Świąteczny klimat zakradł mi się w opowiadanie wcześniej
niż zamierzałam. Tradycyjnie nie miałam czasu w tygoniu to i spóźniłam się z
tekstem w niedzielę. Opowiadanie jest o mnie. Co tu dużo mówić. Wyobraziłam
sobie „co by było gdyby” i prawie popłakałam się, kiedy uswiadomiłam sobie jak
bardzo nie chcę nic w swoim zyciu zmieniać. Mimo potknieć i bolączek i
problemów jestem soba i jestem z tego dumna. Jestem nawet szczęśliwa. Jako
bonus świąteczna fotka #ilovesnapchat, która, mam nadzieją, odwróci waszą uwagę
od niedociągnięć tekstu.
Home
for Christmas...
„Zakochany Szekspir” dobiegał końca, puste telerze stały
na stole, a ogień na kominku dawał pomarańczowe ciepło. Niedzielne popołudnie
było spokojne. Kot przeciągnął się na zagłówku sofy i połaskotał mnie tylnymi
łapkami w plecy. Miałknęła kiedy odwróciłam się, żeby sprawdzić czy wszystko ok
jakby chciała powiedzieć, że mam się nie ruszać. Pomyślałam, że warto by zrobić
deser. Przecież porządny, niedzielny obiad nie może się obejść bez deseru.
Patrząc na to z perspektywy czasu powinnam pozwolić jemu
na zrobienie tego pieprzonego budyniu. Może zostałabym na dłużej.
Wstałam i, dając mu ostatniego buziaka, poszłam do
kuchni. Kiedy przeszłam przez próg to już nie była moja kuchnia.
@@@
Mama wkładała właśnie naczynia do zlewu. Za oknem leżał
śnieg. Z salonu dało się słyszeć dźwięk rozmów. Tata zabawiał dziadków.
Sprzeczali się chyba o akt własności pilota do telewizora. Podeszłam do miski z
budyniem i zaczęłam nakładać każdemu równą porcję. W oczach zebrały mi się łzy.
-
Zaraz wracam. – zdołałam tylko z siebie wydusić i pobiegłam na górę, do
łazienki.
Z
lustra spoglądała na mnie okrągła twarz otoczona czerwoną grzywką. Spróbowałam
się do niej uśmiechnąć. Smutny grymas wykrzywił jej twarz, a z oczu popłynęły,
czarne od tuszu do rzęs, łzy. Usłyszałam łkanie i uświadomiłam sobie, że
dochodzi z mojego własnego gardła.
@@@
Zawsze lubiłam czytać. Kiedy przeprowadziłam się tutaj
znalazłam cudny, malutki antykwariat z tanimi i ciekawymi książkami. Pewnego
dnia kupiłam tom, który miał na okładce imię Newtona. Nigdy nie ciągnęło mnie
do nauki, ale ta książka miała obrazki, które wygladały jak szkice Da Vinciego.
Zupełnie jakby sir Isaac był niespełnionym wynalazcą. W domu okazało się, że
było dużo ciekawiej, niż to by się mogło wydawać. Zawarta na starych kartkach
teoria głosiła, że każdy mógł się dowolnie przemieszczać między wymiarami, o
ile tylko miał wymyślony przez naukowca przyrząd. Dalej nastepował opis innych
wymiarów, które autor miał przemierzać z pomocą instrumentu. Pamiętam, że
pomyślałam wtedy, że Newton miał świetną wyobraźnię.
@@@
Przesiedziałam z rodzicami cały wieczór. Starałam sie nie
myśleć o tej mnie, która spędzała czas w moim salonie, przy mojej choince,
chodząc do mojej pracy. Nigdy nie wiedziałam, co działo się, kiedy mnie nie
było. Pojawiałam się w danym miejscu znienacka i byłam mną w tym innym miejscu.
Newton nigdy nie wspomniał, że po innych wymiarach nie podróżowało się w
całości. Podróżowała tylko świadomość. Za każdym razem byłam tą sobą, która
mieszkała w danym wymiarze. Miałam różne włosy, różne życia, byłam gruba i
chuda, miałam rodzinę, nie miałam rodziny. W niektórych wymiarach byłam nawet
szczęśliwa. Przez chwilę.
Zawsze lubiłam wracać do rodziców i dobrych chwil jakie z
nimi przeżywałam. W moim prwadziwym życiu nie widywaliśmy się za często.
Czasami moimi rodzicami był ktoś zupełnie inny. Wtedy udawałam, że nie jestem
sobą i modliłam się w duchu, żeby opuścić to miejsce jak najszybciej.
Moim ulubionym miejscem był świat, w którym ja i jakiś
mężczyzna byliśmy rodziną. Mieliśmy dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Bobby
(zawsze chciałam nazwać mojego syna Robert) był ciemnowłosym, ślicznym
chłopakiem, który po ojcu odziedziczył kręcone, czarne włosy. Za każdym razem
kiedy coś zbroił przypominały mi się historie jakie w moim świecie opowiadał mi
On. Uśmiechałam się za każdym razem, bo ten maluch był do niego bardzo podobny.
To tylko sprawiało, że tęskniłam za nim bardziej. Maggie wyglądała jak mała ja.
Lekko jej współczułam, bo pamiętałam co przeżywałam jako nastolatka. Miałam
tylko nadzieję, że będzie silniejsza niż ja.
Byłam tam trzy razy i uwielbiałam grać ich mamę.
@@@
W każdym wymiarze, do którego mnie zaniosło szukałam
książki Newtona. Konstruując urządzenie musiałam się gdzieś pomylić, bo nie
mogłam go kontrolować. Przeskakiwałam z wymiaru do wymiaru i nigdzie nie
zostawałam długo. Odkąd opuściłam mój dom byłam tam tylko raz, na dziesięć
minut, tylko po to, żeby zjeść z nim kolację. Wszystko czego chciałam to wrócić
do domu. Wrócić do domu na święta.
@@@
Śnieg padał cichutko za oknem, a ja ciągle mieszkałam z
rodzicami. Nie mialam pojecia co się działo z moim życiem w tej rzeczywistości.
Nie wiedziałam czy pracuję, czy utrzymują mnie rodzice, czy mam jakiekolwiek
pieniądze. W tamtym momencie podjęłam decyzję. Nie ważne gdzie będę od tej
chwili, znajdę książkę i wrócę do domu, a jeśli mi się to nie uda znajdę jego i
sprawię, że będziemy razem.
Tego samego wieczoru sprawdziłam konto, kupiłam bilety na
samolot, napisałam kartkę do rodziców i wsiadłam w pociąg na lotnisko. Czas się
liczył. Nigdy nie wiedziałam, kiedy skoczę.
@@@
Obudziłam się w pociągu w UK. Cholera jasna! Znowu
przeskoczyłam. Nareszcie jednak byłam
bliżej rozwiązania niż wczesniej. Wysiadłam na najbliższej stacji. Musiałam
wrócić do domu i znaleźć antykwariat. Nic nie gwarantowało, że książka tam
będzie, ale musiałam spróbować.
Mój pociąg czekał na sąsiednim torze. Nie mogłam
pozwolić, żeby uciekł. W każdej chwili mogłam skoczyć. Pieprzony wiadukt. Tyle
schodów i tyle ludzi i tak mało czasu. Coś spadło na peron. Usłuszałam chrzęst
deptanego obiektu. To był mój... nigdy nawet nie wiedziałam jak nazywa się to
urządzenie. Teraz nawet nie miało to znaczenia. Nie było co naprawiać.
Podniosłam pudełeczko i plastikowy guzik, który z niego wydadł. Ktoś uderzył
mnie w ramię przechodząc. Kilka metrów ode mnie jakiś maluch płakał
rozdzierająco. Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani jak
się stąd wydostać. Jedyna nadzieja na powrót do domu leżała na mojej otwartej
dłoni w kawałkach.
- You
ok, Love? – usłyszałam z przeciwka i podniosłam głowę. Konduktorka patrzyła na
mnie z troską. Nie odpowiedziałam ze strachu, że zacznę płakać. Przytaknęłam
tylko i zapytałam, kiedy będzie następny pociąg.
- Not today.
That was the last one. We finish early on Christmas Eve.
Nogi
sie pode mną ugięły.
-
Where am I? – spojrzała na mnie jak na kosmitę.
-
Hornbeam Park.
-
Thanks. Merry Christmas. – usmiechnęła się i poszła w swoją stronę. Miałam
przed sobą tylko godzinny spacer do domu. Nie było tak źle. Skoro do tej pory
nie przeskoczyłam, może uda mi się tu zostać na dłużej.
@@@
Blues Bar stał tam gdzie stać powinien. Jak zawsze stało
przed nim kilku palaczy. Wśród nich był On. Chciałam podbiec, krzyczeć, że
wróciłam, że jestem, że go kocham. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. A co
jeśli mnie nie zna? Co jeśli bedę musiała poznawać go od nowa i zacznę
wygladając jak wariatka?
Zamiast tego wmurowało mnie w ziemię i stałam pośród
wigilijnego tłumu, który płynął jak rzeka z ostatnimi zakupami. Lampki na
drzewach świeciły jak zawsze, rozświetlajac grudniowy półmrok i rzucając cienie
na uśmiechnięte twarze przechodniów. Zamknęłam oczy i chłonełam atmosferę
świąt. Czułam się jak w domu. Uśmiechnęłam się do siebie. Nawet jeśli wszystko
było stracone dam radę to odbudować. To jest prawie dom, a to znaczy, że jestem
na swoim terenie. Nic nie było niemożliwe.
Ktoś pociągnął mnie za szalik. Otworzyłam oczy i
zobaczyłam ukochane, brązowe oczy z zielonymi plamkami na przeciwko mojej
twarzy.
- You were
supposed to be in Leeds. Thought you had a Christmas Party.
- I’d
rather be with you. – zbadał moją twarz raz jeszcze, uśmiechnął się i
pocałował.
- Silly. Want a
shandy?
- I’d love one.
I już wiedziałam, że jestem tam gdzie być powinnam. Tam
gdzie jest moje małe miejsce na ziemi, którego nie zamieniłabym na całe dziesiątki
wymiarów. Byłam w domu.
Jakie słodkie. Jak by to rozwinąć to totalnie Love Actually. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! Zdjęcie śliczne. Jak być rzeczywiście zabłądziła między wymiarami to dzwoń, naprawię lub złożę ci tą maszynę ;) Świetny tekst!
OdpowiedzUsuńDziex. Będę pamiętać :)
UsuńUrocza, choć też odrobinę smutna opowieść. Realizm opisów sprawił, że czułam, jakbym sama skakała między kolejnymi wymiarami. A wplecienie Newtona i ten antykwariat nadały pewnego naukowego mistycyzmu (co za oksymoron). Świetny tekst :)
OdpowiedzUsuńDziękuje :)
UsuńDobry, choć smutny tekst. Nie opuszcza mnie tylko wrażenie, że gdzieś to już widziałam. Bardziej denerwuje mnie, że nie wiem gdzie dokładnie, bo sama historia naprawdę mnie wciągnęła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam