Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 27 lutego 2017

[28] I wyszepnę zaklęcie do Twego ucha ~ Miachar



            Zmiana w temacie na postać żeńską. Niech się Matthew cieszy, że któraś zechciała spędzić z nim choć chwilę.
            Szlag.
            Szlag. Szlag.
            Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag.
           
To jedno słowo mamrotałem nieustannie, ślęcząc nad podręcznikiem z historii literatury szkockiej i starając się przyswoić cokolwiek z tego, co było w nim napisane. A do egzaminu w sesji letniej został tydzień.Jeden cholerny tydzień, a ja nie umiałem nic z tego znienawidzonego przeze mnie przedmiotu. Co wykład zachodziłem w głowę, jakim cudem zdecydowałem się na studiowanie literatury. Przecież mogłem starać się o przyjęcie na jakiś bardziej męski kierunek. Albo od razu po ogólniaku iść do pracy. Dlaczego wtedy o tym nie myślałem?


            Długopis wypadł mi nagle z ręki, opadł głośno na blat jednego z wielu w bibliotece stolików, co wywołało niezły atak surykatek - kilkanaście głów podniosło się znad książek i spojrzało w moją stronę, by spiorunować mnie wzrokiem. Nie zwróciłem na to zbytniej uwagi, ale wyszeptałem ciche przeprosiny. Jak jeden mały przedmiot mógł wywołać takie zamieszanie? Nie wiedziałem, ale nie zastanawiałem się nad tym - o wiele bardziej naglące było przeczytanie rozdziału podręcznika i napisanie jeszcze kilku zdań notatek. Oczy mi się zamykały, neurony nie potrafiły przenieść informacji, a czwarta godzina siedzenia w dusznym pomieszczeniu powoli dobiegała końca.
            W końcu dotarłem do ostatniej kropki tekstu mówiącego o Rankinie, napisałem ostatnie słowo w notesie, odłożyłem piszący przedmiot, odchyliłem się na krześle i rozciągnąłem. Plecy dały mi o sobie znać silnym rwaniem, przez moment poczułem się jak starzec. Westchnąłem i zacząłem zbierać swoje rzeczy, a uczucie, że obleję egzamin, stało się dotkliwsze i pewniejsze. No cóż, zawsze można pójść błagać o poprawkę, choć u surowego wykładowcy niekoniecznie mogło to przynieść zamierzony efekt. Przegrany opuściłem gmach potężnej skarbnicy wiedzy i ruszyłem w kierunku wschodniej części kampusu, gdzie miałem spotkać swojego kolegę z zajęć. Obiecał mi, że da zajrzeć do swoich zapisków z lekcji, może one będą brzmiały dla mnie jaśniej niż podręcznikowy bełkot.
            Dotarłem pod wschodnią bramę, ale nigdzie nie dostrzegłem Joshuy. Przystanąłem pod jednym z drzew i zacząłem kopać kamienie. Słońce mocno świeciło już teraz, choć do oficjalnego początku lata zostało jeszcze kilkanaście dni. Mrużyłem oczy, rozglądając się po placu, gdzie stałem. Kilkoro studentów spieszyło się na stołówkę, inni zmierzali tam, skąd ja niedawno wyszedłem. Klątwa egzaminów wisiała nad każdym, a plan dnia u nikogo się nie różnił - polegał na piciu kawy, nauce, małych porcjach jedzenia i jeszcze mniejszych snu. Jak pewnie wielu kolegów przyrzekłem sobie, że gdy tylko skończą się egzaminy, zakopię się w swoim niewygodnym łóżku i będę spał, aż nie zrobi mi się z tego powodu niedobrze. 
            Zerknąłem na zegarek na ręce i westchnąłem. Joshua się spóźniał, moja biała koszulka polo była coraz bardziej mokra, a ja powoli czułem woń własnego potu. Nie znosiłem lata i tego, że nigdy nie czuję się wystarczająco świeżo, by z radością wychodzić ze znajomymi do klubów. Byłem chłopakiem z Północy, który mając widzimisię, wylądował na gorącym Południu pełnym tornad. Gdzie ja miałem głowę, kończąc szkołę?
            Zniecierpliwiony zacząłem tupać nogę, a przy tym poruszyłem drobiny ziemi, którą jakiś mądry biolog pozbawił trawy. Ubrudziłem sobie swoim działaniem buty, co wywołało u mnie jeszcze większą frustrację. Prychnąłem pod nosem i ponownie rozejrzałem się wokół, chcąc dojrzeć kumpla. Nigdzie nie mignęła mi jego tleniona głowa, za to napotkałem wzrokiem Caitlin, koleżankę z większości zajęć, która na mój widok pomachała do mnie. Niechętnie to odwzajemniłem, głowiąc się przy tym, jak dziewczyna może się tak radośnie uśmiechać, kiedy jesteśmy właśnie w samym epicentrum ezgaminowego cyklonu. Poza tym, jeśli dobrze mi wiadomo, Caitlin, choć na tym samym roku co ja, ma o przynajmniej dwa fakultety więcej. Jakim cudem tej dziewczynie chce się tyle uczyć?
            Zbliżyła się do mnie, a podręczniki w jej dłoniach prawie spadły mi na stopy, kiedy stanęła tuż przede mną.
            - Cześć, Matthew - przywitała się, używając mojego pełnego imienia, byle tylko mi dokuczyć. Od początku znajomości jakoś za sobą nie przepadamy, jedynymi wspólnymi mianownikami była literatura i Joshua, który był jej znajomym jeszcze z ogólniaka. Chyba jedno kochało się w drugim, skoro wylądowali na jednym uniwerku. - Joshua kazał przekazać, że się nie zjawi, został wezwany do pracy jako zastępstwo, ale przesyła ksero notatek. Proszę bardzo. - Uniosła dłoń i ze stosu książek znalazła tę, w której ukryły się tak ważne dla mnie kartki. Udało jej się wysunąć je z podręcznika, podała mi je, a ja ochoczo je przyjąłem.
            - Dziękuję ci bardzo, Caitlin! - Rzadko kiedy zwracam się do tej studentki bez śladu złośliwości, to jest właśnie jeden z tych wyjątków. Zbyt się cieszę na myśl, że może wreszcie uda mi się zrozumieć zagadnienia do egzaminów, by być niemiłym. - Chyba kupię ci jakąś dobrą czekoladę w ramach podziękowania.
            Na ustach dziewczyny pojawia się kpina.
            - No jasne, kup. Najlepiej z pomarańczą i chili, by pokazać mi, jak słodko-ostre może być życie.
            Puszczam jej uwagę mimo uszu, po głowie chodzi mi za to jedno pytanie.
            - Cait, a nie masz może jakiegoś sprawdzonego sposobu na dobre kucie? Tak, bym w dwie godziny ogarnął wszystko, co muszę?
            Nadal uśmiechała się kpiąco, ale skinęła głową w taki sposób, że pomyślałem, iż daje mi twierdzącą odpowiedź.
            - A tak, znam jeden. - Caitlin nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mnie ucieszyła tymi słowami. Rozradowałem się perspektywą zdanych egzaminów tak szybko, że zupełnie nie dotarł do mnie absurd dalszej wypowiedzi studentki. - Dość ciekawy, choć by zaklęcie zadziałało, musi zostać wykonany pełen rytuał. Nie posiadam jednak wszystkich składników, więc chwilowo nic ci nie poradzę.
            - Co to za składniki?
            Przez chwilę zamyśliła się, a ja poczułem olbrzymie zniecierpliwienie. Oto na wyciągnięcie ręki była szansa na bezbolesne wyjście z ataku sesji, a jedyna osoba, która mogła udzielić mi istotnych informacji, milczała. Zacząłem pocić się ze stresu, bo przecież sam pot z ciepła nie wystarczył.
            – Potrzebuję krwi kurczaka, pół kilo soli, pięć świec i butelkę wódki - odpowiedziała Caitlin. Uniosłem brew.
            – Wódki? Do zaklęcia?
            Dziewczyna roześmiała się cicho.
            – Nie, wódka jest po to, żebym poczuła się lepiej. W końcu też mam na głowie egzaminy. 
            Przyjrzałem się uważniej jej uśmiechowi.
            - Czy ty właśnie próbujesz być jak Mistrz w prozie Bułhakowa?
            Tym razem zaśmiała się głośniej.
            - Być może. - Podparła książki uniesioną nogą, by wyswobodzić jedną rękę i spojrzeć na swój zegarek. - O cholercia, jestem już spóźniona na wspólne, kucie, muszę lecieć. To pa, Matthew! Miłej nauki!
            - Czekaj! - Chwyciłem ją za łokieć, prawie wytrącając przy tym książki z rąk. Czasami bywałem zbyt gwałtowny, a swoimi ruchami szkodziłem innym, choć niekoniecznie tego chciałem. - Mogę skołować składniki, ale jak mam wypowiedzieć zaklęcie? Co w ogóle mam powiedzieć?
            Caitlin uśmiechnęła się jak najpiękniej umiała, po czym nachyliła się do mojego ucha i wyszeptała:
            - Musisz trzy razy powtórzyć taką frazę: "rozumku, móżdżku kochany, nie pijemy więcej, nie będziemy zalani, siądziemy przy stole nad podręcznikiem pięknym i będziemy się uczyć, aż zostaniem świętym" - po czym złożyła na moim policzku pocałunek. - Do zobaczenia na egzaminie, Matthew - powiedziała jeszcze z uśmiechem, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę majaczących budynków kampusu.
            Patrzyłem na nią z szeroko otwartymi ustami, a przez myśl przemknął mi, jakim debilem jestem. Jak mogłem sądzić, że koleżanka podzieli się ze mną jakimś zaklęciem na naukę, skoro takowe nie istnieje? Jedyne poprzez zakuwanie uda mi się coś zrozumieć i być może zapamiętać do czasu spotkania z wyznaniem.
            - Pajac - cicho obraziłem samego siebie, po czym puściłem się biegiem. - Caitlin! Czekaj! Mogę się pouczyć z wami?
            Jaki tego morał? Uczyć się i uczyć, bo tylko przez to człowiekowi uda się daleko zajechać. Oczywiście, można wierzyć w magię. Ale czy ktokolwiek z was zdał cokolwiek dzięki samej wierze lub amuletom? Niech się zgłosi, chętnie uścisnę mu dłoń.
           

           

2 komentarze:

  1. Ojej, jak to dawno było! Świetny tekst. Wzięty z życia do tego stopnia, ze zastanawiam się czy sama nie szukasz zaklęcia :)
    Nie ma niestety...
    Pare małych czkawkę, ale nie wypada się z rytmu

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha. Jaki piękny tekst. Ta laska, świetna, no i to wykorzystanie tematu. Biedne studenty w czasie sesji parają się magią, byleby tylko zdać egzaminy. Oj tak, so true.

    OdpowiedzUsuń