– Jak to myszy w ścianach? – zapytała mama, patrząc na
mnie jednocześnie jak na wariatkę pierwszej wody.
– No mam myszy w ścianach! Przegryzły mi cholerną rurę
odpływową, zalały sąsiadów i dręczą mi kota nocami! – prawie wrzasnęłam z rezygnacją.
– A ty jesteś pewna, córko, że się Gaimana nie naczytałaś
i to nie wilki? – zadziorny uśmieszek pojawił się na matczynych wargach.
– Mamo! To jest poważna sprawa – nie dawałam za wygraną –
wiesz, że ja się boję myszy. A co jeśli one mi z tej ściany wyjdą i zrobią mi
jesień Popiela zamiast jesieni średniowiecza pewnej nocy? A jak mi wypłyną z
toalety kiedy akurat będę tam kontemplowała wszechświat? Przecież chcesz mieć
wnuki, nie? – Zrezygnowana westchnęłam ciężko. – A skąd ty w ogóle znasz Gaimana?
– A, nazostawiałaś mi tych książek, jak się wyprowadziłaś,
to i czytam. I z lektury wnioskuję, że na krwiożercze, zmutowane myszy z Marsa
najlepszy byłby Jakub Wędrowycz. Z braku fachowca jednak dobra będzie i babcia.
Chcesz jeszcze herbaty?
Typowy wieczór z
moją mamą. Skarbnica mądrości, porad życiowych, specjalistka od literatury
fantasy i mieszanek herbacianych. Wpadłam po pracy, jak co kilka dni, żeby się
poradzić i wysikać, bo moja toaleta, mimo, że naprawiona nie budziła już
zaufania. Chciałam wsparcia, a dostałam drwinę o smaku łyżeczki earl greya zmieszanego
z yunnanem, asamem i madrasem. Cholera.
Od
trzech dni w moim małym, przytulnym mieszkanku, w mojej ostoi, w moim
królestwie nie działała toaleta. Zaczęło się od poniedziałkowego wieczoru,
kiedy to sąsiedzi z dołu ogłosili alarm. Na samym środku sufitu w ich kuchni
wykwitła ogromna, żółta plama (wyglądała trochę jak Amerykański prezydent, a
przynajmniej przypominała go kolorem). Nie pierwszy raz zresztą. Po sprawdzeniu
mojej łazienki, która już wcześniej była powodem kuchennego deszczu na piętrze
poniżej, zapadł wyrok. “Kochana, cieknie z rury odpływowej. Odłączamy toaletę.
Jak będziesz potrzebować, zapukaj do nas.” Traf chciał, że potrzebowałam akurat
przysiąść na ogromną dwójeczkę więc kroki skierowałam do baru, w którym
jednocześnie działała toaleta jak i krany z piwem.
Po
trzech dniach walki z hydraulikami i specjalistami wszelkiej maści,
toaletowaniu się w pracy i lokalnych pubach oraz porannym sikaniu pod
prysznicem, w końcu mogłam zasiąść na własnym tronie. Żeby jednak za różowo nie
było, okazało się, że rurę z PCV przegryzły myszy, które zamieszkały w ścianach.
I wtedy
właśnie, jak zwykle zresztą, udałam się w rodzinne progi szukać pomocy w osobie
mojej szanownej rodzicielki. Z wiekiem jej się chyba dowcip i sarkazm wyostrzyły,
a cała mądrość ludowa uleciala z kolejnymi odcinkami “M jak Miłość”. Oprócz
tego, że mam kupić trutkę, nie dowiedziałam się niczego. A zabijanie nie
zgadzało się z całym moim buddyjskim jestestwem. Babcia była ostatnią nadzieją.
Co było robić?
Kupiłam ciastka i czekoladki, bo nigdy nie wiadomo na co babcia będzie miała
ochotę, i skierowałam swoje kroki do mentorki rodu. Była akurat pora na “Modę
na sukces” więc odsiedziałam paręnaście bolesnych minut patrząc w Ridgowe oczy
nieskalane myslą, zanim mogłam cokolwiek załatwić.
– Ale jak to myszy w ścianach? – Czasami ciężko było
uwierzyć, że była teściową mojej mamy i nie dzieliły tej samej krwi. – Czy ty
coś piłaś, dziecko? – oskarżycielsko niuchnęła mój oddech, sprawdzając czy nie
jestem nawalona jak stodoła. Nie żeby mi się kiedykolwiek, w jej obecności,
zdarzyło.
– Babciu, skup się. Gryzonie mi się zalęgły w mieszkaniu.
Jak się ich pozbyć, ale nie zabić. – spróbowałam naprowadzić jej tok myślowy na
właściwy tor. Nie udało się.
– Za moich czasów, jak jeszcze mieszkaliśmy na
Lubartowie… – I tutaj wysłuchałam opowieści o dolach i niedolach moich przodków,
i o tym jak myszy nawet nie ważyły się tego rodu tknąć. Nie warto było przerywać.
Babcia wpadła w trans. Dopiero dwie filiżanki herbaty, wizytę w toalecie i
pudełko ciasteczek później odważyłam się, w końcu, podjąć temat.
– Widzisz, najwyraźniej wdałam się w rodzinę mamy. Mnie
się myszy imają i to bardzo. I muszę się ich pozbyć, żeby mnie nie zjadły.
Babcia poskrobała
się po podbródku, strząsnęła okruszki ciastka ze spódnicy i z zamyśloną miną
wyciągnęła rękę po czekoladki. W połowie drogi jej dłoń zatrzymała się w
powietrzu i wycelowała we mnie palec wskazujący.
– Czarna polewka! – Wykrzyknęła z triumfem. – Nagotuj im
czarnej polewki to się wyniosą. – Tym razem to ja dyskretnie powąchałam babciny
oddech. Niby nie piła od lat, ale kto ją tam wie… Wszystko wydawało się być
jednak w porządku.
– Yyy – wydukałam elokwentnie – jesteś pewna?
– Absolutnie – padło w odpowiedzi spod kanapy, bo tam wlaśnie
schowane były wszystkie przepisy. – Zaraz ci to znajdę.
Z kartką
w dłoni i ciężkim sercem złapałam autobus do miasta. Chciało mi się siku, ale w
centrum handlowym, na końcu drogi była toaleta, więc nie martwiło mnie to za
bardzo. Martwiło mnie natomiast to, co musiałam zrobić po powrocie do domu.
Gotowanie! Nigdy nie byłam w tym mistrzem, a przecież zaklęcia odpędzające
myszy wymagają niejakich umiejętności. W miarę jak mój przystanek się zbliżał,
postanowiłam jednak przyjąć postawę Scarlett O’Hary i pomyśleć o tym jutro. W
tym wypadku później. W domu.
Sklep ze
wszystkim przycupnął na skraju centrum handlowego jak kurzajka na policzku
Cindy Crawford. Niby mały, brązowy i ohydny, ale bez niego to nie byłoby to
samo miejsce. Wpadłam jak przeciąg i na
jednym oddechu wyrecytowałam:
– Będę robić czary.
Potrzebuję krwi kurczaka, pół kilo soli, pięć świec i butelkę wódki.
– Wódki? Do zaklęcia? – Że też te baby dzisiaj muszą być takie dociekliwe!
– Nie, wódka jest po to, żebym poczuła się lepiej.
– Wódki? Do zaklęcia? – Że też te baby dzisiaj muszą być takie dociekliwe!
– Nie, wódka jest po to, żebym poczuła się lepiej.
– Problemy sercowe, kochaniutka? Na to krew nie
pomoże. Nad tym trzeba porozmawiać, pogłaskać i iść do łóżka. Czary na to nic
nie dadzą. – Zabłysnęła mądrością sprzedawczyni. – A jak łóżko nie pomaga to
chłopa zmienić.
– E tam sercowe. Myszy mam w ścianach. – Od razu pożałowałam
tego zwierzenia i czekałam na pytanie o gryzonie. Pytanie nie nadeszło. Dostałam
odpowiedź.
– Myszy już dawno się, skubańce, na czarną polewkę
uodporniły. Zeżrą, przytyją i śmieją ci się w twarz. Ja ci dziecko dam radę.
Masz tu numer do szwagra córki mojego drugiego męża. On ma tam jakąś ptaszarnię
czy inne zoo i się trudni wyłapywaniem gryzoni. Wpadnie do ciebie z jakimś sokołem
albo sępem, cholera ich tam wie, i będziesz miała myszy z głowy. A i ptaszysko
się naje.
– Ale one są w ścianach.
– Nie martw się. Ten tam, bratanek siostry mojej kuzynki
spod Elbląga ci wszystko powie.
Od tygodnia nie
mogę się nadziwić jak to wszystko sprawnie poszło. Jeden telefon. Młody głos śmiejący
się w słuchawkę i umawiający się ze mną na następny wieczór. To on wszystko załatwił.
Nadymił w te ściany jakimś sztucznym dymem i czekał z ptaszyskiem na zewnątrz.
Polowanie trwało kilka minut, ale zapewniono mnie, że myszy już nie ma. A nawet
jakby jakaś się zdarzyła to ten wujek bratanicy ojca szwagra sklepikarki zagląda
co jakiś czas. Jutro, na ten przyklad oglądamy film o zombie i jemy popcorn.
Potem może zbadamy razem czy nie ma żadnych gryzoni pod prysznicem, w łóżku, na
stole kuchennym, i w kilku innych miejscach. Czarna polewka nie będzie mi przez
jakiś czas potrzebna.
U-wiel-biam. Jakby widziała twój ągielski dom, tam by mogły myszy w ścianach mieszkać. Cud, miód orzeszki, chociaż końcówka trochę za gwałtowna, za szybka, to śmiałam się jak debil. A te zdania... Aww.
OdpowiedzUsuń"Chciałam wsparcia, a dostałam drwinę o smaku łyżeczki earl greya zmieszanego z yunnanem, asamem i madrasem. "
"a cała mądrość ludowa uleciala z kolejnymi odcinkami “M jak Miłość”"
"Sklep ze wszystkim przycupnął na skraju centrum handlowego jak kurzajka na policzku Cindy Crawford. Niby mały, brązowy i ohydny, ale bez niego to nie byłoby to samo miejsce. "
To są mini dzieła sztuki. Boskie, cudne, medal z kartofla ci się należy!
Dzięki. Musiałam z pracy uciekać to i końcówka gwałtowna :)
UsuńO rany. Ja też to uwielbiam. Za świetne postaci, sarkazm i tak świetne operowanie słowem, że tekst połknęłam jak rutinoscorbin. Końcówka może i przyspieszona, ale w ogóle nie popsuła mi lektury. Cudo!
OdpowiedzUsuńHeh. Dziekuje!
UsuńMam nadzieje ze podziałał jak rutinoscorbin ;)
" mimo, że naprawiona nie budziła już zaufania."
OdpowiedzUsuńDałabym przecinek po "że". Znawcą nie jestem, ale jakoś mi nie pasuje tak, jak jest.
" mimo, że naprawiona nie budziła już zaufania. "
Ha! To jest to!
Skąd Ty bierzesz te pomysły? Teraz to Ciebie trzeba sprawdzić, czy czegoś cichaczem nie popijasz ;)
A ta końcówka, zupełnie nie spodziewana. Dziesięć minut rozkminiałam tego wujka bratanicy ojca szwagra sklepikarki i nadal nie ogarniam. Ale tekst był fajny, lekki i zabawny.