–
Uważaj na siebie, dziewczynko. Stąpasz teraz po cienkim lodzie.
Jakbym
sama nie słyszała jego ostrzegawczego trzeszczenia pod moimi stopami!
Przełknęłam ślinę, próbując zdusić paraliżujący strach. „To nic takiego” –
uspokajałam się w myślach. „To jak chodzenie po ziemi. Tylko trochę
niebezpieczniejsze”. Pod sobą widziałam ciemną taflę lodu, naznaczoną siateczką
jaśniejszych pęknięć.
–
Połóż się na brzuchu – powiedziała kobieta, a w jej głosie wyczułam napięcie.
Naprawdę chciałam wykonać to polecenie, ale moje ciało jakby wypowiedziało mi
posłuszeństwo.
–
Spokojnie. Spokojnie. Nic się nie dzieje. Tylko połóż się na brzuchu.
Z oddali dobiegło mnie ujadanie psów i okrzyki
ludzi – wciąż jeszcze stłumione, ale przybliżające się z każdą chwilą. To
pomogło mi otrząsnąć się z odrętwienia. Powoli, choć każdy mój nerw wrzeszczał,
by puścić się biegiem, położyłam się płasko na zamarzniętej tafli rzeki.
Kobieta również musiała usłyszeć odgłosy pogoni, bo uniosła głowę i przez parę
uderzeń serca wsłuchiwała się w otaczający nas las. Stała kilkanaście metrów
ode mnie, wychylona do przodu, z napiętą twarzą. Kiedy wreszcie leżałam na
brzuchu, skinęła głową.
–
Dobrze. Teraz ostrożnie podczołgaj się w moją stronę. Kiedy wejdziesz na
grubszy lód, dam ci znać. Wtedy możesz przyspieszyć.
Okrzyki
przybliżyły się jeszcze bardziej. Teraz mogłam już rozróżnić pojedyncze głosy,
choć słowa, zwielokrotniane przez echo, wciąż pozostawały niezrozumiałe. Czułam
strużkę potu spływającą po karku i dalej, między łopatkami. Kilka centymetrów
od swojego nosa miałam gładką i ciemną taflę lodu. Zaczęłam pełznąć. Powoli.
Tak koszmarnie, koszmarnie powoli. Całą swoją uwagę skupiłam tylko na tym.
–
Dobrze – usłyszałam nagle głos, o wiele bliżej, niż się spodziewałam. – Teraz
wstań i idź dalej na czworakach.
Podniosłam
wzrok. Teraz od kobiety dzieliło mnie najwyżej siedem metrów; ona sama
wyprostowała się, trzymając w prawej ręce jakieś rzemienie. Patrzyła poza mną,
na drugi brzeg.
W
tej samej chwili nad zamarzniętą rzeką poniosło się ujadanie jednego z ogarów,
teraz już nie tłumione przez zaśnieżone drzewa. Zanim zdążyłam choćby się
obejrzeć, kobieta zakręciła rzemieniami, wypuściła jeden ich koniec – i
ujadanie zmieniło się w krótki skowyt.
–
Na co czekasz? – popędziła mnie, umieszczając w skórzanej miseczce kolejny
okrągły pocisk. Dopiero teraz zauważyłam sporą sakwę zawieszoną u jej pasa.
Podniosłam
się i najszybciej jak mogłam dotarłam do bezpiecznego brzegu. W tym czasie moja
wybawicielka zdążyła położyć trupem kolejne dwa psy, po czym pomogła mi stanąć
na nogach.
–
Szybko – rzuciła, popychając mnie między ośnieżone pnie.
–
Hej! – poniosło się nad rzeką.
Nie
mogłam się powstrzymać i odwróciłam się. No i stał tam. Mimo dzielącej nas
odległości nie mogłam mieć wątpliwości, że to on. W czasie pościgu kaptur
musiał zsunąć mu się z głowy i teraz mroźny wiatr targał jego ciemnymi włosami
– dłuższymi, niż zapamiętałam. Na widok trzech psich trucheł zatrzymał się
gwałtownie, a potem podniósł wzrok. Wiedziałam, że nas dostrzegł. Kobieta już
podniosła rękę z rzemieniami, ale powstrzymałam ją.
–
Czekaj!
Kobieta
zmarszczyła brwi, ale posłuchała. Luke musiał dostrzec ten gest. Teraz
dołączyło do niego jego dwóch ludzi; stanęli po obu stronach przywódcy z
naciągniętymi kuszami, wymierzonymi prosto w nas. Luke przyłożył dłonie do ust.
–
Daj spokój! Wszyscy mamy już dość tej gonitwy. Oddaj to, co należy do mnie, a
nikomu nic się nie stanie! Bądź rozsądną dziewczynką!
Poczułam
dłoń kobiety na swoim ramieniu, pchającą mnie w stronę lasu. Coś dławiło mnie w
gardle. Tak bardzo chciałam puścić się pędem z powrotem przez rzekę i wtulić
się w niego, tak jak robiłam to wiele razy, kiedy byliśmy dziećmi. Chciałam
przestać czuć się jak zaszczute zwierzę, ścigane przez tego, który miał mnie
chronić.
–
Cofnij się – rzuciła kobieta przez zęby. – Kiedy dam ci znak, biegnij ile sił w
nogach w las. Ja będę biec za tobą. Inaczej zginiemy, rozumiesz?
Niemal
niedostrzegalnie skinęłam głową.
–
Nie chcę rozlewu krwi! – zawołał ponownie Luke. Teraz miał przy sobie już
czterech ludzi; dwóch z nich ostrożnie próbowało wytrzymałość lodu. – Czy nie
możemy już tego skończyć i wrócić do domu?
–
Teraz! – syknęła kobieta, popychając mnie. Za sobą usłyszałam furknięcie
wyrzuconego przez nią kamienia i głuche stęknięcie, ale nie potrafiłam
stwierdzić, kto je wydał. Wpadłam między ośnieżone drzewa, próbując nie zderzyć
się z żadnym pniem ani nie stracić oka na żadnej gałęzi. Grunt pod moimi
stopami pokrywała gruba warstwa śniegu, maskująca wszelkie nierówności i
przeszkody; kilka razy o mały włos nie skręciłam kostki.
–
Nie zatrzymuj się! – usłyszałam za sobą głos i poczułam czyjąś dłoń chwytającą
mnie za ramię – w samą porę, bo właśnie na czymś się poślizgnęłam. Biegłyśmy
razem przez zaśnieżony las, który wydałby mi się piękny, gdyby nie świadomość
śmiertelnego zagrożenia. Tak, śmiertelne zagrożenie może naprawdę popsuć dzień.
Kobieta
w biegu włożyła dwa palce do ust i gwizdnęła przenikliwie. Po chwili dobiegł
nas odzew. Chociaż nie miałam pojęcia, z której strony zabrzmiał dźwięk,
kobieta skręciła nieco w prawo. Rwał się jej oddech, ja również dyszałam
ciężko. Miałam głęboko nadzieję, że ktokolwiek na nas czekał, nie znajdował się
daleko.
Przedarłyśmy
się przez młody jodłowy zagajnik i nagle wypadłyśmy – całe w igłach i śniegu –
na sporą polanę, na której czekały na nas dwa gotowe do drogi konie. Obok stał
jakiś chłopak. Na nasz widok wytrzeszczył oczy, ale kobieta nawet nie musiała
mu nic mówić – od razu wskoczył na grzbiet jednego z wierzchowców i wyciągnął
do mnie rękę. Przyjęłam ją bez zastanowienia i wdrapałam się niezgrabnie na
siodło. Kobieta zdążyła już dosiąść swojego kasztanka i gdy tylko zobaczyła, że
jesteśmy gotowi, popędziła go do biegu. Już po chwili pędziliśmy przed siebie,
na tyle, na ile pozwalał nierówny grunt.
–
Czy ktoś mi wyjaśni, co się tu dzieje?! – krzyknął chłopak, ale byłam za bardzo
zajęta niespadaniem z siodła, żeby mu odpowiedzieć. Prawie podświadomie
zauważyłam, że kobieta, jadąca przed nami, kuli się dziwnie w siodle.
Nie
mam pojęcia, jak długo trwała ta szalona jazda. W pewnym momencie byłam
zupełnie pewna, że to wszystko to jakiś zwariowany sen, z którego zaraz się
obudzę, chociaż dotkliwy ból w przemarzniętych stopach i dłoniach oraz mdłości
wywołane głodem świadczyły o czymś przeciwnym. Albo po prostu potrafię śnić
wyjątkowo realistyczne sny.
W
końcu zjechaliśmy do jakiejś kotlinki, osłoniętej od wiatru i śniegu, gdzie moi
wybawcy zatrzymali konie. Kobieta zsiadła z wierzchowca i odwróciła się w naszą
stronę – i wtedy zrozumiałam, dlaczego tak dziwnie się kuliła. Z jej boku
sterczał krótki bełt kuszy, a gruby materiał kurty pociemniał dookoła od krwi.
Chłopak
zaklął, zeskoczył na ziemię i podbiegł do kobiety; ja byłam w stanie tylko
siedzieć i się gapić. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
–
Jasny szlag, co tu się dzieje? Co ci się stało? – chłopak wyciągnął ręce w
stronę drzewca, ale zaraz je cofnął. – Jak się czujesz? Jak mogę pomóc?
Kobieta,
mimo twarzy ściągniętej bólem, zaśmiała się krótko.
–
A jak mam się czuć? Boli jak cholera, ale chyba przeżyję. Kiedy przyjedzie
reszta?
Chłopak
zerknął w niebo.
–
Za jakąś godzinę.
Kobieta
myślała przez chwilę. Dopiero teraz zauważyłam, że jest młodsza, niż z początku
sądziłam. Długie ciemne włosy, związane w dwa warkocze, okalały szczupłą,
owalną twarz, teraz pobladłą z bólu i upływu krwi. Chociaż nie mogła mieć
więcej niż trzydzieści lat, troski już odcisnęły na niej swoje piętno.
–
No już, nic mi nie będzie – warknęła, kiedy chłopak ponownie sięgnął do rany. –
Zostaw mnie w spokoju. Lepiej zajmij się tamtą.
Chłopak
odwrócił się w moją stronę i po raz pierwszy mogłam przyjrzeć się mu uważniej.
Czy raczej mogłabym, gdyby nie zawroty głowy, które przybrały na sile. Zrobiło
mi się niedobrze.
–
Hej, co z tobą?
Poczułam,
że próbuje ściągnąć mnie z konia, ale teraz zupełnie przestałam nad sobą
panować i zwaliłam się jak worek kartofli. Udało mu się złapać mnie, zanim
grzmotnęłam o ziemię, i ostrożnie położył mnie na śniegu. Jego twarz to
rozmywała się, to nabierała ostrości.
–
No co z tobą? Chora jesteś?
–
Nnie…
–
No to co? Ranna? Głodna?
–
Ngh…
–
Głodna? Od jak dawna nie jadłaś?
Naprawdę
chciałam mu odpowiedzieć, ale niestety zemdlałam.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńBardzo żywy obrazek. Opisy są plastyczne, łatwo jest się stać bohaterem tego opowiadania, który śledzi wszystko z boku, tak płynnie, przemyślanie i dynamicznie jest to opisane.
Jestem ciekawa, kim jest dziewczynka (dziewczyna?), czego chce od niej Luke i dlaczego ta kobieta jej pomaga. Wygląda to na fragment dłuższej opowieści, który mi się bardzo podoba, więc jeśli to możliwe, proszę o więcej.
Pozdrawiam!
Czołem!
UsuńPrzede wszystkim naprawdę bardzo mi miło, że dobrze Ci się czytało tę pracę; Twoje słowa to miód na moją pisarską duszę.
Zasadniczo pomysł ciągu dalszego zaczął mi się wykluwać już w trakcie, jeśli nie pod koniec, pisania opowiadania (moim ulubionym sposobem planowania wciąż jest improwizacja), więc na razie wszystko pozostaje w sferze "Ej, a może by tak...". Ale jak tylko będę miała coś więcej, z radością podeślę.
Również pozdrawiam!
Ou je! Dobre to jest, dynamiczne i fajne. Podoba mi się motyw ucieczki przed kimś, kto kiedyś był bardzo bliski - fajnie to wplotłaś i mnie zainteresowałaś! Taki kawałek tortu, lekkostrawny i miły. Co mnie zaskoczyło to wyczuwalna stróżka potu u leżącej osoby - trochę mi to nie współgra z grawitacją, ale fuck it! Jest dobrze.
OdpowiedzUsuńWrzuciłaś mnie w ten świat, nie mówiąc, kto, gdzie i dlaczego. Pachnie mi to jakąś fantastyką albo średniowieczem i stanowczo potrzebuję więcej. Oczarował mnie dynamizm całego tekstu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam