Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 12 lutego 2017

[26] Pić tylko wodę ~ Justyna W-R.


            Od dwóch dni prawie nie śpię. Stąd ten tekst nie jest tak dopracowany jakbym chciała. Wybaczcie. Ale mimo braku chęci napisałam. Jest to dla mnie równie ważny wyczyn przy tej skali zmęczenia organizmu. Przepraszam za błędy logiczne i literówki. Trochę tu pisania, a trochę bredzenia ledwo żywego człowieka. Smacznego!

Pić tylko wodę.

             – Nie, nie mogę... szepnęłam do siebie. One umierają. Milionami. Obdzierane ze skóry, półżywe. Czuję ich krew pod palcami. Zapłakałam. Łzy zmieszały się z martwą tkanką leżącą na blacie. Znów robiłam zupę i znów nie mogłam zwalczyć głosów w swojej głowie. Obdarta ze skóry, ociekająca sokiem marchew, której przed chwilą zdrapałam nożem resztki godności, musiała cierpieć. Wrzuciłam ją do zimnej wody, razem z selerem, pietruszką i porem. Prawie usłyszałam westchnienie ulgi. Zimna woda na chwilę znieczuliła poranione warzywo. Pstryk, pstryk. Włączyłam gaz pod garnkiem. Nie mogłam na to patrzeć. Gehennę oddzieliłam od siebie pokrywką. Nie chciałam widzieć, jak oszukane warzywa puszczają sok, a ich ciała wiotczeją pod wpływem coraz cieplejszej wody.
            Dom wypełniał zapach bulionu, a ja wymiotowałam w łazience. Nagle w odpływie coś zamigotało. Świecący punkcik przykuł moje spojrzenie. Czyżbym wyhodowała w żołądku perłę? Zastanowienie przerodziło się w grozę. Oby żadna z korporacji się o tym nie dowiedziała! Już widziałam siebie i całą swoją rodzinę podłączonych do aparatury i z rozpłatanymi brzuchami hodujących perły w żołądkach.
             – Pip pip – zapikały aparaty do których przyczepione było moje siedmioletnie dziecko. Maszyna podjechała i wyciągnęła z jego żołądka perłę. W oczach syna zobaczyłam zmęczony grymas bólu.
             – Pip pip pip – wibrowało w mojej głowie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to alarm na piecu, sygnalizujący, że czas sprawdzić, czy warzywa są wystarczająco martwe. Podniosłam pokrywkę. Z garnka bluzgnął mi w twarz wyrzut pary. Teraz tylko dodam przecier pomidorowy. Na szczęście pomidory zabił za mnie ktoś inny. A później makaron, też tak nie boli, bo kto inny zgwałcił pszenicę, kto inny, najpierw podstępem zachęcił ją do rośnięcia na plantacji, pasł, podlewał a następnie, gdy już była w pełnej krasie i, mimo traumy, ułożyła sobie życie, wyłupał jej dzieci i bezlitośnie zmielił na mąkę.
             – Obiad był gotowy. Nadszedł czas na kolejny punkt programu. Ubrałam dwa, bardzo podobne do siebie, buty.
 Witaj, Lewy bucie! powiedziałam wysokim głosem.
             – Witaj, Prawy! odpowiedziałam innym głosem.
             – To co, czas ruszać? zagadnął Lewy.
             – W drogę!
             – Już za drzwiami, Lewy zapytał mnie, czy na pewno wyłączyłam gaz. Prawy zagadnął o papier śniadaniowy, jest, czy go nie ma?
             – Jest nie jest jest nie jest jest nie jest – mruczał do siebie, gdy, podskakując na lewej nodze, schodziłam po schodach.
             – Wsiadłam do auta i ruszyłam w drogę. Włączyłam radio. Rytmiczna piosenka nadawała tempo jeździe. Zmęczona wymiotowaniem nie miałam siły dzisiaj krążyć. Jednak gdy tylko dojechałam do sklepu, okazało się, że leci kolejna piosenka, a ja muszę zrobić kolejne okrążenie.
             – Oby nie trafić na wiadomości! szepnęłam do siebie zerkając na zegarek. Miałam piętnaście minut. Na szczęście tę piosenkę znałam! Udało mi się okrążyć rondo nieopodal, wrócić na parking i wyłączyć silnik razem z ostatnim dźwiękiem utworu. Uff, byłam na miejscu.
             – Szybko znalazłam potrzebne produkty. Wypakowałam na taśmę zawartość koszyka. Niespodziewanie na ziemię upadła paczka ryżu. Schyliłam się po nią. W tym samym momencie moje oczy spotkały się z oczami kasjerki. Gdy złapałam zgubę, mój świat zmienił barwy. Wszystko zrobiło się czarno białe. Widziałam jak kasjerka zaciska szpony na pęczku marchwi. Na głowie miała koronę. Z demonicznym śmiechem złapała pora, złamała go na pół i wcisnęła do ciasnej reklamówki. Korona na jej martwych włosach zalśniła czarnymi kamieniami.
             – Na kolana! szepnął do mnie Lewy
             – Zabij mnie, jeśli musisz, ale nie uklęknę przed królową noszącym koronę osadzaną diamentami każdego życia, które zakończyła powiedziałam hardo, w spoconej dłoni ściskając paczkę ryżu. Gdy odłożyłam ją na taśmę, kolory znów wróciły do normalności.
             – Co proszę? zapytała kasjerka z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia na umalowanej twarzy.
             – Dwie reklamówki poproszę – wybąkałam. Wezmę jeszcze gazetkę.
             – Wychodząc ze sklepu zatrzymałam się. Przez zadrukowany papier złapałam paczkę ryżu i wrzuciłam ją do kosza.
             – Dzień dobry! usłyszałam za sobą. Odwróciłam się.
             – Dzień dobry, Jakubie. Jak mijają ferie? zapytałam z uśmiechem.
             – Dobrze, pani dyrektor! A pani?
             – W porządku, dziękuje. Do zobaczenia w klasie!
             – Do widzenia.
             – Pożegnałam się i poszłam do samochodu. Przypomniałam sobie o blasku w odpływie. Czas zbadać tę sprawę.

4 komentarze:

  1. Heh, tak mi bredź cały czas. Aż mam ochotę zrobić sobie zupkę, a tobie wysłać paczki, albo babeczki :)
    Podobuje się.

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, kocham ten tekst! Nie spodziewałam się, że w tak brutalny i prawie krwawy sposób można opisać gotowanie zupy. Wielbię to! Aż mam ochotę przyznać Ci medal.
    Uśmiechnęłam się jak psychopata przy kasjerce dwóch natur, jej obraz bardzo mi się spodobał. W ogóle psychodelizm świetnie Ci w tekstach wychodzi, brawo!
    Ta perła mnie zaintrygowała. Będzie ciąg dalszy?
    Ściskam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie wiem, co tu się wydarzyło, ale chyba wolę nie wiedzieć. Jak dla mnie, trochę za dużo psychodeli, może to efekt czytania wszystkiego jednocześnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżu drogi, jaki makabryczny ten tekst. Straszny. Znaczy dobry, ale straszny. A ja jestem cienka jak ktoś mi mówi, że warzywa cierpią. Zastanawiam się czy bohaterka nie ma jakiejś schizofreni. Albo wgl choroby psychicznej. Co? Jaki był zamysł?

    OdpowiedzUsuń