Tekst na temat o świecie z technologią współgrającą z magią.
Myślę, że będę go potem jeszcze rozwijać.
Dzień był
deszczowy. Z ciemnych chmur lała się nieprzerwana struga na miasto Factoriana. Przynajmniej
nie ma węgielnej mgły pomyślał Dex. Szedł przez dzielnicę fabryczną, ubrany
w swój długi brązowy płaszcz i kapelusz. Zmierzał do Terrensa, rusznikarza
konstruującego najlepsze bronie w mieście.
Skręcił w
jedną z ciemnych uliczek. Po kilku krokach zatrzymał się. Jakieś pięćdziesiąt
metrów od niego stało trzech drabów.
-
Ha! Co my tu mamy? Jakaś zmokła kura nam się tu
przypałętała.
-
Ma bardzo ładny płaszcz. Chyba go sobie pożyczę,
hehe.
Dex się
zatrzymał. Obrócił się na pięcie i chciał się cofnąć na główną ulicę, ale
wejście do uliczki zastawił czwarty mięśniak.
-
Dokąd to, chłopie? - mięśniak miał pałkę w ręku
i uderzał nią o drugą dłoń
-
Nie wasz zasrany interes! – odwarknął Dex.
Słyszał, że tamtych trzech, powoli zbliża się do niego. Stąpali głośno po
ziemi, rozbryzgując na wszystkie strony wodę z kałuż i błoto.
-
Jesteś w naszej dzielnicy, na naszej ulicy, to
nasz zasrany interes – odpowiedział ten z wejścia do uliczki – chłopcy, brać
go!
Dex
ponownie się obrócił, tym razem odchylając poły płaszcza. Nagle, w prawej ręce
pojawił mu się kord, a w lewej kusza. Wycelował w najbliższego siebie mięśniaka
i trafił go bełtem w kolano. Odrzucił kuszę, podskoczył do drugiego i głowiną w
kształcie głowy lwa, uderzył w skroń przeciwnika. Drab stracił przytomność i
osunął się bezwładnie na ziemię. Dex był już przy trzecim z nich i miał
przyłożony sztych kordu do jego gardła. Jednocześnie celował w tego z końca
uliczki dłonią, z której sypały się iskry i wyładowania elektryczne.
-
Kurwa, to elektromanta!
-
Zgadza się, więc spierdalajcie stąd w
podskokach! - Wystrzelił pojedynczą błyskawicę w stronę czwartego mięśniaka.
Tamten odskoczył do tyłu i wrzasnął:
-
Zbieramy się, chłopaki! - ten z kordem przy szyi
odsunął się powoli od Dexa, podniósł jęczącego draba z bełtem w kolanie i
ruszyli razem w stronę końca uliczki. Zostawili na ziemi swojego nieprzytomnego
towarzysza. Dex pokręcił głową zniesmaczony, przekroczył leżącego, sięgną swoją
kuszę i ruszył dalej do Terrensa.
Rusznikarz
mieszkał przy kanale. Jego dom znajdował się na środku uliczki, naprzeciwko
mostu. Niczym nie wyróżniał się od pozostałych budynków – trzypiętrowa ceglana
kamienica, pomalowana na biało. Nawet nie było szyldu, Terrens miał swój
warsztat w piwnicy i tylko nieliczni o tym wiedzieli. Dex wszedł do kamienicy,
przywitał się z panią Poncks, starą zarządczynią budynku, i ruszył na pierwsze
piętro. Był wcześniej rano w fabryce kotłów i popytał ludzi o Terrensa.
Powiedzieli mu, że miał on wczoraj nocną zmianę i na pewno teraz odsypia w
swoim mieszkaniu.
Nie
pomylili się. Gdy zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza, więc zapukał
mocniej. Wtedy usłyszał całą wiązankę bluzgów.
-
Czego, do kurwy nędzy?! - powiedział niski głos.
-
Tak witasz starego przyjaciela? - nagle drzwi
się otworzyły. Stanął w nich gruby, wysoki, łysy z bokobrodami przechodzącymi w
wąsy mężczyzna.
-
Dex, ty stary szmaciarzu! Kopę lat! Żeś, kurwa,
trafił na godzinę odwiedzin... Odsypiałem nockę z fabryki, do cholery jasnej
-
Wybacz Terrens, potrzebuję twojej pomocy.
-
Ha! Kurwa, mogłem się tego spodziewać, ty nigdy
byś nie wpadł tak po prostu, na pogaduchy. Właź!
Terrens
przesunął się w drzwiach i wpuścił Mściciela do środka. Rusznikarz mieszkał
bardzo skromnie. Nie miał żadnych dekoracji ani zbędnych mebli. W sypialni
tylko łóżko i szafa, w kuchni mały stolik i dwa krzesła oraz piecyk i
chłodziarkę na magiczne kryształy. Terrens zaprowadził Dexa do kuchni, usiadł
przy stoliku i wskazał drugie krzesło przyjacielowi.
-
Ty potrzebujesz pomocy czy może Mściciel? -
zapytał rusznikarz uśmiechając się szyderczo. Jako jeden z nielicznych znał
prawdziwą tożsamość Mściciela.
-
W sumie, bardziej Mściciel, ale jakby kto
pytał...
-
Tak wiem, był tutaj prywatny detektyw, a nie
Mściciel. Za jakiego idiotę mnie masz, do chuja pana? I w czym, do cholery,
potrzebujesz mojej pomocy? – zapytał ziewając.
-
W tym, w czym jesteś najlepszy. Potrzebuję dwóch
pistoletów i karabin.
-
Jakieś konkretne specyfikacje? - podrapał się za
uchem, znowu ziewając.
-
Zaskocz mnie – wyszczerzył swoje białe zęby
Mściciel.
-
Doooobra – ziewnięcie – na kiedy?
-
Na wczoraj.
-
Ha! Tak też, kurwa, myślałem. Chodźmy do warsztatu.
Zeszli do
piwnicy. Drzwi były zabezpieczone kilkoma kłódkami. Dwie Terrens otworzył
kluczem, jedną kodem, jedną specjalnym zaklęciem i dwie przykładając palce do
nich.
-
Bezpieczeństwo, rozumiesz. Kurwa, nawet nie
wiesz jaka to niebezpieczna dzielnica – rusznikarz próbował się wytłumaczyć.
Dex tylko skinął głową.
Warsztat
był urządzony o wiele lepiej niż mieszkanie. Widać było, że Terrens wszystkie
pieniądze inwestuje w swoje tajne hobby. Wyposażył pomieszczenie w wiele
urządzeń, których przeznaczenia Dex nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Na
jednej ze ścian powieszone były haczyki na których ułożona była broń.
Rusznikarz sięgnął po jeden z karabinów i wręczył go Mścicielowi.
-
Zamek dla piromanty i asteropeomanty. Wypali
tylko jeśli użyjesz na nim troszkę swojej magii. Kolba drewniana, wydrążona,
przez to jest lżejsza od normalnej. Lufa gwintowana, poprawia celność. Ta
druga, poniżej, jest na strzałki, gdybyś miał kaprys kogoś zabić po cichu czy
jaki inny chuj. Masz – wręczył mu przedmiot przypominający lunetę – celownik,
gdybyś chciał trafić jebańca w oko z odległości pięciuset metrów. I naboje,
standardowy rozmiar – podał mu pudełko – czarne są zwykłe, niebieskie
elektryczne, czerwone ogniste, zielone wybuchające. Tylko, kurwa, ich nie
pomyl! Masz małe oznaczenia wybite na łusce, gdybyś nie zapamiętał co jest co.
Ładujesz z boku. W środku jest sprężyna, możesz załadować do pięciu kulek, ale
może się wtedy zacinać. Tu – wręczył mu drugie pudełko – masz strzałki. Czarne
zwykłe, zielone z trucizną, niebieskie usypiające, czerwone rozwścieczające a
żółte halucynogenne. Te możesz pomylić, wyjebane, hehe. Ładujesz niestety od
przodu, są na sprężone powietrze, musisz potraktować sprężarkę w zamku trochę
prądem. Myślę, że ogarniesz.
-
Dzięki! A co z pistoletami?
-
Wróć wieczorem, przyszykuję coś specjalnego.
Tylko bądź przed 20, idę znowu na nockę.
-
Dobra. Ile jestem ci winien?
-
Daj spokój, tyle razy ratowałeś mi dupsko, że
nie chcę od ciebie kasy. A poza tym, wiem że użyjesz moich dziewczynek w dobrej
sprawie, Mścicielu – Terrens wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
-
Będę w takim razie wieczorem.
-
Do zobaczyska! - rusznikarz pożegnał Dexa, po
czym zabrał się do pracy.
Gdy Dex
wyszedł z piwnicy, przewiesił przez plecy karabin, włożył pudełka z nabojami do
kieszeni płaszcza i wrócił na ulicę obok kanału. Skierował swoje kroki przez
most, do fabryki mózgów elektronowych.
***
Z powodu,
że fabryka produkowała najważniejszą część do robotów w całej Factorianie, była
bardzo pilnie strzeżona. Otoczona murem na wysokość trzech metrów z drutem
kolczastym u góry. Przy jedynej bramie stało trzech ochroniarzy sprawdzających
robotników wychodzących z pracy. Sześć robotów strażniczych chodziło wzdłuż
ścian muru, a na każdym rogu stała wieża ze snajperem.
Dex
obserwował fabrykę przez lunetę karabinu od Terrensa z dachu jednego z domów
znajdujących się trzy ulice dalej. Próbował wyszukać słaby punkt obrony. W
końcu go znalazł. Był nim robot stojący przy południowo-wschodniej ścianie.
Starszy model od pozostałych, przez co mniej zabezpieczonym. Mściciel
przeskoczył z jednego dachu na drugi, potem na kolejny, aż znalazł się ulicę od
fabryki. Przyjrzał się upatrzonemu robotowi. Duży, na kanciastych, kwadratowych
nogach, wąskim korpusie w którym znajduje się silnik, przekładnie i amunicja. W
lewej ręce miał chwytaki w drugiej natomiast kuszę obrotową. Dobrze, że nie
karabin z taśmą naboi, w razie czego nie będzie hałasować wystrzałami. Dex
wymierzył w głowę robota. Podłużna, szpiczasta z kryształem ogniskującym jako
wizjer. W środku znajdował się kryształ dusz połączony z kryształem
energetycznym. On zaś łączył się przewodami ze wszystkimi najważniejszymi
częściami robota. Mściciel załadował elektryczny pocisk, dotknął palcem
bezpiecznik zamka i przesłał trochę magii ognia do niego. Zamek wydał dźwięk
szczęknięcia, Dex wstrzymał oddech i wystrzelił.
Pudło.
Kurwa,
zapomniałem skalibrować celownik. Robot zaczął obracać się w stronę
strzału. Dex szybko przeładował, dał poprawkę lekko w lewo. Przeciwnik już go
namierzył z kuszy i podniósł broń w jego kierunku.
Strzał.
Bełt odbił
się od dachu i z cichym łoskotem upadł obok Dexa. Pocisk natomiast trafił
prosto w wizjer. Całego robota przeszyła
jedna, krótka błyskawica. Po chwili padł na ziemię. Mściciel postanowił
zaczekać na reakcję strażników. Snajperzy szybko zauważyli leżącą maszynę.
Zaczęli wykrzykiwać rozkazy.
Dex założył magiczną chustę na twarz, która zmieniała jego głos oraz chroniła przed częścią trujących gazów oraz specjalne gogle na oczy. W prawy okular wprawiona była soczewka z magicznego kryształu która pozwalała widzieć aurę innych osób, w lewym natomiast znajdowała się soczewka pozwalająca widzieć w ciemnościach. Aby aktywować konkretny tryb widzenia, wystarczyło przepuścić przez konkretne szkło odrobinę prądu.
Dex założył magiczną chustę na twarz, która zmieniała jego głos oraz chroniła przed częścią trujących gazów oraz specjalne gogle na oczy. W prawy okular wprawiona była soczewka z magicznego kryształu która pozwalała widzieć aurę innych osób, w lewym natomiast znajdowała się soczewka pozwalająca widzieć w ciemnościach. Aby aktywować konkretny tryb widzenia, wystarczyło przepuścić przez konkretne szkło odrobinę prądu.
Po krótkiej
chwili, robot z wschodniej ściany i południowo-zachodniej przyszły sprawdzić
leżącą maszynę. Snajperzy w tym czasie przeszukiwali celownikami dachy skąd
sądzili, że padł strzał. Dex czekał na tą chwilę. Zaczepił linkę z hakiem o
rynnę i zjechał po niej na ulicę, po czym ją odczepił i szybko zwinął. Pobiegł
zaułkami w stronę wschodniej ściany. Gdy
dotarł na ulicę przy której znajdowała się fabryka, zatrzymał się. Rozejrzał
się – roboty były zajęte szukaniem domniemanego sprawcy, podobnie jak
snajperzy. Powoli, nieśpiesznym krokiem podszedł do ściany. Zarzucił na mur
linkę z hakiem. Zaczepiła się za pierwszym razem. Mściciel wspiął się po niej
błyskawicznie. Na szczycie, małymi nożyczkami przeciął drut kolczasty i
przeszedł przez mur zabierając ze sobą linkę.
Fabryka była ogromna. Składała się z kilku ceglanych budynków. Dex znajdował się przy największym z nich – hali montażowej. Musiał się do niej dostać, jednak główne wejście nie wchodziło w grę, chciał żeby jak najmniej osób wiedziało o jego wizycie. Jeśli dobrze pamiętam, w wieży zaklinaczy jest kładka łącząca oba budynki. Obym tylko nie pakował się w ten sposób do paszczy lwa. Skierował swoje kroki na północ. Gdy obszedł halę montażową, zobaczył trzy budynki. Od wszystkich poprowadzone zostały szyny, które łączyły się przy przesuwanych, ogromnych drzwiach hali. Ten po prawej, wysoki, o zaokrąglonej budowie, miał również zabudowaną kładkę, łączącą drugie piętro wieży z halą. Ufff... Mam szczęście, nikt nie transportuje rzeczy po szynach. Dex podkradł się do budynku zaklinaczy. Po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka.
Fabryka była ogromna. Składała się z kilku ceglanych budynków. Dex znajdował się przy największym z nich – hali montażowej. Musiał się do niej dostać, jednak główne wejście nie wchodziło w grę, chciał żeby jak najmniej osób wiedziało o jego wizycie. Jeśli dobrze pamiętam, w wieży zaklinaczy jest kładka łącząca oba budynki. Obym tylko nie pakował się w ten sposób do paszczy lwa. Skierował swoje kroki na północ. Gdy obszedł halę montażową, zobaczył trzy budynki. Od wszystkich poprowadzone zostały szyny, które łączyły się przy przesuwanych, ogromnych drzwiach hali. Ten po prawej, wysoki, o zaokrąglonej budowie, miał również zabudowaną kładkę, łączącą drugie piętro wieży z halą. Ufff... Mam szczęście, nikt nie transportuje rzeczy po szynach. Dex podkradł się do budynku zaklinaczy. Po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka.
Wewnątrz
panował półmrok, oświetlany lampami olejnym, a powietrze wypełniał zapach
ozonu. Kręty korytarz prowadził w lewo oraz prawo. Dex poszedł w prawo. Trafił
na pomieszczenie w którym siedziało trzech zaklinaczy. Siedzieli przy długim
stole i rzucali zaklęcia na kryształy dusz. Nazwa była bardzo mylna. Wcale nie
zaklinali czyichś dusz do magicznych kryształów. Po prostu była to prostsza,
krótsza i łatwiejsza do zapamiętania nazwa, niż „kryształ absorbujący wolę i
częściową świadomość”. Służył on za „mózg” maszyny w której się znajdował.
Mściciel
wycofał się po cichu i gdy wrócił na korytarz, poszedł w lewą stronę. Wszedł po
schodach i przeszedł kawałek korytarza. Przy drzwiach zatrzymał się i zaczął
nasłuchiwać rozmowy dwóch zaklinaczy:
-
...głosili alarm.
-
Co? Dlaczego?
-
Jeden z robotów się popsuł.
-
Chyba nawet wiem który. Ci idioci wysyłają stare
modele, a jak pierdyknie, to panikują i wszczynają alarm. Zobaczysz, poślą po
głównego inżyniera, ten powie im, że to złom i po prostu się popsuł. Oni zrobią
zdziwioną minę i odwołają alarm.
-
Pewnie masz rację. Widziałeś wczorajszy mecz?
Nasi przeg...
Dex
prześlizgnął się błyskawicznie obok drzwi nie wydając żadnego dźwięku i ruszył
dalej korytarzem. Kolejne schody, którymi dostał się na drugie piętro. Po około
dwudziestu metrach znalazł drzwi prowadzące na kładkę prowadzącą do hali.
Złapał za klamkę i ją przekręcił. Ustąpiła bez problemu. Cholera, coś za
łatwo idzie... Kładka była pusta. Przeszedł całą nie zatrzymując się ani na
chwilę, aż dotarł do drzwi prowadzących do hali. Były zamknięte. Oho... Chyba się zaczyna. Dex
wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza zestaw przyrządów złodziejskich.
Wybrał odpowiedni wytrych i zaczął otwierać zamek. Ech... Wyszedłem z
wprawy. Zamek w końcu ustąpił. Mściciel przeszedł przez drzwi. I wpadł
prosto na trzech zaklinaczy. Kurwa... Nie myśląc dużo, podskoczył do
pierwszego i pięścią uderzył go w krtań. Tamten złapał się za gardło, krztusząc
się, opadł na kolana. Dex był już przy drugim, dłonią z wyładowaniem
elektrycznym przyłożył do jego klatki piersiowej. Zaklinacza przeszyła
błyskawica, po czym wyleciał na pięć metrów w tył. Trzeci czarodziej był już
przygotowany na atak mściciela. Wyczarował magiczną barierę wokół siebie i
paskudnie uśmiechnięty zaczął rzucać zaklęcie paraliżu. Był zbyt pewny siebie,
nie zważał na to, że rzucenie zaklęcia paraliżu trwa dłużej niż użycie mocy
żywiołu. I to go zgubiło. Dex skupił się i z obu rąk wystrzeliły płomienie w
stronę czarodzieja. Magiczna tarcza zaczęła słabnąć pod wpływem mocy ognia. W
końcu pękła, a zaklinacz został poparzony. Wrzeszcząc, upadł na ziemię i zaczął
się turlać. Mściciel opadł na kolana wycieńczony. Krew z nosa zaczęła spadać
pojedynczymi kroplami. Nie mogę zemdleć, muszę iść do przodu. Na
czworakach zrobił pierwszy krok. Dobrze, jeszcze jeden. Krok. I
jeszcze jeden, nie mogę się poddać. Dex raczkował do przodu, minął
powalonych wrogów i ruszył w lewo, korytarzem do biura fabryki. Gdy dotarł do
drzwi, dźwignął się na nogi i otworzył je.
W środku
nikogo nie było. Duże biurko na środku pokoju z ogromnym fotelem, mnóstwo
szafek na akta pod ścianą. Kilka pejzaży i portrety dyrektorów fabryki na
ścianach. Magiczna kawiarka, magiczny interkom na biurku. I okno na halę
produkcyjną. Czemu oni zawsze mają okna na halę? Mściciel podszedł do
biurka i zaczął przeglądać dokumenty. Komu sprzedajesz mózgi, cwaniaczku? Gdy
przejrzał wszystkie dokumenty stamtąd, zaczął przeglądać szafki. Również
nic. Mogłem tego się spodziewać, przecież machlojek nie trzymałby na widoku. Dex
zaczął rozglądać się po pokoju. Gdzie mógł ukryć dokumenty? Popukał w
biurko, szukając ukrytych schowków. Nic z tego. Zajrzał za obrazy, tam
znalazł sejf. Wyciągnął znowu zestaw narzędzi złodziejskich i sięgnął po rurkę.
Przyłożył ją do zamka sejfu i zaczął kręcić cyferblatem. Trzydzieści siedem –
tyknięcie. Osiem – tyknięcie. - Pięćdziesiąt dwa – tyknięcie. Sejf był otwarty.
Dex przejrzał zawartość, ale oprócz sporej ilości gotówki, rewolwera oraz paru
magicznych kryształów, nie było żadnych dokumentów. Pudło. Może za szafkami
jest jakaś wnęka? Zaczął odsuwać każdą po kolei, ale również na próżno.
Załamany Dex podszedł do kawiarki napić się gorącego napoju. Była bardzo ładna
– miedziana, wypolerowana na połysk, bez zbędnych ozdób. Wziął jedną z
filiżanek, przekręcił włącznik maszyny. Wewnątrz maszyny kryształ ognia
przesunął się w pobliże zbiornika z wodą. Ta się błyskawicznie zagotowała i
wężykiem zaczęła płynąć do sitka. Jednocześnie para uruchomiła koła zębate,
które przekazały energie do małego młynka. Ten zaczął rozdrabniać ziarna.
Zmielona kawa trafiła na chwilę przed wrzątkiem do sitka. Dex podłożył
filiżankę pod dozownik, a z niego poleciał czarny płyn. Wziął łyk. Och...
Doskonała! Chociaż przydałoby się mleko i cukier... Zaraz, zaraz. Mściciel,
kierowany instynktem, przesunął kawiarkę. Trafiony, zatopiony! Za
maszyną znalazł książkę adresową. Szybko ją przekartkował i długo nie myśląc
schował do kieszeni płaszcza, dopił w dwóch łykach kawę i błyskawicznie wyszedł
z biura.
Przeszedł
korytarz do miejsca gdzie łączył się z kładką prowadzącą do wieży zaklinaczy. Niech
to zaraza! Kładką szli szybkim krokiem czarodzieje. Widocznie ktoś
wszczął alarm. Trzeba stąd uciekać i to szybko! Biegiem ruszył wzdłuż
korytarza. Schody prowadziły do hali produkcyjnej. Barkiem z rozpędu otworzył
drzwi i trafił do wielkiej sali. Pracownicy, zajęci swoją pracą i ogłuszeni
hałasem maszyn przy których pracowali, nawet nie zauważyli co się dzieje. Dex
ruszył do ogromnych przesuwanych drzwi. Obejrzał się tylko na chwilę, za nim
biegli zaklinacze. Mściciel był już przy wrotach, gładko się odsunęły.
Przeszedł przez nie, zasunął z powrotem drzwi i wypuścił z dłoni strumień ognia
skierowany na rolki wrót. Dex nawet się nie obejrzał, czy zatrzymało to
zaklinaczy, biegł już w stronę muru gdzie przeciął drut kolczasty.
Przy murze
zatrzymał się, łapiąc oddech. Nikt za nim nie biegł. Mimo to, musiał się
spieszyć, w każdej chwili zaklinacze mogli go dorwać. Mściciel zarzucił linę na
mur, wspiął się po niej i przeszedł na drugą stronę. Wylądował miękko na ziemi,
przetoczył się i wyciągnął rękę sypiącą iskrami przed siebie. Robot obrócił się
na swoich kanciastych nogach z wielkim hukiem i mechanicznym szczękiem.
Skierował swój wizjer oraz miotacz płomieni z prawej ręki na Dexa. Lecz
Mściciel był szybszy i posłał błyskawicę w stronę maszyny. W obwodach nastąpiło
spięcie, robot się wyłączył.
Powietrze
przeszyły dwa huki wystrzałów. W ziemie obok stopy oraz w maszynę trafiły
pociski. Dex rzucił się biegiem do przodu, biegnąc zygzakiem. Kolejne strzały,
również bardzo blisko. Kurwa! Jeden drasnął go w ramię. Przy następnej
salwie wbiegł już między budynki. Teraz do Terrensa! Pomyślał Mściciel,
zagłębiając się w uliczki. Wiedział, że bez problemu zgubi pościg w dzielnicy
przemysłowej.
***
-
No w końcu, do chuja pana! - Terrens stał nad
jedną ze swoich maszyn w goglach, które miały szkła przybliżające ustawione w
piramidkę – Mam nadzieję, że nie przyprowadziłeś za sobą ogona?
-
No tak, jak zwykle wieści mnie wyprzedziły.
-
Kurwa, dziwisz się? Toż to dzielnica fabryczna!
Mściciel jest tutaj jebanym bohaterem – rusznikarz kończył spawanie broni za
pomocą magii ognia, z jego palca bił ogromny żar – Dzieciaki bawią się w
Mściciela i złodziei, czaisz to? Ale w cholerę z tym. Jak wypad do fabryki?
-
Dowiedziałem się to, czego potrzebowałem – Dex
usiadł na jednym z krzeseł w pracowni, założył rękę na rękę i oparł się
wygodnie.
-
Ja pierdole, stary, nie bądź taki tajemniczy! Co
się dowiedziałeś?! Albo nie. Czekaj. Chyba jednak mam to w dupie – Terrens
obrócił się do Dexa i wyszczerzył do niego zęby – Dobra, trzymaj – podał mu
pistolet. Pięknie wykonany, mienił się miedzią i stalą, drewniane wykończenia
posiadały różne misterne wzory. Rusznikarz zaczął objaśniać – Normalny zamek,
ale znacznie usprawniony. Sprężyna hartowana magicznie i takie tam. Dzięki temu
możesz szybciej zabijać skurwieli. Lufa jest zaklęta. Przepuszczając przez nią
trochę prądu włączysz światło, a ogniem taki wskaźnik. Bardzo przydatna rzecz,
uwierz mi.
-
A gdzie tu się ładuje naboje?
-
Kurwa, stary, to nie średniowiecze! Od tego masz
magazynek. Mieści dwadzieścia kulek, jak wystrzelasz robi takie „brzędk” i
musisz zamontować nowy. O tutaj, od spodu.
-
Nie mogłeś mi tego zamontować w karabinie?
-
Ja pierdole, Dex! Zastanów się trochę. Karabin
służy do walki na dystans, powolnego ale systematycznego odstrzeliwania
skurwieli a nie do zasypywania jebańców kulami. Karabin musi chodzić płynnie,
bez ścinek. A tutaj jak się zatnie kulka w magazynku, to wyrzucasz go w pizdu i
zakładasz nowy. Jak na detektywa, czasami wolno łapiesz.
-
Spierdalaj.
-
Zaraz, tylko pokaże ci pozostałe bajery. Gdybyś
tak całkiem przypadkiem chciał kogoś sprzątnąć po cichu, to masz tu taką rurkę.
Nazwałem ją tłumikiem, bo tłumi dźwięk strzału. Logiczne, kurwa, nie? Wkręcasz
w lufę i już. Do tego – wręczył mu pudełko – masz tu cały zestaw amunicji.
Oznaczenia takie jak w karabinku. Oczywiście, standardowy rozmiar. I drugi
egzemplarz – podał mu drugi pistolet – taki sam jak pierwszy. I olstra na
szelkach. Założysz pod ten swój mroczny płaszczyk i nawet nikt nie zauważy, co
tam masz.
-
Dzięki stary! Znowu jestem ci dłużny!
-
Czekaj, czekaj, czekaj! To nie koniec
niespodzianek! - Terrens podszedł do biurka. Z szuflady wyciągnął coś w
futerale – Na czarną godzinę.
-
Co to?
-
Zobacz sam.
Dex
otworzył futerał. W środku znajdowała się skrócona dwururka oraz rewolwer.
Mściciel dokładnie je obejrzał. Obie bronie miały wykończenia drewniane. Na
strzelbie był smok ziejący ogniem, na rewolwerze natomiast smok strzelający z
paszczy błyskawicami.
-
Dwururka to Niszczyciel, a rewolwer to
Anihilator. Dbaj o nie, jak o jebane oko w głowie!
-
Terrens, nie mogę tego przyjąć.
-
Możesz, kurwa, i weź nie pierdol. Oprócz
standardów, jak zamek dla piromanty i elektromanty, dodałem kryształy
kumulujące magię. Niszczyciel zbiera część energii z każdego twojego zaklęcia
ognia, a anihilator z zaklęcia elektrycznego. Strzelby możesz potem używać jak
miotacza ognia a rewolweru jak paralizatora.
-
Jesteś genialny!
-
Powiedz mi coś, czego nie wiem – rusznikarz
próbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to najlepiej.
-
Będę potrzebował jeszcze jednej twojej pomocy.
-
Oho... W czym?
-
Prawdopodobnie, oprócz broni, przydałyby mi się
różne gadżety. Czy znasz...
-
Dex, dobrze wiesz kogo ci polecę. Idź do niej,
jest najlepsza.
-
No wiem, po prostu myślałem, że może polecisz...
-
Kurwa, Dex, nie pierdol i idź do Liz.
***
Elizabeth
mieszkała niedaleko centrum miasta. Dex przystanął przed jej kamienicą. Dasz
radę, jesteś w końcu Mścicielem. Walczysz z najgorszymi mendami. Nie ma co się
obawiać spotkania z byłą! Słońce już dawno zaszło, lecz w tej „lepszej”
części Factoriany lampy uliczne dawały dużo światła. Dex patrzył wilkiem na
drzwi do domu. Dalej, do cholery! Wszedł na pierwszy stopień. Jeszcze
pięć. Kolejny schodek. Następny. Trzeci stopień. Czwarty. Piąty. Dex
stanął przed drzwiami do kamienicy. Wziął w rękę kołatkę w kształcie lwa. I
zapukał trzy razy, po czym odsunął się kawałek do tyłu. Nasłuchiwał dźwięków
zza drzwi. Usłyszał szuranie. Chwila ciszy. Dźwięk otwierania zamka, jeszcze
jednego. I drzwi uchyliły się na szerokość łańcuszka.
-
Dex!? Co Ty tu robisz? Masz kłopoty? Kogoś
zabiłeś? - Blondynka o orzechowych oczach, szczupłej lekko trójkątnej twarzy
bardziej stwierdziła fakt niż zapytała.
-
Yyyy... Cześć Liz! Yyyy... Nikogo nie zabiłem. Jeszcze
– pomyślał Mściciel, jednak powiedział – Będziemy gadać tak na progu, czy
wpuścisz mnie do środka?
Drzwi
się zamknęły z hukiem. Długa cisza. Pewnie mnie oleje. Wcale mnie to nie
zdziwi. Dźwięk przesuwanego łańcucha, drzwi otworzyły się znowu.
-
Wchodź.
Dex
skorzystał z zaproszenia i wszedł do środka. Po minie Elizabeth widział, że nie
jest zadowolona z tej wizyty. Ale dostrzegł też w niej nutkę ciekawości. Staną
naprzeciwko niej i patrzył się w jej brązowe oczy.
-
Po co przyszedłeś?
-
Potrzebuję pomocy.
-
Kto by się spodziewał? Jak zawsze, tylko twoje
potrzeby się liczą. I jeszcze mi powiedz, że nie miałeś u kogo się ukryć, a
jest na ciebie nagonka!
-
Liz!
-
Co?!
-
Posłuchaj mnie przez chwilę, tym razem nie
chodzi o jakąś zabawę w bohatera ganiającego przestępców po nocy! Przyszła do
mnie dziewczyna – Dex zauważył, że Elizabeth na te słowa się skrzywiła, więc
szybko dodał – może czternastoletnia. Powiedziała, że jej rodzice zaginęli.
-
Jak to? Oboje?
-
Tak. Gdy wróciła z pracy po południu, zobaczyła
wyłamane drzwi. Bała się wchodzić do środka, więc odczekała chwilę i gdy nie
usłyszała z domu żadnych dźwięków, zawołała rodziców. Nikt jej nie
odpowiedział. Weszła do środka, rodziców nie było. Poszła z tym do straży, ale
oczywiście nic nie zrobili. Wiadomo, rodzina z dzielnicy fabrycznej nikogo nie
obchodzi. Sprawdziłem jej mieszkanie. Nietypowe ślady włamania. Wyłamane drzwi
jakby jakimś taranem, powgniatana podłoga, sadza na ścianach, kosztowności na
miejscu, pościel na łóżku wyglądała jakby ktoś ściągał siłą jedną osobę.
Popytałem w okolicy, rodzice dziewczyny byli na nocnej zmianie w fabryce, więc
pewnie odsypiali w czasie włamania. Większość sąsiadów nie zwróciła uwagi na
hałasy, twierdząc że to w ich dzielnicy normalne.
-
Co za ściema! Musieli coś słyszeć! Pewnie byli
zastraszeni. Albo po prostu nie chcieli z tobą gadać.
-
Dokładnie. Podrążyłem jeszcze trochę i w końcu
jeden z mieszkańców zaczął sypać. Powiedział, że na dom napadły roboty.
-
Co?! Roboty!?
-
Mało tego, to nie był pierwszy taki napad w
dzielnicy fabrycznej! Wcześniej po prostu atakowały osoby o które nikt by się
nie upomniał – samotne, bezdomne czy mieszkające gdzieś na uboczach dzielnicy.
-
Ale jak to możliwe? Mózgi elektronowe wychodzące
z fabryki mają zaklinane ograniczniki, nawet te w robotach strażniczych! Mało
tego, one nawet nie mają zaklęte możliwości, żeby kogoś porywać. Chyba, że... -
Elizabeth zaczęła się zastanawiać, przyjmując swoją „pozę myślicielki”. Lewa
noga wystawiona lekko do przodu, lewa ręka podpierająca prawą w łokciu, prawa
dłoń dotykająca policzka i przygryzione wargi. Dex uwielbiał patrzeć jak Liz
się nad czymś zastanawia. Ale opamiętał się po chwili i postanowił pomóc jej,
podrzucając myśl.
-
Chyba, że sprzedają nielegalnie mózgi.
-
No właśnie! To ma sens! Pewnie byłeś już w
fabryce i to sprawdziłeś? - Dex kiwnął głową - I co się dowiedziałeś?
-
Duże zamówienie wyjechało poza miasto, są tylko
inicjały p. M. R. No i współrzędne, ale według map tam jest tylko jezioro.
-
Hmmm... Intrygujące! Ciekawe co za zwyrodnialec
porywałby masowo ludzi? I po co?
-
To właśnie będę próbował ustalić. I w tym będę
potrzebował twojej pomocy.
W oczach
Elizabeth błysnęła iskierka radości. Ruszyła korytarzem w głąb domu i kiwnęła
do Mściciela ręką, żeby szedł za nią. W połowie korytarza znajdowały się
schody. Liz stanęła za nimi, machnęła ręką, szepcząc jednocześnie zaklęcie.
Wewnątrz schodów dało się słyszeć dźwięki jakby przesuwanych zamków, kół
zębatych oraz zasuw. Nagle pojawiły się drzwi a za nimi schody prowadzące na
dół. Elizabeth pstryknęła palcami, wypowiadając kolejne zaklęcie i lampy na
ścianie zapaliły się. Razem z Dexem zeszli na dół. Trafili do ogromnego
pomieszczenia z cegieł. Znajdowało się w nim mnóstwo stołów, stojaków, narzędzi
i dziwnych maszyn. Liz podeszła do stolika stojącego na środku i zajęła jeden z
taboretów. Drugi wskazała ręką Dexowi.
-
Dobra, moje warunki: zabierasz mnie ze sobą,
traktujesz mnie jak równorzędnego partnera a ja ci udostępnię potrzebne ci
gadżety. Nie targujemy się. Bierzesz co ci proponuję, albo szukasz kogoś
innego.
Takiego
obrotu spraw Dex się nie spodziewał. Elizabeth była bardzo dumną i nieustępliwą
osobą, myślał, że będzie się na niego wściekać, że nie będzie chciała mu pomóc,
że będzie mu robić jakieś wymówki lub po prostu znowu zacznie awanturę – w
końcu przecież rozstali się, ponieważ Dex miał podwójne życie, a ona nie
chciała tak żyć, nie chciała lękać się, że jej facet nie wróci nad ranem ze
swojej tajnej eskapady. Mściciel zaczął zastanawiać się, czy może jakoś wybrnąć
z tej sytuacji. Potrzebuję jej – jej zdolności, mądrości, sprytu i sprzętu,
ale nie chcę jej narażać na niebezpieczeństwo, a tego na pewno nie uda nam się
uniknąć. W końcu przemówił:
-
Zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa?
-
Tak.
-
I że najprawdopodobniej ten M. R. wraz z całym
zastępem robotów będą chcieli nas zabić?
-
Albo ta M. R. - zauważyła Elizabeth – Tak, zdaję
sobie z tego sprawę. Wiem też, że to nie będzie lekka przeprawa, że możliwe że
będę musiała taplać się w błocie, a może nawet krwi. Że będą do mnie strzelać,
próbować podpalić czy porazić elektrycznością. Ale nadal się na to piszę!
-
No to na co jeszcze czekamy?
Elizabeth
się rozpromieniła. Wstała błyskawicznie z taboretu, skierowała swoje kroki w
stronę ściany i zaczęła zdejmować różne urządzenia. Dex zaciekawiony podszedł i
przyjrzał się gadżetom. Rozpoznał harpun z liną umieszczony w wyrzutni
magicznej – pozwalał wspinać się na bardzo wysokie powierzchnie, a nawet
umieścić linę wprost nad przepaścią. Zauważył też gogle podobne do tych co miał
ze sobą. Liz sięgnęła również wzmocnioną rękawicę, zestaw pierwszej pomocy oraz
płachtę „sympatyczną” która pod wpływem zaklęcia zmieniała przeznaczenie – od
zwykłej narzuty do spania, poprzez
pancerz na kule lub zmieniające barwę maskowanie, a na spadochronie
kończąc. Ponadto Elizabeth wzięła dwie szpady – była świetna w szermierce i
czuła się znacznie pewniej posługując się bronią białą niż palną, co u
aeromantów, osób wyspecjalizowanych w magii powietrza, było dość niespotykane.
Szczególną
uwagę Dexa przykuło dziwne urządzenie przypominające maskę medyków z
poprzednich epok. Chociaż miała znacznie krótszy „dziób” oraz brak okularów,
nadal można było w niej rozpoznać charakterystyczny ptasi kształt.
-
Do czego to? - zapytał Dex.
-
To jest znacznie ulepszona wersja twojej chusty
i masek medyków! W środku są filtry na większość trucizn i chorób, w razie
porażenia elektrycznością zapobiega odgryzieniu sobie języka, moduluje głos na
znacznie niższy, polepsza zmysł węchu i co najważniejsze, można w niej oddychać
pod wodą!
-
Co ty gadasz?! Jest w ogóle coś takiego możliwe?
-
Teraz już tak – uśmiechnęła się rozbrajająco.
***
Wkrótce,
gdy Elizabeth przygotowała wszystko co było potrzebne do drogi oraz przebrała
się w strój podróżny. Współrzędne wskazywały na odległe o pięćdziesiąt mil jezioro,
leżące niedaleko małego miasteczko Oakheart. Postanowili udać się tam kolejką.
Był to jeden z najgenialniejszych wynalazków epoki – maszynista, którym był
zawsze piromanta, podgrzewał kotły swoją magią. Para z kotłów napędzała
turbiny, a te napędzały koła zębate. One zaś przekładały ruch na koła, dzięki
czemu kolejka mogła jechać do przodu. Dlatego, została umieszczona na szynach,
które prowadziły ją w kierunku, w jakim miała jechać. Niektórzy uważali, że
zamiast piromanty, można po prostu ustawić piec i coś w nim palić, lecz
całkowicie to się nie kalkulowało. Tańsze i szybsze było podgrzewanie kotła
przez zaklęcie.
Dex wraz z
Liz kupili bilety i czekali na peronie. Kolejka przyjechała na czas, usiedli
bez problemu w jednym z wagonów. Elizabeth była bardzo podekscytowana. Dex na
początku podróży starał się ją uspokoić, lecz nic z tego nie wychodziło. Dał
sobie więc z tym spokój. Nie miał jej entuzjazmu za złe. Doskonale pamiętał
swoje podniecenie pierwszą sprawą jako Mściciel. Patrząc w okno, zanurzył się
we wspomnienia.
Było to
dziesięć lat temu, agencja detektywistyczna Dexa stawała się coraz bardziej
znana. Zimowego wieczora do jego biura wszedł komendant policji. Była to
niecodzienna wizyta, stróżowie prawa nie przepadali za detektywami – poddawali
w wątpliwość ich kompetencje oraz brali horrendalne sumy za zadania, które
policja musiała wykonywać za śmieszne wynagrodzenie. Ponadto, w ich mniemaniu,
detektywi często zachowywali się jakby byli ponad prawem. Komendant policji
złożył wtedy propozycję Dexowi – miał dorwać bogatego, zagranicznego kupca,
który oprócz legalnych towarów, rozprowadzał narkotyk zwany „pocałunkiem
śmierci”. Stróżowie prawa mieli związane ręce, chronił go immunitet. Dex miał
ukrócić sprzedaż jego narkotyków, jednak nie mógł dać się złapać policji.
Ze
wspomnień wyrwała go Elizabeth:
-
To jak mnie nazwiemy?
-
Co?
-
No jaki będę mieć pseudonim!? Ty masz Mścicel,
też chcę się jakoś mrocznie nazywać. Może Zemsta? Albo Furia? Ooo! Albo Krwawa
Dziewica. Nie, jednak za długie...
-
Liz, to tak nie działa. To ludzie którym
pomożesz nadadzą ci pseudonim. Ale po jednej akcji wątpię aby jakoś cię
nazwali.
-
No weź, mówisz serio? Kiepsko.
Dotarli do
miejscowości Oakheart nad ranem. Niczym nie różniła się od innych miasteczek
podobnych rozmiarów. W centrum, przy rynku stał ratusz, wokół niskie
kamieniczki, najważniejsi rzemieślnicy i sklepikarze oraz z reguły jedna rzecz
która ściąga ludzi do tego miejsca. W przypadku Oakhert były to dwie rzeczy –
piękne jezioro oraz tartak dębiny.
Dex i
Elizabeth wypytywali mieszkańców o roboty lub nowoprzybyłych ludzi, lecz oni
nic nie wiedzieli na ten temat. Tym bardziej nic nie mówiły im inicjały M. R.
Dex i Elizabeth postanowili więc sprawdzić jezioro. Okolica była piękna,
zupełnie niezniszczona przemysłem dużych miast. Wielkie, zielone drzewa dawały
dużo cienia nad brzegiem, soczyście malachitowa trawa porastała cały teren.
Brzeg jeziora był piaszczysty, a woda była doskonale czysta i przejrzysta.
Podczas gdy
Elizabeth zachwycała się pięknem okolicy, Dex szukał jakichś śladów. Obszedł
całe jezioro, Liz podążała za nim bardzo podekscytowana i zachwycona. Nagle się
potknęła i przewróciła. Dex szybko do niej podbiegł, podał jej rękę.
-
Nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony.
-
Nie, po prostu nie patrzyłam pod nogi –
Elizabeth obejrzała się za siebie i nie zauważyła, niczego o co mogłaby się
potknąć. Założyła swoje specjalne okulary i przez lewą soczewkę przepuściła
trochę magii powietrza.
-
Ha! Cwane! Ktoś rzucił na szyny aurę
niewidzialności!
-
Serio? - Dex zaczął macać ziemię w miejscu,
które wskazywała Liz. Faktycznie, były tam szyny – Dokąd prowadzą?
-
Z tej strony w kierunku Factoriany. A tutaj
prosto do wody...
-
Jak to możliwe?
-
Nie mam pojęcia, ale dobrze że wzięliśmy maski.
Wygląda na to, że czeka na kąpiel.
Bez dłuższego
zastanowienia oboje weszli do wody.
-
Zzzimna!
-
Nikt nie mówił, że będzie lekko – zaśmiał się
Dex zniekształconym głosem przez maskę – Płyń pierwsza, będziesz mnie
prowadzić.
Po chwili
płynęli już wzdłuż torów pod wodą. Ciągnęły się one aż na sam środek jeziora.
Było bardzo głęboko, żadne z nich nie spodziewało się tego po średnich
rozmiarów jeziorze. Szyny łączyły się z wielkim, dziwnym budynkiem umieszczonym
na samym dnie. Liz starała się pokazać go gestami Dexowi, ten jednak nie
potrafił zrozumieć o co jej chodzi, więc zrezygnowała i podpłynęła do miejsca
gdzie tory połączone były z budynkiem. Znaleźli się przy wielkiej grodzi.
Elizabeth zaczęła macać ścianę wokół, szukając jakiejś przekładni lub przycisku
który otworzy ją. Dex, widząc co robi Liz, poszedł w jej ślady. Dziwne
uczucie, dotykać niewidzialnej ściany. O! Chyba coś mam! Mściciel natrafił
na dźwignię i ją pociągnął. Gródź zaczęła otwierać się, tworząc wielki prąd
wciągający wodę do środka. Liz wraz z Dexem dali się ponieść temu prądowi. Po
krótkiej chwili znaleźli się w środku. Ściany były już widoczne, czerwony
magiczny kryształ migał światłem alarmowym. Elizabeth znalazła przy grodzi
przez którą przepłynęli kolejną dźwignię. Pociągnęła ją, przegroda zaczęła się
zamykać. Gdy dotknęła ziemi, cała woda została wypompowana na zewnątrz. Stanęli
przed drugimi drzwiami, Dex pociągnął dźwignię i zaczęły się otwierać. Mściciel
sięgnął po swoje dwa pistolety, Liz wyciągnęła szpady.
Zaskoczył
ich widok jaki zobaczyli po drugiej stronie. Długi, skręcający w prawo, lekko
wspinający się ku górze i bardzo szeroki korytarz porośnięty magicznymi,
fluorescencyjnymi grzybami. Po środku znajdowały się szyny, a po lewej i prawej
stronie cele. Ostrożnie i powoli ruszyli wzdłuż torów, rozglądając się dookoła.
Pierwsze cele były puste, w kolejnych rozkładały się już trupy. Trzy ostatnie
były zamieszkane. Ludzie w nich siedzący wyglądali niepokojąco. Byli tak
osłabieni i bez woli jakiejkolwiek walki, że nawet nie zwrócili uwagi na
przechodzących obok.
-
Uwolnimy ich, jak będziemy wracać.
-
A jak chcesz ich przetransportować na
powierzchnię? - zapytała Liz.
-
Prawdopodobnie tak jak tutaj trafili. Zresztą,
zastanowimy się później.
Dotarli do
kolejnej grodzi. Liz pociągnęła za dźwignię, przegroda znowu się otworzyła. Kolejny
korytarz, podobny do poprzedniego, tylko teraz zamiast cel, były zamknięte
pokoje. Opisy na nich były bardzo niepokojące: „płetwiarnia anaboliczna”,
„skrzelarnia mutacyjna”, „piro-umagicznianie inwazyjne”, „restrukturyzacja
gałki ocznej”, „nasycenie fluorescencyjne” czy „wymiana narządów”. Próbowali
otwierać drzwi, jednak wszystkie były zamknięte na najwyższej jakości magiczne
zamki, tylko osoba z odpowiednim magicznym znacznikiem mogła je otworzyć.
Kolejna
gródź, otworzyli ją bez problemu. Cholera, znowu coś za łatwo idzie - pomyślał
Dex. Trafili do szerokiego ale krótkiego pomieszczenia. Na środku stała dziwna
kolejka, dwa razy wyższa od człowieka, bardzo opływowa, z wielkim przeszklonym
kokpitem. Po bokach znajdowało się sześć par drzwi, każde wielkości
pozwalającej wejść bez problemu robotowi.
-
No to mamy odpowiedź jak zabrać tych biedaków na
powierzchnię – oznajmił Dex.
Po obu
stronach dziwnej kolejki znajdowały się schody prowadzące na antresole. Powoli,
wciąż niespokojny, weszli do góry i napotkali następną gródź. Dex pociągnął za
dźwignię, drzwi zaczęły się powoli unosić. Kolejny korytarz?! Jakie to musi
być ogromne! Chyba już nawet zrobiliśmy ze dwa koła. Tym razem napisy na
drzwiach były mniej niepokojące. Były to zwykłe pomieszczenia gospodarcze,
mieszkalne i rekreacyjne. Zaglądali do każdego z nich. Schludnie, sterylnie
urządzone, bez żadnych zbędnych ozdób. I co najważniejsze, bez lokatorów tej
dziwnej placówki.
-
Matko! Ile jeszcze tych grodzi napotkamy! -
zdenerwowała się Elizabeth, gdy natrafili na kolejną.
-
Liz, zachowaj spokój, nie możesz się rozpraszać
takimi głupotami.
-
No ale sam powiedz, czy to nie wkurzające?! Ten
cały M. R. mógł sobie zbudować swoją tajną placówkę w innym miejscu, a nie pod
wodą, nie musiałby robić tych wszystkich przeklętych grodzi.
Gdy
przegroda się otworzyła, natrafili na ogromną salę w kształcie kopuły, całą
przeszkloną. Na środku stał stół, przy którym siedziało kilkunastu ludzi w
białych kitlach. Za stołem, na podwyższeniu stało biurko na którym siedział
mężczyzna w szarym garniturze. Miał założoną nogę na nogę i palił cygaro. Po
lewej oraz prawej stronie stołu znajdowały się wielkie cylindry przypominające
słoiki. Była w nich ciecz koloru turkusowego. A w niej zanurzone były mocno
zdeformowane ciała. Za biurkiem stały dwa potężne roboty, a wokół kopuły
jeszcze cztery przypominające roboty strażnicze. Wszystkie mierzyły ze swoich
broni w stronę grodzi.
-
Ups... To żeśmy wpadli – powiedziała Elizabeth.
-
No proszę, toż to niesławny pan Mściciel! A ta
kruszyna to kto? - mężczyzna w garniturze wskazał na Liz.
-
Furia! - wypaliła bez zastanowienia.
-
Hmmm.. Dziwne, nie słyszałem o tobie. A wy,
panowie? - mężczyźni w kitlach coś mrucząc kiwali głowami.
-
Co się tu dzieje?! - wrzasnął Dex.
-
Panie Mściciel, ponoć taki z pana doskonały
detektyw a nie wie? No to się pan już nie dowie. Anihilować ich.
Roboty
stojące wokół kopuły ruszyły się ze swoich miejsc. Dwa wystrzeliły elektryczne
pociski, te jednak minęły cele. Liz ruszyła na maszynę mającą młot bojowy i
miecz zamiast rąk, Dex natomiast zaczął strzelać do tego z miotaczem ognia.
Pierwsza
kula trafiła w tułów robota, druga w głowę. Jednak Dex nie wymienił wcześniej
magazynku i strzelał ze zwykłych pocisków które nie robiły na maszynie żadnego
wrażenia. Mściciel szybko się zorientował i biegiem ruszył za jeden ze
zbiorników skryć się przed pociskami pozostałych robotów.
Liz radziła
sobie lepiej, parowała ciosy miecza a przed młotem odskakiwała. Kręciła się
wokół nóg robota, ten nie mógł za nią nadążyć. Raz na jakiś czas próbowała
ugodzić go, lecz nie mogła znaleźć słabego punktu.
-
Dex! Gdzie one mają słaby punkt?! - zdyszana,
próbowała przekrzyczeć odgłosy walki i śmiech mężczyzn.
-
Kryształ dusz w głowie! - Dex wychylił się zza
zbiornika i posłał kilka pocisków, tym razem elektrycznych, w stronę robota z
miotaczem płomieni.
-
Nie sięgnę!
-
Spróbuj przebić pancerz w korpusie – kolejne
strzały – albo siłowniki w dłoniach!
Elizabeth
go posłuchała i wymierzyła cios w tułów. Szpada jedynie odbiła się od blachy z
brzękiem. Musiała szybko odskoczyć od ciosu młotem. Wykorzystała okazję i
uderzyła w ramię robota. Udało jej się trafić w siłownik, młot opadł bezwładnie
wzdłuż ciała. Usatysfakcjonowana, zaczęła znowu taniec wokół robota, próbując
trafić go w czuły punkt.
Dex
wystrzelał już po jednym magazynku. Rzucił również kilka razy błyskawicą z
dłoni, jednak roboty okazały się twardsze niż wyglądały. Cholerne nowe
modele! Wściekły wyskoczył zza zbiornika i w najbliższego robota skierował
strumień magicznego ognia prosto z dłoni. W efekcie maszyna się przegrzała i
wyłączyła. No to jesteśmy w domu! Przeturlał się przez bark, unikając
kolejnych pocisków i tą samą sztuczkę zastosował na drugim robocie. Kolejna
maszyna wyłączyła się z przegrzania. Został jeszcze ten z miotaczem ognia oraz
dwa stojące przy biurku.
Elizabeth
zdążyła zneutralizować już swojego oponenta. Widziała, że Dex próbuje pokonać
trzeciego robota magicznym ogniem. Maszyna jednak nic sobie z tego nie robiła,
sama przecież dysponowała podobną bronią.
Liz podbiegła do robota z miotaczem ognia i jednym, sprawnym ruchem
trafiła w siłownik. Ramię z bronią opadło bezwładnie. Dex wykorzystał okazję,
wycelował i wystrzelił kulę prosto w wizjer robota. Całą maszynę objęła krótka
błyskawica, po czym przewróciła się z łoskotem.
Mściciel
opadł na kolana zmęczony. Z nosa ciekła mu krew. Za. Dużo. Magii. Na. Raz. Elizabeth
podbiegła do niego i objęła. Wyciągnęła zestaw pierwszej pomocy i podała
eliksir. Mężczyzna wstał z biurka i
powolnym krokiem zaczął iść za biurko. Ostentacyjnym ruchem zaczął bić brawo.
-
Brawo! Brawo! Nie spodziewałem się, że tak
dobrze wam pójdzie z robotami. Bawiłem się przednio, ale i tak muszę was zabić.
Niszczyciele!
Roboty zza
biurka się poruszyły. Ich potężne cielska na czterech nogach ruszyły miarowym,
powolnym i ociężałym krokiem w stronę Dexa i Liz. Jeden zamiast rąk miał lufy
potężnych karabinów, drugi natomiast w jednej dłoni trzymał długą na cztery
metry glewię a w drugiej miecz.
-
To chyba koniec, nie mamy z nimi szans.
-
Mam pomysł – szepnął ledwie słyszalnie Dex. -
Weź załaduj te naboje do pistoletu – podał jej zielone magazynki - kierujmy się
w stronę grodzi – zaczęli cofać się, cały czas obserwując potężne machiny. Przy
każdym ich kroku miało się wrażenie jakby ziemia się trzęsła – Gdy krzyknę już,
zaczniesz biec, nie oglądając się – Dexowi wracała energia po wypitym eliksirze
– Przy grodzi strzelisz w kopułę...
-
Ale...
-
Żadnych ale! Strzelisz w kopułę i zamkniesz
gródź, rozumiesz?
-
Tak, ale...
-
Już!
Oboje
zaczęli biec w stronę grodzi. Roboty ruszyły w pościg. Liz dobiegła pierwsza.
Przystanęła i... Czekała, aż Dex dobiegnie. Miał jeszcze spory kawałek do
pokonania.
-
Strzelaj głupia! - krzyknął
Strzał.
Robot
trafił Dexa prosto w rękę. Mściciel przewrócił się.
-
Nieeeeee! - wrzasnęła Liz, po czym wystrzelała cały
magazynek w robota. Wybuchające pociski szybko uporały się z maszyną. Jednak
eksplozja spowodowała pękanie kopuły. Elizabeth długo nie myśląc wybiegła po
Dexa, złapała go pod ramię i szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę grodzi.
Kątem oka zobaczyła, że mężczyźni w kitlach wpadają w panikę i próbują uciec
również do grodzi. Mężczyzny w garniturze nigdzie nie widziała.
Liz
dobiegła do grodzi przed mężczyznami w kitlach. Kopuła coraz więcej wody
wpuszczała. Elizabeth czekała z zamknięciem przegrody do samego końca, udało
się dobiec kilku mężczyznom, jednak sporą część z nich stratował robot.
-
Biegiem do kolejki! - wrzasnęła na mężczyzn,
celując do nich z pistoletu. Nie musiała im tego dwa razy powtarzać. Ruszyli
bez zastanowienia.
Przebiegli
korytarz z pomieszczeniami mieszkalnymi. Trafili na antresolę i biegiem po
schodach w dół. Jeden z mężczyzn w kitlu otworzył kolejkę i zaczął ją
uruchamiać. Liz posadziła w środku Dexa i zaczęła go opatrywać. Był bardzo
blady i wycieńczony.
Kolejka
ruszyła. Przejechali korytarz z niepokojącymi pomieszczeniami i trafili do cel.
Elizabeth kazała zatrzymać się mężczyźnie w kitlu. Kolejnemu rozkazała wyjść i
otworzyć cele. Mężczyzna wyprowadził więźniów i zaprowadził ich do kolejki.
Ruszyli na zewnątrz placówki.
***
Pędzili
kolejką po niewidzialnych torach. Jechali w stronę Factoriany. Szczęśliwie się
złożyło, że dwójka z więźniów okazała się rodzicami dziewczyny która przyszła
po pomoc do Dexa. Byli w wielkim szoku. Mściciel leżał na podłodze, a Liz
przesłuchiwała naukowców. Okazało się, że pracowali w tajnej placówce nad
stworzeniem zmutowanego, super-człowieka. Badania zleciło Ministerstwo Rozwoju,
a mężczyzna w garniturze był jego przedstawicielem.
-
Aha! To stąd to p. M. R.! Przedstawiciel
Ministerstwa Rozwoju! A jak on uciekł?
-
Za biurkiem było dodatkowe przejście do
batyskafu. Najprawdopodobniej nim uciekł na powierzchnię.
-
Gdzie się mógł udać?
-
Przypuszczałbym, że do Ministerstwa Rozwoju.
Albo może do innej placówki badawczej. Jesteśmy tylko podrzędnymi badaczami, wiele
nam nie zdradzano.
-
Jeszcze go dorwiemy! A ci wszyscy porwani
ludzie, to byli w większości z dzielnicy fabrycznej, tak?
-
Tak, stamtąd najłatwiej było o obiekty do badań.
Ale skoro zniszczyliście tą placówkę, to już nie będziemy mogli stamtąd porywać
ludzi, nie będzie ich gdzie transportować.
-
Kurczę, ale super! Rozwiązałam pierwszą sprawę!
I co ty na to, Mścicielu?
-
Jestem z ciebie dumny, ale jedźmy już do miasta.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTekst bardzo długi, ale w niczym to nie wadzi, bo jest tak składny i dynamiczny, że mnie nim porwałeś na minuty, które nie uważam za stracone. Poczułam się, jakbym trafiła do filmu sensacyjnego, doświadczała tego, co Dex i była częścią tej akcji. Rozbawiłeś mnie tym, że tutaj mamy bójkę, tu broń i Terrensa - który, swoją drogą, jest moją ulubioną postacią tego opowiadania - a tu kawę xD naprawdę mnie to rozśmieszyło i ładnie spowolniło fabułę przed kolejną porcją dynamizmu.
Plastycznie, z dobrym tempem, postaci zostały zarysowane, świat można sobie bez problemu wyobrazić. Kurczę, wpadłam. Masz mnie.
Pozdrawiam.
Ha, niezły arsenał przygotował dnia mściciela, jak zwykle bardzo dopracowane nazwy i tworzenie świata od podstaw. bardzo podoba mi się ten świat i dobrze spędza się w nim czas czytając. Świetnie pokazałeś związek magi i technologi , choć oba wydają się istnieć bez siebie bardzo dobrze, to w twoim tekście dajesz nam przykład jak magia współgra i jest współzależna od technologi(no i roboty - sama jestem fanka takich scenariuszy wiec dla mnie dodatkowy plus). Powaliłeś mnie ilością szczegółów technicznych broni, co daje historii i całej akcji większą wiarygodność. Kryształy powiadasz, z czymś mi się to kojarzy( powiedziała fanka Final Fantasy).
OdpowiedzUsuńZwrot, że raczkował trochę mi nie pasuje do dorosłego mężczyzny, raczej bym napisała, że szedł na czworaka, bo jak raczkuje to mi się magicznie w niemowlę nasz bohater zamienia :P
I pojawiła się także bohaterka w opowieści i te porwania masowe ludzi? intrygujące, zaiste. Widzę, że Elizabeth to już wyższa magia:)Bardzo pewna siebie i niezależna - już ją lubię, nie da sobie w kasze dmuchać - nawet Dexowi.
Krwawa Dziewica jest super!
Przyznam, że tekst dluuugi i zajął mi trochę czasu, ale przeczytany za jednym razem, bez przerw. Trochę czułam się jak w grze( co dla mnie jest plusem), bardzo szczegółowo wszystko opisane , dużo detali mających znaczenie:) bardzo mi się podobało!
Dzięki wielkie, bardzo mi miło, że Wam się podobało. Muszę jeszcze trochę popracować nad składnią, stylistyką i odmianą "końckońców".
OdpowiedzUsuń