdy wiszącymi w górze palcami próbowała wykryć problem. Jej czoło zmarszczyło się znacząco podczas zetknięcia uzdrowicielskiej mocy z sercem Farinae. Wędrowała powolnie coraz niżej, aż wreszcie zatrzymała się na podbrzuszu. Wyglądała zarówno na zmartwioną, zaskoczoną, jak i szczęśliwą. Nie wiedziałem, czy te uczucia pojawiły się naraz, czy może osobno. Ze zdziwieniem obserwowałem, jak stara się przenieść ociężałe ciało dziewczyny do pozycji siedzącej. W takim samym szoku patrzyli na nią Astrantyjczycy, a także jej mąż i pierworodny syn.
– Potrzebuje lekarza – powiedziała zduszonym wysiłkiem głosem Amaris. Nikt nie odpowiedział na jej wezwanie, ponieważ wydawało się absurdalne, zważając na to, że Farinae miała zostać stracona. Tacy ludzie nie potrzebowali pomocy lekarza. – Och, nie patrzcie tak na mnie. – Czoło królowej przeszyła zmarszczka niezadowolenia. Obserwowałem ją z coraz większym zdezorientowaniem. Amaris taka nie była. Amaris zawsze stała w cieniu swojego męża, bojąc się wystawiać naprzód.
– Amaris – zagrzmiał król, powstając z tronu.
Widziałem jak ramiona królowej się napinają. Nie uciekła jednak ani nie skuliła się w sobie ze strachu. To był prawdopodobnie jeden z niewielu przypadków, kiedy postanowiła, że go nie posłucha. Wzięła głęboki wdech i wyrzuciła z siebie władczym, tak niepodobnym do niej głosem:
– Księżycowe ziele wywołuje niebezpieczną reakcję, gdy w ciele Vildejki znajduje się dziecko. – Vildejki. Nie Szarego Człowieka. Na dodatek… dziecko?
Zbladłem i spojrzałem w twarz Amaris. Ona nie była jednak skupiona na mnie, a na Farinae. Dziewczyna najwyraźniej zdołała odzyskać przynajmniej część świadomości, gdyż starała się odgonić od siebie dłonie mojej matki.
– Wszystko w porządku, kochanie – powiedziała ciepło Amaris, ujmując jej zbłąkane, chłodne ręce. Posłała jej odrobinę zbyt uradowany uśmiech, zważając na otoczenie, które wcale nie było zadowolone z powodu jej postępowania. – Niech niebiosom będą dzięki za dar, który w sobie nosisz. To królewskie dziecko, które będzie chronione przez prawo Danneville’ów.
– Jakie prawo? – warknąłem zdezorientowany. – O co tutaj chodzi?
Amaris spojrzała na mnie z rozbawieniem w oczach, co dodatkowo mnie zirytowało. Nie zamierzałem jednak podnosić ręki na matkę, która mnie wychowała i jako jedyna w tym zamku obdarzyła ciepłymi uczuciami. Zielone oczy królowej błyszczały radością.
– Egzekucja nie może się odbyć, gdy osoba będąca jej głównym sprawcą, nosi w sobie królewskiego potomka – odpowiedziała spokojnie. – To twoje dziecko, Havel.
Otworzyłem usta, próbując coś wymówić, ale żadne słowo nie ujrzało światła dziennego. Tłum oszalał, podobnie jak mój ojciec, który gniewnym krokiem podszedł do Amaris i chwycił ją gwałtownie za dłoń, szarpiąc do góry. Moja matka znów wyglądała jak przerażona łania, która boi się kary. Król Levin nie mógł jej jednak uderzyć ani zrobić krzywdy przy poddanych. Musiał się z tym wstrzymać.
– Havelu – zagrzmiał, uciszając tym samym krzyczące tłumy. – Czy to prawda?
Spojrzałem na Farinae, która podparła się drżącymi dłońmi o podłoże i spojrzała mi w oczy.
Jej niestabilne emocje, nagłe omdlenia podczas treningów, które odbywała z Arionem, zwrócenie całej zawartości swojego żołądka na moje spodnie i jej zbyt płomienna reakcja na księżycowe ziele. To wszystko zaczynało mieć teraz sens.
Poczułem, że od góry do dołu zalewa mnie gorąco.
– Czy to prawda, Havelu?! – wrzasnął potężnie król, szarpiąc Amaris do tyłu.
Spojrzałem na niego, by wyrzucić z siebie odpowiedź, której nie miałem w ustach. Nie spodziewałem się, że wybuchnę nagle niepohamowanym śmiechem, a moje oczy zajdą łzami wymuszonej wesołości, która zdziwi nawet mnie. Ta sytuacja wydawała się być tak absurdalna, jak najgorszy z moich snów. Nie mogłem uwierzyć w to, że egzekucja zamieniła się w taką błazenadę. Nie mogłem uwierzyć w to, że uratowało ją coś, co nie było prawdopodobnie jeszcze wielkości mojej dłoni.
To oczywiste, że to ja byłem cholernym ojcem tego dziecka! A kto mógł nim być?! Wszyscy inni baliby się chociażby tknąć ją palcem! Należała wyłącznie do mnie!
Zdezorientowany król patrzył na mnie, zastanawiając się, czy przypadkiem nie oszalałem. Sądząc po mojej reakcji, to nie było znów tak dalekie od rzeczywistości.  
– To prawda? – spytał w końcu Levin, zwracając się do Farinae. Dziewczyna bez wahania kiwnęła głową. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie zdawała się być zdziwiona. Ona o tym wiedziała. Ona o tym do cholery wiedziała!
– Zabiję cię – zaśmiałem się przez łzy, potrząsając głową. – Zabiję cię, Farinae.
Moja przyboczna, osoba, która zawładnęła okrutnym sercem bezlitosnego księcia, przyszła matka królewskiego potomka Danneville’ów, spojrzała na mnie spode łba. Dopiero teraz, gdy wszystko zaczęło mieć sens, dostrzegłem, że pod jej obcisłą suknią zarysowuje się wypukły kształt. To dlatego tak cholernie buntowała się, gdy kazałem jej ubrać tę suknię. Nie chciała, żebym się o tym dowiedział. Na dodatek liczyła, że zabiję ją wraz z tym, co w sobie nosiła.
– Cóż – zaczął król Levin, chrząkając znacząco w pięść. – Królewskie prawo to świętość. Egzekucja traci na ważności. – Ojciec zwrócił się ku pobladłemu doktorowi, który stał gdzieś z boku, czekając na rozkazy. – Zgodnie ze słowami mojej małżonki, należy się jej pomoc – mówiąc to, machnął uroczyście dłonią w stronę bladej i zgorączkowanej Farinae, która nie spuszczała ze mnie czujnych oczu.
Okrutny książę nie dba o dobro innych, tylko o swoje własne. Okrutny książę będzie jednak musiał zadbać tym razem nie tylko o siebie i nie tylko o swoją miłość, ale również o coś, co było jego owocem.
Okrutny książę zostanie ojcem.






4 komentarze:

  1. Kurczę, ale zwrot akcji :D Tekst bardzo dobrze napisany, wciągający, także nie ma co narzekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Tego się nie spodziewałam i, szczerze mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić Haviela w takiej roli. Świetnie wykorzystany temat, włożony w świetny świat, ze świetną konstrukcją i akcją. Bardzo mi się podobała ta lektura, zaśmiałam się nawet na koniec. To było dobre.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak szczerze to nie wiem kim są postacie i jaka jest ich historia. JACY są oni.
    Ale mimo to postaram się jakoś to obiektywnie skomentować...
    Po pierwsze, końcówka mnie zaskoczyła. To na pewno. Faktycznie ciekawy zwrot akcji.
    Po drugie, bardzo fajnie napisany tekst. Niezły styl, fajny pomysł.
    Po trzecie... po trzecie mi uciekło, zmęczona już jestem, a muszę jeszcze coś zrobić.
    Po czwarte, w sumie to ciekawią mnie ci "szarzy ludzie". A brat-książe-drań to taka typowa draniowata, wpływowa postać. Zastanawia mnie jednak, czemu król pała do Havela taką niechęcią... No nic. Tyle na razie ode mnie.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam te zaprzeczenia pisarzy, którzy są pewni, że takie akurat rzeczy się nie wydarzą z ich bohaterami. I uwielbiam to uczucie, kiedy bohaterowie żyją własnym życiem i później takie rzeczy się właściwie dzieją :D
    Ou, niepokorny książę, już go lubię. :D Może się zbuntuje, może postąpi inaczej niż każe mu ociec, kibicuję mu! Dawaj, dawaj!
    Wait a minute. Czy ojciec właśnie kazał mu zabić...? Do tego, pierwszy raz poznaję Servina, ale jakoś chyba go nie polubię xDDD
    Rychłe powstanie! Tak! Go, Havel! Przynajmniej ojciec nazywa go synem, a nie robi z niego wyrzutka. Brawo za bardzo plastyczne opisy, bez problemu wszystko czysto i krwawo rysuje się w wyobraźni! :)
    "Królowi należał się bezwzględny szacunek, ale nikt nie powiedział, że mam nim obdarzać również swojego brata." Dokładnie! Havel ma bardzo dobre rozeznanie sytuacji i mówiąc kolokwialnie, się nie pierdoli widzę :D Podoba mi się jego postać. Stoi twardo na ziemi, ale z tym pomysłem zabrania szalonej Farinae na bal, no ryzykował i teraz zbiera żniwo.
    Nieeee, nie zrobi tego. Okej, poszedł, okej uznał, że brat nie jest sobą... Zrobi to?! Nie...Kurde, dawno już nie miałam takich moralnych zastanowień, a jestem dopiero w połowie tekstu! xD
    Levin to przynajmniej nie musi się martwić o opiekę nad więźniami, podatki mogą iść na coś innego skoro cele ma puste xD
    Nie, Havel nie może być okrutny. Zbyt bardzo go polubiłam... chociaż, może to właśnie jest w nim takiego, pociągającego ? Ta tajemnica wokół niego.
    I tak, też dałam się nabrać na to, że dziewczyna nie oddycha xD
    Wiedziałam! Wiedziałam, ze tego nie zrobi! Niesamowity opis emocji, ta plątanina Havela, sama czułam jego wewnętrzną walkę.
    Co się dzieje?! Co się stało z Farinae? Mam jeden wielki mindfuck! XD O boże, zaraz dostanę hiperwentylacji. Bardzo fajnie wprowadzony motyw z matką uzdrowicielką. Propsuję.
    Mi też się zrobiło gorąco. Strzelam takie dziwne miny, że sama sie sobie dziwię. CO ZA ZWROT, serio, nie spodziewałam się! Czasem takie wątki wydają się patetyczne, tutaj wszystko pasuje,ma swoje wytłumaczenie i swoją tragedię. Trafiłaś. Piątka.
    Ale co ten Levin, ale bym go uderzyła. Pałką teleskopową. Po żebrach.
    Podoba mi się relacja Havel - Farinae. Uwielbiam ich. To nie jest typowe love story. To jest coś, co ma głębszy sens i po takiej lekturze trzeba usiąść i pomyśleć. Podobało mi się to, że wszystko ma swoje wytłumaczenie, że zachowania, reakcje i każdy szczegół ma znaczenie. Bardzo dobrze napisana historia. Uwielbiam. Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o nich.
    Naprawdę coś takiego nigdy się nie wydarzy? :D Bo ma potencjał! :D

    OdpowiedzUsuń