A może banany?
– Halo, wstawaj! – usłyszała
gdzieś z oddali. Poczuła, że jest jej zimno. Gdzie ta kołdra?
– Mamo, jeszcze pięć minut –
powiedziała nie otwierając oczu. Jednak gdy próbowała odwrócić się na drugi
bok, zdała sobie sprawę, że wcale nie jest w łóżku. Wraz z zapachem mchu wróciły
wszystkie zdarzenia wczorajszego dnia. Uciekła do lasu po tym, kiedy ojciec. po
raz kolejny. wyrzucił jej, jaką jest niezdarą. Słońce pomału budziło się ze
snu. Siedziała na mchu, na szczęście przeciwdeszczówka uchroniła ją przed
poranną rosą. Las budził się do pracowitego dnia. Ptaki wiły gniazda, owady
buczały.
"Dwadzieścia pięć lat,
a ty wciąż mieszkasz z rodzicami!? Zobacz twoją kuzynkę! Ona prowadzi własną
firmę!" – zadźwięczało jej w głowie i łzy stanęły w oczach. A teraz
jeszcze jak ostatnia kretynka zgubiła się w lesie z rozładowanym telefonem. Łzy
popłynęły ciurkiem.
– Czemu mi się, do cholery,
nigdy nic nie udaje! Nic nie mam w tym pieprzonym życiu! Po co ja się w ogóle
urodziłam? – krzyknęła, po czym ukryła twarz w dłoniach.
– Dzień dobry – usłyszała
zza drzewa.
– Dzień dobry – odpowiedziała
machinalnie wycierając twarz w rękaw. – Przepraszam, w czym mogę panu pomóc?
– W niczym. Przepraszam,
obudziłem panią, bo myślałem, że pani nie żyje.
Mężczyzna wyjrzał zza
drzewa. Ogorzałą od słońca twarz okalały ciemne włosy. Głęboko osadzone,
jasnoszare oczy błyszczały inteligencją gryząc się z krzywym, złamanym dawno
temu, nosem. Ubrany był w zdarte skórzane spodnie, wpuszczone w równie
zniszczone buty. Malowniczy tors opinał skórzany napierśnik, spod którego
wystawała płócienna bluza.
– Tak się składa, że żyję.
Wyszłam na spacer i zabłądziłam.
Mężczyzna zaproponował pomoc
w wyprowadzeniu na drogę, po czym podał jej dłoń.
– Jestem Tlareg.
– Karolina.
Po tej wylewnej wymianie
uprzejmości ruszyli razem na przełaj przez las. Tlareg szedł w zdecydowany
sposób. Jego strój wyraźnie pomagał mu w przedzieraniu się przez splątany gąszcz.
Dwie rękojeści dyndały na plecach. Dziewczyna nie rozglądała się. Szła
wpatrzona w jego opięte skórzanymi spodniami pośladki. Umówmy się, że każda wrażliwa
dusza doceniłaby ten cud natury. Jego mięśnie drgały w rytm kroków. Dopiero gdy
doszli do drogi zdała sobie sprawę, że to nic tu nie wygląda znajomo.
– Dziękuję ci uprzejmie za
pomoc, ale w którą stronę jest Włocławek? Pierwszy raz widzę tę drogę –
powiedziała, czując się jak ostatnia kretynka. Wysiłek zrosił jej czoło potem,
na policzkach wykwitł rumieniec. Czuła, że wygląda jak świeżo uwędzony baleron.
Mężczyzna odwrócił się zaskoczony. Nie było widać po nim nawet odrobiny wysiłku.
Gdy spojrzał w jej chmurne oczy kącik
ust mu drgnął. Wyglądał jakby lubił baleron.
– Akurat idę do wioski
nieopodal, nie pamiętam jak się nazywała, ale możesz iść ze mną. Musisz tylko
chwilkę poczekać, bo zostawiłem coś w krzakach, gdy usłyszałem twoje chrapanie.
Zniknął między cyprysami,
ale po krótkiej chwili wrócił ciągnąc za sobą truchło pokryte łuskami.
– Ruszajmy. Przed nami parę
godzin marszu.
Szli miarowo. Dziewczyna zdjęła
z siebie kurtkę. Słońce zaczęło ogrzewać powietrze. Jest poranek, minął kolejny
dzień, jest z jakimś dziwnym przebierańcem w lesie. Gość pewnie pracuje przy
jakimś filmie, taszczył rekwizyty przez las. Albo może to harcerz drużynowy,
czy jak oni się tam nazywają? Gdy słońce było wysoko mężczyzna zatrzymał się i
zarządził postój. Wyjął z plecaka manierkę. Nie zdawała sobie sprawy z tego,
jak bardzo chce jej się pić. Z torby wyjęła butelkę z wodą i banana, które
przezornie wzięła ze sobą. Zaproponowała mu pół owocu, który przyjął z wdzięcznością,
po czym próbował zjeść ze skórką. Udawała, że tego nie zauważyła.
– Jak właściwie mnie znalazłeś?
– zapytała.
– Usłyszałem warczenie, myślałem,
że to jakiś zagubiony bazyliszek. Później znalazłem ciebie, leżącą pod drzewem.
W pewnym momencie zagulgotałaś i ucichłaś i wtedy właśnie postanowiłem cię
obudzić.
– Zagulgotałam? – Karolina
poczuła, że się czerwieni.
– No wydałaś z siebie coś
takiego – mówiąc to mężczyzna wydał z siebie chrapliwy dźwięk zakończony odgłosem
spazmów golluma. Gdyby dziewczyna nie spuściła wzroku zauważyłaby w jego oczach
wesołość. Zamiast tego pomyślała tylko, jak obleśną i beznadziejną osobą jest i
jak nigdy nikt jej nie zechce.
– Nie martw się,
przynajmniej możemy bezpiecznie iść przez las, wiemy, że wszystkie pomniejsze
bestie się stąd zmyły, słysząc w nocy żerującego bazyliszka.
– Cieszę się – odpowiedziała
matowym głosem. – A ty co robiłeś w tym lesie?
– Spacerowałem.
– Wyprowadzałeś tego
sztucznego smoka na spacer?
– Spacer po lesie zawsze
mnie odpręża. Fakt, że ciągnę za sobą ciało, nie ma tu znaczenia.
– Jakie ciało?
– Kuroliszek. W wiosce mam
nadzieję dostać za niego nagrodę. Ludzie nie mogli podróżować tą drogą, może
zapłacą za to, że już mogą.
– Dobra, było zabawnie, ale
teraz zaczynam podejrzewać, że wcale nie żartujesz. Możesz mi wyjaśnić, w
jakich kwestiach żartujesz, a w jakich nie?
– Nie żartuję, że zabiłem
kuroliszka i niosę go do wioski. Jestem wiedźminem, to moja praca. Nie żartuję,
że chrapałaś i to ten dźwięk zaprowadził mnie do ciebie.
– To wszystko jasne –
odpowiedziała. Wiedziała, że z wariatami się nie dyskutuje.
Próbowała nie okazać, jak
bardzo była przerażona. Oczywiście zamiast przystojnego księcia z bajki, los na
ratunek wysyła jej gościa, który myśli, że jest wiedźminem. Wiadomo. Jej
kuzynka spotkała by Kjanu Riwsa, spałaby z nim w niedźwiedziu, po czym by ją
zapłodnił i żyli by długo i szczęśliwie, na jakiejś wyspie, która byłaby ich małżeńską
własnością. Ona ląduje w środku lasu z amatorem bananów ze skórką. Decyzja była
szybka i nie poparta żadną, racjonalną lub nie, myślą. Wstała, otrzepała
spodnie po czym spojrzała na żującego banana mężczyznę.
– Widzę, że jeszcze sobie
jesz, więc nie będę przeszkadzać. Ja niestety się spieszę, rodzice pewnie
zawiadomili osiem posterunków policji, żeby mnie odszukać, wiesz jak jest. Nie
mieszkam z nimi, nie! – nerwowo zerknęła na zegarek, żeby podkreślić swój pośpiech.
– To tylko tymczasowo. Także miło było,
ale muszę lecieć. Do wioski w tamtą stronę?
Kiwnął głową ze zdziwionym uśmiechem.
Ona odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Minęło dobre pół godziny,
gdy usłyszała za sobą kroki. Zerknęła w tył i zauważyła, że Tlareg za chwilę się
z nią zrówna.
– Cześć – powiedział
przechodząc. Minął ją i pogwizdując ruszył dalej. Poczwara, którą ciągnął
zostawiała nieregularny ślad na ciemnej ścieżce. Musiała być nielicho ciężka.
Znów miała przed sobą jego imponującą sylwetkę. Dopiero gdy ją minął zdała
sobie sprawę, że torba wpija jej się w ramię a stanik pije pod pachą. Próbowała
przyspieszyć, ale była zmęczona. Wiedziała, że powinna co rano biegać, albo
chociaż ćwiczyć z Chodakowską, ale wybierała inne formy spędzania wolnego
czasu. Może gdyby granie na Xboxie nie było tak ważną częścią jej życia, to
wtedy ten przystojniak zwróciłby na nią uwagę? Nawet psychol błąkający się po
lesie jej nie chciał. Wszyscy ją zostawiają. Po raz kolejny w ciągu kilku dni
poczuła porażającą bezsilność i samotność.
Ojej. Jak ja bym chciała takiego wiedźmina spotkać. To podobno cholernie chutliwe bestie. Tego już w opowiadaniu nie zawarłaś :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna historyjka. I Kjanu Riws :)
Wiedziałam, że jeszcze chwilę pociągnę to opowiadanie, to zrobi się nam przesympatyczne opowiadanie erotyczne. Dzięks!
Usuń"Wygladał jakby lubił baleron" - piękne! Podoba się i nawet należałby się c.d.n. Cudne te kuroliszki, guglotanie, a zwłaszcza posladki wedxmina w opietych spodniach! Do tego jeszcze jego"jasnoszare oczy błyszczały inteligencją" Tez chce go spotkać!
OdpowiedzUsuńBuk zapłać!
UsuńMatko, wiedźmol. Chichotałam jak głupia. Dziewczyno, Ty masz tu przygodę życia, a przejmuje się, że mieszka z rodzicami. Ojejku. Dobry wstęp do dłuższej opowieści. Pewnie byłoby jeszcze zabawniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam