I nie opuszczę cię nawet po
śmierci...
Zima nie jest
najlepszą porą na łażenie gdziekolwiek, a już na pewno nie po lesie. Jest
zimno, pada, wieje i człowiek poci się niemiłosiernie w pięciu swetrach, czapce
szaliku i pikowanej kurtce. A może zwyczajnie nie przewidziałam wszystkich
okoliczności. Może przy wysiłku fizycznym należy brać przykład z biegaczy i
zakładać tylko geterki i różową bluzeczkę. No, ale przecież tych okoliczności
przewidzieć się nie dało.
Spacer po lesie zawsze mnie jednak
odpręża. Nawet zimą. Fakt, że ciągnę za sobą ciało, nie ma tu znaczenia. Po
odprężenie tu przecież przyszłam i nie pozwolę detalom zakłócać mojej
codziennej, medytacyjnej przechadzki. To, że pocę się jak świnia też nie będzie
przeszkodą. W końcu po powrocie do domu przebiorę się w cokolwiek, albo nic, a
to co mam na sobie wrzucę do pralki. A może od razu do pieca. To by mi
oszczędziło prania i rozpamiętywania przeszłości.
Ja wiedziałam, że coś się święci. Czułam w kościach, że
coś jest nie tak już od jakiegoś czasu. Późne powroty do domu, ciągłe siedzenie
na telefonie, zamykanie się w szopie na całe godziny. Byłam wyrozumiała i
dawałam przestrzeń. Przecież tak robią dobre żony. Dobre żony siedzą w domu,
uwielbiają swojego męża i są ostoją rodziny i domowego ogniska. Dobre żony nie
pytają, nie mają podejrzeń i ufają ślepo i kochają bez zwątpienia.
No żesz, w dupę misia! Po jaką cholerę to wszystko.
Obiadki, sratki, kolacyjki, pieprzone stringi i śmierdzące świeczki. Wsparcie w
każdym przedsięwzięciu i głaskanie po główce przy każdej porażce o kant dupy!
Niewdzięczny bydlak nie zasługujący na nic, poza kijem w oko!
Właściwie to dostał na co zasłużył i odrobinkę więcej.
Jak zwykle rano spacerowałam po niedalekim lesie. Nigdy
nie używałam uczęszczanych ścieżek. Za dużo ludzi. Wśród drzew lepiej mi sie myśli
i jest to jedyna rzecz, którą robię dla siebie. Wychodne. Przerwa od
codziennych obowiązków. Nie inaczej było dziś. Wyszłam z domu opatuchana jak
dwulatek i weszłam w dębowy zagajnik. Stamtąd na niewielki pagórek porośnięty
sosnami i dalej wzdłuż wycinki. Z daleka dało się słyszeć piły tarczowe, a z
bliska silnik samochodu. Obeszła bym wóz i nie przeszkadzała parce w środku
gdyby nie to, że to był mój samochód. Nasz samochód.
Powoli, jak w transie (nie wiem czy to wina mojej mini
medytacji leśnej czy kompletnego zaskoczenia) podeszłam bliżej obserwując jak
całe auto podskakuje na resorach w rytm seksualnych uniesień. Przez zaparowane
okno nie było widać nic. Zapukałam. Ze środka dobiegło mnie ciche „Kurwa mać!”
i już wiedziałam, że jest tam mój mąż. Drzwi w które zapukałam otworzyły się i
zobaczylam jego uśmiechnietą twarz. Wydawało się jakby miał przepraszać, ale
wtedy mnie poznał. Na tej samej twarzy pojawił się strach.
Nawet nie wiem jak mój rewolwer wystrzelił. Zawsze
nosiłam go w kieszeni na wszelki wypadek. Nawet lasy nie są już bezpieczne w
dzisiejszych czasach. Wszelkim wypadkiem okazało się jednak postrzelenie mojego
męża. Drugi strzał był dla jego, na wpół rozebranej, kochanki. On dostał w
głowę. Przypadkowo była akurat na wysokości mojej dłoni. Ona, no cóż... w jej
brzuchu ziała dziura. Rozpięta bluzka bardzo szybko zmieniała kolor, a
dziewczyna, z niedowierzaniem w oczach patrzyła na ten cud natury. Po chwili
spojrzała na mnie jakby chciała powiedzieć „Nie miałam pojęcia, że mam tyle
krwi”.
Ja, zafascynowana całym tym wydarzeniem, nie mogłam
oderwać od niej wzroku. To bylo, na swój sposób, piękne. Urocza blondynka w
pełnym makijażu, z lekko tylko rozmazaną szminką, z której uciekało życie. Jej
bluzka była dość droga i podejrzewałam, że dolna część garderoby była podobnej
jakości. Jaka strata.
Nie wiem ile czasu czekałam na zakończenie tego
przedstawienia. Wiem tylko, że nie czułam nic. Patrzyłam na to jak na scenkę w
telewizorze. Zła kochanka zabita przez szaloną, zazdrosną żonę. Ocknęłam się
dopiero kiedy jej głowa opadła na pierś i było jasne, że nie oddycha i już
nigdy nie będzie. Dopiero wtedy zaczęłam obmyślać plan.
Wyciagnęłam ciało mojego lubego zza kierownicy i
odwlokłam kilka metrów. On miał na sobie chociaż spodnie. Przetrzepałam
samochód w poszukiwaniu natchnienia. Butelka wódki, paczka papierosów, kilka
tamponów i szminka w torebce dziewczyny i obowiązkowy, zapasowy kanister z
benzyną w bagażniku. Zawsze go woził odkąd kilka razy zapomniałam zatankować i
musiał mnie ratować z opresji. Plan ułożył się sam.
Najzwyczajniej w świecie polałam wnętrze samochodu
benzyną i kończąc palić jeden ze znalezionych papierosów rzuciłam niedopałek w
tamta stronę. Terenówka zajęła sie automatycznie. Najpierw dziewczyna, potem
siedzenia naokoło. Wcześniej otworzyłam bak i zanurzyłam w nim jej szalik,
drugi koniec zostawiając we wnętrzu. On zaczął sie palić na końcu. Z
bezpiecznej odległości obserwowałam jak płomienie powoli zajmują każdy z wełnianych
kwiatków i jak wędrują w stronę źródła paliwa. Wybuch był spektakularny.
Musieli go słyszeć daleko.
Po tym nie było za dużo czasu. W głowie miałam już plan
dla mojego męża i nie mogłam pozwolić nikomu na przeszkadzanie mi w nim. Tak
właśnie znalazłam się w tej sytuacji. Mokra od deszczu i potu, zdyszana od
ciągnięcia ciężkiego jak kłoda trupa, ale i szczęśliwa. Bo oto zaczynałam nowe
życie. Kto wie, może nawet, w końcu, zostanę pisarką.
Zabrakło mi pytajnika na końcu w paru zdaniach. "A może od razu do pieca." "Może przy wysiłku fizycznym należy brać przykład z biegaczy i zakładać tylko geterki i różową bluzeczkę." "Kto wie, może nawet, w końcu, zostanę pisarką." Nie czepiałabym się gdyby tak było w jednym miejscu, ale tak to przyjacielsko zwracam ci uwagę ;) Po gorzkich słowach - słodkie. Bo jest słodko. Cudnie, kobieco, spontanicznie, empatycznie, czuć, że znasz się na ludziach. Podoba się i jestem absolutnie ciekawa, jak poszło bohaterce z ciałem i co, do cholery, z nim zrobiła?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za te znaki zapytania. Pisane było praktycznie na kolanie.
UsuńAle cieszę się, ze ci się podoba
Ma to swój klimat. Urzekł mnie ten brak emocji w bohaterce - zimny profesjonalizm, powiedziałabym. Też ciekawa jestem dalszego planu dt. męża.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziekuje. Zastanawiałam się jak czuje się kobieta, która łapie ukochanego męża na zdradzie. Ja chyba kalkulowalabym na zimno, wypierając emocje, bo to byłoby dla mnie za dużo.
Usuń"Obeszła bym"
OdpowiedzUsuńObeszłabym.
„Nie miałam pojęcia, że mam tyle krwi”.
Nie wiem, czy to jest to, o czym akurat myślała kochanka, ale urzekłaś mnie tym hasłem :D
Tak jak Justyna wspomniała, parę razy należałby się znak zapytania, ale generalnie było dobrze. Było nieźle.