ACHTUNG! Muszę uprzedzić: Zdarzą się przekleństwa, jedno
nawet chamsko na początku. No ale temat taki... no, że aż prosi się o kilka
epitetów podczas pisania. Staram się nie przeklinać, ale lekkie słowa nie
pasowały mi do tego tekstu.
N.O.A.H.
– Jesteś szurnięty. Kompletny z ciebie pojeb!
Zamykając oczy poczułem się tak, jakbym wisiał w powietrzu, niby lalka do
której kończyn ktoś przywiązał sznurki i trzymał niewidzialną ręką. Kończyny bolały jak diabli, chociaż nie
wiedziałem dlaczego, nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, ale było
irytujące. Nie spadałem, ani nie wznosiłem się, tylko jakieś lekkie podmuchy
sprawiały, że kołysałem się w lewo i w prawo, zupełnie jak na łódce. Pamiętam
to uczucie doskonale, bo jako dzieciak w letnie wieczory przeskakiwałem
niewysokie kamienne ogrodzenie, przebiegałem przez działkę sąsiada i
wskakiwałem do jego małej, poniszczonej łódki i leżałem tak aż do momentu,
kiedy zaczynałem dzwonić zębami z zimna, lub staruch nie zauważył mnie ze
swojego tarasu. Czasami stawał nade mną z tą swoją pomarszczoną gębą i podnosił
dłoń, żeby sprać mnie na kwaśne jabłko. Uciekałem wtedy jakby mnie sam diabeł
gonił, raz nawet rozdarłem spodnie o ogrodzenie, ale co było moje, to tego mi
nikt nie mógł odebrać. Leżąc tak między pruchniejącymi i namokniętymi deskami
zakładałem ręce za głowę i obserwowałem ciemniejące niebo, zastanawiając się
nad wszelkimi możliwymi sprawami, które mogły przyjść na myśl dzieciakowi.
Czasem podwędzając starszemu papierosy zapalałem jednego i wypuszczałem dym
prosto w rozgwieżdżone niebo. Fajnie było tak sobie poleżeć i nie przejmować
się niczym, po prostu pozwolić myślom płynąć razem z nurtem rzeki.
– Kurde, Noah, weź popatrz na mnie i ogarnij się! To przez
to ćpanie po kątach? Mówiłem, żebyś, kurwa, przestał, bo ci odwali!
Uchyliłem powieki. Nie patrzyłem na niego, nie lubiłem
patrzeć na jego twarz, czy na twarz jakiegokolwiek innego człowieka dłużej, niż
było to dla mnie konieczne. Zbyt dużo emocji, których nie byłem w stanie od
jakiegoś już czasu zrozumieć.
–Hej, Don, pamiętasz może jak się poznaliśmy?
Usłyszałem tylko jak łapie powietrze. Uśmiechnąłem się pod
nosem z satysfakcją. Tym razem to ja mam nad nim przewagę. Oblizałem wargi i
uderzyłem metalem o udo. Jest mi winny przysługę, a tacy jak oni nienawidzą
mieć u kogoś długu wdzięczności. Gorzej dla nich, bo nie wiedzą, jak taką
wdzięczność okazać. Z reguły po prostu spieprzają, gdy zrobi się już
wystarczająco gorąco.
Poznałem go jakieś pięć lat temu. Ja miałem dwadzieścia pięć
lat a on piętnaście. Smarkacz zwiał z ośrodka opieki i wałęsał się po dworcu w
jakiejś zapomnianej przez boga mieścinie, której nazwy już nawet nie
pamiętałem. Pamiętałem za to moment, w którym go poznałem. Byłem już o krok od
zasunięcia portfela z kieszeni jakiegoś nieuważnego biznesmena, kiedy poczułem
na nadgarstu mocny chwyt. Przez chwilę myślałem, że to policjant i już
szykowałem się do walki, kiedy moje oczy spokały się z zielonymi tęczówkami i
zrozumiałem, że to tylko dziecko. Z jednej strony ulżyło mi, że nie muszę się
wdawać w bójkę z funkcjonariuszem, z drugiej było mi głupio, że taki smarkacz
powstrzymał mnie od szybkiego zarobku. Tamten gościu wyglądał równie głupiego
co bogatego, więc dobra kasa, a co za tym idzie dobry obiad i może jakaś
działka wieczorem, uciekły mi sprzed nosa.
– Odpuść.
– Bo co? – warknąłem i wyrwałem się z jego uścisku.
Popatrzyłem tęsknie na odchodzącego mężczyznę.
Żegnaj obiedzie w pięciogwiazdkowej
restauracji, żegnajcie cudowne chwile narkotycznego transu.
– Bo patrzy na ciebie ochroniarz.
Kurwa.
– Albo jesteś tak głupi, żeby zasuwać komuś portfel tuż pod
nosem ochroniarza, albo chcesz dostać wciry od współwięźniów, jak już
wylądujesz za kratami.
Nie mogłem wytrzymać. Jakiś bachor szydzi mi prosto w twarz
i to jeszcze uśmiechając się przy tym ironicznie, aż mnie krew zalewała z
wściekłości. Przywalić mu jednak nie mogłem, nie na oczach tamtego ochroniarza,
który spoglądał na nas co jakiś czas, wyczuwając instynktownie aferę. Pewnie
tylko czekał, żeby wkroczyć do akcji.
– Spadaj szczylu, bo przekręcę ci zaraz kark. – Zagroziłem
podciągając rękawy koszuli.
Normalnie ludzie w tej chwili reagowali cofnięciem się o
krok i przybierali postawę obronną w razie ataku, ale on stał dalej i patrzył
na mnie z tym durnym uśmiechem na ustach, nie bojąc się nic a nic.
– Ma chérie, zdecydowanie nie jesteś typem osoby,
która by kogoś zabiła – zaśmiał się i skinął mi głową mówiąc tym samym, bym za
nim poszedł. I co zrobiłem? Jak ten kretyn powlokłem się za bachorem, aż nie
straciliśmy z oczu ochroniarza. Dopiero wtedy chwyciłem go za koszulę i
popchnąłem na ścianę.
– Słuchaj szczylu, nie w głowie mi zabawy z kimś takim jak
ty. Przez ciebie straciłem dobrą okazję i albo jakoś to zrekompensujesz, albo
rodzona matka cię nie pozna.
Znowu się zaśmiał. I to tak szczerze, że aż puściłem go
zdezorientowany, a on zgiął się w pół i śmiał się jeszcze z dobrą minutę. Sam
nie wiem czemu nie odwróciłem się i nie odszedłem, chociaż kto wie, czy nie
poczłapał by za mną, żeby dalej truć dupę.
– Pewnie nawet nie wie jak teraz wyglądam. – Ocierając łzę z
kącika oczu wyprostował się i wkładając ręce do kieszeni wyciągnął plik
banknotów – To twoje, prawda? Bierz.
Oczywiście nie wziąłem tej kasy, mam swój honor, ale gdyby
tak go stłuc i zabrać? To nie było by już żebractwo. Zamiast zasunięcia mu z
prawego sierpowego stałem i wgapiałem się w niego zmrużonymi oczami. Gdzieś z
oddali dobiegło nas echo krzyków owego mężczyzny, którego chciałem skroić.
– Meine
Geldbörse! Mein Geld! Polizei!
Zanim echo jego słów rozmyło się między głosem innych ludzi
dzieciak pociągnął mnie znowu za sobą w jeden z ciemniejszych rogów, byśmy
zniknęli z pola widzenia nadbiegających funkcjonariuszy.
Mnie serce waliło jak młot, natomiast on podgwizdywał cicho
pod nosem, a w ciemności błyskały mi tylko białka jego oczu.
– Jak żeś to zrobił? – zapytałem olewając na te pięć minut
swoją dumę.
– wykorzystałem ciebie.
Pieprzony skurwysyn.
Takim sposobem poznałem Dona. Oczywiście to tylko ksywa,
jego imienia nawet nie znałem. Każdy z naszego światka ma jakieś ksywki, a
raczej każdy, kto wybiera życie łajdaka, narkomana lub złodzieja. Często
wszystko na raz. Takie ksywki przylegają do nas lepiej, niż imię, a i policji
ciężej łączyć fakty i osoby. Może nie na długo, bo oni też maja między nami
swoich kapo, ale takich to szybko można wyłapać i spuścić łomot tak, że znikają
z miast i już więcej się nie pojawiają. Z reguły wysyłają do nas na przeszpiegi
młodzików, którzy dopiero zdali egzaminy i nie zdążyli jeszcze ubrudzić krwią
nowiutkiego, szytego na miarę mundura.
Tak więc pięć lat temu poznałem Dona i jakoś tak zaczeliśmy
razem działać. Dopiero trzy lata później wszystko zaczęło się sypać.
– Przecież nie jestem ci nic winny do cholery!
Powracając myślami do teraźniejszości uniosłem powieki
patrząc dokładnie w zielone tęczówki Dona. Był teraz tak blisko, że mogłem
niemal policzyć cieniutkie niteczki między jego źrenicą, a tęczówką. Nie wiem
czemu, ale to była jedna z tych rzeczy, które mogłem z łatwością zapamiętać.
Nie interesowałem się biologią, a jednak wszystkie skomplikowane, nazwy
czepiały się mnie jak rzep i nie puszczały, a ja przypominałem sobie o nich w
najdziwniejszych momentach. Nie byłem dobrym uczniem, ledwo zdawałem z klasy do
klasy i nigdy nie przykładałem się do nauki. Tatusiek wpoił mi zasadę silnej
dłoni i pewności siebie, choć jako dziesięciolatek nie rozumiałem jeszcze, jak
bardzo przyda mi się ona w życiu.
– Nie jesteś mi nic winny? – Kącik moich ust uniósł się do
góry, nadając twarzy szyderczego wyrazu.
– Pamiętam twój wzrok, tamtego dnia, w magazynie.
Don odsunął się ode mnie jakbym uderzył go w twarz i
spojrzał na mnie przybierając agresywną postawę.
– Chcesz się bić? – zapytałem robiąc w jego stronę krok i po
raz kolejny uderzając metalem o nogę. – Serio chcesz iść na mnie z pięściami?
– Konkretnie cię pojebało Noah. Dobrze wiesz, że to nie ja
ją zabiłem, równie dobrze mogł to zrobić jeden z tych twoich dilerów. – Jego
ręce powędrowały do kieszeni, ale przecież powinien doskonale wiedzieć, że
zanim go tu przywlokłem, opróżniłem je. Nie znalazwszy niczego do obrony oparł
się zrezygnowany o drzewo. – Zmieniłeś się.
– Ty też się zmieniłeś. Nie jesteś już taki wyszczekany, jak
pięć lat temu na dworcu.
– Cholera, Noah... – Don uniósł ręce do góry, a jego jasne
oczy zalśniły w półmroku. Niech mnie, dzieciak chyba nie zacznie mi tu ryczeć? –
Cholera... tak dobrze się nam układała współpraca, no to dlaczego? Myślałem, że
jesteśmy jak rodzina. Dlaczego?
Przekręciłem głowę i wzruszyłem ramionami. Glock należący
wcześniej do jakiegoś policjanta skierowany był teraz w stronę Dona, który
patrzył prosto w jego lufę.
– Ty mi to powiedz. Rodzina nie morduje się nawzajem.
– No właśnie! – Podchwycił temat – Nie morduje! Co ty chcesz
zrobić Noah? Zabić członka swojej rodziny?
Zaśmiałem się cicho, a potem wystrzeliłem. Bez ostrzeżenia.
Raz. Krótki huk rozniósł się po polanie, a ciało Dona przechyliło się do
przodu. Teraz mogłem popatrzeć na jego twarz. Poruszał bezgłośnie ustami. Plama
na jego piersi rosła w szaleńczym tempie, a czerwień zacząła przedzierać się
przez jego zaciśnięte kurczowo palce i skapywać na ośnieżoną ziemię.
– Ty...
Drugi wystrzał odrzucił ciało do tyłu. Ręce opadły
bezwiednie wzdłóż tułowia, kiedy jego plecy uderzyły o pień drzewa. Powoli
opadł na ziemię i został już tak z tą zdziwioną miną i lekko wilgotnymi oczami,
w których nie płonął już żaden blask.
Godzinę później przedzierałem się przez gęsty las. Minąłem
już matecznik, a mimo to nie czułem zmęczenia, wręcz przeciwnie. Rozpierała
mnie jakaś dziwna euforia. Spacer po lesie zawsze mnie odpręża. Fakt, że ciągnę
za sobą ciało, nie ma tu znaczenia. Zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem.
Lekko sypiący śnieg sprzed godziny zdążył już zamienić się w całkiem sporą
śnieżycę. Zerknąłem do tyłu. Może i niewiele mogłem zobaczyć, ale dzięki
leżącej wszędzie bieli mogłem widzieć trochę lepiej, oczywiście gdyby nie ta
śnieżyca. Tym razem działała na moją korzyść. Las obfitował w wilki, ale nie po
tej stronie. Musiałem przejść jeszcze jakieś dwa kilometry. Poprawiając uścisk
na przemokniętym już materiale ruszyłem dalej przed siebie. Ślady za mną powoli
przykrywał śnieg.
Przyznam się, ze tekst zrobił na mnie wstrząsajace wrażenie. Jesli chodziło Ci o taki odbiór, to osiagnęłaś go perfekcyjnie, ale mnie gdzieś błąka się takie "szkoda...bardzo szkoda..." - świetna scenka wyjściowa do dużej historii, gdyby nie było tego zakonczenia. Ale ja z tym po prostu zboczona jestem: dla mnie literatura to nadzieja i piekno ( lieratura piękna:)). Poza tym gratuluje opisów stanu psychicznego Noah, historii poznania sie dwójki bogaterów i w ogóle bardzo dobry tekst. Może kiedyś zmienisz zakończenie i powstanie polskie "Dawno temu w Ameryce.":))Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńO rany, dzięki :-D W sumie to lubie kryminały i pisać i czytać (siostra jak wpada to zawsze gledzi, że mimo mojej mini biblioteki nie ma co czytać, bo wszystko takie mroczne i złe. :-D a tego tytułu nie znaju, musze przeczytać koniecznie! Nie wiem, może ja jakąś spaczona jedtem, ale uwielbiam rozpisywać takie skomplikowane, niejednoznaczne charaktery. No takich psycholi po prostu. :-D i kajam sie za brak akapitow, dopiero dzisiaj jak zerknelam to aż sie za głowę złapałam :-D
OdpowiedzUsuńJak wstęp do dobrej książki, ale może dzięki temu, że to opowiadanie, to jest wspaniałe uczucie doskonałości tego tekstu? Jest tu wszystko, przyjaźń, śmierć, całe życie w pigułce. Totalnie uwielbiam ten tekst i twoją wrażliwość. Kupiłam obie postacie w całości.
OdpowiedzUsuńDobry tekst. Podoba mi się klimat jak z filmu gangsterskiego, moje klimaty. Postacie też świetnie skonstruowane, choć nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele. Tylko to imię "Noah" strasznie mnie drażni, ale to już kwestia mojej własnej twórczości;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mój socjopsychopatyzm został mile połechtany przez to opowiadanie. Bohater z widocznymi problemami - jego rozmyślenia są świetne! - dobry zarys poznania się Noah z Donem, nawet ten niemiecki mi tu pasuje :D jest mrok, klimat jak z gangsterki, a końcówka dała odczuć, że to byłaby swietna scena do Fargo. Trochę to zakończenie psuje odbiór, ale tylko troszeczkę. Bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńTylko czy przy postrzale od frontu ciało nie powinno przechylić się do tyłu?
Pozdrawiam!
Jak najbardziej tak! :-) Jednak u mnie bohater najpierw otrzymal strzał w klatkę piersiową. Don chwycil się za ranę zaskoczony, dlatego automatycznie pochylil sie do przodu, drugi strzal juz go dobil, wiec polecial juz bezwładnie do tylu. :-)
Usuń