Tak jakoś wyszło, że temat podpasował mi, żeby napisać kolejną część historii Xandra i LK4. Pierwsza część jest w tygodniu 103-108.
- Wchodzimy
w nadświetlną! – oznajmiłem D3M0-LK4. Siedziałem w fotelu pilota statku
gwiezdnego typu Skoczek. Był to mały,
bardzo zwrotny pojazd pozwalający na wykonywanie krótkich skoków między
systemami. Lecieliśmy na Apax, szóstą planetę gwiazdy Urbanis.
- No w końcu, strasznie wlecze się ten twój kurdupel – LK4, z powodu swoich rozmiarów, siedział w ładowni.
- No wybacz, ale Sojusz nie udostępnił mi swoich gwiezdnych krążowników – odgryzłem się mu. Byłem nadal na niego wkurzony. Z jego powodu była wyznaczona nagroda za moją głowę.
- No w końcu, strasznie wlecze się ten twój kurdupel – LK4, z powodu swoich rozmiarów, siedział w ładowni.
- No wybacz, ale Sojusz nie udostępnił mi swoich gwiezdnych krążowników – odgryzłem się mu. Byłem nadal na niego wkurzony. Z jego powodu była wyznaczona nagroda za moją głowę.
Żeby dolecieć do systemu Urbanis musieliśmy wykonać trzy skoki. Z
systemu Domina, gdzie leżała planeta FX-457 na której byłem kolonistą i
pionierem, polecieliśmy do systemu Kore. Podróż zajęła około pięciu godziny, w
tym czasie przelecieliśmy pięć parseków
czyli jakieś szesnaście lat świetlnych. Całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę
wielkość statku i rozmiar jego zakrzywiacza czasoprzestrzeni. LK4 oczywiście
narzekał, że to i tak za wolno i że strasznie nudzi mu się w ładowni. Ja jednak
bardzo cieszyłem się z tempa podróży. Przynajmniej nie musiałem być zamrażany,
jak to ludzie czynili na początku swoich podróży międzygwiezdnych.
System Kore składał się z trzech planet okrążających białego karła. Tak
naprawdę niczym się nie wyróżniał od wielu systemów gwiezdnych w całej
galaktyce. Nie posiadał ani jednego zdatnego do życia świata, był ubogi w
surowce i leżał na peryferiach szlaków handlowych, przez co ziało tu ogromną
kosmiczną pustką. Wyłączyłem zakrzywiacz czasoprzestrzeni i wystawiłem panele
solarne, żeby doładować energię. Z powodu, że od jakiegoś czasu LK4 się nie
odzywał, odpiąłem się z fotela i ruszyłem w stronę ładowni. Dzięki generatorom
sztucznego pola grawitacyjnego nawet takie małe jednostki jak Skoczek nie miały
problemu ze stanem nieważkości, dzięki czemu nie czuło się dyskomfortu
spowodowanego tym stanem. Za „mostkiem” znajdowała się mała „kajuta” dla dwóch
osób. Składała się z dwóch łóżek po obu stronach, małego prysznica oraz toalety
po lewej stronie oraz stołu i spiżarenki po prawej stronie. Kolejnym
pomieszczeniem była ładownia. Gdy do niej wszedłem, poczułem zimno.
- LK4? Co tu tak zimno?
- Co?
- Dlaczego tu jest tak zimno?
- Nie wiem Xandro, ja nie czuję różnicy, przecież jestem robotem – LK4 może faktycznie „nie czuł” temperatury, ale miał wmontowane wskaźniki i termometr więc doskonale wiedział, że jest w ładowni zimno. Stał odwrócony do mnie tyłem i majstrował coś przy swojej głowie.
- Co ty tam robisz?
- Yyyy… Nic.
- D3M0-LK4! Odwróć się i to już!
- LK4? Co tu tak zimno?
- Co?
- Dlaczego tu jest tak zimno?
- Nie wiem Xandro, ja nie czuję różnicy, przecież jestem robotem – LK4 może faktycznie „nie czuł” temperatury, ale miał wmontowane wskaźniki i termometr więc doskonale wiedział, że jest w ładowni zimno. Stał odwrócony do mnie tyłem i majstrował coś przy swojej głowie.
- Co ty tam robisz?
- Yyyy… Nic.
- D3M0-LK4! Odwróć się i to już!
Robot wykonał polecenie ale schował ręce za siebie. Podszedłem do niego
bliżej i zażądałem.
- D3M0-LK4! Pokaż ręce!
Robot pokazał tylko swoją prawą rękę.
- D3M0-LK4! Obie ręce!
- D3M0-LK4! Pokaż ręce!
Robot pokazał tylko swoją prawą rękę.
- D3M0-LK4! Obie ręce!
Gdyby wyraz twarzy maszyny mógł wyrażać jakieś emocje, na pewno teraz
na jego zagościłoby tam zawstydzenie. Robot trzymał otwarty akumulator od
systemu grzewczego ładowni.
- Czy ty piłeś kwas?!
- Tak. To znaczy, nie. No może trochę.
- Boże Drogi! Za co mnie pokarałeś morderczym robotem ze skłonnościami do picia?!
- Czy ty piłeś kwas?!
- Tak. To znaczy, nie. No może trochę.
- Boże Drogi! Za co mnie pokarałeś morderczym robotem ze skłonnościami do picia?!
- Nie
wszyscy tak dobrze znoszą podróże gwiezdne jak ty, Xandro! A poza tym, spójrz
na to z drugiej strony, przynajmniej nie jestem uzależniony od kokainy. Mógłbym
wciągać proszek jak odkurzacz, i co wtedy?
- Tego by mi jeszcze brakowało. Ech… Dokończ tego „drinka” i już więcej nie popijaj, dobra? – nie czekałem na odpowiedź, świadomy że pewnie i tak mnie nie posłucha. Odwróciłem się więc i zacząłem zmierzać w stronę mostka. Po czterech krokach jednak zatrzymałem się i powiedziałem – Ej! Ten argument, że przynajmniej nie jesteś uzależniony od kokainy jest bez sensu! Przecież jesteś robotem, nie możesz nawet zażyć koki!
- SPAM no, masz mnie. Nie mogę uzależnić się od koki. Co nie zmieniania faktu, że mógł trafić ci się ktoś gorszy.
- Tego by mi jeszcze brakowało. Ech… Dokończ tego „drinka” i już więcej nie popijaj, dobra? – nie czekałem na odpowiedź, świadomy że pewnie i tak mnie nie posłucha. Odwróciłem się więc i zacząłem zmierzać w stronę mostka. Po czterech krokach jednak zatrzymałem się i powiedziałem – Ej! Ten argument, że przynajmniej nie jesteś uzależniony od kokainy jest bez sensu! Przecież jesteś robotem, nie możesz nawet zażyć koki!
- SPAM no, masz mnie. Nie mogę uzależnić się od koki. Co nie zmieniania faktu, że mógł trafić ci się ktoś gorszy.
Uderzyłem ręką o swoje czoło i
mamrocząc „Nie wierzę, po prostu nie wierzę, za jakie grzechy?” ruszyłem w
stronę mostka. Zatrzymałem się przy spiżarce, wyszukałem kawę. Mimo, że nie
było wskazane picie gorących napojów w kosmosie, gdyż istnieje ryzyko że przy
zerowej grawitacji można się poparzyć lub uszkodzić maszynę, i tak się skusiłem
i zaparzyłem ten aromatyczny napój z Ziemi. Z kubkiem w ręku usiadłem w fotelu
pilota. Spojrzałem na stan baterii. Jeszcze co najmniej godzina ładowania nas
czekała.
- CKS, włącz
projekcję „Gwiezdnych Roszad” – Centralny Komputer Statku przyjął polecenie i
wyświetlił hologram najbardziej popularnego serialu we Wszechświecie. Lektor
oznajmił, że to odcinek pięciomilionowy trzysta dwadzieścia siedmio tysięczny
sto dziewięćdziesiąty drugi. Z zapartym tchem oglądałem jak Kosmiczny Anioł
Seraphinn oznajmił Kergowskiej księżniczce Lauranie, że ją kocha i pragnie z
nią być. I gdy się okazało, że całą rozmowę podsłuchiwał Kerg-służący,
wiedziałem, że będzie z tego wielka draka. Służący zdradził całą rozmowę
królowi Kergów Arkanowi. Oho! Ciekawe co
teraz ten zwyrol zrobi? Nagle z ładowni dobiegł mnie głos LK4:
- Ej!
Oglądasz „Gwiezdne Roszady” beze mnie?
- Nie!
Przecież ci obiecałem, że będziemy oglądać razem!– odkrzyknąłem a do
Centralnego Komputera Statku powiedziałem szeptem – Przerzuć odcinek na mój
komputer nadgarstkowy i wyłącz projekcje. Obejrzę
sobie go później.
Wygodnie usiadłem w fotelu i
popijając kawę przyglądałem się planetom systemu Kore. Najbliżej statku
znajdowała Kore-3, bardzo podobna do Saturna – podobna wielkość, porównywalna
liczba księżycy oraz pierścienie wokół globu. Jedynie kolor był inny, ponieważ
miała zielonkawy odcień. Poprosiłem komputer pokładowy o zbliżenie na pozostałe
dwie planety. Pierwsza jak i druga wyglądały mniej imponująco. Jałowe skały o
szaroburym kolorze pełne dziur i kraterów. Po niebie Kore-2 przemykały chmury,
oznaka atmosfery. Jednak dokładne zbadanie składu wskazywało, że jest ona
bardzo trująca i kwasowa. Nic
szczególnego. Włączyłem więc część dalszą odcinka „Gwiezdnych Roszad” na
komputerze nadgarstkowym i włączając dźwięk na słuchawkach. Niebiesko skóry
humanoid z rasy Rerków, mówił coś gestykulując swoimi czterema rękoma. Jego
opowieść była o wielkiej bitwie między Kergami a Rerkami.
Wkrótce bateria była
wystarczająco naładowana na kolejny skok. Włączyłem procedurę składania paneli
solarnych i uruchomiłem zakrzywiacz czasoprzestrzeni. Po krótkiej chwili statek
był gotowy do dalszej podróży. Napęd rozpędził Skoczka najpierw do prędkości
dźwięku, potem do podświetlnej. Świat na zewnątrz zaczął się rozmywać. Całe
szczęście, dzięki generatorom sztucznej grawitacji, wcale nie czuło się
przeciążenia. Zakrzywiacz czasoprzestrzeni pracował na pełnych obrotach, statek
gnał już w nadświetlnej.
- Wchodzimy
w nadświetlną! – Zawołałem do LK4.
Po trzech godzinach i pokonanych
trzech parsekach znaleźliśmy się w kolejnym układzie gwiezdnym. Wokół Lix,
czerwonego olbrzyma, krążyły tylko dwie planety. Wcześniej było ich więcej, ale
powiększająca się gwiazda wchłonęła je. Pierwszy glob, nazwany Gref był
wielkości Ziemi, skalisty, niezwykle gorący i bez atmosfery . Drugi, Birgo,
znacznie większy, był poddany terraformacji i wiele ras zamieszkiwało jego
powierzchnię. Nad planetą krążył port kosmiczny. Postanowiłem się w nim
zatrzymać i trochę odpocząć przed trzecim skokiem. Zadokowałem Skoczka i razem
z LK4 wyruszyłem podziwiać port.
- Tylko
błagam cię, nikogo tym razem nie zabij – powiedziałem do robota wychodząc ze
statku. Po chwili dodałem – Ani nic nie zniszcz.
- Obiecuję!
Port kosmiczny różni się od
portu morskiego tym, że inny rodzaj pojazdów w nim cumuje. A poza tym wygląda
niemal identycznie – dużo knajp, istot z różnych stron i specyficzny zapach w
powietrzu. Stacja kosmiczna służąca za port była ogromna. Składała się z
kilkuset segmentów, największy z nich znajdował się w centrum z którego
rozchodziło się osiem ramion. Z nich zaś rozchodziły się kolejne korytarze w
których znajdowały się różne pomieszczenie, takie jak pokoje mieszkalne, bary
czy sklepy. Stacje dokujące znajdowały się w najbardziej zewnętrznych częściach
portu. Całość przypominała pajęczynę lub płatek śniegu.
Rozglądałem się za jakąś knajpą
w której mógłbym zjeść coś nie ryzykując swojego zdrowia albo życia. W końcu
udało mi się znaleźć restaurację „Stacja Warszawa. Ziemskie jedzenie z centrum
Europy”. Brzmiało zachęcająco a pachniało jeszcze lepiej. Wszedłem i usiadłem
przy jednym ze stolików. LK4 podążył za mną i przysiadł naprzeciw mnie. Knajpka
była niemal pusta, przy oknie siedziała jedynie para Apaxów. Ich paszcze
przypominające szczęki mrówek skubały płaskie mięso nabite na widelec. Chociaż
wyglądało jakby w ogóle mnie nie widzieli, dobrze wiedziałem że zdają sobie
sprawę z mojej obecności, ponieważ oprócz oczu mieli zmysł zwany węchozwrokiem
pozwalającym widzieć zapachy. Poczułem dyskomfort na myśl, że jestem
obserwowany zmysłem którego nie jestem w stanie nawet pojąć. Jednak szybko moje
niepokoje zostały zepchnięte na dalszy tor, gdyż podszedł do mnie kelner.
- Pan jest
kelnerem? – zapytałem lekko zdziwiony w języku międzygwiezdnym niskiego kosmitę
z rasy Gatomis. Był niski i cały owłosiony, poruszał się na dwóch łapach,
pyszczek przypominał lekko kota, natomiast dłonie i nogi bardziej pasowałyby do
niedźwiedzia.
- Pani,
jeśli można – odpowiedział wysoki, piskliwy głos – I tak, jestem tutaj
kelnerem, kucharzem oraz właścicielem.
- Yyyy…
Przepraszam, czy ja przypadkiem nie pomyliłem restauracji? To na pewno jest
„Stacja Warszawa”?
- Tak.
- Ale… Nie
jest pani… No… Z… Yyyy… Ziemi?
- Nie, nie
jestem – uśmiechnęła się do mnie pokazując kły. Oczy, z wąską szparką źrenic o
kolorze niebieskim wyrażały jednak lekkie zdenerwowanie i frustrację.
- I… No…
Gotuje pani po… - w jej oczach pojawiało się coraz większe zdenerwowanie –
Ummm… Nieważne. Co mi pani poleci? – spróbowałem się uśmiechnąć, ale kiepsko mi
to wyszło.
- Szabowego,
bardzo dobry, z prawdziwego mięska a nie tych wyciskanych tubek. Do tego młode
yyy… pyraki? Ziemtofle? To żółte z ziemi. I surówka z ziemskiej zieleniny.
- Dobrze,
może być.
Kelnerka zapisała zamówienie w elektronicznym notesie i udała się do
kuchni przygotować jedzenie.
- He. He. He. Ale żeś palnął
gafę. Nie dość, że pomyślałeś że to facet, to jeszcze zakwestionowałeś jej
zdolności kucharskie.
- Nie wkurzaj
mnie! – odwarknąłem do LK4.
Kelnerka wkrótce przyniosła
jedzenie. Wyglądało apetycznie, pachniało nieziemsko a smakowało bardzo po
ziemsku. Byłem w szoku zajadając pierwszej klasy schabowego, młode ziemniaczki
z koperkiem oraz surówkę z kapusty i marchewki. Wiedziałem, że dam Gatomisie
solidny napiwek. LK4 stwierdził, że nie będzie patrzył jak się opycham ziemskim
jedzeniem i że idzie „się doładować”. Jasne,
doładować. Znowu wróci pijany jak bela. Ech…
Nim skończyłem jeść, poczułem na
swoim ramieniu czyjś dotyk. Obejrzałem się. Jeden z Apaxów stał za mną i coś
świergotał do swojego towarzysza. Nagle przemówił w języku międzygwiezdnym:
- Ty jesteś
Xandro?
- Nieeee… Z
kimś mnie chyba państwo mylą.
Drugi Apax zaświergotał coś do
tego co mnie trzymał za ramię. Tamten coś mu odpowiedział w ich języku i
przemówił do mnie.
- Mój
towarzysz twierdzi, że jest za twoją głowę spora nagroda. I że na pewno się nie
myli, bo jego szef wysłał twoją podobiznę zapachową.
- To
naprawdę jakaś pomyłka – próbowałem wstać, ale swoją łapą docisnął mnie do
krzesła. Patrząc mu w oczy wcisnąłem w komputerze nadgarstkowym sygnał
przywołujący moje roboty. Oczywiście, wszystkie które zostały na FX-457 nie
odpowiedzą, ale przecież był tutaj ze mną D3M0-LK4.
- Wiesz co,
kolego, na wszelki wypadek zabierzemy cię do szefa. Jeśli to faktycznie
pomyłka, to odejdziesz bez szwanku, ale jeśli…
Nie pozwoliłem mu dokończyć.
Spadłem z krzesła wyciągając jednocześnie swój mały pistolet laserowy.
Wystrzeliłem w tego bliżej mnie i przepaliłem mu czaszkę. Drugi błyskawicznie
zorientował się w sytuacji, wycofał się za jeden ze stołów i zaczął mnie
ostrzeliwać. Całe szczęście ja również zdążyłem się skryć. Z niewiadomych
powodów przyszła mi głupia myśl przez głowę, a mianowicie że bardzo wytrzymałe są
te stoły, a to znaczy że takie strzelaniny tutaj to codzienność. Raz na jakiś
czas wychylałem się ze swojej kryjówki ostrzeliwując kosmitę. On odpowiadał po
chwili tym samym.
Gdy ciągła wymiana ognia nie
przyniosła skutku, postanowiłem wykorzystać mały fortel.
- Aaaaa! –
krzyknąłem, upuściłem pistolet na podłogę i położyłem się udając trupa. Apax to
usłyszał i wychylił się zza swojego stołu. Na swoich krzywych, kościstych
nogach podszedł powoli do mnie, cały czas celując. Gdy był już dość blisko, ja
szybko przetoczyłem się, złapałem pistolet i posłałem w jego stronę krótką
serię. Z kosmity zostało jedynie sitko.
Podniosłem się z podłogi i
zobaczyłem, że właścicielka lokalu patrzy na mnie z wyrzutem. Rzuciłem więc
więcej kredytów niż był warty posiłek na stół i powiedziałem:
- Reszty nie
trzeba – po czym wyszedłem jak gdyby nigdy nic.
Przed „Stacją Warszawa” czekał
już na mnie LK4.
- Aha… Czyli
ja nie mogę nikogo zabijać, a ty możesz bawić się w najlepsze, tak? Taki z
ciebie kumpel.
- LK4, do
cholery, oni próbowali mnie zabić. I zgadnij dlaczego? Bo przez twoją rządzę
mordu jest nagroda na moją głowę!
- No tak,
wiecznie moja wina! Ale to nie ja zabiłem tych dwóch Apaxów, tylko ty!
Wiedziałem, że nie ma sensu z
nim dyskutować. Dlatego powiedziałem tylko:
- Dobra już,
chodźmy stąd.
Poszliśmy więc do doków i
wróciliśmy na statek. Ruszyliśmy w dalszą podróż do systemu Urbanis, na planetę
Apax.
Świetny tekst. Uwielbiam science fiction❤ robot i jego towarzysz skradli moje serce. Przypomniało mi sie i star wars i star trek😉 oraz wiele seriali, ktore z namiętnościa oglądałam. Uzależniony od kwasu robot, to ma sens. Ale przy swoim towarzyszu nie wytrwal dlugo w restauracji stacja warszawa z ziemskim jedzeniem. Mega pomysł. Bardzo kreatywny jestes i nasz oryginalne moim zdaniem pomysły, choc wiem co cie inspiruje. Inne rasy również opisales fajnie jakbym siedziała tam z nim i gapila sie na obcych😋 oby tak dalej. Mam nadZieję na kontynuacje bo warto. Poczycie humoru robota wymiata😁
OdpowiedzUsuńSuperrr!!! Barwni bohaterowie, totalnie w klimacie starych Gwiezdnych Wojen :) Bez zbędnego gadania, prawie samo mięcho :) Fajnie, że odrzucasz stereotypy a przy okazji kłaniasz się absurdom tak powszechnym w codziennym i życiu na każdej właściwie planecie :) Jestem zachwycona! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńOho, czuć tu klimat Star Wars i Star Treka, co mnie się bardzo podoba, bo lubię te filmy i w kosmosie czuję się dobrze :)
Podoba mi się to, jak wyznaczasz granicę między robotem a człowiekiem, jednocześnie pokazując, że jest to dość ruchliwa granicą, którą można naginać. Świetne dialogi i opisy, jest tu akcja, a nawet schabowe - podoba mi się ten ten świat oraz postaci, więc jak najbardziej liczę na kolejny tekst z tego uniwersum. Oby temat podpasował.
Pozdrawiam.