Szczerze powiedziawszy do tej pory nie wiem jak to się
stało.
W sobotę nad ranem wróciłem lekko zalany do domu, to prawda,
ale kto tak nie robi? Te wszystkie kluby z zachęcającymi szyldami wiszącymi nad
wejściami, śliczne kobiety zapraszające do środka… Czemuś takiemu nie można się
oprzeć. Cotygodniowe piątkowe wypady stały się już właściwie tradycją i nigdy
nie było z nimi problemu, szczególnie, że zwykle w soboty nie muszę wcześnie
wstawać. Czasami chodzę z kumplami, czasami sam, niekiedy uda mi się nawet
wyrwać jakąś laskę…
W każdym razie nie o to teraz chodzi. W ostatni piątek
wyszedłem, jak zawsze, dosyć wcześnie z domu, żeby poszukać najlepszych
miejscówek na ten wieczór. Co jest najśmieszniejsze, co tydzień najlepsza
zabawa jest gdzie indziej i trzeba się nieźle naszukać, żeby trafić na naprawdę
dobrą imprezę. Ostatecznie trafiłem do jakiegoś nowo otwartego klubu, nie za
bardzo wiem jak, bo do tamtej pory nieźle już popiłem, gdzie można było się
nieźle zabawić. Jakiś frajer postawił wszystkim kolejkę, więc co, miałem nie
skorzystać? Później już się posypało, wszyscy chlali ile wlezie. W pewnym
momencie przestałem kontaktować, kojarzę tylko pojedyncze sceny. Nie wiem jakim
cudem trafiłem do domu i jak wyciągnąłem whisky z najwyższej półki, nie
zabijając się przy tym, ale to już nie podchodzi pod ten temat. Dziwię się też,
że Azor nie obszczekał mnie na wejściu. A może obszczekał? Kto w moim stanie by
to zauważył?