Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 8 stycznia 2018

[73] Sé lo que necesitas [Blind Faith] ~ Miachar

Grupa dała życie temu cyklowi i  jak w przypadku Cyrku Gniewu  daje mu szansę na rozwój, za co serdecznie dziękuję osobom losującym tematy, dzięki temu nie muszę za długo myśleć nad tym, kogo tym razem wziąć na papier (lub bardziej na ekran)  ;)
Nie jestem fizykiem/chemikiem, żadnym naukowcem, więc wizja eksperymentu jest właściwie całkowitą fikcją, na której nie należy się opierać przy żadnych własnych opiniach/pracach/osądach, etc.
Postanowiłam dawać znać w nawiasie kwadratowym, że mamy do czynienia z tekstem jakiegoś cyklu, coby się łatwiej połapać w dziejach konkretnych postaci.
Enjoy!


W życiu każdego człowieka pojawia się taki dzień, który trudno jednoznacznie określić jako dobry bądź zły. Dzieje się tak, bo przynosi on ze sobą zarówno coś pozytywnie zaskakującego i miłego, jak i zasmucającego bądź wyzwalającego złość. Dobre emocje splatają się ze złymi niczym yin i yang, nie pozwalając na jednoznaczny wyrok na temat dnia. Każdy z nas tak miewa, lecz tylko nieliczni zdają sobie sprawy z tego problemu i zauważają, że takie dni mogą porządnie namieszać w ich egzystencji.
Plan był prosty – pojechać do starej dzielnicy i tam wypróbować nową substancję. Przecież przez miesiące robili to już kilkanaście razy, z żadnej z prób nie wyszli poważnie ranni, dlaczego teraz coś miałoby pójść nie po ich myśli? A mimo to miała pewne obawy, wychodząc z ich maleńkiego biura, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do samochodu, w którym jej szef już siedział, słuchał muzyki i bębnił palcami po kierowcy.
Nie wsiadła od razu. Przez chwilę rozważała, czy powinna z nim jechać. Nie była naukowcem jak on – przynajmniej po części – nie znała się na chemii, biologii i fizyce, podczas podobnych eskapad była mu potrzebna tylko do zapisywania obserwacji i wyników, ale nie niezbędna, w końcu sam mógłby je zapisywać, gdyby tylko chciał. Czasami myślała, że wyciąga ją z biura, byle tylko mieć ją na oku i w razie czego użyć jako swojego alibi, gdyby coś poszło nie tak.
Westchnęła i dotknęła klamki. Jego wzrok śledził ją, kiedy wsiadała. Zapięła pas i spojrzała przez przednią szybę na szarą, pogrążoną w strugach wody ulicę. Iście angielska pogoda zawitała tej wiosny na trzy tygodnie przed jej dwudziestymi dziewiątymi urodzinami do tego amerykańskiego miasta i ani myślała na razie odpuścić. Deszcz nie ustawał w swoich poczynaniach, zmuszał kierowców do większej ostrożności, a wycieraczki do wzmożonej pracy. Do tego chłód nie pasujący do wiosny i ten smog wiszący w powietrzu – nie dziwiło jej, że nie ma humoru na wyprawy i udział w kolejnych eksperymentach Profesora. Mimo to właśnie siedziała z nim w jednym samochodzie i pozwoliła wieść się gdzieś, gdzie można by coś rozwalić, nie narażając się na czyjąś uwagę. Choć uczucie, że to nie był dobry pomysł, nie opuszczało jej podczas pokonywania kolejnych mil.
A mimo to nie odmówiła mu, kiedy rano po przyjściu do biura – a właściwie po wyjściu z komórki w piwnicy, gdzie spędził noc, bo ponoć tam śpi mu się najlepiej – zapytał, czy mu potowarzyszy. Chyba chciała wiedzieć, czy i tym razem nie wysadzi świata w powietrze lub nie zabije przypadkowych osób dla zaspokojenia własnych, sadystycznych i psychopatycznych pragnień.
Nie odzywała się, kiedy on prowadził samochód jedną ręką, jakby od niechcenia. On sam również nie próbował jej zagadywać – po wyrazie jej twarzy stwierdził, że kobieta (pracownica? przyjaciółka?) nie jest w nastroju do jakiejkolwiek rozmowy, darował więc sobie błyszczenie elokwencją i skupił na drodze. Oto mieli do przemierzenia kilkadziesiąt mil, by tylko sprawdzić, czy jego nowa mieszanka po wskrzeszeniu do życia da takich efekt, jakiego się spodziewał. Czcza gadanina nie była potrzebna, by przygotować się wstępnie na to, co się wydarzy.
Zapatrzona w świat za szybą Deiji nuciła w głowie jedną piosenkę, nieświadomie jej usta zaczęły się poruszać, a z gardła wychodziły dźwięki, które – zbyt ciche, by je dokładnie rozpoznać – nie brzmiały jak słowa, a mimo to wzbudziły ciekawość Profesora. Spojrzał na nią, wręcz zapatrzył się na jej profil i starał wyłapać to, co nuci.
But I’m only human – nuciła Deiji, nie odrywając wzroku od coraz mniej betonowego krajobrazu za oknem – and I bleed and I fall down…
Zaśmiał się cicho, czym zwrócił na siebie uwagę kobiety. Jej ciemne spojrzenie starało się wniknąć w jego duszy. Coś przerażającego, a jednocześnie jak fascynującego.
– Dlaczego się śmiejesz? – zapytała, przerywając piosenkę i ani myśleć już do niej wracać. Śpiewała dla siebie, nie dla niego, a skoro zdążył jej posłuchać, więcej nie musi się produkować, pośpiewa sobie pod prysznicem we własnym mikroskopijnym mieszkanku. – Co cię tak rozbawiło? Wizja destrukcji, której niedługo dokonasz?
Jej głos był nie tyle chłodny, co ostry. Ciął powietrze niczym miecz, docierał, wbijając się w uszy, raniąc je swoim brzmieniem, które w ogóle nie pasowało do tej kobiety. Do tego wyglądała na bardzo niezadowoloną. Nie chciała wyjaśnień, chciała, by Profesor przestał na nią patrzeć. Kiedy wciąż to robił, westchnęła głośno i nakazała mu:
– Patrz na drogę, pewnie nie chcesz się nigdzie rozbić swoim ukochanym samochodem.
– Moja droga, jeśli zdarzyłby się nam jakiś wypadek, to doskonale wiesz, że stać mnie na kilkanaście takich samochodów. Przecież mam cholernie dużo pieniędzy i…
– I tylko o nich umiesz rozmawiać – dopowiedziała, po czym na nowo zapatrzyła się w okno i zamilkła. Na nowo zamknęła się w swoim własnym świecie, skąd nie wyjdzie, dopóki nie stwierdzi, że to bezpieczne.
Profesor pozostał bez słowa. Jeśli przez chwilę wydawało mu się, że po tym, jak się odezwała, uda mu się rozpocząć konwersację, to porządnie się przeliczył. Westchnął w duchu i spojrzał przed przednią szybę, skupiając się na poleceniu kobiety. Również zamilkł, a cisza, która zapadła, ciążyła mu i zwiastowała coś niedobrego, czego nie potrafił określić. Mogła to być tylko iluzja, ale wolał nie tracić czujności, dopóki nie wykonają eksperymentu. Dopóki Deiji nie będzie spokojna, on również spokoju nie zazna.
Nie wiedział, czy zauważyła, ale zmienił trasę i zamiast kierować się na przedmieścia, jak o tym mówił wczoraj, kiedy informował ją o kolejnym eksperymencie do wykonania w terenie, prowadził samochód do odległego o kilkanascie mil miasteczka, które mogło śmiało nosić miano wyludnionego. Nim zdecydował się zrobić z niego cel swojej eskapady, poczytał co nieco o jego historii w sieci, by mieć pewność, że może pozwolić w nim sobie na pewne zniszczenia. Przygotował również zawczasu odpowiednie pismo do lokalnych władz, w których wyjaśniał, dlaczego wybrał akurat to miasteczko, czym je potraktował i jakie niesie to ze sobą konsekwencje. Pismo to stanowiło wersję roboczą, albowiem nie wiedział, jak potoczy się pierwsza próba z nowym wynalazkiem, wszelkie zaobserwowane wnioski miały stanowić argumenty za tym, że nie dopuścił się zbyt wielu szkód.
O ile naprawdę wiele ich nie będzie.
Deiji nie odezwała się ani słowem, kiedy dotarło do niej, że trasa została zmieniona. Zmarszczyła jedynie nos, dając w ten sposób upust swojemu niezadowoleniu. To było wszystko, co zrobiła od ostrego słownego ataku na szefa aż do zaparkowania przez niego samochodu przed starym, opuszczonym, betonowym budynkiem na skraju miejscowości, która poszczycić się mogła co najwyżej widokiem równie sędziwego, niedziałającego młyna. Wysiadła i nie rozglądając się za wiele, obeszła samochód, by z wnętrza bagażnika wydobyć sprzęt stanowiący minilaboratorium, które ze sobą zabierali, kiedy udawali się na badania w terenie. Nie wyciągnęła jedynie czarnej walizki, w której kryło się to, co miało zostać poddane próbie – to zawsze należało do obowiązku Profesora. To on był twórcą, to on wiedział, co takiego przewiezione zostało w walizce i tylko on zał kod, by dostać się do jej środka.
Bez zbędnych słów oboje rozstawili się na płaskim terenie tuż za budynkiem – jak wyjaśnił mężczyzna, była to stara poczta, w której nie zajmowano się przyjmowaniem listów i paczek od dobrych czterdziestu lat – i już po kilkunastu minutach, ubrani w kombinezony, z guglami na oczach, mogli oddać się temu, po co tu przyjechali.
Deiji, z większej odległości niż Profesor, patrzyła na to, co się dzieje, trzymając w dłoniach podkładkę z odpowiednim drukiem do uzupełnienia oraz długopisem. Chwilę wcześniej przeleciała wzrokiem po zapiskach na papierze, po tym, co na nim zapisano, doszła do wniosku, że oto właśnie będzie świadkiem wybuchu bomby termobarycznej. Kiedy podzieliła się tym spostrzeżeniem ze swoim szefem, ten spojrzał na nią i powiedział, że jest pod wrażeniem; nie sądził, że kobieta zdąży po samych naukowych nazwach dojść do tego, z czym będzie miała do czynienia.
– Nie jestem totalną ignorantką – warknęła w odpowiedzi i oddaliła się, by nie zakłócać przestrzeni osobistej Profesora, choć akurat on w tamtej chwili chciał mieć ją zaskakująco blisko siebie.
Rakieta z paliwem była malutka, puszczona przed siebie, dość szybko osiągnęła odległość, która nie powinna uczynić nic złego, zapłon nastąpił bardzo szybko. Kiedy nastąpił, Deiji i Profesor – znajdujący się o milę od epicentrum eksplozji – musieli odwrócić twarze i przykucnąć, by nie dać się porwać fali uderzeniowej. Gdy powołany przez nią pył zaczął powoli opadać, wyprostowali się, a kobieta zapisała to, co zaobserwowała, po czym wysłuchała tego, co do powiedzenia ma Profesor.
Pół godziny po dokonaniu eksperymentu, kiedy poprzez specjalne urządzenie ustalono, że w powietrzu nie ma niczego, co mogłoby zakłócić pracę ich organizmów, dwójka współpracowników spakowała się i wsiadła do samochodu. Nie wyglądała na zadowoloną i taka była prawda – nie podobało jej się to, czego właśnie się dopuścili. Miasteczko wyglądało na opuszczone, ale skąd pewność, że takie było? To, co zrobiła z nim mała bomba, przeraziło ją i rozgniewało. Gdyby Profesor wcześniej powiedział jej przynajmniej z jakiego zakresu będzie eksperyment, nie zgodziłaby się na przyjazd tutaj, sam musiałby się wtedy tym zająć. Żałowała, że nie posłuchała intuicji i wsiadła do samochodu, zamiast zostać w biurze i porządkować dokumenty, może nie miałaby wówczas tych wyrzutów sumienia, które się u niej pojawiły.
Jej towarzysz za to w ogóle nie czuł się niczemu winny. Właściwie to uśmiechał się, zasiadając za kierownicą i zapinając pas. Mina lekko mu zrzędła dopiero, kiedy spojrzał na Deiji. A ta wyglądała, jakby jednocześnie miała zwymiotować i kogoś pobić na śmierć. Na przykład jego.
Obrócił się lekko w jej stronę, by mieć ładny widok na jej profil, i zapytał:
– Hej, co jest? Dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej.
Zbyt duża bladość nie pasowała do półkoreańskiej urody, czyniła ją duchem, którym przecież nie była.
– Wysadziłeś połowę miasta! – powiedziała głośno, zapinając swój pas. – Zachowałeś się jak nieodpowiedzialny dupek – dodała ostro i posłała szefowi wymowne spojrzenie, na co jedynie się uśmiechnął.
– Niczego nie żałuję – powiedział i zapuścił silnik swojego ukochanego samochodu. Zgrabnie wjechał na ścieżkę i rozpędził pojazd do prędkości, która nie przystoiłaby w terenie zabudowanym w mieście. Ale byli daleko od niego, mógł sobie na to pozwolić. – Nie przeżywaj tak tego, Deiji. To przecież wiocha niczym Prypeć obok Czarnobyla. Nic się nie stało, będzie po prostu naszym własnym miastem widmo.
Spojrzała na niego tak ostro, że aż przez chwilę się obawiał, że zechce zrobić mu krzywdę. Nic jednak nie powiedziała, a wyjrzała za okno na krajobraz, który teraz, po wybuchu, przypominał pustynię, na której już być może nigdy nie pojawi się życie.
Profesor westchnął w duchu. Wiedział, że Deiji bywa porywcza i zdarza jej się zachowywać agresywnie – zwłaszcza w stosunku do niego – najczęściej nie wiedział wtedy, z czego się to wiedział. Teraz to do niego dotarło. Kobietę denerwowało to, że on był w stanie stworzyć coś, co mogłoby poważnie zagrozić innym ludziom. Bała się, że ona również przyczyni się do tego zjawiska. A jak dobrze wiedział, kiedy Deiji miała do wyboru ochronę siebie lub innych, prawie zawsze wybierała innych. Było to irytujące, ale także godne podziwu – choć on sam wolałby, by częściej myślała o sobie, wówczas on nie musiałby się martwić, że kiedyś, zdecydowanie za szybko, ją straci.
– Jedź już! - warknęła na niego, kiedy poczuła, że za długo się jej przypatrywał. – Niedługo zacznie się ściemniać.
Posłuchał ją bez słowa protestu. Wiosna nadeszła ze swoją brzydką stroną, przez co przypominała zimę i w ogóle nie napawała optymizmem widokiem nisko zawieszonych chmur, deszczem i chłodem. Początkowo jechał szybko, ale dostrzegając kątem oka jej zaciśnięte w wąską kreskę usta, zwolnił. Nie chciał, by denerwowała się jeszcze bardziej, nie chciał, by jej humor był jeszcze gorszy. Właściwie to nie chciał, by coś złego na nią wpływało. Dlatego spróbował ją rozśmieszyć, zaczynając rozmowę.
– Nie uważasz, że to było fascynujące doświadczenie? Do tej pory oglądałem podobne eksplozje jedynie na prezentacjach znajomych, kiedy udało nam się spotkać na jakimś naukowym zebraniu absolwentów, teraz będę mógł im pochwalić, że sam dokonałem czegoś podobnego. Ach, jakie to wspaniałe uczucia stworzyć coś takiego, choć w wersji mini.
– Czyli już wiem, czego potrzebujesz do szczęścia – zauważyła, wyglądając przez okno po swojej stronie i śledząc wzrokiem dwie krople wody, które ścigały się ze sobą na płaskiej powierzchni.
– Tak? Naprawdę wiesz? – W głosie mężczyzny pojawiła się pewna tajemnicza nuta, a jego głos stał się głębszy. Nie zwróciła na to uwagi. – To może mi powiesz, co to takiego?
– Oczywiście, że ci powiem. – Spojrzała na niego, a powaga i surowość, które biły z jej twarzy, nagle ją postarzyły o dobrą dekadę. – Czujesz się najszczęśliwszy tylko wtedy, kiedy możesz coś iszczyć. Destrukcja jest czymś, co scala całe twoje jestestwo.
– Przesadzasz – próbował jej przerwać, ale nieudolnie, bo właśnie wpadła w słowotok i miała zamiar powiedzieć wszystko to, co tego mijającego popołudnia siedziało w jej sercu.
– Uwielbiasz patrzeć, jak coś się wali i znika. Czerpiesz niesamowitą przyjemność, widząc, jak życie uchodzi z miejsca, gdzie zadziałałeś. Fakt, uwielbiasz również rozwiązywać zagadki i być użyteczny dla policji, ale to destrukcja czyni cię naprawdę tobą. Zapominasz jednak, że destrukcja może kiedyś doprowadzić do autodestrukcji. Kiedy zacznie się jej proces, możesz tego nie zauważyć i umrzeć przekonany o swojej wielkości. Nie podoba mi się to, dlatego chcę, byś coś wiedział. – Już nawet jej głos brzmiał, jakby nie należał do niej. Przez myśl Profesora przemknęło podejrzenie, że moje kobietę coś opętało, szybko się za to zganił, Deiji nie była kimś, kto poddałby się władzy jakiegoś ducha lub demona. – Ten pociąg, który z tak wielkim uśmiechem prowadzisz, niedługo albo się wykolei, albo spadnie wprost w największą przepaść, jaką umysł jest w stanie sobie wyobrazić. W przeciwieństwie do ciebie wiem, co się może zdarzyć, dlatego informuję jasno – niedługo wysiądę z tego pociągu, będziesz musiał sobie radzić sam.
Przez kilka minut nie docierało do niego to, co usłyszał. Machinalnie prowadził samochód, a słowa Deiji powoli, acz stopniowo zaczęły układać się w klarowną i sensowną wypowiedź. Spojrzał na nią, a strach, że straci taką pracownicę, znacznie urósł. Spróbował obrócić w żart to, co powiedziała, ale sam nie był przekonany tym, o czym mówił.
– Naprawdę dramatyzujesz, skarbie. Nie liczy się dla mnie niszczenie wszystkiego i wszystkich,musiałaś to zauważyć. Powiedz mi Deiji, ile już się znamy? Dobre piętnaście lat, prawda?
– Nie – odpowiedziała chłodno, aż się wzdrygnął. Kropla, której Deiji kibicowała, właśnie przegrała szklany wyścig. – Spotykamy się od czasu do czasu od piętnastu lat, od roku ściślej ze sobą pracujemy, ale tak właściwie się nie znamy – powiedziała, a jego zabolało serce. Nie sądził, że ona tak odbiera ich relację. – Nic nie wiem o tobie samym poza tym, co lubisz robić i co sprawia ci przyjemność. Nie umiem powiedzieć, jakim jesteś człowiekiem, bo pokazujesz same sprzeczności i maski. Właściwie to nawet nie chcę wiedzieć. – To już był nóż w jego serce. – Powoli oczekuj mojego wypowiedzenia.
W końcu zamilkła, obróciła twarz z powrotem do okna i zamknęła oczy, dając znak, że uważa dialog za zakończony, i oddała się w ręce marom, które bynajmniej nie były sennymi.
Profesor przypatrywał się jej, wciąż prowadząc. Kiedy znaleźli się na głównej drodze, więcej uwagi poświęcił temu, by nagle nie wjechać w jakieś drzewo, tak wściekły i zasmucony się czuł po słowach osoby, którą miał za przyjaciółkę, a która widziała w nim kogoś złego, że zdolny był do zabicia ich dość daleko od najbliższego zamieszkanego domu.
Nie doprowadził do ich śmierci, za to czuł, jak coś umiera w jego środku. Deiji miała rację  – był pełen sprzeczności i nie pokazywał za często swojej prawdziwej twarzy – ale myślał, że ona zdołała ją odkryć mimo wszystko. Czuł się rozczarowany i rozgoryczony. Napędzany emocjami dość szybko dowiózł ich pod biuro, gdzie od kilkunastu miesięcy urzędowali, i zaparkował samochód. Spojrzał na kobietę, która wyglądała, jakby spał. Już unosił dłoń, by dotknąć jej policzka i zbudzić, kiedy raptownie otworzyła oczy i obdarzyła go spojrzeniem pełnym obojętności.
– Jesteśmy na miejscu – zdążył wyszeptać, nim odpięła pas, wręcz wyskoczyła z miejsca i stanęła na chodniku.
– W takim razie do zobaczenia jutro, szefie – powiedziała i ruszyła przed siebie.
Nie zdążył zareagować, a jedynie opuścić pojazd. Odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła mu z oczu wśród innych ludzi wracających z pracy. Westchnął ciężko, po czym wziął się do przenoszenia minilaboratorium do piwnicy swojego biura. Co chwilę na powierzchnię w jego głowie wypływały słowa, którymi obdarzyła go Deiji, i ani myślały zniknąć czy dać się zepchnąć gdzieś w głąb umysłu. Z nimi zabarykadował się w swoim gabineciku po tym, jak w ich towarzystwie zjadł przeterminowane curry, to z nimi – brzęczącymi niczym pszczoły w ulu – zapisywał wniosku w specjalnym dokumencie na laptopie, to z nimi w końcu zasnął nad pokaźną encyklopedią, w której starał się wyczytać coś nowego.
Nie opuściły go nawet wtedy, kiedy zobaczył ją następnego dnia. Nie opuściły, bo niosły ze sobą zapowiedź końca.
A on mógł się niedługo zacząć.

2 komentarze:

  1. Przeczytalam twój tekst dwa razy. Raz od razu po opublikowaniu a drugi raz teraz. Nie za bardzo rozumiem czym zajmuje się tak korporacja, jakoś tak zrozumiałam ten tekst ze oni pracują w jakiejś korpo. I do razu pomyślałam o procedurach jakie mogłyby u nich obowiązywać np. W jakim stopniu nie powodować uszkodzeń ciała itp. Podoba mi się ta swietoszkowatosc bohaterki, lubię takich nieoczywistych bohaterów. Z jednej strony ma jakieś przeczucie (dość uzasadnione) a z drugiej rachunki do zapłacenia, dziwną sympatię dla szefa. Podoba mi się motyw zanucenia piosenki - dużo mówi o bohaterce. Widać że tekst jest pisany na szybko, jest parę błędów ale tekst mimo tego jest zrozumiale. Sama postać mrocznego szefa dość sztampowa, ale ciekawym elementem jest to, że śpi w piwnicy biura :D Choć w dalszej części teksty bohaterka robi się irytująca - zaczyna strzelać fochy a uważany przez nią za nieczulego mroczny szef zupełnie sobie z tym nie radzi. Co w ogóle ma ten szef do swojej pracownicy? Na pewno nie jest to zdrowa relacja, i to obustronnie. Później jej się w końcu ulewa, on dostaje opr wszechczasów. Serce skradło mi zakończenie. Przeterminowane curry, myśli brzęczące jak pszczoły i to że koniec się zaraz zacznie jest super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, Deiji ma rację co do sprzeczności Profesora. Z jednej strony jest psychopatą, którego pociąga destrukcja - nie wiem, czemu widzę tu Grimma, bo to przecież inny typ - a z drugiej przykro było na niego patrzeć, po tym jak Deiji go zjechała. Powiedzmy, że każdy psychol potrzebuje towarzysza zbrodni, choć jakoś mi się to gryzie. No nic, będę obserwować, co z tego cyklu się narodzi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń