Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 4 grudnia 2017

[68] Igrzyska Grzechu ~ Eleison



ZBUNTOWAŁ SIĘ PRZECIWKO BOGU I ZAŁOŻYŁ WŁASNĄ FIRMĘ, PRZEDSIĘBIORCY GO NIENAWIDZĄ [ZOBACZ ZDJĘCIA]

WYNALAZŁ WŁASNĄ WÓDKĘ, TERAZ ZDOBYWA MILIONY [NA SERIO]

DZIEWICE I ICH UPODOBANIA – CZYM KARMIĆ, GDZIE ZAREJESTROWAĆ? SZATAN USPOKAJA „NIE GRYZĄ, ALE MOŻNA ICH TEGO NAUCZYĆ”.

JAK SPRAWIAĆ DEMONICOM PRZYJEMNOŚĆ? LUCYFER ZDRADZA NAM SWOJE TECHNIKI! [CZYTAJ WIĘCEJ]


Demony pytają mnie, jak osiągnąłem tak wielki sukces, podczas gdy odpowiedź jest dziecinnie prosta. Drodzy idioci! Róbcie to, na co macie ochotę. Reguły? Istnieją tylko w teorii. W
 praktyce chodzi o zaspokajanie swoich potrzeb. Jeśli tylko macie okazję na sprawienie sobie przyjemności, śmiało. Krzyki i protesty innych niech będą dla was zachętą.
Bo co złego może się stać? Pójdziecie do Piekła?

– Och, widzę, że czytasz jedną z największych perełek naszej literatury.
Uśmiecham się krzywo pod nosem i zamykam książkę, odkładając ją na bok. Czuję jego ciepły oddech na moim policzku. Przechodzą mnie ciarki. Żałuję decyzji upięcia włosów, teraz nie mogę ukryć się za kurtyną włosów i odciąć od jego przenikliwego spojrzenia.
– Zimno ci? – pyta miękko, okrywając moje ramiona swoim aksamitnym płaszczem. Powinnam czuć się dobrze, bezpiecznie, ale zamiast tego mam wrażenie, że Averel właśnie uwięził mnie w pułapce. Biorę głęboki wdech, zamykam oczy. – Aislin. Spokojnie. Wiesz, że nie zrobię ci nic złego – szepcze. Jego dłoń ujmuje delikatnie moją, ten dotyk całkowicie kłóci się z jego naturą.
Tłum zgromadzony wokół nas wcale mi nie pomaga. Wtulam się w pierś Averela, zaciskając dłonie na jego płaszczu, chociaż wolałabym zacisnąć je na szyi. Mocno. Tak, że zaczynają mnie boleć dłonie. Chłopak gładzi mnie po włosach, a z każdym kolejnym muśnięciem jego palców zapominam o strachu i innych problemach. Jest tylko on.
Ile czasu minęło już odkąd tu jestem? Trzy miesiące?
Tak, jakieś trzy miesiące temu po raz pierwszy znalazłam się w demonicznym królestwie. Nie z własnej woli, rzecz jasna. Averel posłał po mnie swojego młodszego brata, Amiasa, który niezbyt dobrze przyjmował moje odmowy na propozycje bycia wieczną kochanką przyszłego władcy.
Dlatego ostatecznie przybyłam tutaj pod osłoną nocy, zawinięta w mój ukochany koc, wciąż smacznie śpiąc. Cholera, a zawsze myślałam, że mam płytki sen.
Właśnie tak zostałam wyjątkowym gościem na demonicznym zamku pomimo całkowitego braku chęci. Ucieczka nie wchodziła w grę, byłam uwięziona. Zmuszona do nauki jak być demonem i cudną żoną dla Averela.
Zmuszona? Nie. Chyba sama tego chciałam?
Demon unosi mój podbródek, a jego dotyk sprawia, że ciarki wracają, a serce przyspiesza. Ale tym razem nie ze strachu.
Odważam się unieść wzrok na jego oczy. Nie pierwszy raz tonę w tych kriwstoczerwonych tęczówkach. Z każdą kolejną sekundą zatracam się coraz bardziej, brakuje mi powietrza. Ale jest w nich coś hipnotyzującego, nie mogę i nie chcę się od nich odrywać.
Jeszcze raz łapczywie badam twarz chłopaka. Niejedna dziewczyna zazdrościłaby mi tak diabelsko przystojnego kochanka. Niesforne, kruczoczarne kosmyki opadające na czoło, które tak seksownie poprawiał. Cudne, pełne pasji oczy. Pełne, niesamowicie miękkie usta. Uśmiech, który mógłby zabijać.
Przenoszę dłonie na jego policzki, rozkoszuję się miękką, ciepłą skórą Averela pod moimi palcami. Och, chciałabym teraz mieć go tylko dla siebie. Mam ochotę chwycić go za rękę i wrócić do jego komnaty, spędzić z nim resztę dnia, tygodnia, miesiąca…
– Jesteś moja – szepcze melodyjnie, ale stanowczo, opierając o mnie swoje czoło. Dystans między nami jest teraz naprawdę niewielki, jednak nie przeszkadza mi to. – Tylko moja.
Mruczę z zadowoleniem, zamykając oczy. Jego usta muskają moje, ale robią to wyjątkowo delikatnie, inaczej niż zwykle. Chwilę później czuję je na mojej szyi, obsypujące ją drobnymi pocałunkami. Zatrzymują się chwilę dłużej przy ugryzieniu, które ma być znakiem przynależności do niego. To miejsce całuje dłużej. Nagle jest mi głupio, że się go bałam. Jak mogłam być tak głupia?
– Hej, gołąbeczki. – Znajome warknięcie przerywa nam, Averel odsuwa się ode mnie. Robi mi się zimno. Wtulam się mocniej w jego płaszcz, jakby mógł mi zastąpić przyjemne ciepło jego ciała. Ukosem zerkam z niechęcią na szkodnika, który ukradł mi cudne chwile spędzone z demonem.
– Czego chcesz? – mruczy niechętnie Ave, poprawiając lśniącą koronę z czarnego kryształu na swojej rozwichrzonej czuprynie.
Aren, najmłodszy z trójki królewskich braci, zakłada ręce na piersi i marszczy brwi z niezadowoleniem. Jest bardzo podobny do Averela. Obydwoje mają ten sam kolor oczu oraz włosów. Aren jest jednak sporo niższy – różnica tylu lat robi przecież swoje, a jego kosmyki zwijają się w urocze loczki.
– Igrzyska powinny się zacząć pięć minut temu, bracie. Przestań migdalić się ze swoją szmatą i rób to, co jest naprawdę ważne – prycha, po czym odchodzi nie czekając nawet na odpowiedź.
Averel chichocze pod nosem, trzęsąc głową z rozbawieniem.
– Jest taki uroczy.
Ale mi nie jest ani trochę do śmiechu.
Demon wstaje, poły jego płaszcza ześlizgują się z moich ramion. Robi mi się zimno. Niechętnie przenoszę wzrok na plac poniżej nas. To tam mieli się zmierzyć zawodnicy dzisiejszych igrzysk. Czytałam o nich trochę wcześniej. Równo co sto lat Siedem Grzechów Głównych spotyka się w piekle na igrzyskach. Zwycięzca zdobywa prawo do bycia głównym grzechem ludzkości do następnych igrzysk.
– Cisza! – Po okolicy rozlega się donośne, groźne warknięcie Averela. Wszyscy zgromadzeni natychmiast milkną i przenoszą wzrok na chłopaka. W czarnej koszuli, aksamitnym płaszczu i koronie z czarnego kryształu prezentuje się niesamowicie dostojnie. Emanuje od niego gracja, pasja, a przede wszystkim władza. Nie dziwię się, że demony tak szybko przyjęły go jako przywódcę. – Każdy wie, dlaczego tu jesteśmy. Oszczędzę sobie sił na bezsensowne gadanie o szlachetnej historii igrzysk i ich zasadach. Nie jesteście demonami od wczoraj. Rozsiądźcie się wygodnie. Patrzcie, jak kolejny grzech główny wygrywa, aby niszczyć cudowny świat stworzony przez tego starego buca. – Na ustach demona pojawia się szeroki, jadowity uśmiech, a jego oczy na chwilę wznoszą się ku górze, jakby chciały skomunikować się z najwyższym. – Niech żyje chaos i zniszczenie! Niech żyje Lucyfer!
Tłum odpowiada mu głośnymi wrzaskami, niektórzy śmieją się jak prawdziwi psychopaci. Gwar przytłacza mnie, ale wiem, że nie mam wyjścia. Muszę tu być. Mam patrzeć jak z każdym kolejnym dniem upada mój gatunek. Przecież za jakiś czas nawet nie będę do niego należeć. Stanę się demonem. Być może kiedyś to ja będę jednym z uczestników igrzysk?
Na plac wychodzą dzisiejszy zawodnicy. Na pierwszy rzut oka nie da się ustalić jaki grzech reprezentują. Ale chyba na tym polega cała zabawa.
Mój wzrok przyciąga jednak tylko jeden z demonów. Doskonale wiem, jakim jest grzechem. Rzadko ujawnia się on w jego charakterze. Albo po prostu tego nie dostrzegam.
Ruchy Amiasa jak zawsze są sprężyste i pełne gracji. Nie pasuje do pozostałych: pewnych siebie i nabuzowanych chęcią zwycięstwa demonów. Różowa farba w dużej mierze wypłukała się już z jego włosów, teraz jest tylko pastelowymi przebłyskami wśród rozwichrzonych blond kosmyków.
Kiedy podnosi spojrzenie i wlepia je we mnie, moje serce natychmiast zaczyna bić jak oszalałe. To inne uczucie niż to, które towarzyszy mi przy Averelu. Elektryzujące, wszechobecne, pełne chaosu. Nie wiem, co oznacza. Nie wiem, dlaczego działa na mnie tak… dziwnie, a zarazem niesamowicie.
Czekam, aż chłopak wyszczerzy zęby w swoim cudownym uśmiechu. Zawsze odsłania przy tym kły, co rozczula moje serce do reszty. Kąciki jego ust drgają, jakby faktycznie chciał się uśmiechnąć. Jego oczy są istną tajemnicą. Nawet z tej odległości widzę je doskonale, ale jak zawsze nie mogę z nich nic odczytać. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Ostatecznie to on odwraca wzrok, ale robi to tak gwałtownie, że doszukuję się powodu jego przegranej.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że na moich policzkach pojawiły się rumieńce.
Czuję na sobie wzrok Averela i nie muszę nawet na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo niezadowolony jest. Odruchowo chcę zasłonić twarz kurtyną włosów, ale potrząsanie głową nic nie daje. Po co ja je spięłam?
– Który z demonów tak bardzo cię rozgrzewa? – Głos demona jest ostry, przeszywa powietrze niczym ostrze. Czuję się wobec niego bezbronna. Ale nie poddaję się tak łatwo. Do cholery, jak mogę zapominać kim jestem? Averel może i jest demonem, ale ja nie jestem słabym, tchórzliwym człowiekiem. Zbyt długo już tu przebywam. Wiem, że okazywanie strachu jest głupotą.
– Ty – odpowiadam, posyłając delikatny uśmiech w stronę chłopaka. – Jesteś taki stanowczy i władczy – mruczę, naciągając rękawy sukni. Omijam jego wzrok, boję się, że znów zatonę w ich głębi, a strach i bezbronność powróci. Nie mogę się poddać.
Averel przez chwilę wydaje się być nieprzekonany, ale ostatecznie wierzy w moją wymówkę. Wzdycha i układa się wygodniej na swoim tronie, wzrok ma wlepiony w plac. Ciekawe czy ma swojego faworyta dzisiejszych igrzysk?
Nikt nie kwapi się, aby przedstawić dzisiejszych uczestników. Wśród nich rozpoznaję tylko Arena, Nieczystość oraz Amiasa – Zazdrość. Obstawiam, że najpulchniejszy z zawodników to Nieumiarkowanie, a ten z odsłoniętą, wyrzeźbioną klatką piersiową i zawadiackim uśmiechem Pycha. Gniew zdradza się swoim zaciskaniem dłoni w pięści, a Chciwość co chwila zerka na innych uczestników oceniając ich możliwości w igrzyskach. 
Averel uśmiecha się za zadowoleniem, stukając palcami o oparcie tronu.
– Cóż, to by było na tyle jeśli chodzi o rywalizację. Mamy zwycięzcę! – ogłasza, a tłum zgromadzonych demonów reaguje donośnymi okrzykami. Jestem zdezorientowana. Jak to? Już po wszystkim? – Lenistwo wygrywa. Następne sto lat to ono będzie zatruwało ludzkość.
– Kim jest Lenistwo? – pytam niepewnie, jeszcze raz lustrując uczestników. Musiałam pomylić się co do któregoś z nich. – Gdzie jest?
– Nie ma go – śmieje się Ave, podpierając głowę na wierzchu dłoni. – I o to chodzi.
Patrzę na zawodników, zwłaszcza na Amiasa, który wydaje się być niewzruszony swoją przegraną. Siedzi na piasku i ze znudzeniem kreśli w nim pentagramy. Aren stoi nad nim, jego usta wyrzucają z siebie potok słów. Jestem ciekawa o czym tak nawija. Pozostali patrzą wyczekująco na Averela, wsłuchani w każde jego słowo.
– Pierwszy etap mamy za sobą – mówi, jego wzrok prześlizguje się powoli po wszystkich uczestnikach. – Przyszła pora na drugi. – Jego głos nagle staje się mroczny i groźny, tłum wymienia między sobą zadowolone, podekscytowane spojrzenia. – Pokażcie swoją siłę, grzechy. Walczcie.
Wokół uczestników zakreśla się ognisty krąg. Płomyki nie mają jednak przyjemnego, ciepłego koloru. Są czarne. Nie zwiastują nic dobrego.
Wbrew moim oczekiwaniom jako pierwszy na przeciwników rzuca się nie Gniew, ale Nieczystość. Drobna rączka Arena w mgnieniu oka dobywa zza pasa sztyletu. Widzę tylko błyśnięcie metalu, który już spieszy przysporzyć bólu Pysze. Ten jednak unika ciosu, śmiejąc się z nieudanej próby dzieciaka.
Chciwość postanawia zmierzyć się z Nieumiarkowaniem. Gdy tylko jedno z nich atakuje, drugie od razu blokuje ruch. Idą łeb w łeb, w ruch wkracza nie tylko broń, ale również demoniczne sztuczki.
Najbardziej jednak martwi mnie pojedynek Amiasa. Jego przeciwnikiem jest sam Gniew, którego ciosy wydają się wręcz śmiertelne. Zazdrość postanawia pokonać go swoją zwinnością. Jej wróg postanowił wygrać gołymi rękoma, zdając się na własną siłę. Ale każda jego pięść omija cel i trafia na powietrze.
Ich walka przypomina zabawę w drapieżnika i ofiarę uciekającą przed śmiercią.
– Idiota – prycha Averel, krzywiąc się z niezadowoleniem. Jego wzrok utkwiony jest w Amiasie, który właśnie podcina nogi Gniewowi tylko po to, aby oddalić się od niego i dobyć sztyletu. Nie będzie mógł wiecznie unikać ciosów przeciwnika. Prędzej czy później atak będzie koniecznością.
Ukradkiem zerkam na pozostałych. Chciwość i Nieumiarkowanie wciąż wymieniają się ciosami, które niczego nie wnoszą. Z kolei u Nieczystości oraz Pychy widać szalę zwycięstwa przechylającą się powoli na stronę Arena. Mimo drobnego ciała, niewielkiego wzrostu i młodego wieku demon zdecydowanie potrafi walczyć. Jest szybki, a jego ciosy precyzyjne.
Z obserwacji wyrywa mnie głośne warknięcie, które najwyraźniej miało zamaskować krzyk bólu. Obok siebie słyszę chichot Averela. Natychmiast przenoszę wzrok na Amiasa, a moje serce przez chwilę przestaje bić.
Chłopak ma w swojej piersi sztylet. Gniew wyciąga go powoli, z zadowoleniem, obserwując każdy grymas na twarzy swojego przeciwnika. Czarna krew z rozległej rany plami jego ręce, daje świadectwo o jego ogromnej przewadze. Przegrana Amiasa była tylko kwestią następnego ciosu.
Zazdrość kładzie drżącą dłoń na swojej ranie, patrzy na krew z lekkim niedowierzaniem, jakby nie mógł przyjąć do siebie wiadomości, że być może umiera. Kiedy podnosi wzrok, jego oczy są całe czarne, a usta wykrzywiają się we wręcz psychopatycznym, przeraźliwym uśmiechu.
Właśnie tak wygląda prawdziwy demon.
Chwyta Gniew za gardło, zaciskając na nim mocno palce. Wygląda tak, jakby chciał go rozszarpać gołymi rękoma. I w tej chwili nie mam wątpliwości, że byłby do tego zdolny.
Zamiast tego Amias ciska swoim wrogiem przez pół areny. Pozostali natychmiast przerywają walkę, aby obserwować ostateczne starcie tej dwójki. Zazdrość sięga po sztylet, który upuścił przy wcześniejszym ataku swojego przeciwnika. Czeka, aż Gniew podniesie się, aby walczyć dalej. A potem wymierza sztylet prosto w jego pierś.
Tłum zaczyna się śmiać, niektórzy skandują imię Gniewu w nadziei, że jeszcze dokopie swojemu przeciwnikowi. Ale ten ledwo trzyma się na nogach. Patrzy na Amiasa z ukosa, a w jego oczach widać nie poddaną, ale chęć dalszej walki. Zbiera resztki sił i z ogromną prędkością rusza w jego stronę.
Ziemia zaczyna drżeć, w mgnieniu oka wyłaniają się z niej czarne pnącza. Jedno z nich przebija pierś Gniewu na wylot, pozostałe oplatają go w ciasnym uścisku. Czarne płomyki z okręgu rozprzestrzeniają się, kreślą pentagram. W każdym rogu gwiazdy znajduje się jeden z grzechów: Nieczystość, Chciwość, Nieumiarkowanie, Pycha i Zazdrość. W jej środku dyszy ciężko ranny Gniew. Nie patrzy już na Amiasa, ale na Averela.
– Lucyfer powinien być zadowolony z takiej ofiary – mówi władca. Wstaje i patrzy na przegranego z góry. O dziwo w jego wzroku nie ma litości ani pogardy. Nie ma nic. – Saevio. Przegrałeś.
Czarne płomyki ogarniają Gniew, zabierają go ze sobą, po czym zwyczajnie znikają.
Tłum szaleje, krzyki, śmiechy i przekleństwa zlewają się w wielki i bezsensowny potok dźwięków. Mam ochotę zniknąć. Wzrok cały czas mam utkwiony w Amiasie, przez chwilę boję się, że nie wróci do siebie. Aren wrzeszczy coś do niego, ale jego dziecięcy głos ginie wśród wrzasków.
Chłopak odwraca się, patrzy na mnie. Mam wrażenie, że teraz to mnie chce się pozbyć. A potem Amias uśmiecha się, dokładnie w taki sposób, jaki uwielbiam. Powoli, leniwie odsłaniając swoje urocze, śnieżnobiałe kły. Jego oczy wracają do normalnego stanu, wraca demon, którego znam.
Wredny, irytujący i ironiczny, ale bez żądzy mordu, psychopatycznego wyrazu twarzy  oraz strasznych intencji.
– Idziemy, Ais. Igrzyska się skończyły – mruczy Averel. Chwyta mnie za przedramię i ciągnie za sobą. I pomimo faktu, że o wiele bardziej wolałabym właśnie pobiec do Amiasa, opatrzeć jego rany i zapytać co właściwie stało się podczas dzisiejszego wieczoru, muszę towarzyszyć innemu demonowi.
Wciąż czuję na sobie wzrok Zazdrości, kiedy razem z Averelem ruszamy w stronę wnętrza zamku. Próbując nadążyć za chłopakiem, w pośpiechu rozpuszczam włosy.
Teraz spokojnie mogę ukryć swoje rumieńce.

Część demonów udaje się na ucztę w zamku. Averel uroczyście zaprasza ich na salę, a następnie wznosi toast za kolejne udane igrzyska. Tak jak przewidywałam, Lenistwo ostatecznie zaszczyca nas swoją obecnością. Już od wejścia jest całkowicie pewne swojej wygranej. I nie myli się.
Mam w głowie wiele pytań. Co stało się z Gniewem? Czy oznacza to, że teraz zamiast siedmiu Grzechów Głównych mamy ich sześć? Co właściwie stało się na tamtej arenie?
Wiem, że Averel mi na nie nie odpowie. Pewnie skwitowałby to krótkim „nie jesteś jeszcze demonem, nie zrozumiesz”. Ewentualnie zmieniłby temat. Albo odwrócił moją uwagę od niego swoim demonicznym wdziękiem i zwodniczymi zalotami.
Siedzę przy stole po prawej stronie Averela, który rozmawia z Grzechami Głównymi na temat dzisiejszej walki. Chwali Arena za świetne ciosy, od razu widać, że jest dumny ze swojego młodszego brata. Amias przysłuchuje się im, ale milczy. Co jakiś czas jego usta wykrzywia lekki uśmiech.
Pogawędkę przerywa demonom jeden ze służących.
– Królu – mówi drżącym głosem, kłaniając się. – Mamy problem.
Averel wzdycha ciężko. Nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie przewrócił oczyma. Zapewne miał nadzieję, że resztę wieczoru spędzi na zabawie.
– Co się dzieje? I dlaczego jeszcze nie podaliście do stołu?
– Właśnie o to chodzi… – Służący śmieje się nerwowo, przeczesując włosy. Ciekawe co ten biedak musiał przeskrobać, żeby to właśnie jego wysłać do władcy z taką informacją. – Bo tam, za kurtyną…
Amias jako pierwszy wstaje od stołu i rusza w stronę wspomnianego miejsca. Jednym silnym szarpnięciem zrywa materiał.
Jako pierwsze w oczy rzucają się puste beczki i rozbite butelki rozrzucone po podłodze. Większość z nich jest pusta, z niektórych wylewają się ostatnie krople jakiejś cieczy. Zapach unoszący się w powietrzu mówi wszystko: alkohol.
Dopiero potem dostrzegam piątkę demonów rozrzuconych wśród beczek.
– Skończył się alkohol – oświadcza służący.
Averel marszczy brwi z niezadowoleniem.
– Mamy jeszcze mnóstwo we wschodnim skrzydle zamku.
– Nie, już nie mamy.
– Piwnica?
– Puściutko.
– Apteka?
– Spirytus wyszedł jako pierwszy.
Na całej sali zapada cisza, zgromadzeni wymieniają spanikowane spojrzenia. Po chwili rozlegają się rozgorączkowane szepty – jak to? Uczta u króla bez chociażby kropli alkoholu?
– Wódka, wino, spirytus…? – pyta zdezorientowany Averel, ale bezradna mina służącego wystarcza mu jako odpowiedź.
– Eee… amarena! – krzyczy jeden z nieznajomych demonów. Dopiero po chwili udaje mi się go dostrzec. Jest wyłożony na jednej z beczek, obejmuje ją rękoma, w jednej z nich trzymając pustą butelkę. Brązowe kosmyki opadają mu na czoło, niebieskie oczy podnoszą się powoli ku zgromadzonym. – Szataaaan! – wrzeszczy ochrypłym głosem.
– Szataaaan – odpowiadają mu znudzonymi głosami towarzysze alkoholizacji.
– Nie ma już wódki, ale mamy fajki. – Tym razem odzywa się demon po prawej, w porównaniu do reszty wygląda naprawdę trzeźwo. W palcach trzyma zapalonego przed chwilą papierosa. Kasztanowe włosy opadają mu na jedno oko, okulary ma zsunięte na czubek nosa. Wokół nadgarstków przewiązane ma ciężkie, żelazne łańcuchy, co przywodzi mi na myśl duchy błąkające się po ludzkim świecie.
– I mnieee – mruczy rozmarzony demon oparty o beczkę, na której siedzi jego palący przyjaciel. Włosy w odcieniu czekolady opadają mu na oczy. Powinien je spiąć. Zielone tęczówki niezbyt trzeźwo lustrują rzeczywistość, a ja mam wrażenie, że robią to tylko w poszukiwaniu większej ilości alkoholu. – Mogę być waszą maskotką. Waszym misiem. Kluseczką. O, albo pierogiem! Pierogi są kozackie – kwituje, chichocząc pod nosem.
– Chciałbym być kucykiem – oznajmia w odpowiedzi kolejny demon. Jest skulony na podłodze, ale wygląda na wysokiego. A zarazem na najgroźniejszego. Jego oczy są dwukolorowe – lewe jest niebieskie, prawe brązowe. – Taką Rainbow Dash.
– Przelatywałbyś wszystko i wszystkich – potwierdza ostatni z intruzów. Jego twarz otaczają złociste loczki, bystre, szmaragdowe oczy skupiają się na jakimś przedmiocie, który trzyma w dłoni. Bardziej przypomina cherubina aniżeli prawdziwego demona.
– No i fajnie.
Zapada cisza, podczas której zgromadzeni goście wymieniają się zdezorientowanymi spojrzeniami. Zerkam z ukosa na Averela – nie wygląda na wściekłego. To aż dziwne.
– W moim zamku było co najmniej sześćset sześćdziesiąt sześć litrów wódki – mówi ostro Ave, mierząc wzrokiem nietrzeźwe demony.
– Dokładnie sześćset sześćdziesiąt sześć litrów.
– Nie wliczam innego rodzaju alkoholu.
– No ba.
– I piwa.
– Bo piwo to nie alkohol, dokładnie.
– Wychlaliście wszystko?
Demony zgodnie kiwają głowami, a przynajmniej na tyle, na ile mogą, opierając się na beczkach.
– Co do kropelki – mruczy zadowolony demon od amareny.
– Ale spokojnie. – Chłopak, który chciał zostać kucykiem chwiejnie podnosi się z ziemi razem z pustą butelką wódki trzymaną w dłoniach. – Jesteśmy pieprzony Deathclaw i damy wam tu koncert.
– Śmierćszpon! – dodaje kasztanowłosy, sięgając po gitarę opartą obok niego.
– Metalowe cyceee!
Averel potrząsa głową, ale jego usta wykrzywia uśmiech.
– Underhill, wstrzymajcie się z koncertami. Na to jeszcze będziecie mieli czas.
– Fakt. Metalowe cyce nie zająć, nie uciekną – burczy pod nosem demon.
Aren zakłada ręce na piersi, w przeciwieństwie do swoich braci wydaje się być zły.
– Ave, zajmiesz się nimi później. Pomogę ci nawet w torturach, ale teraz wróćmy do ucztowania – warczy, co wygląda całkiem zabawnie w wykonaniu tego dzieciaka. – Chcemy wódki. Posłałem już po nią paru służących, siadaj i zajmij się gośćmi.
Ale demoniczny władca tylko potrząsa głową, nie spuszczając wzroku z grupy demonów przedstawionej jako Deathclaw.
– Lenistwo, przykro mi to mówić, ale okazuje się, że jednak nie wygrałeś igrzysk. – Słowa Averela spotykają się ze wielkim zdziwieniem tłumu, rozgorączkowane szepty powracają. – Właśnie jesteśmy świadkami narodzin ósmego Grzechu Głównego. Pijaństwa.
Deathclaw wymienia się spojrzeniami, Underhill opiera się o jedną z beczek z obawy przed upadkiem.
– Goat, do cholery, słyszałeś? – zwraca się do gitarzysty, który z błogim uśmiechem wtula się w pustą butelkę po amarenie. – Gabrielle! – woła do demona, kończącego właśnie papierosa. – Casper. – Szturcha towarzysza Gabriella chyba trochę zbyt mocno, bo ten krzywi się z niezadowoleniem. – Arcadio. Twoja kostka przeznaczenia działa! – wrzeszczy do chłopaka o złocistych loczkach i rzuca jedną z butelek gdzieś w ścianę. – Szataaan!

– Cóż, rozwiązanie jest tylko jedno. – Goat uśmiecha się, zamykając oczy. – Trzeba to opić.

2 komentarze:

  1. Fajny klimat ma to opowiadanie. Podoba mi się jego początek, ładnie operujesz słowem, czuć odpowiednie emocje, choć pojawiają się brzydkie powtórzenia psujące nieco odbiór. W ogóle duży plus za pomysł i wykonanie.
    Same igrzyska były mniej ważne, mam wrażenie, ale w sumie chyba po tym tekście nie oczekiwałam prawdziwego mordobicia. No i końcówka wygrała wszystko. Puenta jest cudowna.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę tu pewną nieścisłość. Najpierw jest, że trudno ocenić, który demon to który grzech, ale kilka akapitów później bohaterka rozpoznaje je bez problemu. Nagłe olśnienie?
    Pierwsza część jest bardzo plastyczna, nadawałaby się jako podstawa scenariusza do filmu.
    Część druga ma pewien komizm w dialoalgach, ale ładnie się zgrywa z opisami igrzysk.
    Przyjemny tekst.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń