Pierwsze zdanie zaczerpnięte jest z
"Podarunku" Cecelii Ahern, bo tę książkę miałam tuż przy dłoni,
czytając nowy temat. Po fantastyce i innych dziełach przyszedł czas na powrót
do korzeni, czyli jest romantycznie słodko. Bleh.
Imię bohaterki – Methoya – wpadło mi dogłowy podczas przechodzenia przez cmentarz do pracy. Nie pytajcie.
Imię bohaterki – Methoya – wpadło mi dogłowy podczas przechodzenia przez cmentarz do pracy. Nie pytajcie.
– Oczywiście, panie Suffern – odparła
zaczepnie, nie patrząc mu w oczy.
– Tylko żeby idealnie jak zawsze.
– Tak, tak, już się robi.
Zrobię to szybko, niedokładnie, po prostu byle jak, a ty będziesz świecił za to oczami, bucu jeden, pomyślała, otwierając kolejne okienko z programem i myśląc nad jeszcze jedną tabelką. Jakby statystyka miesięczna z sześcioma tabelami na temat sprzedaży, importu, procentowej części słodkości w eksporcie nie wystarczyły, by zadowolić szefunia.
Gad pieroński, przemknęło jej przez myśl, kiedy uderzała w klawiaturę. Jeśli nie pomyli się w dalszych rachunkach i zdoła wrócić do swojej klitkowatej kawalerki przed wybiciem dziewiątej, może zdoła wykrzesać z siebie siły na serialowy wieczór. O ile – zwłaszcza j e ś l i – menager nie stwierdzi, że musi zostać jeszcze dłużej. A to już mu się zdarzało.
Nie lubiła siedzieć, gdy jej koleżanki już opuściły biuro, ale za bardzo ceniła sobie spokój, by przeciwstawić się rozkazom z góry. Choć powtarzała sobie przy każdym kolejnym godzinowaniu, że to ostatni raz, ze przy kolejnej takiej sytuacji wygarnie szefowi, co nim myśli i wyjdzie z biura, trzaskając porzadnie drzwiami, do tej pory tego nie uczyniła. Wszystko na niebie i ziemi mówiło, że długo to nie nastąpi.
Nie lubiła zostawać po godzinach, ale za bardzo ceniła sobie spokój, by przeciwstawić się rozkazom z góry. Choć powtarzała sobie przy każdym kolejnym "godzinowaniu", że to ostatni raz, ze przy kolejnej takiej sytuacji wygarnie szefowi, co o nim myśli i wyjdzie z biura, trzaskając porzadnie drzwiami, do tej pory tego nie uczyniła. Wszystko na niebie i ziemi mówiło, ze długo to nie nastąpi. A przecież to miał być comiesieczny jeden dzień nadgodzin. Szkoda, że na umowie o pracę nie zaznaczono, że to może ulec zmianie i w rzeczywistości skończyć się pięcioma takimi dniami.
Westchnęła. Lubiła swoją pracę, lubiła być odpowiedzialna za statystykę i logistykę w małym biurze firmy transportującej żywność, ale chciała od życia czegoś więcej. A kiedy miała szukać dla siebie lepszej drogi, skoro całe dni spędzała przed komputerem w pomieszczeniu z włącząoną klimatyzacją, przez co zawsze miała wysuszony nos i często leciała jej z niego krew?
Zapatrzyła się w jeden pusty wers tabelki, odleciała na chwilę myślami do swojego mieszkania, starając się ocenić, co potrzebuje ze sklepów, by przeżyć przez najbliższy weekend. Przez te nagłe rozmyślenia nie zauważyła, że manager wrócił do pokoju i stanął niedaleko jej biurka tak, by móc patrzeć na jej profil i zaczerpywać powietrza. Wyrzucał sobie, że znowu musiała zostać w pracy, bo on nie potrafił znaleźć najlepszych słów, by móc zaprosić ją na kolację, a chciał spędzić z nią jak najwięcej czasu. Do tej pory nie spotkał kogoś, kto tak zawładnąłby jego myślami. Podobała mu się jej zadziorność i pracowitość, nie miał nic przeciwko jej uszczypliwościom ani temu, że była taka chłodna w obyciu, a każde zadanie przyjmowała bez mrugnięcia okiem. Nawet jej egzotyczne imię – Methoya – mu się podobało. No cóż, zakochał się chłopaczyna, jedynie wrodzona nieśmiałość nie pozwalała mu na wykonanie tego decydującego, pierwszego kroku.
Ale wypadło się wreszcie wziąć w garść i zacząć działać, inaczej szczęście przejdzie mu obok nosa.
Odchrząknął, czym wystraszył kobietę. Methoya podskoczyłą lekko na krześle, spojrzała na managera przerażona.
– Niech się pan tak nie zakrada, panie Suffern – poprosiła go słabym głosem. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie. – Czy coś się stało?
– Nie, panno Roberts, nic się nie stało – pokręcił przecząco głową. – Chciałem tylko sprawdzić, jak pani idzie.
Mimo że tego pragnął, nie mógł zdobyć się na to, by poprosić o przejście na ty. Szanował ją do tego stopnia, iż uważał za nietaktowne wymawianie jej imienia na głos w jej obecności. Dziwak.
Methoya uśmiechnęła się blado. Pomyślała, że to miłe, że o to pyta i wykazuje minimalną troskę, o ile jego pytanie nie jest podyktowane jakimś ukrytym zamiarem.
– Powoli kończę, zostały mi dwie ostatnie informacje do wpisania.
– Ile czasu to pani zajmie?
– Do pół godziny wszystko powinno być gotowe. Jeśli pan sobie życzy, mogę dzisiaj zamknąć firmę, i tak jutro muszę być wcześniej na spotkaniu zarządu.
Suffern podrapał się w tył głowy, a na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Nie trzeba, sam zamknę, chciałem tylko... Czy ma pani jakieś plany na wieczór?
Kobieta uniosła pytajaco brew.
– Tak, mam – zakupy spożywcze.
– Ale nie przyjechała pani do pracy samochodem, prawda?
Musiałą przyznać mu rację, jej kochane Renault zostało w garażu przez śmierć akumulatora, a ona przybyła do firmy na piechotę.
– Zgadza się.
– W takim razie podrzucę panią do marketu, będę tamtędy akurat przejeżdżał. Co pani na to?
Methoya zamyśliła się na moment.Do sklepu z biura nie było tak daleko, ale za to było ciemno i strasznie zimno – takie uroki zimy w północnej części globu – a jej nie uśmiechało się walczyć z wiatrem, gdyby ten się pojawił.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do kolegi.
– Jeśli to nie będzie problem, to chętnie skorzystam z propozycji. Dziękuję.
Odwzajemnił uśmiech, wpatrzony w jej twarz i zachwycony jej pięknem.
– W takim razie za pół godziny będę czekać na parkingu.
– Dobrze.
Patrzyła, jak dziwnie uradowany zmierza w stronę swojego małego gabineciku, po czym wróciła do tworzenia tabelki. Niespełna dwadzieścia minut później zapisała plik w odpowiednim dokumencie całego katalogu i wyłączyła komputer. Przeciągnęła się niczym kot – ale bez mruczenia – po czym spojrzała w stronę okna. Uwielbiała to, że widok z niego rozciągał się nad zatokę, dzięki czemu mogła za dnia podziwiać przybijające kutry i łodzie. Teraz, po zmroku, widziała latarnię i czuła się jak bohaterka powieści romantycznej, gdzie przystojny rybak wraca w sztormie z wyprawy, a ona wygląda go pełna niepokoju.
Wracaj na ziemię, powiedziała sobie i wstała z miejsca, opuszczając obrotowe krzesło na cały weekend. Kiedy wróci w poniedziałek, ono nadal tutaj będzie, tak samo jak komputer, widok za oknem i szuflady pełne dokumentów. Rutyna pozostanie rutyną.
Sięgnęła po płaszcz, założyła szalik i ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia, na korytarzu prawie zderzyła się z Suffernem.
– Przepraszam! – wykrzyknęła. – Nic się panu nie stało?
Ten zaśmiał się w odpowiedzi.
– Nie, nic, nawet nie poczułem tego uderzenia w ramię. To co, jest pani gotowa?
– Tak.
– W takim razie ruszajmy.
Przechodząc przez hol budynku skinęli oboje głowami ochroniarzowi, Methoya życzył mu spokojnej nocy, po czym wyszli na mroźne powietrze. Wieczór był magicznie piękny, z mnóstwem gwiazd, które były widoczne nawet w centrum miasta. Panna Roberts odetchnęła pełną piersią, uśmiechnęła się do towarzysza, gdy ten po dostaniu się na parking i znalezieniu samochodu otwarł jej do niego drzwi.
– Dziękuję, panie Suffern.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Jechali w milczeniu, oboje zatopieni we własych myślach do tego stopnia, że nie ustalili, do którego marketu podjadą. A mimo to Suffern wybrał to, w którym Methoya najczęściej robiła zakupy – jakby wiedział, że ten znajduje się najbliżej jej mieszkania. Nie zastanawiało jej to, a być może powinno, wówczas szybciej poznałaby się na uczuciach mężczyzny. Błogosławieni ślepcy, albowiem oni zaskoczenia dostąpią.
Zajechali na sklepowy parking, ku zdziwieniu kobiety jej kolega również wysiadł z samochodu.
– Dziękuję, ale tego nie musi pan robić.
– Jeśli pani zakupy mają być duże, chętnie zaczekam i odwiozę panią także do domu. I tak muszę się kierować w tamtą stronę, by dotrzeć do siebie.
Było to kłamstwo, ale kto zabroni desperatori chwytać się złych środków? O ile nikogo one nie zabijają, oczywiście.
Roberts uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
– W porządku. Niedługo wracam.
W czasie, gdy ona przechadzała się między regałami i zapełniała koszyk, Suffern kroczył wokół samochodu jak dziwak (którym – jak już uznaliśmy – jest) i starał się wymyślić coś błyskotliwego do powiedzenia, czym mógłby ją zaskoczyć i może nawet zaimponować. Ale nic dobrego nie wymyślił, więc kiedy ujrzał ją idącą z powrotem, wpadł w panikę. Nie uszło to uwadze Methoyi.
– Panie Suffern, dobrze się pan czuje? – zapytała zlękniona. Bała się, że jej towarzysz zemdleje, taki był blady.
– Mów mi Louis – poprosił, zanim pomyślał, co mówi. Teraz się zarumienił i wyglądał naprawdę dziwacznie. – Tak, ze mną w porządku. – Spojrzał na reklamówki w jej dłoniach. – Proszę, daj mi to.
– Nie trzeba, to nie jest...
– Proszę, Methoya – wreszcie zdobył się na odwagę i wypowiedział jej imię, które w jego ustach zabrzmiało jak jakieś zaklęcie. – Schowam je w bagażniku.
Roberts patrzyła na niego, starała się dostrzec jakiś haczyk. Fakt, Suffern zawsze był dla niej miły, ale dzisiaj aż za bardzo. O co mu chodzi? – przemknęło jej przez myśl, gdy podała mu torby.
– Dziękuję... Louis.
Prawie dostał ataku serca, gdy ich palce się spotkały. Oddychaj! – nakazał sobie, wpatrując się uparcie w chodnik, byle tylko nie utonąć w oczach koleżanki.
– Nie ma za co. Wsiadaj do samochodu.
Kobieta zajęła miejsce pasażera, po chwili znowu przemieszczali się, a silnik cicho mruczał pod maską samochodu.
– Możesz mi teraz podać twój dokładny adres? – zapytał Louis, kątem oka zerkając na kobietę. – Wiem, że to na Willowhill Street, ale...
– Niby skąd?
Mężczyzna zmieszał się.
– Przeglądałem niedawno twoje dokumenty, by wpisać cię na listę do awansu, jakoś tak mi się napatoczył...
To było pokrętne i dziwne wytłumaczenie, któremu nie dała wiary.
– Coś ściemniasz. O co ci tak naprawdę chodzi, Louis? Dlaczego dzisiaj się tak o mnie troszczysz?
Do tej pory, a pracowali razem przeszło dwa lata, ich rozmowy nigdy nie wyszły poza mury firmy, nigdy nie byli wspólnie na drinku czy małym bankiecie, który co jakiś czas organizował szef. Co się zmieniło?
Suffern westchnął. Przyparty do muru nie chciał walczyć. Czasami porażka mogła przecież przynieść ze sobą zwycięstwo.
– Chodzi o to, że od początku naszej znajomości strasznie mi się podobasz. Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć, wiem wymyśliłem, że znajdę twój adres i wyślę na niego kwiaty. Chciałem wywołać uśmiech na twojej twarzy, ale niekoniecznie cię wystraszyć. Wybacz.
Patrzyła na niego osłupiała.
– Słucham? To jakaś ukryta kamera, tak?!
Nie sądziła, że kogokolwiek może zainteresować swoją osobą, tym bardziej nie wykształconego, przystojnego managera, z którym od miesięcy mijała się na korytarzu w pracy.
– Nie. – Zacisnął usta. – Nie ma żadnej ukrytej kamery. Właśnie powiedziałem ci, że coś do ciebie czuję. Nie masz pojęcia, jak wiele mnie to kosztowało, więc proszę cię, nie śmiej się ze mnie.
– Nie zamierzałam – powiedziała to tak miękko, że zaskoczony Louis – chcąc nie chcąc – musiał na nią spojrzeć. Kobieta patrzyła na niego z uśmiechem, a on nie mógł uwierzyć, jak piękna jet. – Dziękuję ci za to, co mi powiedziałeś. – Wyjrzała przez okno, rozpoznała okolicę. – To tutaj, tamten wysoki budynek po lewej.
Także go zobaczył, minutę później siedzili w ciemnym samochodzie, a cisza stała się nieznośna.
– Dziękuję bardzo za podwiezienie – powiedziała Methoya, zerkając na niego i czując dziwny trzepot w okolicy serca. – To było miłe z twojej strony i pomogło mi zaoszczędzić trochę czasu. Jesteś wspaniały.
Wątpił w to, co mu powiedziała, przez chwilę słuchał, jak opuszcza samochód, po czym poszedł w jej ślady.
– Methoya, zaczekaj.
Kobieta spojrzała na niego, już kierując się w stronę domu.
– Tak?
– Twoje zakupy. Nadal są w moim aucie.
Roberts zarumieniła się lekko. Wyznanie managera wytrąciło ją z równowagi do tego stopnia, że całkowicie zapomniała o swoich reklamówkach.
– Masz rację, wybacz.
Wróciła pod samochód i z gracją przejęła od Louisa swoje pakunki.
– Jeszcze raz dziękuję za wszystko. – Patrzyła mu prosto w oczy, a w nich odbijało się światło pobliskiej latarni. – Louis.
Suffern, pewien, że bardziej nie może już zniszczyć tego wieczoru, pochylił się i ucałował policzek koleżanki.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Methoya. Do zobaczenia w poniedziałek.
Pokonany przez los prawie wpakował się do samochodu, gdy usłyszał słowa kobiety.
– Masz może ochotę wpaść jutro do mnie na kolację?
Zaskoczony, oszołomiony i prawie wniebowzięty patrzył na nią.
– Co?
Uśmiechnęła się.
– Adres już znasz, jak widzisz, jedzenia mam dość, a i chętnie spędzę czas z kimś, kto mnie lubi. Co ty na to?
Nie zamierzał szybko odpowiadać. Zamiast tego podszedł do niej.
– Daj mi to – wskazał dłonią na torby, Methoya umieściła je w jego dłoniach, ich palce spotkały się ponownie, tym razem na o wiele dłużej niż przy pierwszej sposobności. Patrzyli na siebie, a powietrze pomiędzy nimi pełne było chemii i naelektryzowane. – A ja na to, że chętnie poznam szczegóły tej kolacji, wnosząc to wszystko do twojego mieszkania.
Uśmiechnęła się promiennie. Nie bardzo wiedziała, co się dzieje, dlaczego to wszystko idzie tak szybko, dlaczego jej serce wariuje, dlaczego nie chce odrywać wzroku od kolegi z pracy, dlaczego nie chce już jadać kolacji sama, dlaczego pragnie zwracać większą uwagę na to, co robi Louis. Wiedziała za to, że chce wykorzystać szansę, którą być może podsuwa jej los.
– W takim razie zapraszam.
Weszli do środka, przemierzali kolejne piętra, dyskutując o tym, czy naprawdę warto jeść brukselki, które Methoya zakupiła, a światy obojga nagle zyskały zupełnie nowe barwy. Barwy świata drugiej osoby. A to wszystko po to, by już za kilkanaście dni tworzyć jeden wspólny, przepiękny świat tej pary.
– Tylko żeby idealnie jak zawsze.
– Tak, tak, już się robi.
Zrobię to szybko, niedokładnie, po prostu byle jak, a ty będziesz świecił za to oczami, bucu jeden, pomyślała, otwierając kolejne okienko z programem i myśląc nad jeszcze jedną tabelką. Jakby statystyka miesięczna z sześcioma tabelami na temat sprzedaży, importu, procentowej części słodkości w eksporcie nie wystarczyły, by zadowolić szefunia.
Gad pieroński, przemknęło jej przez myśl, kiedy uderzała w klawiaturę. Jeśli nie pomyli się w dalszych rachunkach i zdoła wrócić do swojej klitkowatej kawalerki przed wybiciem dziewiątej, może zdoła wykrzesać z siebie siły na serialowy wieczór. O ile – zwłaszcza j e ś l i – menager nie stwierdzi, że musi zostać jeszcze dłużej. A to już mu się zdarzało.
Nie lubiła siedzieć, gdy jej koleżanki już opuściły biuro, ale za bardzo ceniła sobie spokój, by przeciwstawić się rozkazom z góry. Choć powtarzała sobie przy każdym kolejnym godzinowaniu, że to ostatni raz, ze przy kolejnej takiej sytuacji wygarnie szefowi, co nim myśli i wyjdzie z biura, trzaskając porzadnie drzwiami, do tej pory tego nie uczyniła. Wszystko na niebie i ziemi mówiło, że długo to nie nastąpi.
Nie lubiła zostawać po godzinach, ale za bardzo ceniła sobie spokój, by przeciwstawić się rozkazom z góry. Choć powtarzała sobie przy każdym kolejnym "godzinowaniu", że to ostatni raz, ze przy kolejnej takiej sytuacji wygarnie szefowi, co o nim myśli i wyjdzie z biura, trzaskając porzadnie drzwiami, do tej pory tego nie uczyniła. Wszystko na niebie i ziemi mówiło, ze długo to nie nastąpi. A przecież to miał być comiesieczny jeden dzień nadgodzin. Szkoda, że na umowie o pracę nie zaznaczono, że to może ulec zmianie i w rzeczywistości skończyć się pięcioma takimi dniami.
Westchnęła. Lubiła swoją pracę, lubiła być odpowiedzialna za statystykę i logistykę w małym biurze firmy transportującej żywność, ale chciała od życia czegoś więcej. A kiedy miała szukać dla siebie lepszej drogi, skoro całe dni spędzała przed komputerem w pomieszczeniu z włącząoną klimatyzacją, przez co zawsze miała wysuszony nos i często leciała jej z niego krew?
Zapatrzyła się w jeden pusty wers tabelki, odleciała na chwilę myślami do swojego mieszkania, starając się ocenić, co potrzebuje ze sklepów, by przeżyć przez najbliższy weekend. Przez te nagłe rozmyślenia nie zauważyła, że manager wrócił do pokoju i stanął niedaleko jej biurka tak, by móc patrzeć na jej profil i zaczerpywać powietrza. Wyrzucał sobie, że znowu musiała zostać w pracy, bo on nie potrafił znaleźć najlepszych słów, by móc zaprosić ją na kolację, a chciał spędzić z nią jak najwięcej czasu. Do tej pory nie spotkał kogoś, kto tak zawładnąłby jego myślami. Podobała mu się jej zadziorność i pracowitość, nie miał nic przeciwko jej uszczypliwościom ani temu, że była taka chłodna w obyciu, a każde zadanie przyjmowała bez mrugnięcia okiem. Nawet jej egzotyczne imię – Methoya – mu się podobało. No cóż, zakochał się chłopaczyna, jedynie wrodzona nieśmiałość nie pozwalała mu na wykonanie tego decydującego, pierwszego kroku.
Ale wypadło się wreszcie wziąć w garść i zacząć działać, inaczej szczęście przejdzie mu obok nosa.
Odchrząknął, czym wystraszył kobietę. Methoya podskoczyłą lekko na krześle, spojrzała na managera przerażona.
– Niech się pan tak nie zakrada, panie Suffern – poprosiła go słabym głosem. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie. – Czy coś się stało?
– Nie, panno Roberts, nic się nie stało – pokręcił przecząco głową. – Chciałem tylko sprawdzić, jak pani idzie.
Mimo że tego pragnął, nie mógł zdobyć się na to, by poprosić o przejście na ty. Szanował ją do tego stopnia, iż uważał za nietaktowne wymawianie jej imienia na głos w jej obecności. Dziwak.
Methoya uśmiechnęła się blado. Pomyślała, że to miłe, że o to pyta i wykazuje minimalną troskę, o ile jego pytanie nie jest podyktowane jakimś ukrytym zamiarem.
– Powoli kończę, zostały mi dwie ostatnie informacje do wpisania.
– Ile czasu to pani zajmie?
– Do pół godziny wszystko powinno być gotowe. Jeśli pan sobie życzy, mogę dzisiaj zamknąć firmę, i tak jutro muszę być wcześniej na spotkaniu zarządu.
Suffern podrapał się w tył głowy, a na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Nie trzeba, sam zamknę, chciałem tylko... Czy ma pani jakieś plany na wieczór?
Kobieta uniosła pytajaco brew.
– Tak, mam – zakupy spożywcze.
– Ale nie przyjechała pani do pracy samochodem, prawda?
Musiałą przyznać mu rację, jej kochane Renault zostało w garażu przez śmierć akumulatora, a ona przybyła do firmy na piechotę.
– Zgadza się.
– W takim razie podrzucę panią do marketu, będę tamtędy akurat przejeżdżał. Co pani na to?
Methoya zamyśliła się na moment.Do sklepu z biura nie było tak daleko, ale za to było ciemno i strasznie zimno – takie uroki zimy w północnej części globu – a jej nie uśmiechało się walczyć z wiatrem, gdyby ten się pojawił.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do kolegi.
– Jeśli to nie będzie problem, to chętnie skorzystam z propozycji. Dziękuję.
Odwzajemnił uśmiech, wpatrzony w jej twarz i zachwycony jej pięknem.
– W takim razie za pół godziny będę czekać na parkingu.
– Dobrze.
Patrzyła, jak dziwnie uradowany zmierza w stronę swojego małego gabineciku, po czym wróciła do tworzenia tabelki. Niespełna dwadzieścia minut później zapisała plik w odpowiednim dokumencie całego katalogu i wyłączyła komputer. Przeciągnęła się niczym kot – ale bez mruczenia – po czym spojrzała w stronę okna. Uwielbiała to, że widok z niego rozciągał się nad zatokę, dzięki czemu mogła za dnia podziwiać przybijające kutry i łodzie. Teraz, po zmroku, widziała latarnię i czuła się jak bohaterka powieści romantycznej, gdzie przystojny rybak wraca w sztormie z wyprawy, a ona wygląda go pełna niepokoju.
Wracaj na ziemię, powiedziała sobie i wstała z miejsca, opuszczając obrotowe krzesło na cały weekend. Kiedy wróci w poniedziałek, ono nadal tutaj będzie, tak samo jak komputer, widok za oknem i szuflady pełne dokumentów. Rutyna pozostanie rutyną.
Sięgnęła po płaszcz, założyła szalik i ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia, na korytarzu prawie zderzyła się z Suffernem.
– Przepraszam! – wykrzyknęła. – Nic się panu nie stało?
Ten zaśmiał się w odpowiedzi.
– Nie, nic, nawet nie poczułem tego uderzenia w ramię. To co, jest pani gotowa?
– Tak.
– W takim razie ruszajmy.
Przechodząc przez hol budynku skinęli oboje głowami ochroniarzowi, Methoya życzył mu spokojnej nocy, po czym wyszli na mroźne powietrze. Wieczór był magicznie piękny, z mnóstwem gwiazd, które były widoczne nawet w centrum miasta. Panna Roberts odetchnęła pełną piersią, uśmiechnęła się do towarzysza, gdy ten po dostaniu się na parking i znalezieniu samochodu otwarł jej do niego drzwi.
– Dziękuję, panie Suffern.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Jechali w milczeniu, oboje zatopieni we własych myślach do tego stopnia, że nie ustalili, do którego marketu podjadą. A mimo to Suffern wybrał to, w którym Methoya najczęściej robiła zakupy – jakby wiedział, że ten znajduje się najbliżej jej mieszkania. Nie zastanawiało jej to, a być może powinno, wówczas szybciej poznałaby się na uczuciach mężczyzny. Błogosławieni ślepcy, albowiem oni zaskoczenia dostąpią.
Zajechali na sklepowy parking, ku zdziwieniu kobiety jej kolega również wysiadł z samochodu.
– Dziękuję, ale tego nie musi pan robić.
– Jeśli pani zakupy mają być duże, chętnie zaczekam i odwiozę panią także do domu. I tak muszę się kierować w tamtą stronę, by dotrzeć do siebie.
Było to kłamstwo, ale kto zabroni desperatori chwytać się złych środków? O ile nikogo one nie zabijają, oczywiście.
Roberts uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
– W porządku. Niedługo wracam.
W czasie, gdy ona przechadzała się między regałami i zapełniała koszyk, Suffern kroczył wokół samochodu jak dziwak (którym – jak już uznaliśmy – jest) i starał się wymyślić coś błyskotliwego do powiedzenia, czym mógłby ją zaskoczyć i może nawet zaimponować. Ale nic dobrego nie wymyślił, więc kiedy ujrzał ją idącą z powrotem, wpadł w panikę. Nie uszło to uwadze Methoyi.
– Panie Suffern, dobrze się pan czuje? – zapytała zlękniona. Bała się, że jej towarzysz zemdleje, taki był blady.
– Mów mi Louis – poprosił, zanim pomyślał, co mówi. Teraz się zarumienił i wyglądał naprawdę dziwacznie. – Tak, ze mną w porządku. – Spojrzał na reklamówki w jej dłoniach. – Proszę, daj mi to.
– Nie trzeba, to nie jest...
– Proszę, Methoya – wreszcie zdobył się na odwagę i wypowiedział jej imię, które w jego ustach zabrzmiało jak jakieś zaklęcie. – Schowam je w bagażniku.
Roberts patrzyła na niego, starała się dostrzec jakiś haczyk. Fakt, Suffern zawsze był dla niej miły, ale dzisiaj aż za bardzo. O co mu chodzi? – przemknęło jej przez myśl, gdy podała mu torby.
– Dziękuję... Louis.
Prawie dostał ataku serca, gdy ich palce się spotkały. Oddychaj! – nakazał sobie, wpatrując się uparcie w chodnik, byle tylko nie utonąć w oczach koleżanki.
– Nie ma za co. Wsiadaj do samochodu.
Kobieta zajęła miejsce pasażera, po chwili znowu przemieszczali się, a silnik cicho mruczał pod maską samochodu.
– Możesz mi teraz podać twój dokładny adres? – zapytał Louis, kątem oka zerkając na kobietę. – Wiem, że to na Willowhill Street, ale...
– Niby skąd?
Mężczyzna zmieszał się.
– Przeglądałem niedawno twoje dokumenty, by wpisać cię na listę do awansu, jakoś tak mi się napatoczył...
To było pokrętne i dziwne wytłumaczenie, któremu nie dała wiary.
– Coś ściemniasz. O co ci tak naprawdę chodzi, Louis? Dlaczego dzisiaj się tak o mnie troszczysz?
Do tej pory, a pracowali razem przeszło dwa lata, ich rozmowy nigdy nie wyszły poza mury firmy, nigdy nie byli wspólnie na drinku czy małym bankiecie, który co jakiś czas organizował szef. Co się zmieniło?
Suffern westchnął. Przyparty do muru nie chciał walczyć. Czasami porażka mogła przecież przynieść ze sobą zwycięstwo.
– Chodzi o to, że od początku naszej znajomości strasznie mi się podobasz. Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć, wiem wymyśliłem, że znajdę twój adres i wyślę na niego kwiaty. Chciałem wywołać uśmiech na twojej twarzy, ale niekoniecznie cię wystraszyć. Wybacz.
Patrzyła na niego osłupiała.
– Słucham? To jakaś ukryta kamera, tak?!
Nie sądziła, że kogokolwiek może zainteresować swoją osobą, tym bardziej nie wykształconego, przystojnego managera, z którym od miesięcy mijała się na korytarzu w pracy.
– Nie. – Zacisnął usta. – Nie ma żadnej ukrytej kamery. Właśnie powiedziałem ci, że coś do ciebie czuję. Nie masz pojęcia, jak wiele mnie to kosztowało, więc proszę cię, nie śmiej się ze mnie.
– Nie zamierzałam – powiedziała to tak miękko, że zaskoczony Louis – chcąc nie chcąc – musiał na nią spojrzeć. Kobieta patrzyła na niego z uśmiechem, a on nie mógł uwierzyć, jak piękna jet. – Dziękuję ci za to, co mi powiedziałeś. – Wyjrzała przez okno, rozpoznała okolicę. – To tutaj, tamten wysoki budynek po lewej.
Także go zobaczył, minutę później siedzili w ciemnym samochodzie, a cisza stała się nieznośna.
– Dziękuję bardzo za podwiezienie – powiedziała Methoya, zerkając na niego i czując dziwny trzepot w okolicy serca. – To było miłe z twojej strony i pomogło mi zaoszczędzić trochę czasu. Jesteś wspaniały.
Wątpił w to, co mu powiedziała, przez chwilę słuchał, jak opuszcza samochód, po czym poszedł w jej ślady.
– Methoya, zaczekaj.
Kobieta spojrzała na niego, już kierując się w stronę domu.
– Tak?
– Twoje zakupy. Nadal są w moim aucie.
Roberts zarumieniła się lekko. Wyznanie managera wytrąciło ją z równowagi do tego stopnia, że całkowicie zapomniała o swoich reklamówkach.
– Masz rację, wybacz.
Wróciła pod samochód i z gracją przejęła od Louisa swoje pakunki.
– Jeszcze raz dziękuję za wszystko. – Patrzyła mu prosto w oczy, a w nich odbijało się światło pobliskiej latarni. – Louis.
Suffern, pewien, że bardziej nie może już zniszczyć tego wieczoru, pochylił się i ucałował policzek koleżanki.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Methoya. Do zobaczenia w poniedziałek.
Pokonany przez los prawie wpakował się do samochodu, gdy usłyszał słowa kobiety.
– Masz może ochotę wpaść jutro do mnie na kolację?
Zaskoczony, oszołomiony i prawie wniebowzięty patrzył na nią.
– Co?
Uśmiechnęła się.
– Adres już znasz, jak widzisz, jedzenia mam dość, a i chętnie spędzę czas z kimś, kto mnie lubi. Co ty na to?
Nie zamierzał szybko odpowiadać. Zamiast tego podszedł do niej.
– Daj mi to – wskazał dłonią na torby, Methoya umieściła je w jego dłoniach, ich palce spotkały się ponownie, tym razem na o wiele dłużej niż przy pierwszej sposobności. Patrzyli na siebie, a powietrze pomiędzy nimi pełne było chemii i naelektryzowane. – A ja na to, że chętnie poznam szczegóły tej kolacji, wnosząc to wszystko do twojego mieszkania.
Uśmiechnęła się promiennie. Nie bardzo wiedziała, co się dzieje, dlaczego to wszystko idzie tak szybko, dlaczego jej serce wariuje, dlaczego nie chce odrywać wzroku od kolegi z pracy, dlaczego nie chce już jadać kolacji sama, dlaczego pragnie zwracać większą uwagę na to, co robi Louis. Wiedziała za to, że chce wykorzystać szansę, którą być może podsuwa jej los.
– W takim razie zapraszam.
Weszli do środka, przemierzali kolejne piętra, dyskutując o tym, czy naprawdę warto jeść brukselki, które Methoya zakupiła, a światy obojga nagle zyskały zupełnie nowe barwy. Barwy świata drugiej osoby. A to wszystko po to, by już za kilkanaście dni tworzyć jeden wspólny, przepiękny świat tej pary.
Gdyby ktoś powiedział mi, że takie historie to mrzonki, proste i nudne bajki kogoś, kto ma za małą wyobraźnię do pisania prawdziwych romansów, wzruszyłbym ramionami. Możecie mi nie wierzyć, ale widziałem całą tę sytuację, ba! – miałem w niej swój mały udział. W końcu kto z nas nie wierzy w miłość?
Pozdrawiam,
Kupidyn
Bardzo ładne. Taki romans, a raczej jego początek, trochę w starym stylu. Dwie osoby, które jakby zapomniały, ze najwazniejsza jest miłość, ale podswiadomie na nią czekaja. No, własciwie, menadzer nie zapomniał, bo on to wszystko sprokurował, ale niespecjalnie na nią liczył:))
OdpowiedzUsuń"Wracaj na ziemię, powiedziała sobie i wstała z miejsca, opuszczając obrotowe krzesło na cały weekend. Kiedy wróci w poniedziałek, ono nadal tutaj będzie, tak samo jak komputer, widok za oknem i szuflady pełne dokumentów. Rutyna pozostanie rutyną." - w tym krótkim fragmencie swietnie zawarłas rozdźwięk pomiedzy rutyna pracy, a pragnieniem czegoś Innego. Cieszę się, że przeczytałam coś lekkiego i dającego nadzieje, z lekką nutką staroświeckości. Dzięki.
Twój powrót do korzeni, a mnie brak tu jakiegoś pazura choćby z Indii. Początkowo wręcz mogłam się utożsamić z Methoyą, miałam wrażenie, że Suffern to taki typowy buc, a tu proszę. Mały, zakochany dziwak.
OdpowiedzUsuń"Błogosławieni ślepcy, albowiem oni zaskoczenia dostąpią." - podoba mi się to zdanie i chyba je niecnie kiedyś wykorzystam. Może w PW?
Lekki, słodkawy tekst, który nawet przyjemnie marnuje kilka minut z życia. Jednak mnie nie porwał.
Pozdrawiam
Ooo, myślałam, że to po prostu banda buców, a tu patrz, zakochał się w bohaterce ten manager.
OdpowiedzUsuńNie no fajnie, zakochany, zrobił wywiad środowiskowy, ale to z marketem było creepy. Taki stalker z niego raczej. To się potem kończy morderstwami.
Trochę za dużo tych określeń, jaki jest dziwaczny, to już wynika z jego zachowania.
O i nawet narrator się okazał kupidynem. Fajnie.