Anioł Lucyfera
Jak tak myślałam o tym
temacie z Czarnym Lasem, stwierdziłam, że to fajny punkt wyjścia dla opowieści
z uniwersum Córki Jednego z Nich lub Anioła Lucyfera. Rozważałam kilka
scenariuszy, ale w końcu stwierdziłam, że wykorzystam ten pomysł, żeby wypełnić
lukę w rozdziałach Anioła. Tak powstał wstęp do rozdziału 123, który ukaże się
w czerwcu, a dzięki któremu mam w chwili obecnej trochę większy zapas
rozdziałów niż ostatnimi czasy. I musicie mi wybaczyć, Arte wyjechał pracować.
Głuche
uderzenie kija o kolumnę oznaczało kolejny unik. Andrew prychnął
zniecierpliwiony, wykrzywił się bardziej, gdy Vivian ze śmiechem podstawiła mu
nogę. Chwilę później jej cios dosięgnął jego pleców.
– Musisz
się bardziej postarać, zwierzaczku – powiedziała śpiewnie. – Inaczej nigdy mnie
nie dosięgniesz.
Podniósł
się błyskawicznie i zaatakował z góry. Spodziewała się tego i sama wymierzyła
cios w jego odsłonięty brzuch. Nie przewidziała, że Andrew wypuści kij z dłoni
i złapie za ten należący do niej, wymierzając celnego kopniaka w jej biodro.
Stęknęła z bólu, ale zaraz wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Drugi raz na to nie
pozwoliła. Kij zostawiła w jego rękach i odskoczyła, robiąc niepełne salto w
tył. Chwilę później wróciła, kopiąc go obiema nogami w pierś. Wolf zatrzymał
się dopiero na ścianie, o którą uderzył głową. Przez chwilę nie mógł się
otrząsnąć. Gdy uznał, że może walczyć dalej, kij Vivian znajdował się już na
jego gardle.
– Wygrałam
– oznajmiła – zwierzaczku.
Skrzywił
się. Zawsze z nią przegrywał, a ostatnio stała się jeszcze silniejsza. Nie miał
pojęcia, co się wydarzyło, ale coś się w niej zmieniło. Z pewnością przepaść
pomiędzy nimi rozrosła się do niewyobrażalnych rozmiarów i zaczynał wątpić, czy
kiedykolwiek Vivian przestanie go lekceważyć.
– Rewanż –
zażądał.
– Nie masz
dość obrywania? To już czwarty raz dzisiaj, a z pewnością masz jeszcze jakieś
obowiązki do wypełnienia, uczniu.
Andrew
wrócił już do szkolenia po tym, jak Rada wybrała mu nowego mentora po śmierci
Petara, który zginął w czasie bitwy z Purpurowymi Tygrysami. Dopiero to
sprawiło, że Wolf wziął się za siebie. Vivian widziała zmiany, które w nim
nastąpiły, choć dotąd nie przyznała tego głośno. Nie chciała, żeby spoczął na
laurach lub popełniał te same błędy co ona dawniej.
– Zdążę –
prychnął. – Nie mów mi, co mam robić. Nie jesteś moją mistrzynią.
– I całe
szczęście, bo nie zniosłabym użerania się z tobą przez cały czas. Ale dobrze,
skoro tego pragniesz, skopię ci tyłek raz jeszcze. – Wyszczerzyła zęby w
diabelskim uśmieszku.
Chwilę
później rzuciła mu kij i przyjęła pozycję, dając mu znak, że może zacząć.
Andrew
okrążył ją powolnym krokiem. Pozwoliła na to, jawnie go lekceważąc. Nie dał się
jednak sprowokować do gniewu. To by przesądziło o losie tego pojedynku, a
zamierzał tym razem wygrać.
–
Zwierzaczku, nie przysypiaj. – Zaśmiała się. – Sam żądałeś kolejnej rundy.
Puścił kij
lewą ręką, ujmując go pewnie prawą i zamachnął się na jej bok. Podskoczyła i
wylądowała na broni, chichocząc złośliwie. Zrobiła salto, łapiąc jego kij jedną
ręką, kopniak wymierzyła w głowę Andrew. Uniknął bezpośredniego trafienia,
uchylając się w lewo i szarpiąc za broń. Cios dosięgnął ramienia, Vivian
wylądowała za to pewnie na lekko ugiętych nogach i zaraz zaatakowała.
Przez
chwilę wymieniali się szybkimi ciosami, żadne nie przejęło kontroli nad
pojedynkiem. Z twarzy Vivian nie znikał zadowolony uśmiech. Była w swoim
żywiole, choć za partnera miała niedoświadczonego ucznia. Musiał jej jednak
wystarczyć, skoro Arte jeszcze nie wrócił.
Podciął ją.
Podparła się lewą ręką, żeby nie upaść. Tylko na to czekał. Zamierzył się na
nią właśnie z tej strony, wiedząc, że nie sparuje tego na czas. Skrzywiła się i
odbiła na nogach, ryzykując, że ręka nie wytrzyma jej ciężaru. Cios dosięgnął
jej biodro, zaburzając ruch – upadła z głuchym jękiem. Odturlała się
intuicyjnie. Nie spodziewała się, że Andrew będzie już na nią czekał z
wymierzonym w jej gardło kijem. Przez moment trwali w bezruchu i Wolf zamierzał
przypieczętować swoje zwycięstwo, kiedy dostał kopniaka w brzuch, a broń
została mu wytrącona. Vivian wstała, atakując ponownie. Zmusiła przeciwnika do
wycofania się.
Już miała
wymierzyć kolejny cios, gdy drzwi sali otworzyły się i usłyszeli:
– Vivian, Rada
cię wzywa. Masz misję.
Walker
westchnęła, opuszczając kij.
– A
zaczynało być ciekawie – stwierdziła. – Rada to ma wyczucie. Skończymy
następnym razem, zwierzaczku.
Nie kazała
na siebie zbyt długo czekać Starszym. Od akcji w Rimini nie ruszała się z
Kwatery Głównej, więc poczuła nutę podekscytowania. Poza tym badania nadal nie
szły jak powinny, a od Arte nie było jeszcze wiadomości, co wprawiało ją w
niepokój. Od tego tak wiele zależało. Obawiała się najgorszego, a bezruch tylko
potęgował ten nastrój.
Przed
drzwiami starała się nieco uporządkować swój wygląd. Kąpiel weźmie po spotkaniu
z Radą, teraz szkoda jej było na to czasu. Weszła i ukłoniła się oficjalnie.
–
Chcieliście mnie widzieć.
– Owszem.
Mamy nadzieję, że czujesz się już na siłach, by ruszyć do kolejnych obowiązków.
–
Oczywiście, pani Minerwo. Ustabilizowałam już moce Anioła Lucyfera, więc nie
powinny sprawiać problemów.
–
Doskonale. Pojedziesz do Czarnego Lasu. Zadomowił się tam demon. W ciągu kilku
ostatnich lat jego ofiarami stało się około dziesięciu tysięcy ludzi.
– I dopiero
teraz sprawa trafiła do nas? – Vivian uniosła brew.
– Demon
jest przebiegły. Prawdopodobnie wciąga swoje ofiary do subwymiaru i tam je
wykańcza. Za każdym razem, gdy wysyłamy Cienia, milknie – wyjaśnił Sigrue. –
Chcielibyśmy, żebyś ty spróbowała.
– Czy
Czarny Zakon interesuje się tą sprawą? – zapytała Vivian.
– Z tego,
co wiemy, nie. Jest bardzo małe ryzyko, że spotkasz kogoś od nich. O to nie
musisz się martwić.
– Rozumiem.
– Vivian,
to dość niebezpieczne, więc uważaj na siebie.
–
Oczywiście, pani Minerwo. Żadnych głupot.
– Przygotuj
się i wyruszaj. Wracaj bezpiecznie.
Och, biedny Wolf dostał bęcki. Przyjemnie czytało się opisy walki, są bardzo dynamiczne.
OdpowiedzUsuńDemon zabijający najwidoczniej w subwymiarze - brzmi świetnie.
Oby Viv była ostrożna, do kogoś Arte musi się przecież odezwać.
Pozdrawiam.