Jaaa, ale tym razem jestem zadowolona.
To na GPK już drugi mój tekst z uniwersum Legendy Nigmet. Poprzednio w 10
tygodniu była Legenda o przeklętym królu. Choć występowali bohaterowie obecni z
LN i jedynie odkrywali tajemnicę z przeszłości. Tym razem akcja dotyczy tej
samej legendy, ale z autopsji. Temat wszedł idealnie, by opisać zdarzenia z
tamtego okresu, więc dzisiaj pod lupę trafia przeklęty król we własnej osobie
oraz jego przyjaciel. Enjoycie!
– Tarhaldzie, mój przyjacielu, każ powstrzymać wojska! Jeszcze nie jest za
późno, by się wycofać! – nawoływał rozpaczliwie Aviethr, wchodząc do sali
tronowej. – Nie bądź ślepy na cierpienie swego ludu!
Nieco przydługie, brązowe włosy przyprószone siwizną, teraz były w całkowitym
nieładzie. Mężczyzna oddychał szybko i nierówno. Nic dziwnego, przebiegł spory
dystans, pomimo swego wieku. Przeżył już wiele wiosen i równie wiele widział,
stojąc u boku przyjaciela i władcy. W zielonych oczach widać było błaganie.
Jednak do Tarhalda to nie przemawiało. Westchnął ciężko i z marsową miną
spojrzał na Aviethra. Błękitne oczy króla wyrażały głęboką dezaprobatę dla jego
zachowania. Przeczesał on drżącą dłonią krótkie, blond włosy i zapytał z nutą
rozczarowania w głosie:
– Na cóż te krzyki, mój druhu? Nie cieszą cię nasze zwycięstwa?
– Czy do ciebie nic nie dociera? – rozeźlił się Aviethr. – Bogowie są
rozgniewani, twoje królestwo popada w ruinę i to właśnie przez te podboje! Nie
pozwolę by ludzie przez ciebie cierpieli.
– Lepiej uważaj, bo i moja cierpliwość kiedyś się skończy – zagroził Tarhald. –
A wtedy każę cię ściąć. To mnie wybrano władcą Silvaterry, nie zapominaj, że
jesteś zaledwie doradcą.
– Zabij mnie, jeśli musisz, ale nie uklęknę przed królem noszącym koronę
osadzaną diamentami każdego życia, które zakończył – zadeklarował Aviethr.
Wiedział, że królewska straż bacznie go obserwuje. Jednak, jeśli pragnął
uratować Silvaterrę, nie miał innego wyjścia, jak sięgnąć po bardziej
drastyczne środki. Nie baczył już na konsekwencje, bo jeśli nie powstrzyma
przyjaciela, całe królestwo popadnie w ruinę.
Gdy zrobił krok w stronę tronu, stając na jednym ze stopni, spotkał się z
podejrzliwym spojrzeniem Tarhalda. Strażnicy poruszyli się niespokojnie, ale
wiedział, że zdąży. Zrobił dwa spore susy i momentalnie znalazł się na górze.
Stał teraz twarzą w twarz z królem. Nie namyślając się dużo, wymierzył mu
potężny cios w szczękę.
Nie był już najmłodszy, ale nie można było odmówić mu krzepy. Przez lata
zaprawił się w boju, a pomimo wysokiego stanowiska, nigdy nie osiadł na
laurach. Wytrwale ćwiczył każdego dnia i choć nie był tak sprawny, jak kiedyś,
na pewno miał lepszą formę, niż jego przyjaciel, który połowę życia spędził w
bibliotece, a drugą połowę na tronie.
– Ani mi się ważcie – zagrzmiał Aviethr, trzymając Tarhalda za kołnierz by nie
upadł i pociągnął go w stronę okna zwróconego na południe. – Jeśli jeszcze
zależy wam na tym królestwie, nie ważcie się ruszyć – powtórzył. – Spójrz,
Tarhaldzie! Widzisz tą pustynię rozciągającą się za oknem?! To twoje królestwo,
niegdyś piękne i zielone. Teraz popada w ruinę i to przez twoją głupotę. Ludzie
umierają z głodu i choroby, bo rozgniewałeś bogów – przemówił.
– Ja… Ja nie… – zająknął się król.
– Złamałeś jedną ze świętych zasad danych nam przez bogów, którzy wybrali cię
na władcę Silvaterry. Miałeś opiekować się ludźmi i dbać o królestwo. Przypatrz
się uważnie, do czego doprowadziła twoja zachłanność, przyjacielu. Ale ty
jesteś ślepy na cierpienie ludzi.
– Chciałem, by żyli we wspaniałym, potężnym królestwie – bronił się Tarhald.
– Miałeś potężne królestwo i doprowadziłeś je do ruiny. Zabrakło ci odwagi, by
zejść na dół i na własne oczy zobaczyć, co się dzieje. Ja tam byłem,
przyjacielu – oznajmił Avietrh, a na jego twarzy malowała się trwoga, gdy przed
oczami znów pojawił się obraz ubóstwa. – Wychudzone dzieci chwytały mnie za nogawki,
prosząc o choćby kromkę chleba. Ale nie mam już nic, co mógłbym im ofiarować.
Niedługo i zamek upadnie, czy ty tego nie rozumiesz?!
– Co mam zrobić? – zapytał władca, do którego powoli zaczynało docierać, do
czego doprowadził. – Co mam zrobić, mój przyjacielu?
– Ocalić królestwo. Ocalić ludzi.
– Jak? Doradź mi, proszę.
– Wycofaj wojska i proś bogów o wybaczenie, a może zdejmą klątwę rzuconą na
Silvaterrę.
Zaległa cisza. Avietrh na moment zwątpił, czy przyjaciel, aby na pewno,
zrozumiał powagę sytuacji, ale wtedy Tarhald odezwał się wreszcie. Z grobową
miną podszedł do stolika i pochwyciwszy pergamin i pióro, zaczął coś
pospiesznie pisać. Na to przyłożył królewską pieczęć i złożywszy dokument w
rulon, wcisnął go w ręce swojemu doradcy. Ten spojrzał na papier, niepewien
zamiarów króla.
– To nie wystarczy, mój drogi druhu – orzekł ze smutkiem Tarhald. – Bogowie
przeklęli mnie. Jest już za późno, bym prosił ich o wybaczenie. Ale jest jeden
sposób, w jaki mogę uratować królestwo i odpokutować za swe grzechy.
– Jaki?
– Zabijesz mnie i zostaniesz królem. Poprowadzisz Silvaterrę ku świetlanej
przyszłości, jakiej ja nie potrafiłem zapewnić swym poddanym.
– Bzdury! Śmierć nie jest wyjściem! – zaprotestował żywo Aviethr, lecz w oczach
Tarhalda widział, że nie zdoła go od tego odwieść. – Ponadto nie mam prawa
nosić korony.
– Bo nie jesteś wybrańcem?
– Bo winien jestem tej sytuacji, jak i ty. Nie potrafiłem wcześniej cię
powstrzymać. Przeto i moją winą jest obecna sytuacja.
– Właśnie dlatego to zrobisz – stwierdził Tarhald i uśmiechnął się blado. – By
odkupić swoje winy. Spełnisz moją prośbę i nałożysz koronę. Nie dla nas, lecz
dla ludzi. Tobie bogowie pomogą. Ten dokument, który trzymasz – dodał, kładąc
dłoń na ramieniu Aviethra. – On zaświadcza o tym, że przekazuję ci władzę.
Strażnicy poświadczą jego autentyczność. A teraz pośpiesz się, nim moje serce
przepełni strach i zmienię zdanie. No już! – krzyknął, wiedząc, że przyjaciel
ma u swego boku miecz, z którym się nie rozstaje.
Z ciężkim sercem, Aviethr dobył broni. Po raz ostatni spojrzał w oczy
przyjaciela, z którym tak wiele przeżył i któremu służył przez lata. Oczy
piekły go niemiłosiernie, lecz zachował zimną krew i wykonał mocne pchnięcie.
Poczuł opór, ale tylko przez moment, a Tarhald zachwiał się, gdy zimna stal
przeszyła go na wylot.
Z ust pociekła mu krew. I gdyby nie pomoc Aviethra, już dawno upadłby na
ziemię. Mimo to uśmiechnął się blado i poklepał po policzku przerażonego
przyjaciela. Wiedział, jak ciężko było mu spełnić tą prośbę. Właśnie dlatego,
to jemu postanowił przekazać władzę. Swemu wiernemu druhowi. Całym sercem
wierzył, że on zdoła uratować królestwo. A gdy oczy zaszły mu mgłą, wyszeptał:
– Nie lękaj się. Będziesz dobrym królem, jak i dobrym jesteś przyjacielem.
Zamknął oczy i osunął się na ziemię. Wraz z nim upadł i Aviethr. Zacisnąwszy
dłoń w pięść, uderzył z całej siły w marmurową posadzkę i zaklął. Nie tak miało
się to skończyć. Zawsze sądził, że o Tarhaldzie ludzie będą opowiadać po wsze
czasy. Nigdy jednak nie przypuszczał, że jedyną legendą, która po nim zostanie,
będzie opowieść o przeklętym królu.
Przez chwilę jeszcze trwał, wpatrując się w podłogę. Jednak nie mógł pozwolić
sobie na zbyt długą chwilę słabości. Musiał spełnić prośbę przyjaciela i ocalić
królestwo. Musiał dać ludziom nadzieję. A gdy podniósł wzrok, zobaczył, że
królewska straż klęczy, zwrócona do niego. Tak powitali swojego nowego króla.
– Jakie rozkazy, panie?
– Zatrzymać wojsko – rozkazał Aviethr. – Tymczasem ja wyjdę do ludzi – oznajmił
stanowczo i skierował swe kroki na balkon, wychodzący na dziedziniec. Stamtąd
widział ruiny miasta, które jeszcze niedawno było stolicą Silvaterry i
przemówił: – Król Tarhald nie żyje! Przekazał mi swoją władzę, a jako me
pierwsze zadanie wybrałem sobie, by uprosić bogów o przebaczenie! Nie lękajcie
się więc! Nadchodzą lepsze czasy!
Przez moment panowała cisza. Aviethr nie miał wątpliwości, że ludzie go
usłyszeli. Mimo to nikt nie zareagował. Już chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy
ludzie jeden po drugim, zaczęli podnosić się z ziemi. Mimo głodu i osłabienia,
tłum stanął przed murami zamku i zaczął wiwatować: niech żyje król.
łoł no to było ciekawe. zajrzeć do legendy. bardzo baśniowo. raczej z kategorii grimmów niż andersena. Podoba mi się imię Tarhald. W sumie ciężko go ocenić przez ten postępek, który zasadniczp zakończył jego żywot. Zamiast dać się przekonać, dał się zabić. Wiedział, że może zmienić zdanie. Ale i tak, taka decyzja, taki wybór... No ciężko go jednoznacznie przez to ocenić.
OdpowiedzUsuńKlasycznie. Niech żyje król. Pewno przez Twoje akatsuki wyobrazilam sobie Aviethra (trudne imie) jako starego Haka :D
Mnie się powinno zabronić czytać o tym, że ktoś kogoś uderzył lub zabił, bo ja się wtedy uśmiecham z taką dziwną satysfakcją.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry fabularnie tekst, ma to nogi i ręce, a duch klątwy jest łatwy do wyczucia podczas lektury. Początkowo śmierć króla wydała mi się ucieczką, nie próbą odkupienia, ale czy miał inne wyjście?
Ładne opko, podoba mi się.
Pozdrawiam :)
Nie czytałam tamtego dodatku jeszcze (ja i moje zaległości), więc nie mogę się odnieść. Jednak jeśli mam patrzeć na całość tego, nieźle napisane. Nic zbędnego, nic nie brakuje. Klimat fantasy, który lubię, więc jestem zadowolona.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam