Pożegnaj jutro: Wesołych Świąt,
łobuzy!
Początkowo
ten temat wydał mi się dość nudny. Takie wymuszenie na nas napisania
świątecznej baśni bądź kolejnej „Opowieści wigilijnej”. Druga moja myśl była
taka, że chętnie widziałabym tutaj Vivian. Tylko które jej wcielenie? To
pierwsze? A może inne? Ponownie postawiłam na „Pożegnaj jutro”, z którym
mogliście się zapoznać przy okazji testu na słowa i umiejętności socjalne,
gdzie biednemu Squalo oberwało się za nic. Tym razem są już nieco starsi i... A
o tym przekonajcie się sami. Wesołych Świąt, kochani!
Tegoroczna zima bardzo szybko została
ochrzczona mianem zimy stulecia. We Włoszech dawno już nie było tak zimno, a
śnieg utrudniał najprostsze czynności. Ilość zgonów spowodowanych zamarznięciem
pobiła rekord jeszcze, zanim nadszedł astronomiczny początek tej mroźnej pory,
a wyglądało na to, że to nie koniec. Święta Bożego Narodzenia w tym roku
zapowiadały się bardzo białe i zimne.
Mała Julia nie potrafiła cieszyć się z
zimy jak inne dzieci. Nie mogła nawet rzucać się z nimi śnieżkami czy lepić
bałwana, bo nie miała rękawiczek, a kozaczki miały dziury w podeszwach i gryzły
w palce. Jej rodziny nie było stać na nowe, ledwo wiązali koniec z końcem,
odkąd ojciec dziewczynki stracił pracę pod koniec lata. Był kelnerem w jednej z
restauracji w miasteczku. Nieoficjalnie mówiło się, że lokal należał do mafii,
ale nikt nie miał pewności, czy tak jest naprawdę. Ludzie wiele mówili o
Vongoli – organizacji, która dominowała w okolicy – lecz były to głównie
posłyszane gdzieś opowieści i plotki. Niemniej pewne było, że restauracja
spłonęła w czasie mafijnych porachunków, a właściciel zginął w nie do końca
wyjaśnionych okolicznościach, więc wszyscy pracownicy pozostali bez pracy.
Niektórzy dawali sobie radę, inni – jak ojciec Julii – nie bardzo.
Nie mieli oszczędności, bo z tak
niskiej pensji niewiele można było odłożyć, a zawsze pojawiały się dodatkowe
wydatki. W tej chwili większość pieniędzy poszło na opał, a ten kończył się
nieubłaganie. O nowych ubraniach Julia mogła zapomnieć.
Wigilia była naprawdę mroźna. Ojciec
Julii wrzucił do pieca ostatnie polano, choć było dopiero południe. O świętach
nawet nie myślał, ważniejsze było przetrwanie, a nie miał pojęcia, jak ochronić
swoją rodzinę przed zimnem. Jak tak dalej pójdzie, zamarzną.
Chyba tylko desperacja sprawiła, że
podjął taką decyzję. Inaczej nigdy by tego nie zrobił, bo to musiało mieć
tragiczne konsekwencje. Mimo to w imię ochrony rodziny poszedł do przywódcy
okolicznej bandy, która podobno miała konszachty z większymi grupami mafijnymi.
Alejandro Sarrucco przyjął go niezmiernie uprzejmie, choć na jego twarzy o
krzywym nosie i zezowatych, brązowych oczach igrał pogardliwy uśmieszek.
Wysłuchał prośby o pomoc, po czym zamyślił się na dłuższą chwilę.
– Masz ośmioletnią córkę, prawda? –
zapytał.
– Tak.
– Przyprowadź ją.
– Ale po co?
– Bo tylko ona może was uratować. Nie
martw się, nie gustuję w dzieciach – zaśmiał się nieprzyjemnie.
Ojciec Julii wahał się przez całą
drogę do domu, ale czy miał inny wybór? Równie dobrze Sarrucco może kazać swoim
oprychom zniszczyć wszystko, nad tym tak długo pracował i zabić ich. Tak w
ramach rozrywki. Właśnie to był powód, dla którego nie warto było prowadzić
interesów z tym człowiekiem.
Teraz na to za późno. Julia stanęła
przed Alejandrem jeszcze mniejsza i bardziej bezradna niż na co dzień. Jej
obdarte ubranko nie dawało ciepła, kuliła ramiona i przytulała się do ojca,
który miał dość niepewną minę.
Alejandro uśmiechnął się do
dziewczynki, ale to nie przyniosło jej otuchy. Wręcz przeciwnie, nie lubiła
tego człowieka i nie rozumiała, czego od niej chciał.
– Byłaś grzeczną dziewczynką w tym
roku, Julio? – zapytał Sarrucco.
Mała kiwnęła niepewnie głową. Nie
sprawiała problemów wychowawczych i pomagała mamie w domu, co wywoływało
uśmiech na twarzach rodziców. Lubiła, kiedy mama i tata byli szczęśliwi.
– No to mamy problem. Mikołaj ma swoją
listę grzecznych dzieci, my zaś tych niegrzecznych, którym możemy na przykład
pomóc zdobyć opał – odparł.
Julia szybko zrozumiała, że właśnie
straciła szansę, by pomóc rodzicom. Dziś już Wigilia, więc było za późno. Mimo
to zapytała:
– A co mogę zrobić, żeby być na tej
liście?
Alejandro uśmiechnął się.
– Musiałabyś ukraść dla mnie pewną
rzecz.
– Moja córka nie jest złodziejką –
oburzył się ojciec dziewczynki.
– Zamilcz, rozmawiam z Julią – zganił
go Sarrucco. – Jestem pewny, że taka dzielna dziewczynka jak ty da sobie z tym
radę.
– Ale kradzież to grzech.
– I o to właśnie chodzi. Nie martw
się, nie chcę, żebyś okradała dobrych ludzi. Raczej tych złych. Znasz tę
rezydencję za wzgórzem, prawda?
Ojciec małej zbladł. Wszyscy
wiedzieli, kto mieszka w tym dworku i nikt o zdrowych zmysłach się tam nie
zapuszczał bez potrzeby. Była to siedziba Varii, niezależnego oddziału zabójców
podlegającemu bezpośrednio Dziewiątemu Vongoli. Tych ludzi wszyscy się bali,
mówiło się, że mają demoniczne zdolności i wykonują zadania, z którymi żaden
normalny człowiek nie dałby sobie rady. Do tego byli skuteczni i niezwykle
lojalni Vongoli.
Julia kiwnęła entuzjastycznie główką.
Ten dom zawsze wydawał jej się miniaturowym zamkiem, choć nigdy nie mogła się
tam zbliżać. Rezydencję Varii widziała może dwa razy i to z okien samochodu.
– Doskonale. Chcę, żebyś tam po cichu
weszła i zabrała pewną walizkę. Dasz radę?
– A dostaniemy wtedy opał? – zapytała
Julia.
– Oczywiście. Tylko nikt nie może cię
zobaczyć. Mamy umowę?
– Tak.
– Świetnie. Juliusz cię zawiezie pod
dom i wyjaśni, jak wygląda ta walizka.
Minęło trochę czasu, nim Julia znalazła
się na terenie rezydencji Varii. Wyjaśniono jej, jak ma się zachowywać, którędy
wejść i czego szukać. Dziewczynka podeszła do tego bardzo poważnie, starała się
być dzielna, bo przecież to od niej zależy przetrwanie jej rodziny. Zamierzała
zrobić wszystko, co mogła. Natomiast Alejandro był przekonany, że Julia stanie
się kolejną ofiarą Varii, dla niego była to zabawa, bo los tej rodziny był mu
obojętny. Znalazł sobie w Wigilię rozrywkę i teraz czekał na jej rezultat.
Teren rezydencji był dość rozległy.
Tylko jedna główna droga prowadziła do samego budynku, lecz tę zagradzała brama
osadzona w murze, który odgradzał Varię z dwóch stron. Z trzeciej ich
terytorium kończyło się nad brzegiem morza wraz z prywatną plażą, natomiast z
czwartej naturalną barierą był las. W nim zaś była zapomniana droga, z której
nawet Varijczycy nie korzystali. I to właśnie tędy Julia została wprowadzona na
teren Varii, potem musiała radzić już sobie sama.
Nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynkę,
gdy weszła do rezydencji wejściem dla służby. Wszyscy byli zaaferowani
ostatnimi przygotowaniami do świąt. Elita Varii lada chwila miała wracać do
rodzinnych domów na Boże Narodzenie, pracownicy zaś wprowadzali dom w
odpowiednią atmosferę ozdobami, sprzątali, a kuchnia pracowała nad ostatnim w
tym dniu posiłkiem. Julia prześlizgnęła się do głównego holu, w myślach
powtarzając otrzymane instrukcje.
– Ushishishi, co tu robisz, mała?
Julia odwróciła się. W drzwiach
jakiegoś pomieszczenia stał młody blondyn, mógł mieć co najwyżej piętnaście
lat. Grzywka opadała mu na pół twarzy, przez co nie było widać jego oczu, ale
już szerokiego uśmiechu nie dało się nie zauważyć. W dłoni trzymał dwa ostrza,
którymi jeszcze przed chwilą się bawił.
– Mamy intruza! – zawołał radośnie.
Tyle wystarczyło, by pozostali
członkowie Varii, nie licząc Xanxusa, pojawili się w holu. Wszyscy byli dość
młodzi. Gdy dwa lata wcześniej nowy lider przejmował władzę, wymienił skład
oficerów na całkiem nowy, który bardziej mu odpowiadał. Ważne było również to,
że byli lojalni tylko wobec niego i Vongoli, a to cenił pomimo szorstkiego
traktowania członków jednostki.
– Kogo znalazłeś, Beluś? –
zaświergotał mężczyzna z zieloną grzywką i w ciemnych okularach pomimo
przebywania w budynku. – Jaka słodka dziewuszka.
– Nie w tym problem, Lussuria –
warknął jego białowłosy towarzysz. – Pytanie, co ten dzieciak tu robi?
Julia rozglądała się nerwowo ze łzami
w oczach. Przecież miała nie dać się przyłapać, a teraz stoi w otoczeniu
zabójców Varii, wśród których była tylko jedna kobieta. Jednak brązowowłosa nie
wydawała się łagodniejsza od swych współpracowników. Zielone oczy przyglądały
się uważnie dziewczynce, a ich właścicielka nie zwracała uwagi na kłótnię,
która wybuchła pomiędzy mężczyznami. Przerwali dopiero, gdy usłyszeli kroki na
schodach – na dół schodził właśnie Xanxus, wysoki brunet o śniadej cerze i
czerwonych, niebezpiecznych oczach. Spojrzał krytycznie na to zbiegowisko.
– A wy co? – warknął.
– Mamy intruza – poinformowała go
Vivian. – Tę oto małą dziewczynkę – wskazała na Julię.
– Tak po prostu wpuściliście tu
gówniarę, śmiecie?
– Sama tu weszła – dziewczyna
wzruszyła ramionami i spojrzała na małą. – Tylko nie mam pojęcia, po co.
Wtedy też coś pękło w Julii i
rozpłakała się. Była przerażona. Chciała ratować rodzinę, a zawaliła, do tego
stała teraz wśród zabójców, których wszyscy, nawet dorośli, się bali. Co
dopiero miała powiedzieć ona? Była zwykłą ośmiolatką, nie żadną bohaterką. Tyle
słyszała złych historii o tych ludziach, że miała prawo do strachu.
Varia spojrzała po sobie, aż mężczyźni
skierowali wzrok na Vivian. Ta się skrzywiła.
– No co? – warknęła.
– Jesteś kobietą – odezwał się
białowłosy.
– A ty szowinistą, Squalo – odparła. –
Wyglądam ci na matkę?
Mężczyzna tylko się wyszczerzył. Nie
pałał do niej sympatią od pierwszego spotkania, gdy podczas przyjęcia
zorganizowanego przez Dziewiątego Vongolę zaatakowała go znienacka. Do tej pory
nie miał pojęcia, o co jej chodziło.
Sytuację uratował nieco Lussuria.
Kucnął przed Julią i pogłaskał ją po włosach.
– No już, nie ma powodu do płaczu –
powiedział łagodnie. – Jak ci na imię?
Dziewczynka wytarła nos w rękaw
kurtki.
– Julia – zapłakała.
– Pięknie imię. Chodź, usiądziemy,
napijemy się kakao i wszystko nam opowiesz. Dobrze?
Jeszcze przez chwilę się wahała, ale
dała się poprowadzić do salonu i usadzić na sofie. Przywołana służąca
przygotowała kakao, które pozwoliło uspokoić się dziewczynce. Nadal jednak
czuła się niepewnie w otoczeniu niemal całej Varii.
– Co tu robisz, Julio? – zapytała
Vivian siedząca na oparciu fotela Xanxusa.
– Przyszłam po walizkę.
– Walizkę? A po co?
– No bo miałam dostać się na listę
niegrzecznych dzieci, żebyśmy dostali opał na resztę zimy.
– Kto tak powiedział?
– Tata zabrał mnie do tego pana,
którego w miasteczku się boją. Powiedział, że jak ukradnę walizkę, da nam opał,
bo my już nie mamy drewna i pieniędzy.
– Sarrucco – stwierdził Xanxus.
– Zaczyna się za bardzo panoszyć –
mruknęła Vivian. – Powinniśmy coś z tym zrobić?
Przyglądała się przy tym dziewczynce.
Już po pierwszym spojrzeniu wiedziała, że jej rodzinie się nie przelewa. To
wzbudziło w niej współczucie – uczucie, o którym zapominała, że je zna. W
takich chwilach jednak coś się w niej buntowało. Jej też kiedyś ktoś pomógł,
gdyby nie Xanxus i Dziewiąty, nie żyłaby już od lat. Od nich otrzymała dom i
nowy cel do życia, nie musiała się już bać. Timoteo kiedyś powiedział jej, że
taki dar należy przekazywać dalej, że taka jest też rola mafii – być
odpowiedzialnym za tych, którzy żyją pod jej pieczą.
Xanxus podjął szybką decyzję. Jeden
telefon rozwiązał sprawę. Timoteo, słysząc o sytuacji rodziny Julii, postanowił
im pomóc. W ciągu godziny znalazł się opał na resztę zimy oraz potrawy
świąteczne, a także prezenty dla poszczególnych jej członków. Dziewiąty osobiście
tego dopilnował. Nie chciał, żeby jakiekolwiek dziecko musiało spędzać święta,
kuląc się z zimna i głodując. To miał być czas radości. O pracy dla ojca
dziewczynki zamierzał pomyśleć już po Bożym Narodzeniu, na razie zorganizował
im dni beztroski i radości.
Vivian i Squalo w mikołajowych
czapkach weszli do starej kamienicy, w której Sarrucco stworzył sobie bazę.
Pomysł tego niecodziennego elementu wyszedł od dziewczyny, uśmiechnęła się przy
tym szatańsko, więc Superbi postanowił przystać na propozycję. I jak dotąd nie
żałował.
Nikt ich nie zauważył, dopóki nie
wyważyli drzwi, za którymi Alejandro imprezował ze swoimi ludźmi. Wszyscy
zdrętwieli, gdy w wejściu zobaczyli dwoje członków Varii w mikołajkowych
czapkach i z szerokimi uśmiechami na ustach. To zwiastowało kłopoty.
– Byliście w tym roku grzeczni,
łobuzy? – zapytali jednocześnie.
Dla niektórych były to ostatnie święta
w życiu.
Boskie! Uwielbiam to uniwersum. Świetna historia.
OdpowiedzUsuńEkstra! Totalnie mnie wciągnęło. Podoba mi się Julia, podoba mi się to, że bohaterowie nie są źli/dobrzy, ale część budzi większą sympatię, a część mniejszą, a dzięki temu, że bohaterowie nie są jednowymiarowi, nie wiemy do końca czego się po nich spodziewać, i przez to czyta się to opowiadanie błyskawicznie i z wielką ciekawością!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ta opowiastka. Ma swój klimat, jest urocza, ale i jednocześnie przerażająca przez swoją końcówkę - od dzisiaj mikołajowe czapki nie będą mi się najlepiej kojarzyć.
OdpowiedzUsuńCiekawe podejście do tematu, a to uniwersum na razie zyskuje moją sympatię.