Romansidło mi wyszło, myślę, że mogłabym spróbować pisać
romansidła... Fakt, że staram się co tydzień niejako zmuszać do pisania - żeby
wpaść w nawyk, to tym razem jak już mozolnie zaczęłam, to nie mogłam przestać
pisać. Co chwile wpadały mi do głowy nowe pomysły. Wydaje mi się, że rynek jest
nienasycony mądrymi, ciepłymi romansami o niegłupich i niesztampowych ludziach.
Zwłaszcza po tym jak zmarła moja ukochana Monika Szwaja :( Myślę, że moja bohaterka, gdyby ją trochę
rozwinąć, mogłaby taka być. I jej chłopak też. Tzn nie martwy, ale
niesztampowy. Pozdrawiam, gpkowa braci... (jak zrobić z tego damską formę -
gpkowa siostrzaność?) :)
Jaka magia, taki
miecz!
Pamiętam
jak się całowaliśmy. Czemu pamiętam jak się całowaliśmy? Nie wiedziałam już,
które z wspomnień są wyobrażeniami, a które naprawdę się wydarzyły. Pamiętałam,
że wczoraj szczotka wpadła mi za pralkę. Poszłam do łazienki, przechyliłam się.
Szczotka rzeczywiście tkwiła w ciemnym kącie na poduszce z kurzu. Zupełnie
niespodziewanie przyszła mi ochota na porządki - odsunęłam pralkę i wygarnęłam
zza niej wszystkie chusteczki, waciki, pojedyncze skarpetki i pędzel do różu (w
międzyczasie zdążyłam kupić nowy). Wszystko to było cudnie utytłane w
delikatnych puszkach szarego kurzu, który składał się z mikroskopijnych
stworzeń, które żyły na resztkach martwego naskórka posklejanego pajęczynami i
wilgocią. Pewnie pod mikroskopem zobaczyłabym, że ten szary kurz żyje i jest
bardziej kolorowy niż plaża w Sopocie w środku lipca.
W
moim wnętrzu też buzowało. W tym właśnie momencie przypomniało mi się, jak
długie palce delikatnie gładziły mnie po policzku, po czym zostałam złapana za
brodę i pocałowana. Na samo wspomnienie żołądek zacisnął mi się w pętelkę.
Kiedy wspomniałam to, co zdarzyło się później klepnęłam się otwartą dłonią w
czoło.
- Jestem taka cholernie głupia! -
szepnęłam. - Głupia, głupia, głupia!
Siedziałam na podłodze w
łazience, utytłana w kurzu i robiłam sobie wyrzuty. Sobota jak każda inna...
Całowałam się wczoraj z
Ferandilem, moim mistrzem gry.
Wstałam i spojrzałam w lustro.
Wyglądałam jak coś, co kot
przyniósł z piwnicy. Kiedy za pralką zrobił się taki syf? Stwierdziłam, że na
dzisiaj starczy porządków. Jak zwykle w chwilach zdenerwowania byłam jednym
wielkim chaosem.
Ferandila znałam od paru
miesięcy. Był to najdziwniejszy człowiek świata. Serio! Jeżeli myślicie, że
znacie kogoś dziwnego, to na pewno nie aż tak. Normalnie nie miałabym szansy go
poznać, ale jego kolega prowadził klub
gier planszowych w barze, do którego chodziłam z przyjaciółką.
Prowadzący klub gier był wysoki,
pociągający. Grzywka opadała mu na głęboko osadzone, ciemne oczy. Kiedyś moja
przyjaciółka namówiła mnie, byśmy zagrały w jedną z gier. Pamiętam to jak
dziś...
-
Zachęcam do wzięcia udziału w turnieju Magii i Miecza. Turniej jest otwarty dla
wszystkich. Potrzebujemy jeszcze dwóch osób do partii dla nowicjuszy.
- My się zgłaszamy! - zawołała
moja przyjaciółka. - Zapisz nas. Ja jestem Patrycja, a to jest Kasia.
Nie wiedziałam co się dzieje.
Przyjaciółka ciągnęła mnie między stolikami w stronę dużego stołu stojącego na
uboczu.
- No dobrze – uśmiechnął się
wysoki. - Ja jestem Artur. Miło mi. Usiądźcie do stołu, zaraz podpiszecie listę
i wyjaśnię wam zasady.
Przy stole siedziało jeszcze
dwóch chłopców, około dziewięcioletnich. Mieli już przed sobą karty postaci,
obok nich leżały materiałowe sakiewki, w których pewnie kryły się kości.
- Gra polega na tym, żeby dotrzeć
do Korony Władzy, o tutaj. Poruszamy się po planszy o tyle pól, ile wyrzucimy
kością, tylko w ostatniej krainie poruszamy się o jedno pole. Z resztą będę wam
tłumaczył na bieżąco co i jak. To proste. Teraz wylosujcie postacie.
Wylosowałyśmy karty, dostałyśmy mieszki złota i czary. Wylosowałam Leśnego
Duszka. Ucieszyłam się. Moja przyjaciółka komentowała głośno grę, śmiała się, a
ja nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Artur, który cały czas obserwował
rozgrywkę i tłumaczył wszystko kompletnie mnie paraliżował. Jednak tyle razy
grałam w tę grę, że wygrałam w paru turach. Z resztą nie było to trudne, bo
pozostali grali jak potłuczeni, dzięki czemu wykończyli się sami. Tym samym
przeszłam do kolejnego etapu i byłam
czwartą osobą w grupie zaawansowanych. A parę dni później grałam z Arturem i
jego dwójką kolegów w turnieju mistrzowskim. Okazało się, że jestem sensacją
tego turnieju. Nikt nie spodziewał się, że kompletna świeżynka może dojść do
tego poziomu. Podejrzewali mnie o niezwykłe szczęście. Jednak, gdy wygrałam
jakimś cieniasem, bodajże Ministrelem, turniej mistrzowski, wszyscy zrozumieli,
że nie mają do czynienia z kompletnym nowicjuszem i żeby nigdy nie
dyskredytować dziewczyn. Nie wiedzieli, że od dziecka kocham fantastykę i gry
planszowe, tylko nie obnosiłam się za bardzo z tym hobby.
Tak,
wtedy wygrałam turniej i tym samym stałam się jedną z nich. Krótko później
dołączyłam do drużyny RPG. Cieszyłam się, że wreszcie trafiłam na grupę, która
ma podobne zainteresowania, co ja. Obiecałam sobie, że nie wdam się w żadną
historię miłosną. Wczytywałam się w stare roczniki czasopism o fantastyce, żeby
przypomnieć sobie co i jak i nie skompromitować się na sesji. I udało mi się...
aż do wczoraj.
Całowaliśmy się!
- Cholera! - przeklęłam głośno. -
Dlaczego Ferandil?
Chłopaki zorganizowali
całodzienną sesję, która skończyła się w sobotę koło dwudziestej. Mieliśmy rozjechać
się do domów, ale postanowiliśmy jeszcze posiedzieć i zagrać w Munchkina. I to
właśnie podczas przerwy, gdy stałam w przedpokoju podszedł do mnie Ferandil,
spojrzał na mnie oczami spaniela i pocałował. Pamiętam jeszcze, jak do
pomieszczenia wszedł Artur i zdziwiony od razu się wycofał, potykając w progu.
Ja ubrałam kurtkę, buty i uciekłam w noc.
Ferandil mówił coś do mnie, później wybiegł za mną, ale zdążyłam wbiec
do autobusu. A miałam takie fajne itemy i 9 level...
Niestety
chuć, jak zwykle, zmieniła idyllę w bagno. Na szczęście nie zdążyłam pożyczyć
im paru dodatków do Magii i Miecza, bo
wtedy dopiero byłoby nieciekawie. Rozłożyłam Carcassonne i postanowiłam spędzić
niedzielę na graniu. Gdy byłam w połowie rozgrywki usłyszałam dzwonek do drzwi.
Gdy spojrzałam przez wizjer zobaczyłam Ferendila. Przez wizjer wyglądał jeszcze
dziwniej niż na co dzień. Wysoki, bardzo szczupły, zawsze w długim rękawie i
długich spodniach. Nie miał facebooka i nie korzystał z mediów
społecznościowych. Jego komórka nie odbierała smsów, za każdym razem trzeba
było do niego dzwonić. Po krótkim namyśle otworzyłam drzwi. W dłoniach trzymał
karton. Uśmiechnął się nieśmiało pokazując białe, równe zęby.
- Czy zamawiała pani pizzę?
- Nie - odpowiedziałam
zaskoczona.
- No i dobrze – odłożył pizzę na
schody. - A może film?
- Wejdź, proszę. Pizza też może
wejść – otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do domu.
- Napijesz się czegoś? Kawa,
herbata? Mam fajny ekspres.
- O, chętnie.
Bezceremonialnie poszedł za mną
do kuchni. Nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Powodował we mnie jakieś
dziwne napięcie. Zastanawiałam się w jakim kubku zrobić mu kawy. W końcu
wybrałam cudną filiżankę z cienkiej porcelany. Dopiero gdy spieniałam mleko
zdałam sobie sprawę jak absurdalnie będzie wyglądał mój gość z filigranowym
kubeczkiem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Ferandil uśmiechnął się do mnie.
- Piękna filiżanka.
- To moja ulubiona –
odpowiedziałam, zanim zdałam sobie sprawę, z tego, że to mówię. No pięknie!
- Jestem zaszczycony.
- Słuchaj... - zaczęłam
nieśmiało. - Jak ty właściwie masz na imię?
Roześmiał się głośno.
- Chcesz mi powiedzieć, że
całowałaś się z mężczyzną, którego imienia nie znasz? - uśmiechnął się
figlarnie. - No dobrze... Nazywam się Brajan, miło mi.
Cały czar prysł. Brajan? What the
fuck? Co to za imię? Jego mama kochała się w Brajanie Adamsie? Moja twarz
musiała bezczelnie ujawnić targające moją duszą emocje.
- Przepraszam, nie mogłem się
powstrzymać. Nazywam się Stanisław. Staszek.
- Pokaż dowód! - zażądałam.
Pokazał. Okazało się, że rzeczywiście nazywa
się Staszek. Pozwoliłam mu zostać na film. Później na rozmowę. A jeszcze
później na zawsze. (No, powiedzmy, że na jakiś czas, ale prognozy są
korzystne).
Ale fajne wyszło Ci to romansidło. Takie bardzo sympatyczne. Ot proza życia w przyjemnym wydaniu. Takie romanse mogę czytać, od czasu do czasu oczywiście, żeby się nie przejeść;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzięki! Będę je pisać od czasu do czasu ;)
UsuńWiesz co? Jesteś okropna!Przez całe opowiadania (niezłe przecież i jak zawsze z humorem) i tak myślałam tylko o tym, że MUSZĘ POSPRZĄTAĆ za pralką! Cholera jasna! Nawet nie wiesz jak trudno mi tam się dostać! I cały romantyzm diabli wzięli.. I tak cię uwielbiam za to pisanie :) P.S. ostatnio na koncercie dzieciaków było trzech Brajanów na scenie... Żadnego Stasia. Żadnego. ;)
OdpowiedzUsuńMnie do napisania tego dzieła zainspirowało sprzątanie za pralką więc hej! Bywa to inspirujące! (i znalazłam pędzel do różu i skarpetę, której szukałam, ale bez fanatyzmu). I dzięki!
UsuńTo bylo zajebiste! Tak szczerze istnie zajebiste! Czytalam z wypiekami na twarzy, zupelnie jakbysmy siedzialy nos w nos jak psiapsioly pijace wino, a Ty wlasnoe opowiedzialas mi jak poznalas swojego meza! Jezusie, kocham Cie za takie teksty jak z ta plaza w sopocie, nawet w komentarzach tak ukladasz (majtki przez glowe ;D) zdania nie raz, ze ja mam tylko "kurwa, jak ty na to wpadlas"?! Xd jak ty kiedys czegos nie wydasz majac taki arsenal to kurwa nikt niczego nie wyda a mi wyrosnie rog jednorozca.
OdpowiedzUsuńGry! Jak widze rpg to mi od razu mokro, chociaz wybieram pada, nie plansze (w plansze chyba tylko gwinta umiem xd), bo tez nigdy nie bylo ekipy, ale jakbym sie dorwala, pewno poszlabym w dluga jak kasia.
Ferendil!! Brajan xd I ta reakcja ;D to bylo tak naturalne, najezone doskonalymi ripostami, ze jestem syta. Tylko jedno mam do zarzucenia. Akapity. Zaczelas dobrze i co sie stalo, odechcialo Ci sie? ;D
Brajan. Jego matka sluchala brajana adamsa? Xdxdxdxd omg. Swietne, swietne.
UsuńAkapity umarły. To za smutne by o tym pisać [`] :( Postać Ferandila nie jest inspirowana prawdziwą osobą (Mariusz! Oddam za tantiemy w naturze). Dzięki, lubię takie komentarze. Twój jest nawet lepszy niż mój tekst. Z wydawaniem nie mam problemów, nawet dzisiaj wydałam 3,5 PLN na pasztecik z kapustą. I jeszcze wydałam się sobie gruba. Także wydawanie to mój chleb... A właściwie pasztecik codzienny.
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńOoo, ale ciepły tekst tu zastałam. I nieważne, że nie zrozumiałam za wiele z mowy o grach, romanse docierają do mnie mimo takich detali. Sympatyczny tekst z fajną bohaterka, która nie jest niewiadomo jaką wonder woman, a taka dziewczyną z sąsiedztwa. Kupiłaś mnie tym tekstem :)
Pozdrawiam!