Przepraszam za
spóźnienie. Jak zwykle nie mam czasu. Tym razem poświęciłam ubieranie choinki.
Nie czuję tego tekstu. Wiem co czuje główna bohaterka, znam jej poczucie
humoru, kocham kamyk i to, że jest prawie najlepszym przyjacielem. Czuję, że
zmarnowałam potencjał tej historii.
Ręka do góry kto
czytał „Karolcię”? Bezczelnie ukradłam pomysł :)
Test nie odbywał się poprzez walkę na noże i trucizny,
lecz słowa i umiejętności socjalne. A w tym nie była zbyt dobra. Cholera,
będzie musiała znów prosić, a nie za dużo już zostało. Może ze dwa, trzy góra,
a jeszcze nie prosiła nawet o rzeczy ważne. Jak to łatwo roztrwonić życzenia na
głupoty.
@@@
Kamyk znalazła na stoliku przy łóżku. Nie miała pojęcia
skąd się tam wziął. Na początku myślała, że Puszek go przytachał z ogrodu, ale
przecież nie miała ogrodu. Kamyk wyglądał jak zielony kawałek butelki
wypolerowany przez rzekę. Był idealnie okrągły, płaski na spodzie i lekko wypukły
na górze. Kiedy patrzyła przez niego na świat wszystko wyglądało jak z Oz. Nie
wiedziała wtedy jeszcze jak daleko ma do Kansas.
Kiedy autobusy zaczęły na nią czekać zamiast uciekać,
jakby była trędowata, a dyszki znajdowały się magicznie po kieszeniach zaczęła coś
podejrzewać. Tyle szczęścia to ona nie miała.
Pewnego wieczoru siedziała w kawiarni, popijała bananowe
lattee za ostatnie pięć złotych i gapiła się na świat przez kamyk. Zobaczyła w
zieloności chłopaka z irokezem. Śliczny był. „Kamyku” pomyślała, „zrób tak, żeby
podszedł, zagadał, popatrzył na mnie tymi wielkimi oczyskami”. Chłopak podniósł
głowę, rozejrzał się po kawiarni i uśmiechnął się do niej. Z wrażenia upuściła
kamyk. Zanurkowała pod stół, a kiedy się wynurzyła irokez siedział na krześle
obok z najszerszym bananem na świecie, który rozświetlił jej dzień bardziej niż
syrop w kawie.
Po powrocie do domu nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
A może... nie, to nie mogła być prawda. Tyle szczęścia to ona nie miała.
Tego wieczoru dzięki magii wyprostowała swoje kręcone
włosy, zmieniła rozmiar biustu, przesunęła czas o godzinę i sprawiła, że w jej
lodówce pojawiła się całkiem niezła butelka wina.
Kamyk spełniał jej życzenia jedno za drugim i nic nie
wskazywało na to,żze był jakiś limit.
@@@
Tak właśnie znalazła się w tej sytuacji. Dostała nową,
ekscytującą pracę, którą uwielbiałaby kompletnie i absolutnie gdyby nie ten wszechogarniający
i przytłaczający wyścig szczurów. Naprawdę czuła się jak na arenie i żałowała, że
nie mogła użyć noża, albo chociaż kilku prawych sierpowych. Wyleciałaby za to z
roboty, a tego nikt by nie chciał. „Kamyku” powiedziała i westchnęła ciężko,
„proszę spraw, żebym umiała się znaleźć w tym dziwnym świecie patologicznej
polityki, dupowlaztwa, żebym przodowała w tym wyścigu gryzoni i nie zwariowała”.
Poczuła się jakby lżejsza, a kamyk znów zciemnial. Od jakiegoś czasu nie był
już koloru butelki. Świat przez niego oglądany nie wyglądał już jak szmaragdowa
kraina, a raczej jak coś z filmu o zombie. Z każdym życzeniem kamyk robił się
coraz bardziej kamykowy. Na początku jakby zachodził mgłą i myślała, że jest
zwyczajnie brudny, ale z czasem robił się coraz bardziej szary i coraz mniej
można było przez niego zobaczyć. Była przekonana, że kiedy już zmieni się w
kamień, cała jego magia zniknie.
@@@
Przez wieki o nic nie prosiła. Wydawało jej się, że jest
szczęśliwa. Moment... była szczęśliwa. Wymarzony facet, wymarzona praca, fajne
mieszkanie. Takie jej własne długo i szczęśliwie. To nic, że rzadko kiedy
widywała się z Irokezem, bo pracowała całe dnie na podwyżkę, awans, uznanie.
Doskonale wiedziała jak grać w korporacji, żeby osiągnąć to co chciała. Nikt i
nic nie było ważne.
Nic dziwnego, że powolutku stawała się coraz bardziej
samotna i smutna. Coraz częściej podwładni jej unikali i lunche jadła we
własnym gabinecie między jednym a drugim zleceniem. Jej facet był małym
słoneczkiem w jej życiu. Zawsze pocieszył, doradził, przytulił, kiedy tego
potrzebowała. Rzadko, ale jednak.
@@@
Kamyk leżał przy łóżku, tam gdzie go znalazła. Szary i
nudny. Jak kamyki z rzeki, którymi puszcza się nieudane kaczki. Dokładnie taki
jak dzieciaki zbierają na spacerze z rodzicami i robią z nich domki dla zab i
robali.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego. „Dzięki za
wszystko” pomyślała i odwróciła się, żeby przytulić sie do chłopaka z irokezem.
Spotkali się wczoraj w kawiarni. Ona podeszła do niego i
zaproponowała mu kawę, chociaż w kieszeni miała dwa złote i sam musiał się z
nią zrzucić.
Spędzili razem cały dzień i noc i wszystko było idealne.
Nie miała super pracy, kupy kasy czy większych cycków. Nie potrzebowała tego.
Wczoraj poprosiła kamyk, żeby wszystko było jak dawniej.
Nie mogła już znieść rozłąki i nienawiści innych. Najszczęśliwsza
była będąc zwykła sobą.
Ojjaaaa. Kamyk! Wyjaśniło mi się to, o czym mówiłaś. Tak mi się skojarzyło z bajką dla dzieci. Tekst wcale nie jest słaby. Fajnie pokazałaś różnicę między tym, czego się chce, a tym czego się potrzebuje. Ciekawe czy za drugim razem bohaterka była zadowolona? Podoba mi się nazwanie bohatera "Irokez" - łatwo się go identyfikuje i od razu wiemy coś o jego wyglądzie, o to coś określającego. A że test socjalny skojarzył nam się podobnie? Ach, mimo, że daleko, to nasze myśli są blisko :)
OdpowiedzUsuńFajny tekst. I taki o życiu. O najprostszych rozwiązaniach, gdzie nie potrzeba żadnej magii, bo samo życie potrafi być magią, gdy żyjemy w zgodzie ze sobą. Naprawdę pozytywny tekścik.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
*podnosi rękę do góry* Ja czytałam Karolcię! Lubiłam ją! Rzeczywiście tekst trochę podobny, ale po prostu taki bardziej dla dorosłych >D!Fajny morał.
OdpowiedzUsuńO dzięki. A ja myślałam ze chaos i braki i ogólnie zuo :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze wam sie podobało.
Krótko, ale z morałem, napisane ciekawie. Bardzo mi się podoba, w umiejętny sposób i zabawę słowem przekazałaś, co jest w życiu ważne. Brawo!
OdpowiedzUsuń