Dwie
fuchy.
– Jesteś klasowej światy muzykiem
za dnia i płatnym zabójcą w nocy. Pewnego razu zostajesz poproszony by wystąpić
na pogrzebie młodej kobiety, po to by zorientować się, że była jedną z twoich
ofiar – przeczytała na głos autorka i roześmiała się. – Klasowej światy. A
to dobre!
– Ja nawet siebie
nie ogarniam, a niektórzy bohaterowie książek mają dwie fuchy. W domu sterta
prania, koc z kanapy pamięta obiad sprzed miesiąca. Ciekawe tylko kiedy ci
bohaterowie śpią? I jak koncertują wieczorami? Przecież taki muzyk to głównie
wieczorem gra, gdzie tu czas na zabijanie? I czemu właściwie zabijać tylko
nocą? W dzień nie można? – zapadła w zadumę pisarka–hobbystka. W jej głowie
pokazała się postać zabójczo (hehehe) przystojnego Alvaro....
Alvaro odrzucił wyżelowany lok z
wypielęgnowanego, wysokiego czoła. W prawej dłoni ściskał smyczek, w lewej, dla
równowagi, skrzypce. Ukłonił się i zerknął na zegarek.
– Ouuuu! –
zaskowyczał. – Już osiemnasta!
Ukradkiem uciekł
ze sceny. W garderobie szybko zdjął wytworny frak i naciągnął na głowę
kominiarkę. Zerknął w lustro.
– U, la la! –
zaklął. Wykwit z żelu zdobił kaszmirową kominiarkę od Prady.
Z chlebaka
wyciągnął zapasową i czepek.
– No, teraz to que
szique! – szepnął z czułością do swojego odbicia. Pomacał kieszenie, żeby
sprawdzić czy zestaw ceramicznych noży, najlepszych na świecie, (osiem noży
plus obieraczka do cytrusów gratis), jest na swoim miejscu. Torebkę przerzucił
na plecy, otworzył okno.
– Brrrr –
zamruczał, gdy zimne powietrze owionęło obcisły, czarny top i legginsy. –
Zimno. Dzisiaj nie idę!
Alvaro zatrzasnął
okno. Podszedł do lustra, podkręcił wąsa i mrugnął do swojego odbicia.
– Dziś, piękny,
czeka nas ostra randka! Co powiesz na małe vis'a'vis?
Naciągnął na strój
płatnego zabójcy kaszmirowy płaszcz od Luisa Viuttona i wyszedł z Filharmoni.
Autorka spojrzała
na bohatera z oniemiałym wyrazem twarzy.
– Miałeś mordować,
Alvaro! – powiedziała. – Jesteś za mało krwiożerczy! Już ja cię nauczę życia.
Alvaro spojrzał w
górę i wyciągnął środkowy palec w stronę bezchmurnego nieba. W tym samym
momencie zaczęło padać i temperatura gwałtownie spadła. Autorka chichotała
złośliwie. Na nieosłoniętych łydkach mężczyzny pojawiła się gęsia skórka.
– Rybaczki w
październiku to nie był najlepszy pomysł, hę? – zapytała autorka zacierając
łapki.
Alvaro zatrzymał
się i z bezczelnym uśmiechem rozpiął płaszcz, po czym ponownie wystawił
środkowy palec w stronę nieba.
– O ty paskudo! –
zaskrzeczała autorka.
W tym samym
momencie, zupełnym przypadkiem, przejeżdżający nieopodal samochód ochlapał
mężczyznę od stóp do głów. Jego kaszmirowy płaszcz przypominał coś, co kot
przyniósł z dworu.
– No dobra, jestem
zdenerwowany – przyznał Alvaro. Rozejrzał się po czym klasnął. – Patrz, zabiłem
komara. Jestem taki zły! Grrrr.
Alvaro zrobił
groźną minę.
– Nie jestem
przekonana – powiedziała autorka. – Ale jesteśmy na dobrej drodze.
Zawiał wiatr.
Alvaro zapiął mokrą kapotę, jednak zimne, przenikliwe powietrze pieściło go
dość stanowczo. Postawił kołnierz i, entuzjastycznie powarkując, ruszył w
stronę domu. Z zamyślenia wyrwał go sygnał nadejścia wiadomości.
" Chej Miśu.
Masz na jótro fóhę. Grarz na pogszebie. Ul. Szosa Farfoclowska 3, godź 10:zero
zero, krypta Be6. I pamiętaj, jak kawa, to tylko Czarna! (R). Sms zawierał
tajemnicze i niepostrzeżone lokowanie produktu. Pozdrawiam i padam do nurzek!
Twoja menażerka, Justyna"
– U la la – zaklął
szpetnie Alvaro. Zastanowił się, jak będzie grać, skoro jego rybaczki
przypominały obraz nędzy i rozpaczy? Może jeszcze zdąży je uprać i wysuszyć?
Ranek zastał go w łóżku, co nie było
ani zaskakujące, ani warte wspomnienia, ale od czegoś trzeba było zacząć akapit
i zaznaczyć, że jest już następny dzień. Alvaro szybko zerwał się z łóżka.
– Chrrrr –
doleciało z ust bohatera.
– Halo, halo! –
krzyknęła autorka. – ALVARO SZYBKO ZERWAŁ SIĘ Z ŁÓŻKA!!!
– Już, już –
powiedział mężczyzna po czym szybko zerwał się z łóżka. Z paniką poleciał w
stronę kaloryfera. Uff, rybaczki wyschły!
Była ósma, miał
jeszcze godzinę na przygotowanie się do występu. Zrobił dwa skłony, po czym
złapał się za kręgosłup.
– Ech, te dwa
etaty mnie wykończą! – westchnął i podreptał do kuchni.
Ekspres buczał, a
Alvaro wymrukiwał inwektywy w stronę autorki tekstu.
– Co to za pomysł
z tym zabójcą i muzykiem? Przez te wszystkie stresy nie panuję nad sobą, a
przez tą szaloną babę i jej pomysły mam ciągle upierdolone rybaczki. W końcu mi
wyblakną od ciągłego prania.
– Ej, kochany, to
nie był mój pomysł! Odwal się. I nie zadzieraj ze mną, bo wiesz, że to się
dobrze nie kończy – odcięła się autorka.
Alvaro siorbał
kawę bez cukru, ponieważ autorka zniknęła mu cały, gdyż jej ego było kruche jak
ciasteczka maślane.
Ubrał się szybko w
wytworny frak i szykowne rybaczki, do tego dobrał botki. Przy każdym ruchu na
jego łydkach frywolnie podrygiwały sporadyczne, ale okazałe czarne włosy. W
rękę złapał futerał z instrumentem. Na zewnątrz już czekała czarna limuzyna,
która zawiozła go na cmentarz.
Gdy dotarł na miejsce tłum powoli
gęstniał. Wiedział, którędy ma iść. Jak dla większości światowej klasy muzyków
granie na pogrzebach zupełnie nie znanych osób było typowym sposobem spędzania
weekendów. Ludzie zgromadzili się w sporej sali. W centralnym punkcie widniała
zamknięta trumna. Alvaro podszedł do niej i stanął z boku, zaraz za mistrzem
ceremonii. Gdy zgromadzeni usiedli i zapadła cisza, prowadzący zaczął mowę.
Wyszedł od paru frazesów po czym przeplótł je pęczkiem truizmów. Gdyby to była
wiklina a nie bablanie, to efektem byłby całkiem zgrabny koszyk, niestety ze
słów nic ciekawego nie wyszło. Jedynym efektem było ukradkowe ziewnięcie paru
osób. Lepszy byłby koszyk, bo w ziewnięciu nie da się przynieść grzybów z lasu,
a w koszyku owszem.
Jednak, gdy Mistrz Ceremonii
wymienił imię zmarłej, Alvaro drgnął.
– Rozalia
Gdybiszewska była oddaną ateistką! I taką ją będziemy wspominać! Stopień jej
oddaniości oceniam na 10/10 co może potwierdzić większość mężczyzn tutaj. A
także niektóre kobiety. I rzeczywiście po sali przeszła meksykańska fala
uśmiechów półgębkiem. Jednocześnie większości damskiej części zgromadzenia
wymalowało się na twarzy wewnętrzne "Fuj!". Gdyby ktoś zwrócił w tym
momencie uwagę na Alvaro zauważyłby u niego dziwny grymas. Coś takiego, co
pojawia się na twarzach uczestników talent show, gdy słyszą pokrętną opinię na
swój temat, z której ni cholery nie da się wywnioskować, czy "przechodzisz
dalej" czy "oddaj fartucha", a później okazuje się, że się
udało. Dla tych, którzy nie oglądają talent show mam wyjaśnienie. Można to
porównać do miny, którą robi się wtedy, gdy nieobacznie przyznasz się do tego,
że padasz z głodu, a twój sąsiad z PKSu z nieznoszącą sprzeciwu miną częstuje
cię wymiętoloną kanapką z pasztetem. Po czym po pierwszym gryzie odkrywasz, że
to domowy, pyszny chleb i najlepszy pasztet jaki w życiu jadłeś. Tak właśnie
wyglądał Alvaro. Dynamika jego mimiki zaowocowała promiennym uśmiechem. Po czym
nie bacząc na nic, rączym ruchem wskoczył na trumnę i zaczął grać. Jego
naprężone łydki drgały w rytm muzyki. Grał całym sobą. Lok na czole błyszczał
jak nigdy wcześniej. Sala zaniemówiła. Gdy skończył dyszał ciężko. Otarł pot z
czoła, zeskoczył na ziemię i radosnym krokiem wyszedł. Gdy był przy drzwiach
rozległy się gromkie brawa. Odwrócił się na pięcie i ukłonił.
Stanął przed
drzwiami, westchnął i uśmiechnął się.
– Jednak ją
zabiłem! – szepnął do siebie. Podskoczył z radości. – Udało mi się! Zabiłem ją!
Juuhuuu!
Boskie! Przy ujebanych rybaczkach zarechotałam tak, że kot posłał mi naganne spojrzenie.
OdpowiedzUsuńTak bardzo zazdroszczę ci płynności, plastyczności obrazu i dowcipu, że gdybyśmy nie były przyjaciółkami musiałabym cie znienawidzić :)
Bosz. Dzięki! :D Kot ma racje, rybaczki to są passe i fujje!
UsuńAaa, wszyscy z jednej kapeli! Kwartet smyczkowy, czy Grupa Mo Zarta? A miałam dać mojemu bohaterowi w ręce klarnet, ale sobie myślę tak- e, jak głupi z tym klarnetem będzie latał. Poza tym wirtuozem klarnetowym to w jazzowej kapeli można zostać, a tam wiadomo sami mordercy, więc bez zaskoczenia.. I czekałam sobie na Twój tekst, no i pierwsze "takty słów" zagrały muzykę wesołą, wręcz rubaszną, aż prysiudy i hołupce zaczęłam wywijać, czym zaskoczyłam samą siebie, bo mnie w krzyżu łupie, a czasem też w d..e. ;) Genialny tekst! Dzięki za pozytywne emocje! Pozdrawiam, pozostając w ukłonie zapewne do przyjazdu lekarza od krzyży... ;) BUZIORY!!!
OdpowiedzUsuńŻeby tylko lekarz nie zaczął od progu wołać "Gdzie jest krzyż?". Skrzypce najprostsze i mniej więcej wiem co z nimi robić, a klarnet? Którą stroną to się w ogóle trzyma? Dzięki!
UsuńTe rozmowy autorki i Alvaro przypominają mi moją walkę z moim Ruizem, który za Chiny ryżowe nie pozwala sobą dyrygować. Radość Alvaro na koniec i jego okrzyk rozbawiły mnie totalnie.
OdpowiedzUsuńTo kolejny rewelacyjnie komiczny i przyjemny tekst w Twoim wykonaniu. Inne spojrzenie na temat, ubrane w lekkość i małe absurdy, ale do mnie przemawia. Proszę, ucz mnie pisać w podobnym tonie!
Pozdrawiam :)
Czegoż się innego spodziewać po Tobie, jak nie takiego zabawnego tekstu? Aż zaczęłam się zastanawiać, jak moi bohaterowie zareagowaliby na taki ruch z mojej strony. Chociaż nie, to akurat codzienność :D
OdpowiedzUsuńPrzyjemny tekst rozbijający temat, a jednak go realizujący. Brawo.
Pozdrawiam