O magiczności
tego tygodnia może świadczyć to, że w poniedziałek o piątej rano zaplotłam
warkocz, który rozplotłam dopiero we wtorek koło dwudziestej. A w między czasie
parę godzin spałam, byłam w teatrze i napisałam to opowiadanie, podczas przerwy
śniadaniowej w pracy. Tydzień ma pseudonim "morderczy", ale co tu
kryć, uwielbiam takie tygodnie!
Cień
cienia cieniem pogania.
- Pakuj tylko
najpotrzebniejsze rzeczy, oni nadchodzą. Chcą fioletu z Andaluzji - zatrwożony
szept obudził kobietę w fazie najgłębszego snu. Gdy otworzyła oczy, usłyszała,
że ten, który ją obudził zbiegł po schodach. Mimo tego, że wiedziała co robić,
to ręce jej drżały, gdy na piżamę naciągała grube ubrania. Jednocześnie budziła
śpiącą córeczkę i pakowała duży plecak. Ubrania, woda, chleb, trochę
podsuszanej kiełbasy. Zaspane dziecko po omacku ubierało buty.
- Mamo, co się
dzieję?
- Musisz się mnie
słuchać, koteczku. Ubieraj się, wyjeżdżamy. Musimy.
- Dziewczyny,
gotowe? Przelałem kanistry z benzyną do baku, bo oczywiście był pusty. A tyle
razy prosiłem! - powiedział mężczyzna głaszcząc po głowie dziewczynkę.
- Przepraszam.
- No nic. Benzyny
macie na trzysta kilometrów, bez problemu dojedziecie do Sopotu. Zatrzymajcie
się pod tym adresem - mężczyzna dał żonie białą kopertę. - Gnaj, ale rozsądnie.
Śnieg pada, jest minus jeden. Przyjadę za tydzień się pożegnać i dopełnić
formalności. Muszę zniknąć. U was nie znajdą ani cienia cienia. Nie wytropią
was.
- Bogdan, nie... -
kobiecie głos uwiązł w gardle.
- Przepraszam,
Marzena. Wiedzieliśmy na co się piszemy.
- Pogadamy jak
przyjedziesz. Może da się coś wymyślić.
Mężczyzna
pogłaskał ją po policzku, a ona przytuliła się do jego ręki. Prawie siłą
oderwał od niej dłoń i ukucnął na przeciwko córki. Przytulił senną dziewczynkę.
Po twarzy spływały mu fioletowy łzy.
- Płaczesz,
tatulku?
- Tak, Janeczko.
Kocham cię, malutka.
Kobieta wzięła
dziecko za rękę. Bogdan założył rękawiczki, złapał plecak i zaniósł do
samochodu. Dziecko jeszcze chwilę patrzyło w tylną szybę, machając do
ukochanego taty. Płatki śniegu lśniły w świetle latarni. Aż w końcu tata
zniknął w mroku.
***
Ta szerokość teksu
idealnie pasowała do szablonu bloga.
- Teraz wygląda to
o wiele lepiej - mruknęła do siebie. Kliknęła ikonkę dyskietki po czym zamknęła
laptopa. Mrok, który nastał, uświadomił jej, że zapadł już wczesny, jesienny
wieczór. Pomacała ścianę, i znalazła włącznik. Rozlewające się światło
przypomniało jej, że nie jest w domu. Zatonęła w pracy nad blogiem, zapominając
o całym świecie. Była w miejscu, które pamiętała z wczesnego dzieciństwa. W
pewnym momencie szanowny tatuś ograniczył kontakty do kartek na urodziny i
święta. Kartki były z egzotycznych miejsc, zapakowane w szare koperty. Czasami,
jeżeli nie spodobały się pani na poczcie, w kopertach znajdowała parę dolców. Mama
opowiadała o ojcu same dobre rzeczy. W przeciwieństwie do innych koleżanek z
rozwiedzionych domów, ona nie musiała być po niczyjej stronie. Tata parę
tygodni temu zadzwonił, pierwszy raz od dwudziestu lat. Pół godziny rozmawiał z
mamą, pół godziny z nią. Miał miękki, serdeczny głos. Rozmawiała z nim, jak ze
starym znajomym. Był ciężko chory. Chciała go odwiedzić, ale leżał w szpitalu w
RPA. Pogrzeb odbył się tydzień temu. Zaraz po nim skontaktował się z nią
prawnik ojca. Okazało się, że odziedziczyła dom, i, na pół z mamą, małą
fortunkę.
Do domu pojechała
zanim załatwiono wszystkie formalności, między innymi poszukiwanie kluczy od
odziedziczonego domu, których nigdzie nie było. Okazało się, że mama wciąż
miała stare klucze. Janka wzięła je i pojechała. Zaryzykowała. Udało się. Zamek
nie został zmieniony. Była ciekawa jakie marmury i cudowności czekają na nią w
domku na Gajowej we Włocławku. Co za cudna nazwa ulicy, wzdychała. Pamiętała,
że z tarasu był widok na las. W głowie kołatał jej obraz, kiedy siedziała tacie
na kolanach i wspólnie słuchali muzyki. Tęskniła za nim, ale przeżyła już
żałobę po ojcu, okupioną terapią, więc była pogodzona z losem. Zżyła się z
tęsknotą i swobodnie wplotła ją w warkocz życia. Być może była gorzka, ale była
jej własna.
Wczorajszy dzień
spędziła na intensywnym zwiedzaniu i sprzątaniu domu. Spodziewała się marmurów,
a dom wyglądał jakby czas stanął w miejscu lata temu. W lodówce stało mleko
sprzed dziesięciu lat, na półkach produkty z datą ważności do 2006 roku. Kurzu było całe mnóstwo. Na szczęście w
samochodzie miała śpiwór i kanapkę, w przeciwnym razie wczorajszy wieczór
musiałaby spędzić w hotelu. Dzisiaj udało się ogarnąć sypialnię oraz kuchnie i
dom pokazywał swoje piękno. Urocze, stare mebelki, nie żadna taśmowa IKEA z
płyty, tylko drewno lub piękny fornir. Spłakała się rzetelnie w pokoju
dziecinnym. Chociaż większość mebli i zabawek stąd zabrała, to parę sztuk
zostało. Pamiętała, jak tata czytał jej bajki leżąc na ziemi oparty o wielką,
puchatą małpę. Pamiętała też, jak
przebudzała się w nocy, bo słyszała różne hałasy. Wołała "Tato!" a
gdzieś zza ściany słyszała jego "Hej, hej, Janeczko!". Tego
najbardziej brakowało jej po rozstaniu. Tylko jak to możliwe, skoro nawet teraz
nie słyszała radia, które zostawiła włączone w salonie?
- Zaraz, zaraz...
- szepnęła do siebie z błyskiem w oku. W głowie zaczęły działać trybiki. Pokój
dziecinny nie przylegał do sypialni. Tata musiał czytać do późna w pokoju obok,
skoro słyszał jej wołanie. Janka wróciła do salonu i podgłośniła radio. W
pokoju dziecięcym wciąż nic nie było słychać. Analizowała rozkład pomieszczeń.
Tu powinien być jeszcze jeden pokój! I to spory. Za tą ścianą, na której wciąż
tkwią magnetyczne literki, którymi bawiła się będąc dzieckiem. Tata wymyślił
jakiś sprytny mechanizm, dzięki któremu literki przyklejały się do ściany,
mimo, że z zewnątrz nic nie było widać. Co zawsze układała z ojcem? Mellon!
Tak! "Powiedz przyjacielu, i wejdź." Dopiero gdy jako nastolatka
przeczytała Władcę Pierścieni uśmiała się z tego, czego uczył ją ojciec. Jak
kiedyś ułożyła literki w znane słowo. Czuła ekscytację. Jednocześnie nie
chciało jej się wierzyć, że coś się może stać.
- Nie, to by było
za proste - powiedziała, gdy nic się nie wydarzyło. - No jasne, miałam dziesięć
lat!
Przypomniała
sobie, że mama zaznaczała jej wzrost na drzwiach szafy w sypialni. Pobiegła tam
i odnalazła jeden z ostatnich zapisów -
rok 1996, 149 cm.
Z podręcznej torby
w samochodzie wyciągnęła miarkę. Janka lubiła mieć przy sobie podstawowe
narzędzia. Ułożyła napis Mellon na wysokości stu czterdziestu dziewięciu
centymetrów. I wtedy usłyszała "klik". Pod napisem rozsunęły się
ukryte drzwi. Z otworu ziała ciemność. Miała wrażenie, jakby ta ciemność
próbowała wleźć do pokoju. Przesunęła jedną literkę i drzwi się zamknęły.
- To mi się nie
podoba... - westchnęła. Wiedziała, że nie wytrzyma do jutra. Wzięła do kieszeni
dwie bułki, butelkę wody, latarkę i weszła w otwór w ścianie. Na szczęście
po krótkim korytarzu po drugiej stronie
objawiło się jej zwyczajne pomieszczenie wypełnione stosami książek. Odszukała
włącznik światła. Najbliżej ściany, która sąsiadowała z jej łóżkiem stał
piękny, skórzany fotel, stolik i podnóżek. Obok biurko z garderobianym lustrem
i szafeczką pełną małych szufladek. Na przeciwległej ścianie wisiała wielka
mapa z wbitymi pinezkami, do których były przyczepione karteczki z napisem "Cień" oraz kolorem i
datą. Przy niektórych był dopisek "mści się!". Otworzyła pierwszą z
książek. Tytuł kompletnie nic jej nie mówił.
-
"Występowanie cieni do powiek w Nowej Zelandii" - przeczytała na
głos. Podtytuł brzmiał jeszcze bardziej zagadkowo. "Styliści Na Czasie
mszczą się za turkus". Przekartkowała książkę, która była pełna map i wykresów. Wyglądała jak książka
naukowa, tylko dotyczyła jakby... cieni do powiek i zwalczających je wszelkimi
środkami Stylistów. Dziewczyna siadła w fotelu i zatopiła się w lekturze.
O matulu! Cienie do powiek! Zabiłaś mnie.
OdpowiedzUsuńUśmiałam się wewnętrznie serdecznie (na zewnątrz nie mogę bo w pubie jestem).
Poza tym poczułam emocje małej dziewczynki z początku opowiadania i chęć przygody tej już starszej... Gajowa, hmmmm, ni cholery nie mogę umiejscowić.
Piękne generalnie.
To ta ulica, którą chodziliśmy pić nad Łubę lub piachy, przechodzi w Kapitulną na zakręcie przy działkach. Dzięki!
UsuńMnie również zabiłaś. Początek świetny, pełny emocji, zapowiadający akcję i wielką tajemnicę. Potem przeskok w czasie, powrót do dawnego domu, a ja oczekuję przygody. Tajemniczy pokój - jeszcze lepiej.
OdpowiedzUsuńHasło bezczelnie zerżnięte z Władcy Pierścieni wywołało na moich ustach rozbawiony uśmiech, całkiem inny niż, gdy te sam pomysł znalazłam u Sapkowskiego w "Sezonie burz".
Książki, mapy. Przygodo, witaj!
A to ciebie do powiek.
I choćbym chciała być zła, to nie potrafię, bo chce mi się śmiać.
Pozdrawiam
Haha, nawiązaniem do Tolkiena mnie podbiłaś! :D
OdpowiedzUsuńTekst zaskakujący, wciągający, po prostu bardzo dobry! Aż się uśmiechnęłam przy cieniu do powiek.
Ładna gra językiem, szkoda że nie dłuższe ;)
Osz kurde! Cienie do powiek. No właśnie tak na końcówce myślałam, ale że cienie do powiek? :D
OdpowiedzUsuńI że ten wstęp, a potem się okazało, że to ta córka. Dobre.
Normalnie mam wrażenie, że do takich historii nie pasują polskie imiona. Nie łączą się jakoś z fantastyczną rzeczywistością. A jednak u Ciebie wszystko pasuje jak ulał.