Zeskoczyła
z bieżni i odetchnęła głęboko. Było jej gorąco jak cholera. Pot dosłownie lał
się z niej, ale to dobry znak. Odwaliła kawał dobrej roboty, wciąż i wciąż
pracując nad swoją kondycją. Czuła się zmęczona, ale naprawdę zadowolona. Chyba
tylko po wizycie na siłowni miała taki dobry humor.
Po tym
wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu, dobry humor był rzadkim zjawiskiem.
Jednak ćwicząc i wyciskając z siebie siódme poty, mogła wyzbyć się całej
negatywnej energii. W ten sposób wyładowywała żal, gniew i nienawiść. W ten
sposób przybliżała się, chociaż minimalnie do swojego celu.
Zresztą
bieżnia czy inne ćwiczenia fizyczne dawały jej też czas do namysłu. Do tego, by
poukładała sobie w głowie pewne rzeczy, zamiast bezsensownie drążyć przeszłość.
Chwyciła
swoją butelkę wody i ręcznik i ruszyła w stronę damskiej szatni. Teraz marzyła
tylko o porządnym prysznicu. Zgarnęła z szafki potrzebne rzeczy i skierował
kroki właśnie pod prysznice.
Weszła
do jednej z kabin i zdjęła z siebie ubrania, po czym odkręciła kurek z wodą.
Wyszorowała się dokładnie. Nie mogła przecież śmierdzieć, gdy stamtąd wyjdzie.
Przez dłuższą chwilę rozkoszowała się jeszcze ciepłą, wręcz gorącą wodą. Po
chwili jednak znacznie zmniejszyła jej temperaturę, żeby ostudzić się nieco po
wysiłku fizycznym i kąpieli.
Dokładnie
umyła włosy i spłukała pianę, zamykając oczy. Starała się jednak ich nie zalać.
Tak samo, jak uszu. Nienawidziła tego. I choć czasami czuła się głupio z powodu
tych dziwnych nawyków, nie mogła nic na to poradzić.
Wytarła
się ręcznikiem i ubrała w świeże, a przynajmniej świeższe od stroju do
treningu, ubrania i wyszła z kabiny. Cichy rzuciła na ławkę i podeszła do
przyczepionej do ściany suszarki. Na zewnątrz wciąż było zimno, więc nie mogła
wyjść z mokrą głową.
Wróciwszy do szafki, spakowała
wszystko do torby i opuściła szatnię. Przy wyjściu natknęła się na chłopaka,
którego widziała na siłowni. Był przystojny, choć nie w jej typie. Nigdy nie
przepadała za blondynami. A on miał typowy, złocisty blond. Nieco przydługi
kosmyk grzywki najwyraźniej łaskotał go po czole, bo nieznajomy zmarszczył
brwi.
Uśmiechnąwszy
się, przepuścił ją szarmancko w drzwiach. Miał ładne niebieskie oczy, ale nie
poświęciła mu ani jednej myśli więcej. Nawet jeśli był przystojny, nie była zainteresowana.
Skinęła tylko głową w podziękowaniu i ruszyła w stronę mieszkania.
Założyła
słuchawki i włączyła muzykę w telefonie. Potrzebowała jej, mimo tego, że
słuchała swojej play listy cały czas w siłowni. Odkąd zamieszkała w nowym
miejscu, nie rozstawała się ze słuchawkami. Ale muzyka nie grała głośno.
Lucy
cały czas pozostawała czujna wobec otaczającego ją świata. Toteż nie uszło jej
uwadze to, że blondyn cały czas podążał za nią. Przez pierwszy kwadrans nie
zwracała na to zbytniej uwagi. Każdy miał prawo iść w tamtą stronę, ale im
bardziej zbliżali się do mieszkania, czuła niepokój.
Kilka
razy obejrzała się pod pretekstem jakiegoś przechodnia lub gołębi, by kątem oka
upewnić się, że nieznajomy za nią podąża. I tak też było. Oczywiście wiedziała,
że nie może panikować. To mógł być zwykły zbieg okoliczności i tym
najprawdopodobniej był. Jednak znając realia miasta, w którym żyła, ciężko było zignorować takie
rzeczy. Niebezpieczeństwo czyhało dosłownie wszędzie.
Miała
nadzieję, że gdy skręci w jedną z węższych uliczek, która prowadziła do jej
apartamentu, ich drogi zwyczajnie się rozejdą. Niestety, gdy tylko skręciła w
lewo, on zrobił to samo. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się co dalej.
Wyciszyła muzykę w słuchawkach, by słyszeć jego kroki, ale nie zdjęła
słuchawek, by się nie zdradzić.
Nie
przyspieszyła też kroku, ani zbytnio nie oglądała się za siebie. Musiała
zachowywać się naturalnie. Jednak gdy w oddali ujrzała ostatnią prostą, nieco
się spięła. Nieopodal zobaczyła bezdomnego mężczyznę, siedzącego na jakiś
kartonach, owiniętego kocem. Wygrzebała z kieszeni kilka dolarów i niespiesznie
podeszła do niego.
— Proszę
– powiedziała z uśmiechem i wrzuciła pieniądze do kubka, który trzymał w dłoni.
Mężczyzna w odpowiedzi skinął jej głową i wyszczerzył buzię, prezentując ubytki
w zębach. – Życzę zdrowia.
—
Dziękuję bardzo. Dziękuję.
— Nie ma
za co – skwitowała Lucy i kątem oka spojrzała w stronę blondyna.
Niestety nie zdążył jej minąć,
ale nie mogła tego przedłużać. Ruszyła dalej. Zdecydowała się jednak pójść do
domu inną drogą. Nie od frontu, lecz przejść przez ciemniejszy zaułek i
podwórze i wejść do mieszkania drogą pożarową. Jeśli blondyn podąży za nią tamtędy,
zwyczajnie użyje gazu pieprzowego, który nosiła na wszelki wypadek. Miała
jednak nadzieję, że nie będzie musiała go użyć.
Jednak, gdy skręciła w zaułek
koło śmietników i przeszła przez podwórko, na którym bawiła się banda
dzieciaków, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Zeszła z zasięgu wzroku dzieci i
zaczaiła się za rogiem. Gdy tylko blond czupryna wyłoniła się zza muru, pchnęła
go na ziemię i popryskała gazem pieprzowym.
Co prawda umiała się bronić,
ale nigdy jeszcze z tych zdolności nie korzystała. Zresztą wolała mieć asa w
rękawie i wykorzystać gaz pieprzowy. Niech się na coś przyda, skoro już go
miała.
— Dlaczego mnie śledzisz? –
warknęła, gotowa, by uraczyć nieznajomego kolejną dawką gazu.
— Czekaj! Czekaj! – krzyknął,
zasłaniając oczy. – Nie śledziłem cię!
— Nie?
To dlaczego za mną szedłeś?
—
Mieszkam niedaleko. Chodzę tędy na skróty – wycharczał, przecierając oczy. –
Cholera, ale piecze…
—
Naprawdę? – przeraziła się Lucy.
—
Mieszkam w tamtym bloku, widzisz ten balkon z kwiatami? Ten po prawej stronie?
To tam…
— Jezu,
przepraszam – jęknęła Rain i pomogła mu wstać. – Naprawdę przepraszam, wejdźmy
do mnie, trzeba coś szybko zaradzić – mówiła szybko, a ręce jej drżały. Nie
chciała zaatakować niewinnego człowieka. Pomogła mu się wspiąć po schodach. Nie
zrobiła mu dużej krzywdy, ale oczy miał strasznie przekrwione. – Już prawie. Ok.
– Otworzyła drzwi i wpuściwszy go do środka, usadziła na kanapie. – Zaraz
przyniosę jakąś czystą szmatkę i wodę. I jakieś krople.
— Nic mi
nie będzie…
W tej
chwili cieszyła się przynajmniej, że zna podstawowe zasady pierwszej pomocy i
temu podobnych rzeczy. Przyniosła wszystko, co potrzebne.
— Odchyl
głowę – rozkazała i delikatnie polała odrobinę wody na oczy. Przecierała je
gazikiem od zewnętrznego kącika do wewnętrznego, próbując oczyścić najpierw okolicę
oczu. Dopiero później zajęła się samymi gałkami ocznymi. Na szczęście miała
odpowiednie krople do oczu. W kubku parzyła się już herbata rumiankowa. –
Lepiej?
— Będę
żył – powiedział chłopak, przyglądając jej się z dość bliska. – Przynajmniej wszystko
widzę. Tylko trochę piecze…
— Naprawdę,
naprawdę przepraszam…
— Jak
masz na imię? – zapytał nagle. – Jestem Vincent Garcia.
— Jestem…
Lucy… Lucy Rain.
— Piękne
imię – stwierdził z uśmiechem Vincent. – Ty też jesteś piękna – dodał po
chwili.
— Chyba
jednak nie widzisz zbyt dobrze – mruknęła pod nosem i zmusiła go, by odchylił głowę.
Zdziwił się lekko, być może spodziewając czegoś z lekka innego, niż mokre ekspresów
ki z herbatą rumiankową, które położyła mu na oczy. – Posiedź tak chwilę.
Rumianek powinien załagodzić pieczenie.
— Dużo
wiesz na ten temat.
— Cóż…
— Od jak
dawna tu mieszkasz? – zapytał Vincent, wiercąc się. Już chciał ściągnąć okłady
z oczu, ale Lucy go powstrzymała. – Nie widziałem cię tu wcześniej.
—
Mieszkam tu od jakiś dwóch tygodni.
— Ale
jesteś stąd?
— Stąd…
Nie. Wcześniej mieszkałam na obrzeżach Los Angeles.
— A więc
przybyłaś z Miasta Aniołów? – zaśmiał się Vincent. – Tam też piękne dziewczyny
atakują ludzi?
—
Przepraszam. Podążałeś za mną całą drogę z siłowni. Przestraszyłam się.
— Nie
szkodzi. To był żart.
Vincent, huehue. Wyszedł z siłowni i dał się zaatakować jakieś kobiecie. Nie no, nabijam się, ale jakoś tak mi się podobne złośliwości cisną na usta po przeczytaniu. Bardzo fajny tekst :) Do tego plastyczny i dający się wyobrazić - dlatego tak siadam na Vincenta, bo w mojej głowie naprawdę wyglądał zabawnie. Ładne ujęcie tematu. Coś mi mówi, że z tej historii mogłoby być coś więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Och, ależ tam jest dużo więcej. Zapomniałam wspomnieć o tym na początku rozdziału, ale Zemsta Deszczu to blog, nad którym wciąż pracuję. Wierzę, że pojawił się na gpk już jeden fragment z tego, a oto kolejny, który pomógł mi zacząć kolejny rozdział. Także to będzie, będzie :D
UsuńA Vincent tak, ale i na to, że dał się pokonać, jest wyjaśnienie :D
Kusisz ZD i kusisz, a efektów nie widać. Chyba czas coś w tej sprawie zrobić.
OdpowiedzUsuńI znów Vincent. Wybacz, ale przez moment zobaczyłam Razanno i zaczęłam się śmiać. Zresztą ten temat można było naciągną na niego i Allie, ale tam.
Sympatyczny fragment. Proszę o więcej.
Pozdrawiam