Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 9 września 2018

[103-108] Epoka pary i magii ~ Kamil


Tekst na temat o świecie z technologią współgrającą z magią. Myślę, że będę go potem jeszcze rozwijać.




            Dzień był deszczowy. Z ciemnych chmur lała się nieprzerwana struga na miasto Factoriana. Przynajmniej nie ma węgielnej mgły pomyślał Dex. Szedł przez dzielnicę fabryczną, ubrany w swój długi brązowy płaszcz i kapelusz. Zmierzał do Terrensa, rusznikarza konstruującego najlepsze bronie w mieście.
            Skręcił w jedną z ciemnych uliczek. Po kilku krokach zatrzymał się. Jakieś pięćdziesiąt metrów od niego stało trzech drabów.

-        Ha! Co my tu mamy? Jakaś zmokła kura nam się tu przypałętała.
-        Ma bardzo ładny płaszcz. Chyba go sobie pożyczę, hehe.
            Dex się zatrzymał. Obrócił się na pięcie i chciał się cofnąć na główną ulicę, ale wejście do uliczki zastawił czwarty mięśniak.
-        Dokąd to, chłopie? - mięśniak miał pałkę w ręku i uderzał nią o drugą dłoń
-        Nie wasz zasrany interes! – odwarknął Dex. Słyszał, że tamtych trzech, powoli zbliża się do niego. Stąpali głośno po ziemi, rozbryzgując na wszystkie strony wodę z kałuż i błoto.
-        Jesteś w naszej dzielnicy, na naszej ulicy, to nasz zasrany interes – odpowiedział ten z wejścia do uliczki – chłopcy, brać go!
            Dex ponownie się obrócił, tym razem odchylając poły płaszcza. Nagle, w prawej ręce pojawił mu się kord, a w lewej kusza. Wycelował w najbliższego siebie mięśniaka i trafił go bełtem w kolano. Odrzucił kuszę, podskoczył do drugiego i głowiną w kształcie głowy lwa, uderzył w skroń przeciwnika. Drab stracił przytomność i osunął się bezwładnie na ziemię. Dex był już przy trzecim z nich i miał przyłożony sztych kordu do jego gardła. Jednocześnie celował w tego z końca uliczki dłonią, z której sypały się iskry i wyładowania elektryczne.
-        Kurwa, to elektromanta!
-        Zgadza się, więc spierdalajcie stąd w podskokach! - Wystrzelił pojedynczą błyskawicę w stronę czwartego mięśniaka. Tamten odskoczył do tyłu i wrzasnął:
-        Zbieramy się, chłopaki! - ten z kordem przy szyi odsunął się powoli od Dexa, podniósł jęczącego draba z bełtem w kolanie i ruszyli razem w stronę końca uliczki. Zostawili na ziemi swojego nieprzytomnego towarzysza. Dex pokręcił głową zniesmaczony, przekroczył leżącego, sięgną swoją kuszę i ruszył dalej do Terrensa.
            Rusznikarz mieszkał przy kanale. Jego dom znajdował się na środku uliczki, naprzeciwko mostu. Niczym nie wyróżniał się od pozostałych budynków – trzypiętrowa ceglana kamienica, pomalowana na biało. Nawet nie było szyldu, Terrens miał swój warsztat w piwnicy i tylko nieliczni o tym wiedzieli. Dex wszedł do kamienicy, przywitał się z panią Poncks, starą zarządczynią budynku, i ruszył na pierwsze piętro. Był wcześniej rano w fabryce kotłów i popytał ludzi o Terrensa. Powiedzieli mu, że miał on wczoraj nocną zmianę i na pewno teraz odsypia w swoim mieszkaniu.
            Nie pomylili się. Gdy zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza, więc zapukał mocniej. Wtedy usłyszał całą wiązankę bluzgów.
-        Czego, do kurwy nędzy?! - powiedział niski głos.
-        Tak witasz starego przyjaciela? - nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich gruby, wysoki, łysy z bokobrodami przechodzącymi w wąsy mężczyzna.
-        Dex, ty stary szmaciarzu! Kopę lat! Żeś, kurwa, trafił na godzinę odwiedzin... Odsypiałem nockę z fabryki, do cholery jasnej
-        Wybacz Terrens, potrzebuję twojej pomocy.
-        Ha! Kurwa, mogłem się tego spodziewać, ty nigdy byś nie wpadł tak po prostu, na pogaduchy. Właź!
            Terrens przesunął się w drzwiach i wpuścił Mściciela do środka. Rusznikarz mieszkał bardzo skromnie. Nie miał żadnych dekoracji ani zbędnych mebli. W sypialni tylko łóżko i szafa, w kuchni mały stolik i dwa krzesła oraz piecyk i chłodziarkę na magiczne kryształy. Terrens zaprowadził Dexa do kuchni, usiadł przy stoliku i wskazał drugie krzesło przyjacielowi.
-        Ty potrzebujesz pomocy czy może Mściciel? - zapytał rusznikarz uśmiechając się szyderczo. Jako jeden z nielicznych znał prawdziwą tożsamość Mściciela. 
-        W sumie, bardziej Mściciel, ale jakby kto pytał...
-        Tak wiem, był tutaj prywatny detektyw, a nie Mściciel. Za jakiego idiotę mnie masz, do chuja pana? I w czym, do cholery, potrzebujesz mojej pomocy? – zapytał ziewając.
-        W tym, w czym jesteś najlepszy. Potrzebuję dwóch pistoletów i karabin.
-        Jakieś konkretne specyfikacje? - podrapał się za uchem, znowu ziewając.
-        Zaskocz mnie – wyszczerzył swoje białe zęby Mściciel.
-        Doooobra – ziewnięcie – na kiedy?
-        Na wczoraj.
-        Ha! Tak też, kurwa, myślałem. Chodźmy do warsztatu.
            Zeszli do piwnicy. Drzwi były zabezpieczone kilkoma kłódkami. Dwie Terrens otworzył kluczem, jedną kodem, jedną specjalnym zaklęciem i dwie przykładając palce do nich.
-        Bezpieczeństwo, rozumiesz. Kurwa, nawet nie wiesz jaka to niebezpieczna dzielnica – rusznikarz próbował się wytłumaczyć. Dex tylko skinął głową.
            Warsztat był urządzony o wiele lepiej niż mieszkanie. Widać było, że Terrens wszystkie pieniądze inwestuje w swoje tajne hobby. Wyposażył pomieszczenie w wiele urządzeń, których przeznaczenia Dex nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Na jednej ze ścian powieszone były haczyki na których ułożona była broń. Rusznikarz sięgnął po jeden z karabinów i wręczył go Mścicielowi.
-        Zamek dla piromanty i asteropeomanty. Wypali tylko jeśli użyjesz na nim troszkę swojej magii. Kolba drewniana, wydrążona, przez to jest lżejsza od normalnej. Lufa gwintowana, poprawia celność. Ta druga, poniżej, jest na strzałki, gdybyś miał kaprys kogoś zabić po cichu czy jaki inny chuj. Masz – wręczył mu przedmiot przypominający lunetę – celownik, gdybyś chciał trafić jebańca w oko z odległości pięciuset metrów. I naboje, standardowy rozmiar – podał mu pudełko – czarne są zwykłe, niebieskie elektryczne, czerwone ogniste, zielone wybuchające. Tylko, kurwa, ich nie pomyl! Masz małe oznaczenia wybite na łusce, gdybyś nie zapamiętał co jest co. Ładujesz z boku. W środku jest sprężyna, możesz załadować do pięciu kulek, ale może się wtedy zacinać. Tu – wręczył mu drugie pudełko – masz strzałki. Czarne zwykłe, zielone z trucizną, niebieskie usypiające, czerwone rozwścieczające a żółte halucynogenne. Te możesz pomylić, wyjebane, hehe. Ładujesz niestety od przodu, są na sprężone powietrze, musisz potraktować sprężarkę w zamku trochę prądem. Myślę, że ogarniesz.
-        Dzięki! A co z pistoletami?
-        Wróć wieczorem, przyszykuję coś specjalnego. Tylko bądź przed 20, idę znowu na nockę.
-        Dobra. Ile jestem ci winien?
-        Daj spokój, tyle razy ratowałeś mi dupsko, że nie chcę od ciebie kasy. A poza tym, wiem że użyjesz moich dziewczynek w dobrej sprawie, Mścicielu – Terrens wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
-        Będę w takim razie wieczorem.
-        Do zobaczyska! - rusznikarz pożegnał Dexa, po czym zabrał się do pracy.
            Gdy Dex wyszedł z piwnicy, przewiesił przez plecy karabin, włożył pudełka z nabojami do kieszeni płaszcza i wrócił na ulicę obok kanału. Skierował swoje kroki przez most, do fabryki mózgów elektronowych.
***
            Z powodu, że fabryka produkowała najważniejszą część do robotów w całej Factorianie, była bardzo pilnie strzeżona. Otoczona murem na wysokość trzech metrów z drutem kolczastym u góry. Przy jedynej bramie stało trzech ochroniarzy sprawdzających robotników wychodzących z pracy. Sześć robotów strażniczych chodziło wzdłuż ścian muru, a na każdym rogu stała wieża ze snajperem.
            Dex obserwował fabrykę przez lunetę karabinu od Terrensa z dachu jednego z domów znajdujących się trzy ulice dalej. Próbował wyszukać słaby punkt obrony. W końcu go znalazł. Był nim robot stojący przy południowo-wschodniej ścianie. Starszy model od pozostałych, przez co mniej zabezpieczonym. Mściciel przeskoczył z jednego dachu na drugi, potem na kolejny, aż znalazł się ulicę od fabryki. Przyjrzał się upatrzonemu robotowi. Duży, na kanciastych, kwadratowych nogach, wąskim korpusie w którym znajduje się silnik, przekładnie i amunicja. W lewej ręce miał chwytaki w drugiej natomiast kuszę obrotową. Dobrze, że nie karabin z taśmą naboi, w razie czego nie będzie hałasować wystrzałami. Dex wymierzył w głowę robota. Podłużna, szpiczasta z kryształem ogniskującym jako wizjer. W środku znajdował się kryształ dusz połączony z kryształem energetycznym. On zaś łączył się przewodami ze wszystkimi najważniejszymi częściami robota. Mściciel załadował elektryczny pocisk, dotknął palcem bezpiecznik zamka i przesłał trochę magii ognia do niego. Zamek wydał dźwięk szczęknięcia, Dex wstrzymał oddech i wystrzelił.
            Pudło.
            Kurwa, zapomniałem skalibrować celownik. Robot zaczął obracać się w stronę strzału. Dex szybko przeładował, dał poprawkę lekko w lewo. Przeciwnik już go namierzył z kuszy i podniósł broń w jego kierunku.
            Strzał.
            Bełt odbił się od dachu i z cichym łoskotem upadł obok Dexa. Pocisk natomiast trafił prosto w wizjer.  Całego robota przeszyła jedna, krótka błyskawica. Po chwili padł na ziemię. Mściciel postanowił zaczekać na reakcję strażników. Snajperzy szybko zauważyli leżącą maszynę. Zaczęli wykrzykiwać rozkazy.
            Dex założył magiczną chustę na twarz, która zmieniała jego głos oraz chroniła przed częścią trujących gazów oraz specjalne gogle na oczy. W prawy okular wprawiona była soczewka z magicznego kryształu która pozwalała widzieć aurę innych osób, w lewym natomiast znajdowała się soczewka pozwalająca widzieć w ciemnościach. Aby aktywować konkretny tryb widzenia, wystarczyło przepuścić przez konkretne szkło odrobinę prądu.
            Po krótkiej chwili, robot z wschodniej ściany i południowo-zachodniej przyszły sprawdzić leżącą maszynę. Snajperzy w tym czasie przeszukiwali celownikami dachy skąd sądzili, że padł strzał. Dex czekał na tą chwilę. Zaczepił linkę z hakiem o rynnę i zjechał po niej na ulicę, po czym ją odczepił i szybko zwinął. Pobiegł zaułkami w stronę wschodniej ściany.  Gdy dotarł na ulicę przy której znajdowała się fabryka, zatrzymał się. Rozejrzał się – roboty były zajęte szukaniem domniemanego sprawcy, podobnie jak snajperzy. Powoli, nieśpiesznym krokiem podszedł do ściany. Zarzucił na mur linkę z hakiem. Zaczepiła się za pierwszym razem. Mściciel wspiął się po niej błyskawicznie. Na szczycie, małymi nożyczkami przeciął drut kolczasty i przeszedł przez mur zabierając ze sobą linkę.
            Fabryka była ogromna. Składała się z kilku ceglanych budynków. Dex znajdował się przy największym z nich – hali montażowej. Musiał się do niej dostać, jednak główne wejście nie wchodziło w grę, chciał żeby jak najmniej osób wiedziało o jego wizycie. Jeśli dobrze pamiętam, w wieży zaklinaczy jest kładka łącząca oba budynki. Obym tylko nie pakował się w ten sposób do paszczy lwa. Skierował swoje kroki na północ. Gdy obszedł halę montażową, zobaczył trzy budynki. Od wszystkich poprowadzone zostały szyny, które łączyły się przy przesuwanych, ogromnych drzwiach hali. Ten po prawej, wysoki, o zaokrąglonej budowie, miał również zabudowaną kładkę, łączącą drugie piętro wieży z halą. Ufff... Mam szczęście, nikt nie transportuje rzeczy po szynach. Dex podkradł się do budynku zaklinaczy. Po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka.
            Wewnątrz panował półmrok, oświetlany lampami olejnym, a powietrze wypełniał zapach ozonu. Kręty korytarz prowadził w lewo oraz prawo. Dex poszedł w prawo. Trafił na pomieszczenie w którym siedziało trzech zaklinaczy. Siedzieli przy długim stole i rzucali zaklęcia na kryształy dusz. Nazwa była bardzo mylna. Wcale nie zaklinali czyichś dusz do magicznych kryształów. Po prostu była to prostsza, krótsza i łatwiejsza do zapamiętania nazwa, niż „kryształ absorbujący wolę i częściową świadomość”. Służył on za „mózg” maszyny w której się znajdował.
            Mściciel wycofał się po cichu i gdy wrócił na korytarz, poszedł w lewą stronę. Wszedł po schodach i przeszedł kawałek korytarza. Przy drzwiach zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać rozmowy dwóch zaklinaczy:
-        ...głosili alarm.
-        Co? Dlaczego?
-        Jeden z robotów się popsuł.
-        Chyba nawet wiem który. Ci idioci wysyłają stare modele, a jak pierdyknie, to panikują i wszczynają alarm. Zobaczysz, poślą po głównego inżyniera, ten powie im, że to złom i po prostu się popsuł. Oni zrobią zdziwioną minę i odwołają alarm.
-        Pewnie masz rację. Widziałeś wczorajszy mecz? Nasi przeg...
            Dex prześlizgnął się błyskawicznie obok drzwi nie wydając żadnego dźwięku i ruszył dalej korytarzem. Kolejne schody, którymi dostał się na drugie piętro. Po około dwudziestu metrach znalazł drzwi prowadzące na kładkę prowadzącą do hali. Złapał za klamkę i ją przekręcił. Ustąpiła bez problemu. Cholera, coś za łatwo idzie... Kładka była pusta. Przeszedł całą nie zatrzymując się ani na chwilę, aż dotarł do drzwi prowadzących do hali. Były zamknięte.  Oho... Chyba się zaczyna. Dex wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza zestaw przyrządów złodziejskich. Wybrał odpowiedni wytrych i zaczął otwierać zamek. Ech... Wyszedłem z wprawy. Zamek w końcu ustąpił. Mściciel przeszedł przez drzwi. I wpadł prosto na trzech zaklinaczy. Kurwa... Nie myśląc dużo, podskoczył do pierwszego i pięścią uderzył go w krtań. Tamten złapał się za gardło, krztusząc się, opadł na kolana. Dex był już przy drugim, dłonią z wyładowaniem elektrycznym przyłożył do jego klatki piersiowej. Zaklinacza przeszyła błyskawica, po czym wyleciał na pięć metrów w tył. Trzeci czarodziej był już przygotowany na atak mściciela. Wyczarował magiczną barierę wokół siebie i paskudnie uśmiechnięty zaczął rzucać zaklęcie paraliżu. Był zbyt pewny siebie, nie zważał na to, że rzucenie zaklęcia paraliżu trwa dłużej niż użycie mocy żywiołu. I to go zgubiło. Dex skupił się i z obu rąk wystrzeliły płomienie w stronę czarodzieja. Magiczna tarcza zaczęła słabnąć pod wpływem mocy ognia. W końcu pękła, a zaklinacz został poparzony. Wrzeszcząc, upadł na ziemię i zaczął się turlać. Mściciel opadł na kolana wycieńczony. Krew z nosa zaczęła spadać pojedynczymi kroplami. Nie mogę zemdleć, muszę iść do przodu. Na czworakach zrobił pierwszy krok. Dobrze, jeszcze jeden. Krok. I jeszcze jeden, nie mogę się poddać. Dex raczkował do przodu, minął powalonych wrogów i ruszył w lewo, korytarzem do biura fabryki. Gdy dotarł do drzwi, dźwignął się na nogi i otworzył je.
            W środku nikogo nie było. Duże biurko na środku pokoju z ogromnym fotelem, mnóstwo szafek na akta pod ścianą. Kilka pejzaży i portrety dyrektorów fabryki na ścianach. Magiczna kawiarka, magiczny interkom na biurku. I okno na halę produkcyjną. Czemu oni zawsze mają okna na halę? Mściciel podszedł do biurka i zaczął przeglądać dokumenty. Komu sprzedajesz mózgi, cwaniaczku? Gdy przejrzał wszystkie dokumenty stamtąd, zaczął przeglądać szafki. Również nic. Mogłem tego się spodziewać, przecież machlojek nie trzymałby na widoku. Dex zaczął rozglądać się po pokoju. Gdzie mógł ukryć dokumenty? Popukał w biurko, szukając ukrytych schowków. Nic z tego. Zajrzał za obrazy, tam znalazł sejf. Wyciągnął znowu zestaw narzędzi złodziejskich i sięgnął po rurkę. Przyłożył ją do zamka sejfu i zaczął kręcić cyferblatem. Trzydzieści siedem – tyknięcie. Osiem – tyknięcie. - Pięćdziesiąt dwa – tyknięcie. Sejf był otwarty. Dex przejrzał zawartość, ale oprócz sporej ilości gotówki, rewolwera oraz paru magicznych kryształów, nie było żadnych dokumentów. Pudło. Może za szafkami jest jakaś wnęka? Zaczął odsuwać każdą po kolei, ale również na próżno. Załamany Dex podszedł do kawiarki napić się gorącego napoju. Była bardzo ładna – miedziana, wypolerowana na połysk, bez zbędnych ozdób. Wziął jedną z filiżanek, przekręcił włącznik maszyny. Wewnątrz maszyny kryształ ognia przesunął się w pobliże zbiornika z wodą. Ta się błyskawicznie zagotowała i wężykiem zaczęła płynąć do sitka. Jednocześnie para uruchomiła koła zębate, które przekazały energie do małego młynka. Ten zaczął rozdrabniać ziarna. Zmielona kawa trafiła na chwilę przed wrzątkiem do sitka. Dex podłożył filiżankę pod dozownik, a z niego poleciał czarny płyn. Wziął łyk. Och... Doskonała! Chociaż przydałoby się mleko i cukier... Zaraz, zaraz. Mściciel, kierowany instynktem, przesunął kawiarkę. Trafiony, zatopiony! Za maszyną znalazł książkę adresową. Szybko ją przekartkował i długo nie myśląc schował do kieszeni płaszcza, dopił w dwóch łykach kawę i błyskawicznie wyszedł z biura.
            Przeszedł korytarz do miejsca gdzie łączył się z kładką prowadzącą do wieży zaklinaczy. Niech to zaraza! Kładką szli szybkim krokiem czarodzieje. Widocznie ktoś wszczął alarm. Trzeba stąd uciekać i to szybko! Biegiem ruszył wzdłuż korytarza. Schody prowadziły do hali produkcyjnej. Barkiem z rozpędu otworzył drzwi i trafił do wielkiej sali. Pracownicy, zajęci swoją pracą i ogłuszeni hałasem maszyn przy których pracowali, nawet nie zauważyli co się dzieje. Dex ruszył do ogromnych przesuwanych drzwi. Obejrzał się tylko na chwilę, za nim biegli zaklinacze. Mściciel był już przy wrotach, gładko się odsunęły. Przeszedł przez nie, zasunął z powrotem drzwi i wypuścił z dłoni strumień ognia skierowany na rolki wrót. Dex nawet się nie obejrzał, czy zatrzymało to zaklinaczy, biegł już w stronę muru gdzie przeciął drut kolczasty.
            Przy murze zatrzymał się, łapiąc oddech. Nikt za nim nie biegł. Mimo to, musiał się spieszyć, w każdej chwili zaklinacze mogli go dorwać. Mściciel zarzucił linę na mur, wspiął się po niej i przeszedł na drugą stronę. Wylądował miękko na ziemi, przetoczył się i wyciągnął rękę sypiącą iskrami przed siebie. Robot obrócił się na swoich kanciastych nogach z wielkim hukiem i mechanicznym szczękiem. Skierował swój wizjer oraz miotacz płomieni z prawej ręki na Dexa. Lecz Mściciel był szybszy i posłał błyskawicę w stronę maszyny. W obwodach nastąpiło spięcie, robot się wyłączył.
            Powietrze przeszyły dwa huki wystrzałów. W ziemie obok stopy oraz w maszynę trafiły pociski. Dex rzucił się biegiem do przodu, biegnąc zygzakiem. Kolejne strzały, również bardzo blisko. Kurwa! Jeden drasnął go w ramię. Przy następnej salwie wbiegł już między budynki. Teraz do Terrensa! Pomyślał Mściciel, zagłębiając się w uliczki. Wiedział, że bez problemu zgubi pościg w dzielnicy przemysłowej.
***
-        No w końcu, do chuja pana! - Terrens stał nad jedną ze swoich maszyn w goglach, które miały szkła przybliżające ustawione w piramidkę – Mam nadzieję, że nie przyprowadziłeś za sobą ogona?
-        No tak, jak zwykle wieści mnie wyprzedziły.
-        Kurwa, dziwisz się? Toż to dzielnica fabryczna! Mściciel jest tutaj jebanym bohaterem – rusznikarz kończył spawanie broni za pomocą magii ognia, z jego palca bił ogromny żar – Dzieciaki bawią się w Mściciela i złodziei, czaisz to? Ale w cholerę z tym. Jak wypad do fabryki?
-        Dowiedziałem się to, czego potrzebowałem – Dex usiadł na jednym z krzeseł w pracowni, założył rękę na rękę i oparł się wygodnie.
-        Ja pierdole, stary, nie bądź taki tajemniczy! Co się dowiedziałeś?! Albo nie. Czekaj. Chyba jednak mam to w dupie – Terrens obrócił się do Dexa i wyszczerzył do niego zęby – Dobra, trzymaj – podał mu pistolet. Pięknie wykonany, mienił się miedzią i stalą, drewniane wykończenia posiadały różne misterne wzory. Rusznikarz zaczął objaśniać – Normalny zamek, ale znacznie usprawniony. Sprężyna hartowana magicznie i takie tam. Dzięki temu możesz szybciej zabijać skurwieli. Lufa jest zaklęta. Przepuszczając przez nią trochę prądu włączysz światło, a ogniem taki wskaźnik. Bardzo przydatna rzecz, uwierz mi.
-        A gdzie tu się ładuje naboje?
-        Kurwa, stary, to nie średniowiecze! Od tego masz magazynek. Mieści dwadzieścia kulek, jak wystrzelasz robi takie „brzędk” i musisz zamontować nowy. O tutaj, od spodu.
-        Nie mogłeś mi tego zamontować w karabinie?
-        Ja pierdole, Dex! Zastanów się trochę. Karabin służy do walki na dystans, powolnego ale systematycznego odstrzeliwania skurwieli a nie do zasypywania jebańców kulami. Karabin musi chodzić płynnie, bez ścinek. A tutaj jak się zatnie kulka w magazynku, to wyrzucasz go w pizdu i zakładasz nowy. Jak na detektywa, czasami wolno łapiesz.
-        Spierdalaj.
-        Zaraz, tylko pokaże ci pozostałe bajery. Gdybyś tak całkiem przypadkiem chciał kogoś sprzątnąć po cichu, to masz tu taką rurkę. Nazwałem ją tłumikiem, bo tłumi dźwięk strzału. Logiczne, kurwa, nie? Wkręcasz w lufę i już. Do tego – wręczył mu pudełko – masz tu cały zestaw amunicji. Oznaczenia takie jak w karabinku. Oczywiście, standardowy rozmiar. I drugi egzemplarz – podał mu drugi pistolet – taki sam jak pierwszy. I olstra na szelkach. Założysz pod ten swój mroczny płaszczyk i nawet nikt nie zauważy, co tam masz.
-        Dzięki stary! Znowu jestem ci dłużny!
-        Czekaj, czekaj, czekaj! To nie koniec niespodzianek! - Terrens podszedł do biurka. Z szuflady wyciągnął coś w futerale – Na czarną godzinę.
-        Co to?
-        Zobacz sam.
            Dex otworzył futerał. W środku znajdowała się skrócona dwururka oraz rewolwer. Mściciel dokładnie je obejrzał. Obie bronie miały wykończenia drewniane. Na strzelbie był smok ziejący ogniem, na rewolwerze natomiast smok strzelający z paszczy błyskawicami.
-        Dwururka to Niszczyciel, a rewolwer to Anihilator. Dbaj o nie, jak o jebane oko w głowie!
-        Terrens, nie mogę tego przyjąć.
-        Możesz, kurwa, i weź nie pierdol. Oprócz standardów, jak zamek dla piromanty i elektromanty, dodałem kryształy kumulujące magię. Niszczyciel zbiera część energii z każdego twojego zaklęcia ognia, a anihilator z zaklęcia elektrycznego. Strzelby możesz potem używać jak miotacza ognia a rewolweru jak paralizatora.
-        Jesteś genialny!
-        Powiedz mi coś, czego nie wiem – rusznikarz próbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to najlepiej.
-        Będę potrzebował jeszcze jednej twojej pomocy.
-        Oho... W czym?
-        Prawdopodobnie, oprócz broni, przydałyby mi się różne gadżety. Czy znasz...
-        Dex, dobrze wiesz kogo ci polecę. Idź do niej, jest najlepsza.
-        No wiem, po prostu myślałem, że może polecisz...
-        Kurwa, Dex, nie pierdol i idź do Liz.
***
            Elizabeth mieszkała niedaleko centrum miasta. Dex przystanął przed jej kamienicą. Dasz radę, jesteś w końcu Mścicielem. Walczysz z najgorszymi mendami. Nie ma co się obawiać spotkania z byłą! Słońce już dawno zaszło, lecz w tej „lepszej” części Factoriany lampy uliczne dawały dużo światła. Dex patrzył wilkiem na drzwi do domu. Dalej, do cholery! Wszedł na pierwszy stopień. Jeszcze pięć. Kolejny schodek. Następny. Trzeci stopień. Czwarty. Piąty. Dex stanął przed drzwiami do kamienicy. Wziął w rękę kołatkę w kształcie lwa. I zapukał trzy razy, po czym odsunął się kawałek do tyłu. Nasłuchiwał dźwięków zza drzwi. Usłyszał szuranie. Chwila ciszy. Dźwięk otwierania zamka, jeszcze jednego. I drzwi uchyliły się na szerokość łańcuszka.
-        Dex!? Co Ty tu robisz? Masz kłopoty? Kogoś zabiłeś? - Blondynka o orzechowych oczach, szczupłej lekko trójkątnej twarzy bardziej stwierdziła fakt niż zapytała.
-        Yyyy... Cześć Liz! Yyyy... Nikogo nie zabiłem. Jeszcze – pomyślał Mściciel, jednak powiedział – Będziemy gadać tak na progu, czy wpuścisz mnie do środka?
            Drzwi się zamknęły z hukiem. Długa cisza. Pewnie mnie oleje. Wcale mnie to nie zdziwi. Dźwięk przesuwanego łańcucha, drzwi otworzyły się znowu.
-        Wchodź.
            Dex skorzystał z zaproszenia i wszedł do środka. Po minie Elizabeth widział, że nie jest zadowolona z tej wizyty. Ale dostrzegł też w niej nutkę ciekawości. Staną naprzeciwko niej i patrzył się w jej brązowe oczy.
-        Po co przyszedłeś?
-        Potrzebuję pomocy.
-        Kto by się spodziewał? Jak zawsze, tylko twoje potrzeby się liczą. I jeszcze mi powiedz, że nie miałeś u kogo się ukryć, a jest na ciebie nagonka!
-        Liz!
-        Co?!
-        Posłuchaj mnie przez chwilę, tym razem nie chodzi o jakąś zabawę w bohatera ganiającego przestępców po nocy! Przyszła do mnie dziewczyna – Dex zauważył, że Elizabeth na te słowa się skrzywiła, więc szybko dodał – może czternastoletnia. Powiedziała, że jej rodzice zaginęli.
-        Jak to? Oboje?
-        Tak. Gdy wróciła z pracy po południu, zobaczyła wyłamane drzwi. Bała się wchodzić do środka, więc odczekała chwilę i gdy nie usłyszała z domu żadnych dźwięków, zawołała rodziców. Nikt jej nie odpowiedział. Weszła do środka, rodziców nie było. Poszła z tym do straży, ale oczywiście nic nie zrobili. Wiadomo, rodzina z dzielnicy fabrycznej nikogo nie obchodzi. Sprawdziłem jej mieszkanie. Nietypowe ślady włamania. Wyłamane drzwi jakby jakimś taranem, powgniatana podłoga, sadza na ścianach, kosztowności na miejscu, pościel na łóżku wyglądała jakby ktoś ściągał siłą jedną osobę. Popytałem w okolicy, rodzice dziewczyny byli na nocnej zmianie w fabryce, więc pewnie odsypiali w czasie włamania. Większość sąsiadów nie zwróciła uwagi na hałasy, twierdząc że to w ich dzielnicy normalne.
-        Co za ściema! Musieli coś słyszeć! Pewnie byli zastraszeni. Albo po prostu nie chcieli z tobą gadać.
-        Dokładnie. Podrążyłem jeszcze trochę i w końcu jeden z mieszkańców zaczął sypać. Powiedział, że na dom napadły roboty.
-        Co?! Roboty!?
-        Mało tego, to nie był pierwszy taki napad w dzielnicy fabrycznej! Wcześniej po prostu atakowały osoby o które nikt by się nie upomniał – samotne, bezdomne czy mieszkające gdzieś na uboczach dzielnicy.
-        Ale jak to możliwe? Mózgi elektronowe wychodzące z fabryki mają zaklinane ograniczniki, nawet te w robotach strażniczych! Mało tego, one nawet nie mają zaklęte możliwości, żeby kogoś porywać. Chyba, że... - Elizabeth zaczęła się zastanawiać, przyjmując swoją „pozę myślicielki”. Lewa noga wystawiona lekko do przodu, lewa ręka podpierająca prawą w łokciu, prawa dłoń dotykająca policzka i przygryzione wargi. Dex uwielbiał patrzeć jak Liz się nad czymś zastanawia. Ale opamiętał się po chwili i postanowił pomóc jej, podrzucając myśl.
-        Chyba, że sprzedają nielegalnie mózgi.
-        No właśnie! To ma sens! Pewnie byłeś już w fabryce i to sprawdziłeś? - Dex kiwnął głową - I co się dowiedziałeś?
-        Duże zamówienie wyjechało poza miasto, są tylko inicjały p. M. R. No i współrzędne, ale według map tam jest tylko jezioro.
-        Hmmm... Intrygujące! Ciekawe co za zwyrodnialec porywałby masowo ludzi? I po co?
-        To właśnie będę próbował ustalić. I w tym będę potrzebował twojej pomocy.
            W oczach Elizabeth błysnęła iskierka radości. Ruszyła korytarzem w głąb domu i kiwnęła do Mściciela ręką, żeby szedł za nią. W połowie korytarza znajdowały się schody. Liz stanęła za nimi, machnęła ręką, szepcząc jednocześnie zaklęcie. Wewnątrz schodów dało się słyszeć dźwięki jakby przesuwanych zamków, kół zębatych oraz zasuw. Nagle pojawiły się drzwi a za nimi schody prowadzące na dół. Elizabeth pstryknęła palcami, wypowiadając kolejne zaklęcie i lampy na ścianie zapaliły się. Razem z Dexem zeszli na dół. Trafili do ogromnego pomieszczenia z cegieł. Znajdowało się w nim mnóstwo stołów, stojaków, narzędzi i dziwnych maszyn. Liz podeszła do stolika stojącego na środku i zajęła jeden z taboretów. Drugi wskazała ręką Dexowi.
-        Dobra, moje warunki: zabierasz mnie ze sobą, traktujesz mnie jak równorzędnego partnera a ja ci udostępnię potrzebne ci gadżety. Nie targujemy się. Bierzesz co ci proponuję, albo szukasz kogoś innego.
            Takiego obrotu spraw Dex się nie spodziewał. Elizabeth była bardzo dumną i nieustępliwą osobą, myślał, że będzie się na niego wściekać, że nie będzie chciała mu pomóc, że będzie mu robić jakieś wymówki lub po prostu znowu zacznie awanturę – w końcu przecież rozstali się, ponieważ Dex miał podwójne życie, a ona nie chciała tak żyć, nie chciała lękać się, że jej facet nie wróci nad ranem ze swojej tajnej eskapady. Mściciel zaczął zastanawiać się, czy może jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Potrzebuję jej – jej zdolności, mądrości, sprytu i sprzętu, ale nie chcę jej narażać na niebezpieczeństwo, a tego na pewno nie uda nam się uniknąć. W końcu przemówił:
-        Zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa?
-        Tak.
-        I że najprawdopodobniej ten M. R. wraz z całym zastępem robotów będą chcieli nas zabić?
-        Albo ta M. R. - zauważyła Elizabeth – Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Wiem też, że to nie będzie lekka przeprawa, że możliwe że będę musiała taplać się w błocie, a może nawet krwi. Że będą do mnie strzelać, próbować podpalić czy porazić elektrycznością. Ale nadal się na to piszę!
-        No to na co jeszcze czekamy?
            Elizabeth się rozpromieniła. Wstała błyskawicznie z taboretu, skierowała swoje kroki w stronę ściany i zaczęła zdejmować różne urządzenia. Dex zaciekawiony podszedł i przyjrzał się gadżetom. Rozpoznał harpun z liną umieszczony w wyrzutni magicznej – pozwalał wspinać się na bardzo wysokie powierzchnie, a nawet umieścić linę wprost nad przepaścią. Zauważył też gogle podobne do tych co miał ze sobą. Liz sięgnęła również wzmocnioną rękawicę, zestaw pierwszej pomocy oraz płachtę „sympatyczną” która pod wpływem zaklęcia zmieniała przeznaczenie – od zwykłej narzuty do spania, poprzez  pancerz na kule lub zmieniające barwę maskowanie, a na spadochronie kończąc. Ponadto Elizabeth wzięła dwie szpady – była świetna w szermierce i czuła się znacznie pewniej posługując się bronią białą niż palną, co u aeromantów, osób wyspecjalizowanych w magii powietrza, było dość niespotykane.
            Szczególną uwagę Dexa przykuło dziwne urządzenie przypominające maskę medyków z poprzednich epok. Chociaż miała znacznie krótszy „dziób” oraz brak okularów, nadal można było w niej rozpoznać charakterystyczny ptasi kształt.
-        Do czego to? - zapytał Dex.
-        To jest znacznie ulepszona wersja twojej chusty i masek medyków! W środku są filtry na większość trucizn i chorób, w razie porażenia elektrycznością zapobiega odgryzieniu sobie języka, moduluje głos na znacznie niższy, polepsza zmysł węchu i co najważniejsze, można w niej oddychać pod wodą!
-        Co ty gadasz?! Jest w ogóle coś takiego możliwe?
-        Teraz już tak – uśmiechnęła się rozbrajająco.
            ***
            Wkrótce, gdy Elizabeth przygotowała wszystko co było potrzebne do drogi oraz przebrała się w strój podróżny. Współrzędne wskazywały na odległe o pięćdziesiąt mil jezioro, leżące niedaleko małego miasteczko Oakheart. Postanowili udać się tam kolejką. Był to jeden z najgenialniejszych wynalazków epoki – maszynista, którym był zawsze piromanta, podgrzewał kotły swoją magią. Para z kotłów napędzała turbiny, a te napędzały koła zębate. One zaś przekładały ruch na koła, dzięki czemu kolejka mogła jechać do przodu. Dlatego, została umieszczona na szynach, które prowadziły ją w kierunku, w jakim miała jechać. Niektórzy uważali, że zamiast piromanty, można po prostu ustawić piec i coś w nim palić, lecz całkowicie to się nie kalkulowało. Tańsze i szybsze było podgrzewanie kotła przez zaklęcie.
            Dex wraz z Liz kupili bilety i czekali na peronie. Kolejka przyjechała na czas, usiedli bez problemu w jednym z wagonów. Elizabeth była bardzo podekscytowana. Dex na początku podróży starał się ją uspokoić, lecz nic z tego nie wychodziło. Dał sobie więc z tym spokój. Nie miał jej entuzjazmu za złe. Doskonale pamiętał swoje podniecenie pierwszą sprawą jako Mściciel. Patrząc w okno, zanurzył się we wspomnienia.
            Było to dziesięć lat temu, agencja detektywistyczna Dexa stawała się coraz bardziej znana. Zimowego wieczora do jego biura wszedł komendant policji. Była to niecodzienna wizyta, stróżowie prawa nie przepadali za detektywami – poddawali w wątpliwość ich kompetencje oraz brali horrendalne sumy za zadania, które policja musiała wykonywać za śmieszne wynagrodzenie. Ponadto, w ich mniemaniu, detektywi często zachowywali się jakby byli ponad prawem. Komendant policji złożył wtedy propozycję Dexowi – miał dorwać bogatego, zagranicznego kupca, który oprócz legalnych towarów, rozprowadzał narkotyk zwany „pocałunkiem śmierci”. Stróżowie prawa mieli związane ręce, chronił go immunitet. Dex miał ukrócić sprzedaż jego narkotyków, jednak nie mógł dać się złapać policji.
            Ze wspomnień wyrwała go Elizabeth:
-        To jak mnie nazwiemy?
-        Co?
-        No jaki będę mieć pseudonim!? Ty masz Mścicel, też chcę się jakoś mrocznie nazywać. Może Zemsta? Albo Furia? Ooo! Albo Krwawa Dziewica. Nie, jednak za długie...
-        Liz, to tak nie działa. To ludzie którym pomożesz nadadzą ci pseudonim. Ale po jednej akcji wątpię aby jakoś cię nazwali.
-        No weź, mówisz serio? Kiepsko.
            Dotarli do miejscowości Oakheart nad ranem. Niczym nie różniła się od innych miasteczek podobnych rozmiarów. W centrum, przy rynku stał ratusz, wokół niskie kamieniczki, najważniejsi rzemieślnicy i sklepikarze oraz z reguły jedna rzecz która ściąga ludzi do tego miejsca. W przypadku Oakhert były to dwie rzeczy – piękne jezioro oraz tartak dębiny.
            Dex i Elizabeth wypytywali mieszkańców o roboty lub nowoprzybyłych ludzi, lecz oni nic nie wiedzieli na ten temat. Tym bardziej nic nie mówiły im inicjały M. R. Dex i Elizabeth postanowili więc sprawdzić jezioro. Okolica była piękna, zupełnie niezniszczona przemysłem dużych miast. Wielkie, zielone drzewa dawały dużo cienia nad brzegiem, soczyście malachitowa trawa porastała cały teren. Brzeg jeziora był piaszczysty, a woda była doskonale czysta i przejrzysta.
            Podczas gdy Elizabeth zachwycała się pięknem okolicy, Dex szukał jakichś śladów. Obszedł całe jezioro, Liz podążała za nim bardzo podekscytowana i zachwycona. Nagle się potknęła i przewróciła. Dex szybko do niej podbiegł, podał jej rękę.
-        Nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony.
-        Nie, po prostu nie patrzyłam pod nogi – Elizabeth obejrzała się za siebie i nie zauważyła, niczego o co mogłaby się potknąć. Założyła swoje specjalne okulary i przez lewą soczewkę przepuściła trochę magii powietrza.
-        Ha! Cwane! Ktoś rzucił na szyny aurę niewidzialności!
-        Serio? - Dex zaczął macać ziemię w miejscu, które wskazywała Liz. Faktycznie, były tam szyny – Dokąd prowadzą?
-        Z tej strony w kierunku Factoriany. A tutaj prosto do wody...
-        Jak to możliwe?
-        Nie mam pojęcia, ale dobrze że wzięliśmy maski. Wygląda na to, że czeka na kąpiel.
            Bez dłuższego zastanowienia oboje weszli do wody.
-        Zzzimna!
-        Nikt nie mówił, że będzie lekko – zaśmiał się Dex zniekształconym głosem przez maskę – Płyń pierwsza, będziesz mnie prowadzić.
            Po chwili płynęli już wzdłuż torów pod wodą. Ciągnęły się one aż na sam środek jeziora. Było bardzo głęboko, żadne z nich nie spodziewało się tego po średnich rozmiarów jeziorze. Szyny łączyły się z wielkim, dziwnym budynkiem umieszczonym na samym dnie. Liz starała się pokazać go gestami Dexowi, ten jednak nie potrafił zrozumieć o co jej chodzi, więc zrezygnowała i podpłynęła do miejsca gdzie tory połączone były z budynkiem. Znaleźli się przy wielkiej grodzi. Elizabeth zaczęła macać ścianę wokół, szukając jakiejś przekładni lub przycisku który otworzy ją. Dex, widząc co robi Liz, poszedł w jej ślady. Dziwne uczucie, dotykać niewidzialnej ściany. O! Chyba coś mam! Mściciel natrafił na dźwignię i ją pociągnął. Gródź zaczęła otwierać się, tworząc wielki prąd wciągający wodę do środka. Liz wraz z Dexem dali się ponieść temu prądowi. Po krótkiej chwili znaleźli się w środku. Ściany były już widoczne, czerwony magiczny kryształ migał światłem alarmowym. Elizabeth znalazła przy grodzi przez którą przepłynęli kolejną dźwignię. Pociągnęła ją, przegroda zaczęła się zamykać. Gdy dotknęła ziemi, cała woda została wypompowana na zewnątrz. Stanęli przed drugimi drzwiami, Dex pociągnął dźwignię i zaczęły się otwierać. Mściciel sięgnął po swoje dwa pistolety, Liz wyciągnęła szpady.
            Zaskoczył ich widok jaki zobaczyli po drugiej stronie. Długi, skręcający w prawo, lekko wspinający się ku górze i bardzo szeroki korytarz porośnięty magicznymi, fluorescencyjnymi grzybami. Po środku znajdowały się szyny, a po lewej i prawej stronie cele. Ostrożnie i powoli ruszyli wzdłuż torów, rozglądając się dookoła. Pierwsze cele były puste, w kolejnych rozkładały się już trupy. Trzy ostatnie były zamieszkane. Ludzie w nich siedzący wyglądali niepokojąco. Byli tak osłabieni i bez woli jakiejkolwiek walki, że nawet nie zwrócili uwagi na przechodzących obok.
-        Uwolnimy ich, jak będziemy wracać.
-        A jak chcesz ich przetransportować na powierzchnię? - zapytała Liz.
-        Prawdopodobnie tak jak tutaj trafili. Zresztą, zastanowimy się później.
            Dotarli do kolejnej grodzi. Liz pociągnęła za dźwignię, przegroda znowu się otworzyła. Kolejny korytarz, podobny do poprzedniego, tylko teraz zamiast cel, były zamknięte pokoje. Opisy na nich były bardzo niepokojące: „płetwiarnia anaboliczna”, „skrzelarnia mutacyjna”, „piro-umagicznianie inwazyjne”, „restrukturyzacja gałki ocznej”, „nasycenie fluorescencyjne” czy „wymiana narządów”. Próbowali otwierać drzwi, jednak wszystkie były zamknięte na najwyższej jakości magiczne zamki, tylko osoba z odpowiednim magicznym znacznikiem mogła je otworzyć.
            Kolejna gródź, otworzyli ją bez problemu. Cholera, znowu coś za łatwo idzie - pomyślał Dex. Trafili do szerokiego ale krótkiego pomieszczenia. Na środku stała dziwna kolejka, dwa razy wyższa od człowieka, bardzo opływowa, z wielkim przeszklonym kokpitem. Po bokach znajdowało się sześć par drzwi, każde wielkości pozwalającej wejść bez problemu robotowi.
-        No to mamy odpowiedź jak zabrać tych biedaków na powierzchnię – oznajmił Dex.
            Po obu stronach dziwnej kolejki znajdowały się schody prowadzące na antresole. Powoli, wciąż niespokojny, weszli do góry i napotkali następną gródź. Dex pociągnął za dźwignię, drzwi zaczęły się powoli unosić. Kolejny korytarz?! Jakie to musi być ogromne! Chyba już nawet zrobiliśmy ze dwa koła. Tym razem napisy na drzwiach były mniej niepokojące. Były to zwykłe pomieszczenia gospodarcze, mieszkalne i rekreacyjne. Zaglądali do każdego z nich. Schludnie, sterylnie urządzone, bez żadnych zbędnych ozdób. I co najważniejsze, bez lokatorów tej dziwnej placówki.
-        Matko! Ile jeszcze tych grodzi napotkamy! - zdenerwowała się Elizabeth, gdy natrafili na kolejną.
-        Liz, zachowaj spokój, nie możesz się rozpraszać takimi głupotami.
-        No ale sam powiedz, czy to nie wkurzające?! Ten cały M. R. mógł sobie zbudować swoją tajną placówkę w innym miejscu, a nie pod wodą, nie musiałby robić tych wszystkich przeklętych grodzi.
            Gdy przegroda się otworzyła, natrafili na ogromną salę w kształcie kopuły, całą przeszkloną. Na środku stał stół, przy którym siedziało kilkunastu ludzi w białych kitlach. Za stołem, na podwyższeniu stało biurko na którym siedział mężczyzna w szarym garniturze. Miał założoną nogę na nogę i palił cygaro. Po lewej oraz prawej stronie stołu znajdowały się wielkie cylindry przypominające słoiki. Była w nich ciecz koloru turkusowego. A w niej zanurzone były mocno zdeformowane ciała. Za biurkiem stały dwa potężne roboty, a wokół kopuły jeszcze cztery przypominające roboty strażnicze. Wszystkie mierzyły ze swoich broni w stronę grodzi.
-        Ups... To żeśmy wpadli – powiedziała Elizabeth.
-        No proszę, toż to niesławny pan Mściciel! A ta kruszyna to kto? - mężczyzna w garniturze wskazał na Liz.
-        Furia! - wypaliła bez zastanowienia.
-        Hmmm.. Dziwne, nie słyszałem o tobie. A wy, panowie? - mężczyźni w kitlach coś mrucząc kiwali głowami.
-        Co się tu dzieje?! - wrzasnął Dex.
-        Panie Mściciel, ponoć taki z pana doskonały detektyw a nie wie? No to się pan już nie dowie. Anihilować ich.
            Roboty stojące wokół kopuły ruszyły się ze swoich miejsc. Dwa wystrzeliły elektryczne pociski, te jednak minęły cele. Liz ruszyła na maszynę mającą młot bojowy i miecz zamiast rąk, Dex natomiast zaczął strzelać do tego z miotaczem ognia.
            Pierwsza kula trafiła w tułów robota, druga w głowę. Jednak Dex nie wymienił wcześniej magazynku i strzelał ze zwykłych pocisków które nie robiły na maszynie żadnego wrażenia. Mściciel szybko się zorientował i biegiem ruszył za jeden ze zbiorników skryć się przed pociskami pozostałych robotów.
            Liz radziła sobie lepiej, parowała ciosy miecza a przed młotem odskakiwała. Kręciła się wokół nóg robota, ten nie mógł za nią nadążyć. Raz na jakiś czas próbowała ugodzić go, lecz nie mogła znaleźć słabego punktu.
-        Dex! Gdzie one mają słaby punkt?! - zdyszana, próbowała przekrzyczeć odgłosy walki i śmiech mężczyzn.
-        Kryształ dusz w głowie! - Dex wychylił się zza zbiornika i posłał kilka pocisków, tym razem elektrycznych, w stronę robota z miotaczem płomieni.
-        Nie sięgnę!
-        Spróbuj przebić pancerz w korpusie – kolejne strzały – albo siłowniki w dłoniach!
            Elizabeth go posłuchała i wymierzyła cios w tułów. Szpada jedynie odbiła się od blachy z brzękiem. Musiała szybko odskoczyć od ciosu młotem. Wykorzystała okazję i uderzyła w ramię robota. Udało jej się trafić w siłownik, młot opadł bezwładnie wzdłuż ciała. Usatysfakcjonowana, zaczęła znowu taniec wokół robota, próbując trafić go w czuły punkt.
            Dex wystrzelał już po jednym magazynku. Rzucił również kilka razy błyskawicą z dłoni, jednak roboty okazały się twardsze niż wyglądały. Cholerne nowe modele! Wściekły wyskoczył zza zbiornika i w najbliższego robota skierował strumień magicznego ognia prosto z dłoni. W efekcie maszyna się przegrzała i wyłączyła. No to jesteśmy w domu! Przeturlał się przez bark, unikając kolejnych pocisków i tą samą sztuczkę zastosował na drugim robocie. Kolejna maszyna wyłączyła się z przegrzania. Został jeszcze ten z miotaczem ognia oraz dwa stojące przy biurku.
            Elizabeth zdążyła zneutralizować już swojego oponenta. Widziała, że Dex próbuje pokonać trzeciego robota magicznym ogniem. Maszyna jednak nic sobie z tego nie robiła, sama przecież dysponowała podobną bronią.  Liz podbiegła do robota z miotaczem ognia i jednym, sprawnym ruchem trafiła w siłownik. Ramię z bronią opadło bezwładnie. Dex wykorzystał okazję, wycelował i wystrzelił kulę prosto w wizjer robota. Całą maszynę objęła krótka błyskawica, po czym przewróciła się z łoskotem.
            Mściciel opadł na kolana zmęczony. Z nosa ciekła mu krew. Za. Dużo. Magii. Na. Raz. Elizabeth podbiegła do niego i objęła. Wyciągnęła zestaw pierwszej pomocy i podała eliksir.  Mężczyzna wstał z biurka i powolnym krokiem zaczął iść za biurko. Ostentacyjnym ruchem zaczął bić brawo.
-        Brawo! Brawo! Nie spodziewałem się, że tak dobrze wam pójdzie z robotami. Bawiłem się przednio, ale i tak muszę was zabić. Niszczyciele!
            Roboty zza biurka się poruszyły. Ich potężne cielska na czterech nogach ruszyły miarowym, powolnym i ociężałym krokiem w stronę Dexa i Liz. Jeden zamiast rąk miał lufy potężnych karabinów, drugi natomiast w jednej dłoni trzymał długą na cztery metry glewię a w drugiej miecz.
-        To chyba koniec, nie mamy z nimi szans.
-        Mam pomysł – szepnął ledwie słyszalnie Dex. - Weź załaduj te naboje do pistoletu – podał jej zielone magazynki - kierujmy się w stronę grodzi – zaczęli cofać się, cały czas obserwując potężne machiny. Przy każdym ich kroku miało się wrażenie jakby ziemia się trzęsła – Gdy krzyknę już, zaczniesz biec, nie oglądając się – Dexowi wracała energia po wypitym eliksirze – Przy grodzi strzelisz w kopułę...
-        Ale...
-        Żadnych ale! Strzelisz w kopułę i zamkniesz gródź, rozumiesz?
-        Tak, ale...
-        Już!
            Oboje zaczęli biec w stronę grodzi. Roboty ruszyły w pościg. Liz dobiegła pierwsza. Przystanęła i... Czekała, aż Dex dobiegnie. Miał jeszcze spory kawałek do pokonania.
-        Strzelaj głupia! - krzyknął
            Strzał.
            Robot trafił Dexa prosto w rękę. Mściciel przewrócił się.
-        Nieeeeee! - wrzasnęła Liz, po czym wystrzelała cały magazynek w robota. Wybuchające pociski szybko uporały się z maszyną. Jednak eksplozja spowodowała pękanie kopuły. Elizabeth długo nie myśląc wybiegła po Dexa, złapała go pod ramię i szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę grodzi. Kątem oka zobaczyła, że mężczyźni w kitlach wpadają w panikę i próbują uciec również do grodzi. Mężczyzny w garniturze nigdzie nie widziała.
            Liz dobiegła do grodzi przed mężczyznami w kitlach. Kopuła coraz więcej wody wpuszczała. Elizabeth czekała z zamknięciem przegrody do samego końca, udało się dobiec kilku mężczyznom, jednak sporą część z nich stratował robot.
-        Biegiem do kolejki! - wrzasnęła na mężczyzn, celując do nich z pistoletu. Nie musiała im tego dwa razy powtarzać. Ruszyli bez zastanowienia.
            Przebiegli korytarz z pomieszczeniami mieszkalnymi. Trafili na antresolę i biegiem po schodach w dół. Jeden z mężczyzn w kitlu otworzył kolejkę i zaczął ją uruchamiać. Liz posadziła w środku Dexa i zaczęła go opatrywać. Był bardzo blady i wycieńczony.
            Kolejka ruszyła. Przejechali korytarz z niepokojącymi pomieszczeniami i trafili do cel. Elizabeth kazała zatrzymać się mężczyźnie w kitlu. Kolejnemu rozkazała wyjść i otworzyć cele. Mężczyzna wyprowadził więźniów i zaprowadził ich do kolejki. Ruszyli na zewnątrz placówki.
***
            Pędzili kolejką po niewidzialnych torach. Jechali w stronę Factoriany. Szczęśliwie się złożyło, że dwójka z więźniów okazała się rodzicami dziewczyny która przyszła po pomoc do Dexa. Byli w wielkim szoku. Mściciel leżał na podłodze, a Liz przesłuchiwała naukowców. Okazało się, że pracowali w tajnej placówce nad stworzeniem zmutowanego, super-człowieka. Badania zleciło Ministerstwo Rozwoju, a mężczyzna w garniturze był jego przedstawicielem.
-        Aha! To stąd to p. M. R.! Przedstawiciel Ministerstwa Rozwoju! A jak on uciekł?
-        Za biurkiem było dodatkowe przejście do batyskafu. Najprawdopodobniej nim uciekł na powierzchnię.
-        Gdzie się mógł udać?
-        Przypuszczałbym, że do Ministerstwa Rozwoju. Albo może do innej placówki badawczej. Jesteśmy tylko podrzędnymi badaczami, wiele nam nie zdradzano.
-        Jeszcze go dorwiemy! A ci wszyscy porwani ludzie, to byli w większości z dzielnicy fabrycznej, tak?
-        Tak, stamtąd najłatwiej było o obiekty do badań. Ale skoro zniszczyliście tą placówkę, to już nie będziemy mogli stamtąd porywać ludzi, nie będzie ich gdzie transportować.
-        Kurczę, ale super! Rozwiązałam pierwszą sprawę! I co ty na to, Mścicielu?
-        Jestem z ciebie dumny, ale jedźmy już do miasta.




3 komentarze:

  1. Hej :)
    Tekst bardzo długi, ale w niczym to nie wadzi, bo jest tak składny i dynamiczny, że mnie nim porwałeś na minuty, które nie uważam za stracone. Poczułam się, jakbym trafiła do filmu sensacyjnego, doświadczała tego, co Dex i była częścią tej akcji. Rozbawiłeś mnie tym, że tutaj mamy bójkę, tu broń i Terrensa - który, swoją drogą, jest moją ulubioną postacią tego opowiadania - a tu kawę xD naprawdę mnie to rozśmieszyło i ładnie spowolniło fabułę przed kolejną porcją dynamizmu.
    Plastycznie, z dobrym tempem, postaci zostały zarysowane, świat można sobie bez problemu wyobrazić. Kurczę, wpadłam. Masz mnie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, niezły arsenał przygotował dnia mściciela, jak zwykle bardzo dopracowane nazwy i tworzenie świata od podstaw. bardzo podoba mi się ten świat i dobrze spędza się w nim czas czytając. Świetnie pokazałeś związek magi i technologi , choć oba wydają się istnieć bez siebie bardzo dobrze, to w twoim tekście dajesz nam przykład jak magia współgra i jest współzależna od technologi(no i roboty - sama jestem fanka takich scenariuszy wiec dla mnie dodatkowy plus). Powaliłeś mnie ilością szczegółów technicznych broni, co daje historii i całej akcji większą wiarygodność. Kryształy powiadasz, z czymś mi się to kojarzy( powiedziała fanka Final Fantasy).

    Zwrot, że raczkował trochę mi nie pasuje do dorosłego mężczyzny, raczej bym napisała, że szedł na czworaka, bo jak raczkuje to mi się magicznie w niemowlę nasz bohater zamienia :P

    I pojawiła się także bohaterka w opowieści i te porwania masowe ludzi? intrygujące, zaiste. Widzę, że Elizabeth to już wyższa magia:)Bardzo pewna siebie i niezależna - już ją lubię, nie da sobie w kasze dmuchać - nawet Dexowi.
    Krwawa Dziewica jest super!
    Przyznam, że tekst dluuugi i zajął mi trochę czasu, ale przeczytany za jednym razem, bez przerw. Trochę czułam się jak w grze( co dla mnie jest plusem), bardzo szczegółowo wszystko opisane , dużo detali mających znaczenie:) bardzo mi się podobało!




    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki wielkie, bardzo mi miło, że Wam się podobało. Muszę jeszcze trochę popracować nad składnią, stylistyką i odmianą "końckońców".

    OdpowiedzUsuń