Ło matulu. Jakoś mi się udało rozpisać i nie mam pojęcia jak to skrócić czy
sprawić, żeby było bardziej atrakcyjne. Przepraszam. Mam nadzieje, że
znajdziecie coś dla siebie w tym całym bełkocie.
Killing Divas
„Bosz, jak oni nie potrafią śpiewać”, pomyślałam oglądając kolejny odcinek
„SING: The Ultimte Acapella” na zagranicznym kanale. Grupa złożona z hinduskich
naśladowców Michaela Jacksona śpiewała „MMMBop”. W sumie była to niezła
odskocznia od
obowiązków. Wszystkich obowiązków. Mój bas stał oparty o hotelowe
biurko, a skórzana kurtka wypełniona sprytnie ukrytymi ostrzami wisiała obok na
krześle. Ja wyciągnęłam się na kanapie z paczką nerkowców i bezmyślnie
oglądałam telewizję zastanawiając się kiedy dostanę zlecenie na członków
zespołu z ekranu.
Zostałyśmy zaproszone tutaj na mini koncert przez rodzinę jednej z
lokalnych piosenkarek. Brrrrrr, lokalni muzycy... nóż się w kieszeni otwiera.
Beztalencia popełniające zbrodnie przeciw muzyce. Może śmierć tej, na której
pogrzebie będziemy grać była przysługą dla ludzkości, a nie tragedią. Cholera
wie. Pewnie usłyszymy jakieś nudne i złej jakości wideo z występów w barach czy
innych centrach kultury, żeby się przekonać. Gdyby nie pieniądze, które nam
zaoferowano nigdy byśmy nie przyjechały do tej dziury.
Nie, żeby brakowało nam pieniędzy. Jak na zespół żłożony z samych dziewczyn
zrobiłymy zawrotną karierę w tym sesksistowskim biznesie. Grałyśmy chyba w
każdym możliwym kraju na świecie. Nasze twarze znało każde dziecko i dorosły na
ziemi. No, prawie. Na pewno ci, którzy mieli telewizję i dostęp do muzyki w
jakiejkolwiek formie. Dobrze płatne było też nasze drugie zajęcie. Pozbywałyśmy
się z powierzchni ziemi muzyków jak ten, na którego pogrzebie będziemy dziś
grać.
***
– Crash, mamy zlecenie! –
krzyknęła Rusty z sąsiedniego pokoju.
– Co? Tutaj? Serio? –
Popatrzyłam z uśmiechem na kurtkę i zwlokłam sie z kanapy, z utęsknieniem
patrząc na telewizor. Nie zobaczę go przez jakiś czas. – Kto i gdzie?
Ruda siedziała ze skrzyżowanymi nogami, w samych tylko majtkach z
kokardkami i zielonym staniku na przeogromnym łożu z baldachimem. Gdybym nie
wiedziała, że nie jestem w jej typie pomyślałabym, że chce mnie uwieść. Jedno
spojrzenie na jej twarz powiedziało mi jednak, że nie pora na takie zabawy. Nie
dziś. Szkoda. Wyglądała nieziemsko.
– Chodź. – Jej oczy były
ogromne za kocimi okularami. – Zobacz ten email. To przecież niemożliwe.
Podeszłam do niej próbując ignorować włoski, które stanęły na baczność na
moich przedramionach i usiadłam obok patrząc na ekran.
FROM: Unknown
Hej,
Mam nadzieje, że podoba wam się hotel.
Mam dla was małą robótkę, żebyście nie zardzewiały w tej
zabitej dechami dziurze. Nie chciałbym, żebyście się zanudziły na śmierć.
Na pogrzebie będą ludzie, którzy powinni zniknąć z naszej
pięknej planety.
Załączam zdjęcia.
Bawcie się dobrze.
M.
Zdjęć było 10. 10! Dziesięć osób miało zginąć tego dnia. Co on sobie
myślał? Chociaż z drugiej strony, pogrzeb muzyka to okazja do spotkania innych
grajków z Bożej łaski. A my zarabiamy od
głowy, nie od zlecenia. Może tym razem będziemy mogły wyjechać na długie
wakacje. Kto wie, może nawet przekonam Rusty, że jestem w jej typie.
***
Bar był nieduży. Przytulny. Widać było na pierwszy rzut oka, że jest
miejscową mekką muzyków. Stare plakaty zostały przyklejone na suficie, ściany z
portretami bluesmanów, maleńki bar i niewiele większa scena przy oknie. W
powietrzu ciągle dało się wyczuć dym z papierosów, który wsiąkał w ściany
wygłuszone wykładziną dywanową przez lata. Duchy wszystkich stałych bywalców
uśmiechały się do ciebie ze swoich ulubionych miejsc, uśmiechami tylko trochę
bardziej pijanymi, niż uśmiechy barmanów. Z głośników płynął blues, a klienci
wydawali się kompletnie zanurzeni w klimacie tego miejsca, piwie i rozmowach o
wszystkim.
Kiedy weszlyśmy całe pięć głów odwrócilo się w naszą stronę. Nic dziwnego.
Poza tym, że byłyśmy jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów na ziemi,
wyglądałyśmy całkiem zjawiskowo.
Rusty zawsze była pierwsza do wszystkiego. Nic dziwnego, że była też naszą
wokalistką. Nieduża, o chłopięcej sylwetce, ale z burzą rudych włosów i
anielskim, lekko chropowatym głosem była idealna do swojej roli. Była też
najbardziej inteligentną istotą jaką udało mi się kiedykolwiek poznać. Była
naszą małą trucicielką wykorzystując swoją wiedzę chemiczną. Zabijała zwykle
bezboleśnie, mieszająac sobie tylko znane składniki.
Tara bębniła jak nikt. Doskonałe wyczucie czasu sprawiało, że potrafiła też
ustrzelić każdego z każdej odległości. Była wysoka, wyższa niż niektórzy
faceci, o hebanowej skórze i pięknej jak rzeźba twarzy, w której widać było
tylko białka oczu. Bardzo rzadko, przy nas jedynie, uśmiechała się i wtedy była
najpiękniejszym drapieżnikiem na ziemi.
Carmen kompletnie nie pasowała doswojego imienia, ale uparcie nie reagowała
na żadną z ksywek, którą dla niej wymyślałyśmy. Bardzo blada i wiecznie lekko
zgarbiona wyróżniała się jedynie króciutką, wściekle–czerwoną czupryną, a
raczej irokezem, który poza salą koncertową zaczesany był do tyłu, albo
schowany pod wełnianą czapką z pomponem. Była wirtuozem gitary. Grała w każdym
stylu, potrafiła odtworzyć każdą melodię, a przy okazji miała czarne pasy i
inne wyróżnienia w każdej chyba sztuce walki znanej człowiekowi.
No i ja. Crash. Na basie grałam całe życie. Podobno całkiem nieźle. Do
zespołu dołączyłam po tym jak odeszła ich poprzednia basistka. Odeszła, bo
dostałam na nią zlecenie. To był mój test. Dziewczyny wiedziały. Każda z nich
przeszła taką samą drogę. Moją specjalnością były noże, skórzane kurtki i
sklepy z bielizną. Czemu? Moim znakiem rozpoznawczym były ogromne, ekhm,
zderzaki.
Barowe głowy zarejestrowały wszystkie szczegóły i wróciły do swoich zajęć.
Niewiele najwyraźniej było w stanie ich poruszyć. A może rozmawiali o
nieboszczce śpiewaczce, którą dzisiaj pochowali. W końcu nie płacili by nam
tyle, gdyby była kimś kompletnie nieznaczącym. A ten bar najwyraźniej był dla
niej ważny skoro to tutaj zdecydowali się urządzić nietypową stypę.
Techniczni już dawno rozstawili nasz sprzęt więc bez zbędnych ceregieli
zabrałyśmy się za przygotowanie do koncertu. Zza baru wyskoczył chudziutki
chłopaczek z przerażeniem na twarzy.
– Proszę nie dotykać. To
jest bardzo drogi sprzęt. Tylko dla zespołu. – Popatrzyłam na niego jakby był
niespełna rozumu.
– To my jesteśmy zespołem.
Killing Divas? Mówi ci to coś? – Z jakiej planety on się urwał?
– Ooops. Sorka dziewczyny.
Nie mieliśmy waszego zdjęcia. Chcecie coś do picia? – Uśmiechnął się
zażenowany. Najwyraźniej do tej dziury nie dociera cywilizacja. Pokiwałam tylko
głową i wróciłyśmy do swoich zajęć – strojenia instrumentów i wypatrywania
naszych celów.
***
Jeszcze przed pierwszą piosenką bar zaczął się zapełniać. Matka dziewczyny,
dla której grałyśmy przyniosła ramkę z jej zdjęciem. Cholera jasna! Skasowałam
ją tydzień temu w Londynie! To była czysta robota. Spotkałam ją w barze,
postawiłam kilka drinków i podcięłam gardło w ciemnym zaułku, gdzie poszła ze
mną pod pretekstem pójścia na kolejną imprezę. Zginęła szybko od jednego,
precyzyjnego cięcia.
To była ewidentna ustawka. Coś tu nie grało. Czułam to pod skórą. Mrowienie
rozprzestrzeniało się od podstawy czaszki, przez kręgosłup, ręce, aż do
koniuszków palców, które zaciekle uderzały w struny instrumentu. To jeszcze nie
był strach. Na razie tylko miałam się na baczności.
Wszystkie osoby, które miały być zlikwidowane były już w zasięgu wzroku.
Gość w kapeluszu, z wypomadowanymi wąsami przy barze, starszy pan z laską,
facet wyglądający jak rockman z lat 80, palący kolejne papierosy za oknem,
dziewczyna z komórką, siedząca na schodach. Reszta poruszała się w falującym
tłumie głów i rąk. Pili, wychodzili na papierosa, czasami siadali na trawniku
po drugiej stronie ulicy i dyskutowali zaciekle, paląc podejrzane skręty.
Widziałam, że dziewczyny też ich widzą i czułam ich ekscytację.
Muzyka i śmierć były dla nas jak narkotyki. Jedne i drugie dawały nam
ogromnego kopa adrenaliny. Nigdy wcześniej nie było nam dane połączyć tych
dwóch, a było to najcudowniejsze uczucie. Splatające się ze sobą nuty wygrywane
na strunach gitary, rytm wybijany przez stopy i ręce Tary, niskie tony mojego
wściekłego basu i niski, seksowny głos Rusty połączone z oczekiwaniem na akcję
upijały bardziej niż najprzedniejsza whisky. W życiu nie grałam lepszego
koncertu.
Kątem oka zobaczyłam, że bramkarz woła wszystkich do środka, wchodzi za
nimi i zamyka drzwi. Skinęłam głową Tarze. Ona też to zauważyła i już miała się
na baczności. Popatrzyła na Carmen, a ta zmieniła solówkę. Rusty wyprostowała
się słysząc niespokojne nuty i odwróciła się do mnie. Jej uśmiech nie był już
anielski. Ruda była gotowa na cokolwiek przyniosą kolejne minuty i nie
zamierzała stać z boku i przyglądać się wydarzeniom.
Pierwsza szklanka poleciała w moim kierunku. Uchyliłam się i rozbiła się o
ścianę. Kiedy podniosłam głowę zobaczyłam, że Carmen rozbija czyjąś głowę
gitarą. Rusty już nie śpiewała. Trzymała stojak na mikrofon w obu dłoniach i
próbowała osłonić się przed wielkim facetem, który wszedł na scenę.
W jednej sekundzie tłum nie był już kilkoma wieśniakami zasłuchanymi w nasze
piosenki a oceanem rąk, które chciały nam zdrobić krzywdę. A więc to była
zemsta. W jakiś sposób dowiedzieli się o nas , o mnie i postanowili nas
zlikwidować zanim wykonamy zlecenie.
Rzuciłam nóż w kierunku gościa atakującego rudą. Upadł. Za nim na scenę
próbował się dostać kolejny. Usłyszałam cichy świst i zobaczyłam jak na jego
bluzie zakwita plama krwi. Tara miała dziś tłumik. Spojrzałam w drugą stronę.
Carmen łamała kość za kością rozdając śmiercionośne ciosy na lewo i prawo. Nie
było dobrze, ale byłyśmy przecież zgraną drużyną płatnych morderców.
– Tara – wrzasnęłam rzucając
kolejny nóż i próbując odciagnąć Rusty od tłumu – rozwal okno! Ewakuujemy się!
Kilka swistów później usłyszałam brzęk szkła. Odetchnęłam z ulgą.
– Nie da się! Pierwsze okno poszło,
ale drugie jest kuloodporne – usłyszałam zza pleców. – Musimy próbować przebić
się do drzwi!
„Dupa, dupa, DUPA!!! Nie mamy szans. Tu jest jakieś sto osób!”, przeleciało
mi przez głowę. W tym momencie cięłam już na odlew. Skończyły mi się rzutki i noże
do rzucania i zostałam tylko z moimi wiernymi sztyletami, broniąc Rusty, która
schroniła się w kącie za mną. Tara zmieniła broń i strzały brzmiały jak te z
armaty w malutkiej przstrzeni. 1, 2, 3... 7. Zastanawiałam się kiedy sończą się
jej naboje. Nie byłyśmy przecież przygotowane na taką akcję. Carmen powoli
traciła siły. Ciosy ciagle były precyzyjne i w przerwach między wystrzałami
słyszałam jęki i krzyki ludzi, których dosięgały jej dłonie i stopy, ale
zaczynała dyszeć i pot perlił sie na jej czole.
Ktoś złapał moją nogę i próbował ściągnąć mnie ze sceny. Straciłam
równowagę. Lecąc do przodu, w stronę wykrzwionych złością twarzy pomyślałam
tylko o tym, że nie zdołałyśmy wypełnić zadania. Przy barze ciągle widziałam
nasze cele, które przyglądały się wszystkiemu jakby to był najnormalniejszy
koncert na ziemi. Dostałam czymś w głowę. Zrobiło się ciemno.
***
Pachniało wanilią. Wanilią i świeżą pościelą.Na mojej piersi czułam
zaciśniętą niedużą dłoń. Otworzyłam oczy i zobaczyłam oddychającą ciężko i
lekko pochrapującą Rusty. Zasłony w hotelowym pokoju nie były zasłonięte i w
świetle księżyca doskonale widziałam jej długie rzęsy i malutkie włoski na
policzkach. Rudy kosmyk opadał jej na twarz. Spróbowałam się obrócić, żeby móc
lepiej chłonąć ten widok.
– Przestań! Wiercisz się
jakby ktoś chciał cię zabić. Chodź tu i przytul mnie mocno. Cholernie zimno w
tym hotelu.
WTORKOWY BONUS
Wzielam sobie za punkt honoru skonczenie mojej historii. Wszystko przez Justyne :)Tekst pisany w pracy bez rodzimych czcionek, za co przepraszam.
Poczulam kopniak w zebro i to mnie ocucilo. Nie moge tu tak lezec, kiedy dziewczyny walcza o przetrwanie. Skulilam sie, jakbym chciala obronic sie przed ciosami i wyciagnelam ostatni, zapasowy noz schowany w nogawce spodni. Kolejna fala adrenaliny i znow cielam co popadnie. Kostki, lydki, stopy. Moich uszu dobiegl opetanczy skowyt, który brzmial dla mnie jak muzyka. Nareszcie wiedzialam co robie i robilam to dobrze. Powoli moje ruchy stawaly sie wolniejsze, bardziej zamierzone, a kazdy cios uderzal dokladnie tam gdzie zamierzalam. Po chwili stalam juz w niewielkiej przestrzeni, dookola siebie widzac mur zlych oczu, ktore jednak nie wazyly sie zblizyc do mnie i mojego smiercionosnego ostrza.
Obracajac sie dokola probowalam dojrzec co sie dzieje na scenie. Widzialam tylko Carmen, ktora ciagle rozdawala precyzyjne ciosy na lewo i prawo. Gdzie jest Rusty? Tara?
Dzwiek byl nie do zniesienia. Najgorsze sprzezenie jakie w zyciu slyszalam. Stawalo sie glosniejsze z kazda sekunda, swidrowalo uszy i probowalo rozerwac czaszke. Tlum sie zatrzymal. Tu i owdzie widzialam dlonie zakrywajace uszy i twarze wykrzywione bolem. Z trudem przecisnelam sie przez te kilka osob, ktore dzielilo mnie od sceny. Nie stawiali wiekszego oporu. Ten, ktory probowal mnie zatrzymac gruchnal ciezko o podloge, farbujac deski na gustowny, czerwony kolor.
Rusty trzymala moj bas i uderzala w kolejne struny, przesuwajac jednoczesnie suwaki na mikserze. Cala ona. Szybkie myslenie w ciezkiej sytuacji zwykle ratowalo jej dupe. Tym razem ratowalo i nasze.
- Carmen – uslyszalam jej glos – kopnij w okno kiedy ci powiem!
- Ale… - sprobowala gitarzystka, wyprowadzajac celny cios w czyjas szczeke.
- Nie dyskutuj! – dzwiek w moich uszach stawal sie coraz wyzszy i wyzszy. Nasi przeciwnicy przestali juz nawet walczyc. – Teraz!
Carmen jednym skokiem przesadzila perkusje i niczym Bruce Lee kopnela w okno z polobrotu. Szyba rozpadla sie w setki malych kawaleczkow, ktore jak Niagara pokryly ja, scene, instrumenty i chodnik - nasza droge ucieczki. Nie bylo jednak czasu na radosc. Tlum wrocil do zycia i znow napieral na scene jakby trans spowodowany sprzezeniem skonczyl sie razem z dzwiekiem tluczonego szkla. Rusty wygladala jakby nie wierzyla, ze jej sztuczka sie udala. O sekunde za dlugo. Jeden z mezczyzn trzymal ja juz za nadgarstek i ciagnal w strone baru. “Prosze, nie teraz. Juz prawie nam sie udalo”, pomyslalam i zlapalam w locie moja gitare, ktora upuscila ruda. Jeden zamach i gosc pofrunal. A wiec i do tego instrumenty sie przydaja.
Nie wiem nawet skad pojawila sie Tara, podniosla Rusty jak szmaciana lalke i wyskoczyla z nia przez okno. Zostalam sama. Oko w oko z wscieklym, swiadomym swojej porazki tlumem. Jeden za drugim wskakiwali na scene probujac odciac mnie od ulicy. Niedoczekanie! Moj bas to byl lity mahon. Zywcem mnie nie wezma. Zamachnelam sie jak maczuga. Dosiegnelam co najmniej jednego celu. Zrobilam krok w tyl, drugi, trzeci. Przy czwartym oparlam sie o perkusje. Crash *** wbil mi sie w plecy. O ironio. Cholera jasna! Z kazdym kolejnym zamachem gitary pozbywalam sie jednego z przeciwnikow. Cigle bylo ich za duzo.
- Crash padnij! – Tara rzadko krzyczala, ale kiedy to robila, nalezalo jej sluchac. Padlam.
Przez okno wpadla seria z broni maszynowej. Ze swojej pozycji widzialam tylko kolejne ciala padajace na ziemie. Puste oczy, krew, kolejne osoby probujace przebic sie do przodu. Ich blad. Ja wolalam zostac tam, gdzie moja snajperka kazala mi byc. Na ziemi. W koncu bezpieczna. Zamknelam oczy i sluchalam kolejnych strzalow z usmiechem. W koncu nastala cisza. Karabinek musial zniszczyc sprzet, bo nawet sprzezenie ucichlo. Powietrze pachnialo prochem i krwia i… rózami. Pociagnelam nosem kolejny raz. Nie mylilam sie. Zapach kwiatow byl zbyt silny, zeby mogl to byc przypadek. Otworzylam oczy i zobaczylam przed swoim nosem jeden, jedyny czerwony pak.
Za moimi plecami zachrzescilo szklo. Podnioslam sie na kolana i odwrocilam w strone nieistniejacego okna. Stal tam gosc we fraku, czarnej fedorze i bialej masce zakrywajacej oczy. W butonierce mial czerwona roze.
- Bedziesz tak siedziec i czekac na policje czy wolisz, zebym was podrzucil do hotelu, skoro juz udalo mi sie was uratowac. – Usmiechnal sie tak, jakby to co sie tu stalo nie bylo w najmniejszym nawet stopniu dziwaczne. Jak kot, ktory ukradl ze stolu najwiekszego sledzia na ziemi.
- Kim jestes? - Nie byla to moja najbardziej oszalamiajaca kwestia, ale zwazywszy na to co zaszlo w pubie, nie mialam ochoty wysilac zwojow.
- Jestem M. Dla przyjaciol Mamoru. - Podal mi dlon, pomogl wstac i wskazal bialego Range Rovera. – Wybacz, nie jest to bialy kon, ale zabierze nas wszystkich. Jest tez duzo wygodniejszy.
- Eee, dzieki. – Zaskoczona wlasna elokwencja wstalam, otrzepalam nogawki i dolaczylam do dziewczyn.
*** Crash – w perkusji talerz o różnej grubości w rozmiarach od 12 do 21 cali. Jest on używany dla podkreślenia rytmu w granym utworze (podbijania brzmienia bębna basowego lub werbla). Cienkie talerze są cichsze, ich dźwięk jest wyższy, natomiast grubsze wydają głośny, niższy dźwięk. Występuje również talerz typu crash-ride łączący zalety talerzy typu crash i ride.
Punka grały? ;) Nie mam tv, ale jest taka kapela polska Blade Loki. Pasuje :)
OdpowiedzUsuńDziewczyny nie potrafiły określić swojego stylu. To było coś pomiędzy rockiem a próg bluesem z okazjonalna power ballada. Ludzie szufladkowali je jako alternatywę, a nawet poezje śpiewana, bo Carmen pisała teksty, które łatwo było zapamiętać, ale tez docierały do najgłębszych zakamarków ludzkich dusz.
OdpowiedzUsuńXx Alicja
Ojaaaaa, cudnie jest! Trochę widzę to jako Power Rangers spotyka Spice Girls, ale lubię Spice Girls i jestem ZA! Spokojnie mogłoby to trwać jeszcze drugie tyle, a i tak nie byłabym znudzona. Bardzo dobrze nazwałaś i opisałaś bohaterki, od pierwszego momentu zostają w głowie. Może i jestem chujem, ale rozczarowała mnie końcówka, wolałabym, żeby dziewczyny uciekły, albo na przykład dach rozwalił helikopter i uratowała je jakaś tajna agentka czy coś. Lubię to, że wrzuciłaś wątek les i to w delikatny, ale bardzo przekonywujący sposób. Dla mnie to powiew nowości i wielkiego świata ;D Liczę na doszlifowanie pomysłu i spotkanie z nimi jeszcze kiedyś! Lubię twoje teksty.
OdpowiedzUsuńDzieki. Szczerze mowiac nie miałam pomysłu na zakończenie a czas gonił :)
UsuńTeraz przychodzi mi do głowy jeszcze coś. Może dopisze i dośle :)
Dzięki za komentarz. Mi się wydawało to takie długie i żmudne, ale może to i tajemnica pisania :)
Jeeee! To rozumiem! To o wiele lepszy sposób zakończenia tego opowiadania. I Mamoru :D Ahahaha. Super!
UsuńYissss! Cieszę się ze ci się podobało :)
UsuńTekst ciekawy, dzieje się mega dużo i szybko. W pewnym momencie troche sie pogubiłam kto kogo wlaśnie próbuje ukatrupić, ale mimo że jest to tekst pełny akcji, bohaterki są ładnie wykreowane, ze szczegółami. Tak jak Justyna propsuję wątek les. To miła odmiana po przeczytanych tysiącach książek z wątkami damsko-męskimi.
OdpowiedzUsuńFantastyczny pomysł z tym sprzężeniem, dzięki któremu dziewczyny rozbijają okno :D Nie wymyslilabym tego w zyciu! Ach, no i wyjasnienie czym jest crash <3 Gram na perkusji, wiec urzeka mnie gdy ktoś zna i używa nazwy poszczegolnych czesci setu.
Podsumowujac: dobry lekki tekst na ciężki temat.
Pozdrawiam!
Dzięki. Ten tekst jakoś mi się sam złożył. Ostatnio obracam się w muzycznych kręgach tak ze się uczę :)
UsuńPełen akcji, z misją, krwią i rozbrzmiewającą muzyką, którą słyszałam wśród czytanych słów (czy to w ogóle możliwe?). Przy wersji podstawowej (tj. przed bonusem) przemknęło mi przez myśl, że to może być tylko sen, niemniej był na tyle realistyczny, że aż się dziwię, że Crush nie obudziła się wcześniej - ja bym się ocknęła przy pierwszej atakującej mnie osobie.
OdpowiedzUsuńŁadnie rozpracowany temat, do tego plastyczne opisy i poczułam się jak w takim barze, gdzie miejsce ma masakra niczym z Kingsman (ta w kościele; jedna z moich ulubionych scen z tego filmu).
A watek homoseksualny jest tu tak subtelny, że ani trochę nie wadzi, właściwie to nie pogardziłabym, gdyby było o nim trochę więcej.
Pozdrawiam :)
Ciekawy tekst z odpowiednim klimatem. Aż mi się zatęskniło do mojego PJ. Motyw pułapki i zemsty naprawdę tu pasuje, choć nieco to chaotyczne. Lepiej dla dziewczyn :) No i końcówka zabójcza :D Mamoru :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam