Tak ciężko
damą być
Ten tydzień jest dla mnie wyjątkowo udany, choć w
pracy notorycznie spada temperatura, a za oknem szaro. Nie wiem więc, skąd ten
dobry nastrój, ale dzięki temu oddaję tekst dopracowany i ze wszystkimi
szczegółami, które mają ułatwić odbiór. Do tego nie zajęło mi długo pisanie go
– może wracam do formy. „Pożegnaj jutro” jest projektem, z którym noszę się już
od dłuższego czasu i wciąż się rozwija, a sama jego idea narodziła się z pytania
„co by było, gdyby moje trzy flagowe bohaterki spotkały się w jednym świecie?”
Na razie zaś odrobina przeszłości jednej z nich.
Vivian z
krytyczną miną przyglądała się swojemu odbiciu w lustrzanych drzwiach
garderoby. Miała na sobie granatową, długą suknię bez pleców, w której
wyglądała dojrzalej. Nikt – nawet ci, którzy ją znali – nie powiedziałby, że ma
jedynie piętnaście lat. Dziewczęce rysy przykrył odpowiedni, choć niezbyt mocny
makijaż. Brązowe włosy miała fantazyjnie upięte, szyję i nadgarstek lewej ręki
zdobiła srebrna, elegancka biżuteria.
Dwunastoletnia
Anika wyglądała na zachwyconą, gdy zobaczyła efekt. Od początku robiła
wszystko, by ubrać Vivian bardziej dziewczęco i w końcu jej się to udało.
Starsza dziewczyna sądziła, że i tak dopięłaby swego, bo była równie uparta jak
jej ojciec. Obojgu trudno było odmówić, choć jedynie prosili. Nie groźba, nie
rozkaz, ale zwyczajna prośba. Vivian uważała to za przerażające.
Sama nie
była przekonana do tego stroju. Nie czuła się w nim dobrze, nigdy wcześniej nie
miała na sobie sukienki i teraz wydawało jej się, że wygląda dziwacznie i
wszyscy to dostrzegą. Do tego suknia wymagała całkiem innych ruchów –
drobniejszych kroków, kobiecej gracji, elegancji, płynności. Nie miała tych
cech. Dlaczego nie mogła ubrać się normalnie?
– Wreszcie
wyglądasz jak dziewczyna – usłyszała.
Odwróciła
się. W drzwiach stanął Xanxus, przystojny, dwudziestoletni brunet o śniadej
cerze i czerwonych, niebezpiecznych oczach. Drogi garnitur leżał na nim
nienagannie, co nie zdziwiło Vivian. Czegokolwiek nie miałby na sobie, wyglądał
idealnie. I to bez większego wysiłku. To nie było sprawiedliwe.
– Naprawdę
muszę? – skrzywiła się.
– Tak.
– Paniczu...
– przerwała, gdy uniósł palec do góry.
– Ile razy
mam ci powtarzać, żebyś się tak do mnie nie zwracała? – warknął.
Prychnęła
tylko pod nosem i znów spojrzała w lustro.
– Wyglądam
dziwacznie – orzekła.
– Nie
dyskutuj z rozkazami i etykietą. Na przyjęcie nie zejdziesz w innym stroju.
– Nie muszę
iść tam wcale – fuknęła.
– Owszem,
musisz. I masz się zachowywać.
– Nie jestem
małpą na wybiegu.
– Szanujący
się zabójca umie się zachować w towarzystwie. Zwłaszcza mafijnym.
Vivian
przeklęła upartość Dziewiątego, by zrobić z niej damę. W ogóle nie widziała w
tym sensu, dotąd szkolono jej umiejętności zabijania, nic więcej nie było jej
potrzebne. A teraz? A teraz ma w pięknej sukni zejść na przyjęcie i zachowywać
się jak dama.
Minął rok,
odkąd została ocalona przez Xanxusa i przygarnięta przez jego ojca, Don Timotea
Vongolę. Dopiero po kilku dniach w rezydencji została uświadomiona, że tym
samym dołączyła do mafii. I to nie byle jakiej, bo Vongola była najpotężniejszą
organizacją mafijną na świecie i wszyscy musieli się z nią liczyć. Choć na
pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ten siwiejący pan o jasnobrązowych
oczach i ciepłym uśmiechu jest dziewiątym z kolei szefem najpotężniejszej mafii
świata. Zresztą jego córka, Anika, również zdawała się całkiem zwyczajna. Tylko
Xanxus psuł efekt, bo od razu było widać, że lepiej z nim nie zaczynać. Tak
jakby miał na czole napisane „skrajnie niebezpieczny”.
Nie miała
domu, nie miała rodziny. Od wielu dni błąkała się po ulicach głodna, spragniona
i przeraźliwie zmęczona. Nie sypiała w obawie przed tymi, od których uciekła. W
tym stanie nie mogła sobie poradzić z bandą wyrostków, którzy stwierdzili, że
jest wystarczająco łatwym celem. Gdyby nie ingerencja Xanxusa, pewnie dziś
byłaby już tylko wspomnieniem.
Dziewiąty
zaproponował jej dach nad głową. Nie miała dokąd wracać, więc postanowiła
zostać. To nie było złe. Ciepłe łóżko, jedzenie, czyste ubrania. Zupełnie
inaczej niż wcześniej. Mimo to nie potrafiła się tu odnaleźć. Przez dziesięć
lat była szczuta, poniżana, a jedyne, czego się nauczyła, to mordowanie. Była
maszyną do zabijania, więc te wszystkie życzliwe gesty ze strony Dziewiątego i
jego rodziny przyjmowała nieufnie i podejrzliwie. Cały czas zdawało jej się, że
to wszystko jest jakąś dziwną grą. Nie miała ochoty w niej uczestniczyć.
To było jej
pierwsze przyjęcie. Coś w rodzaju testu. Nie odbywał się jednak poprzez walki
na noże i trucizny, które tak lubiła, lecz przez słowa i umiejętności socjalne.
A w tym nie była zbyt dobra. Nie lubiła przebywania w tłumie, nie za często się
odzywała. Takie imprezy uważała za stratę czasu i nie czuła się dobrze, gdy
myślała, że będzie musiała w tym uczestniczyć. Nie miała jednak wyboru.
Dziewiąty postanowił ją na nowo wychować, tym razem na normalnego człowieka.
Stwierdził, że zabójca musi umieć zachowywać się wśród ludzi i nie pozwoli
kroczyć jej tą ścieżką, dopóki się tego nie nauczy.
Nie znosiła
lekcji dobrych manier, sztywnych konwersacji i tego wszystkiego, co miało z
niej uczynić dobrze wychowaną młodą damę. To było dobre dla Aniki, o którą
dbano z pewną przesadą, nie zaś dla niej, która nie umiała nic poza zabijaniem.
A jednak
stała na środku swojego pokoju w granatowej sukni, by lada chwila zejść do sali
bankietowej na przyjęcie. Nawet nie wiedziała, z jakiej jest okazji. Mało ją to
obchodziło.
– Nie
przeklinaj – skarcił ją Xanxus. – Dzisiaj nie wypada.
Rzuciła mu
tylko złe spojrzenie. Brunet uważał, że dla niej jest jeszcze za wcześnie na
taki test, ale może z drugiej strony w końcu się przyłoży do tego. Wolał nie
mieć w składzie dzikuski, która nie potrafi się kontrolować.
Wyciągnął do
niej ramię.
– Przynajmniej
wyglądaj na uśmiechniętą – poradził.
– Jakby było
się z czego cieszyć – prychnęła.
– Doskonale
wiesz, że stary dotrzymuje słowa, a chyba zależy ci na tym, by trochę odpuścił,
co?
Westchnęła i
uśmiechnęła się wymuszenie do lustra. Podobno to pomagało. Chwilę później
schodziła po schodach w holu pod rękę z Xanxusem. Przez cały czas obawiała się,
że nadepnie na sukienkę i poleci do przodu. Co prawda, refleks miała
nienajgorszy, ale to nie pasowało do damy.
Uśmiechnęła
się lekko do Dziewiątego, gdy podniósł na nich spojrzenie.
– Już
myślałem, że nie zejdziecie – oznajmił.
– Wiesz, jak
to jest z kobietami. Wiecznie niezdecydowane – zakpił Xanxus.
– Pięknie
wyglądasz, Wianko.
Jedynie szef
Vongoli używał tego zdrobnienia wobec niej. W rzeczywistości jej imię brzmiało
Wiwianna, choć wszyscy przyzwyczaili się do Vivian. Jak przez mgłę pamiętała,
że ktoś nazywał ją „Wianka”, ale nie mogła sobie przypomnieć kto. To było tak
dawno temu. Może i nadal uczyła się ufać Timoteo, ale jakoś to zdrobnienie w
jego ustach dawało poczucie bezpieczeństwa i przynależności.
– Dziękuję,
Dziewiąty – ukłoniła się nieco sztywno.
– Bawcie się
dobrze.
Chwilę
później rozmawiał już z kimś innym. Nie było w tym nic dziwnego, jako gospodarz
musiał zajmować się gośćmi i z każdym zamienić chociaż parę słów. Zresztą
Xanxus również miał ten obowiązek do wypełnienia. Był synem szefa, zajmował się
już wieloma sprawami, lada moment miał przejąć Varię, elitarny, niezależny
oddział zabójców pod bezpośrednimi rozkazami Dziewiątego. Goście jego ojca
chcieli porozmawiać także z nim, więc Vivian musiała sama o sobie zadbać.
Zresztą gdyby cały wieczór spędzili razem, zaczęłyby się plotki, a to mogłoby
przynieść kłopoty.
Dziewczyna
nudziła się na przyjęciu. To naprawdę była strata czasu, szczególnie dla niej,
która nie pochodziła z tego świata. Gdyby jeszcze pełniła służbę, byłoby pewnie
inaczej, a tak starała się jedynie nie zwracać na siebie uwagi. W ten sposób
nie popełni żadnej gafy, która mogłaby przekonać Dziewiątego, że Vivian nadal
potrzebuje intensywnych lekcji dobrego wychowania.
Przystanęła
w cieniu schodów i przysłuchiwała się rozmowom. Nic z tego nie rozumiała.
Mężczyźni głównie rozprawiali o interesach, a w sytuacji Vongoli na tym polu
Vivian nie była zorientowana. Dopiero niedawno udało jej się przyswoić
hierarchię wewnątrz rodziny i tę w głównym sojuszu, któremu Vongola
przewodziła. Jednak z kobiecymi rozmowami było jeszcze gorzej. Najnowsze trendy
w modzie, plotki – prawdziwie czarna magia. Jak niby miała zdać ten cholerny
test, skoro wydawało się, że ci ludzie rozmawiają w obcym jej języku? Dziewiąty
wymagał niemożliwego.
Poczuła
pragnienie, więc zbliżyła się do szwedzkiego stołu. Chciała nalać sobie
odrobiny ponczu, póki Dziewiąty nie widział. Z winem nie ryzykowała, bo zaraz
usłyszałaby, że jest za młoda na alkohol. Całe szczęście Timoteo nie wiedział o
tych kilku popijawach, na które namówił ją Xanxus.
Wypuściła
kieliszek z dłoni, gdy poczuła czyjąś obecność za sobą. Zbyt blisko. Zadziałała
instynktownie, obracając się i atakując. Białowłosy mężczyzna nie zdążył
uskoczyć zbyt zaskoczony reakcją dziewczyny. Oberwał pięścią prosto w nos, z
którego puściła się krew. Vivian nie czekała na odpowiedź, kolanem uderzyła w
krocze ofiary, przez co zgiął się w pół z jękiem bólu. Zamierzyła się na jego
kark, gdy została odciągnięta przez czyjeś ręce. Szarpnęła się ze złością.
– Uspokój
się – rozpoznała głos Nougata, Prawej Ręki Dziewiątego.
– Puszczaj –
warknęła na niego.
Nie zważała
na to, że zwróciła na siebie uwagę niemal wszystkich gości już w momencie
pierwszego ciosu. Nie zarejestrowała wtedy brzęku rozbijającego się o podłogę
szkła zbyt skupiona na ataku. Teraz zaś wszelkie rozmowy ucichły. Dwóch innych
ludzi Dziewiątego pomagało podnieść się białowłosemu.
Tuż przy
Vivian pojawił się Xanxus z gniewnym spojrzeniem. Chwycił ją za ramię i
pociągnął za sobą, uwalniając tym samym od uścisku Nougata.
– Zajmę się
nią – warknął.
Zaciągnął ją
na górę i brutalnie wepchnął do swojej sypialni. Była na tyle daleko od sali
bankietowej, by nikt nie usłyszał awantury. Bez tego się raczej nie obędzie.
Był
wściekły. Spuścił ją tylko na chwilę z oka, a już wplątała się w kłopoty. Już
dawno nie zrobiła czegoś takiego. Miał ochotę rozwalić jej łeb, bo
prawdopodobnie właśnie rozpieprzyła kilka ważnych spraw swoim wyskokiem.
– Czy ciebie
popierdoliło? – warknął. – Co ty sobie wyobrażasz?
– Zaatakował
mnie – odparła.
–
Zaatakował? – zapytał z powątpieniem.
– Zaszedł
mnie od tyłu.
– I co,
kurwa? Zerżnąć cię chciał na stole? – zawarczał ze wściekłością. – Te twoje,
kurwa, odruchy.
Kopnął
fotel, żeby rozładować na czymś złość. Przecież jej nie uderzy, to i tak nic by
nie zmieniło, ewentualnie pogorszyłoby tylko jej sytuację, a wtedy byłaby już
bezużyteczna.
Vivian skuliła
się w sobie. Docierało do niej właśnie, że oblała test, zachowując się jak
dzikuska. Poczuła zagrożenie, więc instynkt zadziałał. Wyraźnie czuła, jak
białowłosy wyciąga po nią rękę. Co miała sobie pomyśleć? Przecież to nie jest
normalne.
– Wiesz w ogóle,
kogo zaatakowałaś? – zapytał.
Pokręciła
głową. Z tego wszystkiego zapamiętała tylko te białe kudły. Może dlatego, że
Allen takie miał.
– To Squalo
Superbi. Debil, który zabił Tyra – wyjaśnił, czując, jak opuszcza go
cierpliwość.
Tyr był
poprzednim szefem Varii. Wszyscy się go bali, włączając w to Anikę, która nie
obawiała się żadnego członka Vongoli. Kilka tygodni temu jakiś młody,
obiecujący szermierz wyzwał go na pojedynek i zwyciężył. Był to właśnie
najstarszy syn rodziny Superbi. Niedługo zaś stanie się również częścią Varii
pod dowództwem Xanxusa.
– Pójdziesz
i go przeprosisz.
– Dlaczego?
– Bo ci tak
każę – warknął Xanxus. – Nie wkurwiaj mnie, Vivian. Już wystarczająco
przegięłaś.
Nachmurzyła
się. Nie widziała żadnego powodu, by przepraszać jakiegoś białowłosego głupka,
który sam się prosił, żeby mu przyłożyć. Wiedziała jednak, że może sobie
narobić jeszcze większych kłopotów odmową. Z Xanxusem w takim stanie nie
należało dyskutować, jeśli chciało się żyć.
Zeszła do
sali bankietowej, szukając spojrzeniem białej czupryny. Chwilę trwało, nim
znalazła jej właściciela. Squalo siedział w fotelu niedaleko drzwi tarasowych i
spoglądał na deszcz na zewnątrz. Nawet z tego wszystkiego nie zauważyła, że
zaczęło padać, a zwykle zwracała uwagę na takie szczegóły.
Podeszła do
niego tak, aby dostrzegł jej obecność wcześniej. Nie zamierzała się podkradać.
Squalo
zauważył idącą w jego kierunku brązowowłosą dziewczynę, która mu przyłożyła.
Dawno coś takiego się nie zdarzyło i chyba nigdy więcej nie będzie próbował udawać
miłego. Nawet na prośbę Dziewiątego Vongoli. A z tą wariatką nie chce mieć nic
wspólnego.
Vivian
przystanęła dwa kroki od fotela tak, aby nie zaburzać przestrzeni osobistej
któregokolwiek z nich. Już miała się odezwać, gdy spojrzał na nią szarymi oczami.
To był kolor nieba w deszczowy dzień.
– Czego
chcesz? – warknął. – Jeszcze mi dołożyć?
Jego
warkotliwy głos przywrócił ją do rzeczywistości. Odchrząknęła, by głos jej nie
zawiódł.
–
Przepraszam za moją reakcję – powiedziała. – Była nieco za ostra.
Uniósł brew
do góry. Nie usłyszał skruchy, nawet nie ukrywała, że to jego wini za ten atak.
– Masz
szczęście, że jesteś dziewczyną – odparł, podnosząc się z miejsca. – Inaczej
bym cię zabił, pupilko Xanxusa.
Przeszedł
obok niej. Tak blisko, że poczuła jego zapach. Morze w deszczowy dzień. Po
chwili wdał się w dyskusję z jakimś mężczyzną, a ona nadal stała tam jak
idiotka, czując, że czeka ją poważna rozmowa z Dziewiątym. Miała przerąbane.
Osiem lat
później Vivian jest już całkiem inną osobą. Pewną siebie twarzą domu mody
Vongola, charyzmatyczną wokalistką Varii. Sama zaś Vongola zjawia się w
Karakurze, by sprzątnąć bajzel po Arrancaracie i Visoredach. Vivian staje na
drodze Corrien Shiroyamy, która jeszcze nie wie, że to spotkanie zmieni jej
życie. Na zawsze.
Chyba wole te Vivian niż pewna siebie głowę domu. Taka jest bardzo ludzka i można się z nią utożsamiać. Świetna dziewczyna.
OdpowiedzUsuńNa początku to ci powiem, że wciąż nie skończyłam czytać tego opka na papierze ;____; musisz mi wybaczyć, ale obiecuję, że skończę! Zawsze mam je w plecaku!
OdpowiedzUsuńXanxus brzmi tak śmiesznie, ale... matko, jaram się nim!
Podoba mi się to, że tak wszystko dokładnie wyjaśniasz, dzięki czemu bez znajomości uniwersum, możemy wczuć się w klimat opowiadania i wiemy o co chodzi!
Viv przywaliła temu gościowi tak nagle, że sama sie zdziwiłam!
Już sama końcówka trochę mi namieszało w głowie, bo nie wiem co to za dziwne nazwy i o co chodzi, ale... propsuję opowiadanie <3. Chcę więcej o Viv!
Tym razem tego upilnowałam, jak robię to zawsze przy każdym shocie do jakiejś serii. A takie pisanie było przyjemnością.
UsuńOstatni akapit jest taką moją małą fanaberią, żeby połączyć to opowiadanie z serią główną. Nie musisz zwracać uwagi ;)
Mnie też Xanxus podbił, bo odrobin3 przypomina mi Fabia. Co tam.
OdpowiedzUsuńVivian i jej atak mnie zaskoczyło, ale pasuje mi to do tej postaci. Bardzo dobrze opowiedziana historia, choć końcówka może mieszać. Ale połączenie trzech opowiadań Ci wyszło :)
Fabia? To Cesare był nieco wzorowany na Xanxusie :D:D
UsuńKońcówka mi trochę przegalopowała przed oczami, ale cały tekst mi się bardzo podobał. Fajne tempo, świetna bohaterka, którą łatwo polubić. Super!
OdpowiedzUsuń