Tydzień 75
Wspomnienia spisane przy herbacie
Ach, jakże trudny to
był temat i jakże trudno prowadzi się pierwszoosobową narrację... ;)
Wierzę w
koncepcję życia-galerii. Nie handlowej rzecz jasna, lecz galerii sztuki. Własnoręcznie
malujemy mozolnie kolorowe obrazki i wstawiamy do tej galerii za darmo. Raz po
raz przyglądamy się mazidłom z mniejszą lub większą satysfakcją. Czasem zdarza
nam się wpuścić do niej gości, którzy wprawdzie udają zainteresowanie, kiwają
głową z uznaniem, lecz po chwili zabierają nogi za pas do własnego przybytku
sztuki. W końcu każdy z nas jest w swoich oczach najlepszym artystą.
W mojej galerii od dłuższego czasu wiało
nudą. Obrazy się zakurzyły, wypłowiały, powypadały z ramek, a niektóre sama
nawet odwróciłam do ściany, bo nie mogłam na nie patrzeć. I wtedy pojawił się
on. Przystojny zgodnie z ówczesną konwencją: Skandynaw, hygge, nordycka uroda,
zniewalające spojrzenie piwnych oczu, gruby wełniany sweter w renifery i ten
nieśmiały uśmiech, kiedy nieporadnie machając rękami próbowałam wcisnąć go w
ramy mojego pojmowania miłości. Dziś, kiedy minęło tak wiele lat, z czułością
odkurzam obrazy, na których się pojawił. I mimo postępującej demencji, pamiętam
że się całowaliśmy. Dlaczego pamiętam, jak się całowaliśmy? Bo to jeden z
najpiękniejszych obrazów, który namalowaliśmy wspólnie.
Miałam wtedy ćwierć wieku. Byłam
atrakcyjną długonogą brunetką, malującą usta na krzykliwą czerwień, aby
przykryć nią poczucie dotkliwej samotności. Wychowana w tradycyjnej rodzinie,
czerpiąc wzory z filmów Disneya, wierzyłam w jedną prawdziwą miłość i księcia
na białym koniu. Chyba od ciągłego wypatrywania bieli oślepłam na tyle, żeby
dać się wciągnąć w grę przez zwariowanego jeźdźca na czarnym rumaku. Graliśmy w
tę grę pozorów całkiem długo. Na tyle długo, że nauczyłam się do perfekcji
oszukiwać samą siebie.
Tego wieczoru rozpoczęliśmy grę od
niewinnej kawy w przyjacielskich relacjach. Rozmawialiśmy o filmach, o
dzieciństwie, pokazywaliśmy sobie śmieszne obrazki z naszych galerii. Następnie
wyszliśmy na zewnątrz, odetchnąć chłodnym listopadowym powietrzem. W urokliwym
średniowiecznym miasteczku zegar wybijał północ. Przeszliśmy przez wysoką bramę
zwieńczoną dwoma spiczastymi wieżyczkami i szerokim XVIII-wiecznym mostem
ruszyliśmy do przodu, aby spojrzeć z innej perspektywy na majestatyczne ruiny
zamku wyrastające z pobliskiego wzgórza. Byliśmy sami. Drogę oświetlały nam
smukłe latarnie w starodawnym stylu. Zatrzymaliśmy się w jednym z balkonów
mostu, aby popatrzeć na zamek. Malowałam ten obraz podświadomie, nie wiedząc,
że mężczyzna także zechce go uchwycić by powiesić go w swojej galerii. Nie
spodziewałam się, że się na to odważy. Sprowokował mnie, zadając jakieś
absolutnie błahe i banalne pytanie, nad którym potrzebowałam jednak się
zastanowić. Nie byłabym sobą, gdybym umiała poddać się refleksji bez otwarcia
ust. Wykorzystał to skwapliwie. Nie zdążyłam odpowiedzieć, ba, nie zdążyłam już
znaleźć odpowiedzi na to pytanie tego wieczoru. Nie próbowałam nawet. Całą
artystyczną mocą na jaką było mnie stać malowałam nasz wspólny obraz.
Wychyliłam się daleko poza balustradę mostu, tak by patrząc dookoła, widzieć
pod sobą tylko wzburzone fale rzeki i jego, czule pochylonego nade mną,
ciepłego, w miękkim wełnianym swetrze otulającym silne męskie ciało. Przez myśl
przebiegła mi wówczas kiczowata scena z Titanica, jednak w tym momencie ten
kicz mi się podobał. Chciałam zawrzeć go w naszym obrazie. Pamiętam jak
krzyczał, żebym przestała, bo wypadnę, a ja śmiałam mu się w nos. W tym
momencie zapomniałam o swojej chronicznej hydrofobii. Byłam zwariowaną malarką
z pędzlem w zębach i chciałam krzyczeć ze szczęścia nad moim arcydziełem.
Dziś, pół wieku później, odkładam na
bok filiżankę z herbatą i uśmiecham się do siebie na to wspomnienie. Nie wiem
czy zachował ten obraz. Nie odwiedzałam jego galerii od dawna. Nawet nie wiem,
czy jeszcze jest otwarta. Nie pokazałam naszego wspólnego dzieła nikomu. Jest wyłącznie
nasze. I tylko śmieję się cicho, gdy przypomnę sobie że zapytał mnie wtedy: co
lubisz jeść najbardziej?
Obraz bardzo romantyczny, wenecki, pachnący tęsknotą za utraconą młodością, ubrany w liliowe pociągnięcia nostalgii ze złotymi plamami radości minionej. Tak sobie namalowałam po przeczytaniu. I dzięki za ten obraz z mostem łączącym przeszłość z przyszłością, do której wszyscy się zbliżamy, a niektórzy mają już niedaleko na drugi brzeg. :)
OdpowiedzUsuńO, wydaje mi sie, ze to bedzie tekst z gatunktu trudniejszych, ambitny. Malarski klimat, galeria, czy to metafora, czy swiat pedzla i plotna? Dawno przez takie bramy nie przechodzilam. Koncepcja zycia-galerii... Brzmi egzotycznie, jak tytul jakiegos naukowego tekstu ;D
OdpowiedzUsuń"W końcu każdy z nas jest w swoich oczach najlepszym artystą." Oy ya, mocno! <3
Przystojny zgodnie z ówczesną konwencją: Skandynaw, hygge, nordycka uroda, zniewalające spojrzenie piwnych oczu, gruby wełniany sweter w renifery i ten nieśmiały uśmiech, kiedy nieporadnie machając rękami próbowałam wcisnąć go w ramy mojego pojmowania miłości.
Piekne zdanie, naprawde obrazowe, ale musialam przeczytac dwa razy, zeby sie polapac, to 'kiedy' troche nie nawiazywalo mi do poprzedzajacego go zdania, nie moglam załapac, skad wynika... Chyba dla mnie byloby w porzadku, gdyby wczesniej byl jakis czasownik... jakos "i tak nieśmialo sie usmiechal, kiedy...' ya know, what i'm talkin about? Brakuje jednego przecinka po 'machajac rekami'.
Dlaczego pamiętam, jak się całowaliśmy? Bo to jeden z najpiękniejszych obrazów, który namalowaliśmy wspólnie.
łał, łał, łał. Jak to się fantastycznie ze sb łaczy... U, już sama nie wiem, czy ten mezczyzna to postac z brazu, czy malarz, czy... aaaa, no moze to wspolne malowanie to, ze jakby z postacia... łoł, nieźle to płynie <3
Znalazlam male powtrzorzenie z 'grą', a dokladniej "grę", padło trzy razy doś blisko siebie.
O rany, opis, jak wyszli na spcer, jak mniemam, bo jest ze na zewnatrz, naprawde mi sie podoba. Obrazowy, jak na ten tekst pzrystalo i... jakbym ogladala pocztowke. Szczegolowo, realistycznie.
Pare przecinkow ucieklo, ze dwa gora trzy. Nie bede wskazywac, bo podejrzewam, ze to z pospiechu, chyba, ze sb zyczysz ;)
Rany! Cóż za zakonczenie. O rany, serio, dawno nie czytalam czegos tak zagadkowego, bo dla mie ten tekst nie jest oczywisty, interpretuje go sb po swojemu, teraz wlasnie sie zastanawiam, czy wgl mowa o prawdziwych malarzach, moze to wszystko przenosna, moze te obrazy to wspomnienia? Dla mnie tak to brzmi na teraz. Łoł. Zrobilas mi ładny mindfuck, taki pozytywny. I to 'co lubisz jesc' serio? ;D Łał, że się powtorze, łał.
O mrrru: "ten nieśmiały uśmiech, kiedy nieporadnie machając rękami próbowałam wcisnąć go w ramy mojego pojmowania miłości." To zdanie wygrało! Jest śliczne! (jak pizza). Ładnie użyłaś tematu – inaczej niż w większości tekstów. Romantyzm całości mnie zniewala. Tekst jest delikatny, eteryczny, podszyty cudną nieprawdą – bo jest w końcu wspomnieniem, więc nikt mu nie każe być w stu procentach prawdziwym. Pomysł z galerią od razu mnie kupił, bierę go bez dwóch zdań. Chłopaka też bierę, jest idealny – jak z katalogu Ikei. Podoba mi się dystans bohaterki. Ale konstrukcja zdań i konstrukcja tekstu sprawia, że serce mi się cieszy – lubię taką konwencję. Twój tekst jest elegancki i pomysł jest elegancki i (uhuhuhu) wysublimowany. Chyba dużo czytasz i nie tylko literatury popularnej – czuć to w twoim tekście (może się mylę). „Co lubisz jeść?” to ważne pytanie. Fajnie, że przełamujesz ten tekst takim zwyczajnym zdaniem, bo dzięki temu nie wpadasz w patos. Życie jako galeria.... Na moich ścianach brakłoby miejsca na bohomazy. :) A wchodzenie w obraz kojarzy mi się totalnie z Narnią. Ciekawe czy są ludzie, którzy mają tak skonstruowany umysł, że wspomnienia układają im się w ten właśnie sposób? Bardzo sympatyczny tekst, jeden z tych do których wrócę, żeby sprawdzić czy go dobrze zrozumiałam. :)
OdpowiedzUsuńDzieki za wszystkie ciepłe słowa :) Każda interpretacja ma w sobie źdźbło prawdy, choć tak naprawdę nie miałam weny więc strzeliłam autobiografię ubraną w płaszczyk malarskiej metafory ;)
OdpowiedzUsuńCześć.
OdpowiedzUsuńBardzo trafny pierwszy akapit. Uważam, że dobrze ujęłaś to, jak ludzie postrzegają siebie nawzajem - wiedzą, że mogą zajrzeć komuś do życia i je skomentować, sądząc przy tym, że ich życie jest lepsze. Ładna metafora, która bardzo do mnie przemawia.
Przedstawiony mężczyzna w ogóle nie wpasowuje się w obraz mężczyzn, których lubię, ale został przedstawiony plastycznie, dzięki czemu nie miałam problemu z jego wizualizacją i muszę przyznać, że w mojej głowie ten pan Skandynaw wyglądał na naprawdę przyjaznego i kogoś, z kim chciałoby się porozmawiać przy kubku herbaty czy czegoś innego, ale ciepłego.
Całość jest tak naturalnie opisana, że ujrzałam tę parę kroczącą przez miasto, tę scenę na moście i poczułam nagły smutek, że ta chwila już przeminęła, stając się tylko obrazem, który od czasu do czasu można odkurzyć i patrząc na niego, wspominać to, co minęło. To opowiadanie jest romantyczne, ale i refleksyjne - nie wiadomo, które z obrazów w naszych własnych galeriach nie staną się właśnie takie, jedynie wiszące na ścianie i nie oglądane przez nikogo innego. Bardzo przypadło mi do gustu to, co nam tutaj zaprezentowałaś, podoba mi się Twoje nieszablonowe podejście do tematu, jestem pewna, że Twój kolejny tekst również przeczytam i skomentuję.
Pozdrawiam ciepło!
Ciekawy koncept na ugryzienie tematu. Romantyczny, refleksyjny obraz, który ujął mnie swoim urokiem. Coś w tym jest, że życie jest galerią. Przez chwilę poczułam się, jakbym siedziała z Twoją bohaterką przy herbacie i słuchała jej opowieści, a taki efekt trzeba umieć osiągnąć. Tobie się udało, chylę więc czoła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej!
OdpowiedzUsuńKurczę, jak mnie się ten tekst podoba! Porównanie życia do galerii jest bardzo trafne i nie jest tylko metaforą.
Romantycznie, ale też z pewną nostalgią. Bardzo plastycznie, czytelnik nie ma problemu ze staniem się prawdziwym obserwatorem. Ach, mam teraz ochotę na herbatę.
Pozdrawiam!