Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 20 lutego 2017

[27] N.O.A.H. ~ Bożena

ACHTUNG! Muszę uprzedzić: Zdarzą się przekleństwa, jedno nawet chamsko na początku. No ale temat taki... no, że aż prosi się o kilka epitetów podczas pisania. Staram się nie przeklinać, ale lekkie słowa nie pasowały mi do tego tekstu.


N.O.A.H.

– Jesteś szurnięty. Kompletny z ciebie pojeb!
Zamykając oczy poczułem się tak,  jakbym wisiał w powietrzu, niby lalka do której kończyn ktoś przywiązał sznurki i trzymał niewidzialną ręką.  Kończyny bolały jak diabli, chociaż nie wiedziałem dlaczego, nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, ale było irytujące. Nie spadałem, ani nie wznosiłem się, tylko jakieś lekkie podmuchy sprawiały, że kołysałem się w lewo i w prawo, zupełnie jak na łódce. Pamiętam to uczucie doskonale, bo jako dzieciak w letnie wieczory przeskakiwałem niewysokie kamienne ogrodzenie, przebiegałem przez działkę sąsiada i wskakiwałem do jego małej, poniszczonej łódki i leżałem tak aż do momentu, kiedy zaczynałem dzwonić zębami z zimna, lub staruch nie zauważył mnie ze swojego tarasu. Czasami stawał nade mną z tą swoją pomarszczoną gębą i podnosił dłoń, żeby sprać mnie na kwaśne jabłko. Uciekałem wtedy jakby mnie sam diabeł gonił, raz nawet rozdarłem spodnie o ogrodzenie, ale co było moje, to tego mi nikt nie mógł odebrać. Leżąc tak między pruchniejącymi i namokniętymi deskami zakładałem ręce za głowę i obserwowałem ciemniejące niebo, zastanawiając się nad wszelkimi możliwymi sprawami, które mogły przyjść na myśl dzieciakowi. Czasem podwędzając starszemu papierosy zapalałem jednego i wypuszczałem dym prosto w rozgwieżdżone niebo. Fajnie było tak sobie poleżeć i nie przejmować się niczym, po prostu pozwolić myślom płynąć razem z nurtem rzeki.

– Kurde, Noah, weź popatrz na mnie i ogarnij się! To przez to ćpanie po kątach? Mówiłem, żebyś, kurwa, przestał, bo ci odwali!
Uchyliłem powieki. Nie patrzyłem na niego, nie lubiłem patrzeć na jego twarz, czy na twarz jakiegokolwiek innego człowieka dłużej, niż było to dla mnie konieczne. Zbyt dużo emocji, których nie byłem w stanie od jakiegoś już czasu zrozumieć.
–Hej, Don, pamiętasz może jak się poznaliśmy?
Usłyszałem tylko jak łapie powietrze. Uśmiechnąłem się pod nosem z satysfakcją. Tym razem to ja mam nad nim przewagę. Oblizałem wargi i uderzyłem metalem o udo. Jest mi winny przysługę, a tacy jak oni nienawidzą mieć u kogoś długu wdzięczności. Gorzej dla nich, bo nie wiedzą, jak taką wdzięczność okazać. Z reguły po prostu spieprzają, gdy zrobi się już wystarczająco gorąco.
Poznałem go jakieś pięć lat temu. Ja miałem dwadzieścia pięć lat a on piętnaście. Smarkacz zwiał z ośrodka opieki i wałęsał się po dworcu w jakiejś zapomnianej przez boga mieścinie, której nazwy już nawet nie pamiętałem. Pamiętałem za to moment, w którym go poznałem. Byłem już o krok od zasunięcia portfela z kieszeni jakiegoś nieuważnego biznesmena, kiedy poczułem na nadgarstu mocny chwyt. Przez chwilę myślałem, że to policjant i już szykowałem się do walki, kiedy moje oczy spokały się z zielonymi tęczówkami i zrozumiałem, że to tylko dziecko. Z jednej strony ulżyło mi, że nie muszę się wdawać w bójkę z funkcjonariuszem, z drugiej było mi głupio, że taki smarkacz powstrzymał mnie od szybkiego zarobku. Tamten gościu wyglądał równie głupiego co bogatego, więc dobra kasa, a co za tym idzie dobry obiad i może jakaś działka wieczorem, uciekły mi sprzed nosa.
– Odpuść.
– Bo co? – warknąłem i wyrwałem się z jego uścisku. Popatrzyłem tęsknie na odchodzącego mężczyznę.
Żegnaj obiedzie w pięciogwiazdkowej restauracji, żegnajcie cudowne chwile narkotycznego transu.
– Bo patrzy na ciebie ochroniarz.
Kurwa.
– Albo jesteś tak głupi, żeby zasuwać komuś portfel tuż pod nosem ochroniarza, albo chcesz dostać wciry od współwięźniów, jak już wylądujesz za kratami.
Nie mogłem wytrzymać. Jakiś bachor szydzi mi prosto w twarz i to jeszcze uśmiechając się przy tym ironicznie, aż mnie krew zalewała z wściekłości. Przywalić mu jednak nie mogłem, nie na oczach tamtego ochroniarza, który spoglądał na nas co jakiś czas, wyczuwając instynktownie aferę. Pewnie tylko czekał, żeby wkroczyć do akcji.
– Spadaj szczylu, bo przekręcę ci zaraz kark. – Zagroziłem podciągając rękawy koszuli.
Normalnie ludzie w tej chwili reagowali cofnięciem się o krok i przybierali postawę obronną w razie ataku, ale on stał dalej i patrzył na mnie z tym durnym uśmiechem na ustach, nie bojąc się nic a nic.
Ma chérie, zdecydowanie nie jesteś typem osoby, która by kogoś zabiła – zaśmiał się i skinął mi głową mówiąc tym samym, bym za nim poszedł. I co zrobiłem? Jak ten kretyn powlokłem się za bachorem, aż nie straciliśmy z oczu ochroniarza. Dopiero wtedy chwyciłem go za koszulę i popchnąłem na ścianę.
– Słuchaj szczylu, nie w głowie mi zabawy z kimś takim jak ty. Przez ciebie straciłem dobrą okazję i albo jakoś to zrekompensujesz, albo rodzona matka cię nie pozna.
Znowu się zaśmiał. I to tak szczerze, że aż puściłem go zdezorientowany, a on zgiął się w pół i śmiał się jeszcze z dobrą minutę. Sam nie wiem czemu nie odwróciłem się i nie odszedłem, chociaż kto wie, czy nie poczłapał by za mną, żeby dalej truć dupę.
– Pewnie nawet nie wie jak teraz wyglądam. – Ocierając łzę z kącika oczu wyprostował się i wkładając ręce do kieszeni wyciągnął plik banknotów – To twoje, prawda? Bierz.
Oczywiście nie wziąłem tej kasy, mam swój honor, ale gdyby tak go stłuc i zabrać? To nie było by już żebractwo. Zamiast zasunięcia mu z prawego sierpowego stałem i wgapiałem się w niego zmrużonymi oczami. Gdzieś z oddali dobiegło nas echo krzyków owego mężczyzny, którego chciałem skroić.
– Meine Geldbörse! Mein Geld! Polizei!
Zanim echo jego słów rozmyło się między głosem innych ludzi dzieciak pociągnął mnie znowu za sobą w jeden z ciemniejszych rogów, byśmy zniknęli z pola widzenia nadbiegających funkcjonariuszy.
Mnie serce waliło jak młot, natomiast on podgwizdywał cicho pod nosem, a w ciemności błyskały mi tylko białka jego oczu.
– Jak żeś to zrobił? – zapytałem olewając na te pięć minut swoją dumę.
– wykorzystałem ciebie.
Pieprzony skurwysyn.
Takim sposobem poznałem Dona. Oczywiście to tylko ksywa, jego imienia nawet nie znałem. Każdy z naszego światka ma jakieś ksywki, a raczej każdy, kto wybiera życie łajdaka, narkomana lub złodzieja. Często wszystko na raz. Takie ksywki przylegają do nas lepiej, niż imię, a i policji ciężej łączyć fakty i osoby. Może nie na długo, bo oni też maja między nami swoich kapo, ale takich to szybko można wyłapać i spuścić łomot tak, że znikają z miast i już więcej się nie pojawiają. Z reguły wysyłają do nas na przeszpiegi młodzików, którzy dopiero zdali egzaminy i nie zdążyli jeszcze ubrudzić krwią nowiutkiego, szytego na miarę mundura.
Tak więc pięć lat temu poznałem Dona i jakoś tak zaczeliśmy razem działać. Dopiero trzy lata później wszystko zaczęło się sypać. 
– Przecież nie jestem ci nic winny do cholery!
Powracając myślami do teraźniejszości uniosłem powieki patrząc dokładnie w zielone tęczówki Dona. Był teraz tak blisko, że mogłem niemal policzyć cieniutkie niteczki między jego źrenicą, a tęczówką. Nie wiem czemu, ale to była jedna z tych rzeczy, które mogłem z łatwością zapamiętać. Nie interesowałem się biologią, a jednak wszystkie skomplikowane, nazwy czepiały się mnie jak rzep i nie puszczały, a ja przypominałem sobie o nich w najdziwniejszych momentach. Nie byłem dobrym uczniem, ledwo zdawałem z klasy do klasy i nigdy nie przykładałem się do nauki. Tatusiek wpoił mi zasadę silnej dłoni i pewności siebie, choć jako dziesięciolatek nie rozumiałem jeszcze, jak bardzo przyda mi się ona w życiu.
– Nie jesteś mi nic winny? – Kącik moich ust uniósł się do góry, nadając twarzy szyderczego  wyrazu. – Pamiętam twój wzrok, tamtego dnia, w magazynie.
Don odsunął się ode mnie jakbym uderzył go w twarz i spojrzał na mnie przybierając agresywną postawę.
– Chcesz się bić? – zapytałem robiąc w jego stronę krok i po raz kolejny uderzając metalem o nogę. – Serio chcesz iść na mnie z pięściami?
– Konkretnie cię pojebało Noah. Dobrze wiesz, że to nie ja ją zabiłem, równie dobrze mogł to zrobić jeden z tych twoich dilerów. – Jego ręce powędrowały do kieszeni, ale przecież powinien doskonale wiedzieć, że zanim go tu przywlokłem, opróżniłem je. Nie znalazwszy niczego do obrony oparł się zrezygnowany o drzewo. – Zmieniłeś się.
– Ty też się zmieniłeś. Nie jesteś już taki wyszczekany, jak pięć lat temu na dworcu.
– Cholera, Noah... – Don uniósł ręce do góry, a jego jasne oczy zalśniły w półmroku. Niech mnie, dzieciak chyba nie zacznie mi tu ryczeć? – Cholera... tak dobrze się nam układała współpraca, no to dlaczego? Myślałem, że jesteśmy jak rodzina. Dlaczego?
Przekręciłem głowę i wzruszyłem ramionami. Glock należący wcześniej do jakiegoś policjanta skierowany był teraz w stronę Dona, który patrzył prosto w jego lufę.
– Ty mi to powiedz. Rodzina nie morduje się nawzajem.
– No właśnie! – Podchwycił temat – Nie morduje! Co ty chcesz zrobić Noah? Zabić członka swojej rodziny?
Zaśmiałem się cicho, a potem wystrzeliłem. Bez ostrzeżenia. Raz. Krótki huk rozniósł się po polanie, a ciało Dona przechyliło się do przodu. Teraz mogłem popatrzeć na jego twarz. Poruszał bezgłośnie ustami. Plama na jego piersi rosła w szaleńczym tempie, a czerwień zacząła przedzierać się przez jego zaciśnięte kurczowo palce i skapywać na ośnieżoną ziemię.
– Ty...
Drugi wystrzał odrzucił ciało do tyłu. Ręce opadły bezwiednie wzdłóż tułowia, kiedy jego plecy uderzyły o pień drzewa. Powoli opadł na ziemię i został już tak z tą zdziwioną miną i lekko wilgotnymi oczami, w których nie płonął już żaden blask.
Godzinę później przedzierałem się przez gęsty las. Minąłem już matecznik, a mimo to nie czułem zmęczenia, wręcz przeciwnie. Rozpierała mnie jakaś dziwna euforia. Spacer po lesie zawsze mnie odpręża. Fakt, że ciągnę za sobą ciało, nie ma tu znaczenia. Zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem. Lekko sypiący śnieg sprzed godziny zdążył już zamienić się w całkiem sporą śnieżycę. Zerknąłem do tyłu. Może i niewiele mogłem zobaczyć, ale dzięki leżącej wszędzie bieli mogłem widzieć trochę lepiej, oczywiście gdyby nie ta śnieżyca. Tym razem działała na moją korzyść. Las obfitował w wilki, ale nie po tej stronie. Musiałem przejść jeszcze jakieś dwa kilometry. Poprawiając uścisk na przemokniętym już materiale ruszyłem dalej przed siebie. Ślady za mną powoli przykrywał śnieg.


6 komentarzy:

  1. Przyznam się, ze tekst zrobił na mnie wstrząsajace wrażenie. Jesli chodziło Ci o taki odbiór, to osiagnęłaś go perfekcyjnie, ale mnie gdzieś błąka się takie "szkoda...bardzo szkoda..." - świetna scenka wyjściowa do dużej historii, gdyby nie było tego zakonczenia. Ale ja z tym po prostu zboczona jestem: dla mnie literatura to nadzieja i piekno ( lieratura piękna:)). Poza tym gratuluje opisów stanu psychicznego Noah, historii poznania sie dwójki bogaterów i w ogóle bardzo dobry tekst. Może kiedyś zmienisz zakończenie i powstanie polskie "Dawno temu w Ameryce.":))Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, dzięki :-D W sumie to lubie kryminały i pisać i czytać (siostra jak wpada to zawsze gledzi, że mimo mojej mini biblioteki nie ma co czytać, bo wszystko takie mroczne i złe. :-D a tego tytułu nie znaju, musze przeczytać koniecznie! Nie wiem, może ja jakąś spaczona jedtem, ale uwielbiam rozpisywać takie skomplikowane, niejednoznaczne charaktery. No takich psycholi po prostu. :-D i kajam sie za brak akapitow, dopiero dzisiaj jak zerknelam to aż sie za głowę złapałam :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak wstęp do dobrej książki, ale może dzięki temu, że to opowiadanie, to jest wspaniałe uczucie doskonałości tego tekstu? Jest tu wszystko, przyjaźń, śmierć, całe życie w pigułce. Totalnie uwielbiam ten tekst i twoją wrażliwość. Kupiłam obie postacie w całości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry tekst. Podoba mi się klimat jak z filmu gangsterskiego, moje klimaty. Postacie też świetnie skonstruowane, choć nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele. Tylko to imię "Noah" strasznie mnie drażni, ale to już kwestia mojej własnej twórczości;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój socjopsychopatyzm został mile połechtany przez to opowiadanie. Bohater z widocznymi problemami - jego rozmyślenia są świetne! - dobry zarys poznania się Noah z Donem, nawet ten niemiecki mi tu pasuje :D jest mrok, klimat jak z gangsterki, a końcówka dała odczuć, że to byłaby swietna scena do Fargo. Trochę to zakończenie psuje odbiór, ale tylko troszeczkę. Bardzo mi się podoba :)
    Tylko czy przy postrzale od frontu ciało nie powinno przechylić się do tyłu?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej tak! :-) Jednak u mnie bohater najpierw otrzymal strzał w klatkę piersiową. Don chwycil się za ranę zaskoczony, dlatego automatycznie pochylil sie do przodu, drugi strzal juz go dobil, wiec polecial juz bezwładnie do tylu. :-)

      Usuń