Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 27 listopada 2017

[67] Es dar y recibir ~ Miachar



            Trzęsące się ręce, jedna z nich uniesiona do ust, by możliwe było obgryzanie paznokci. To powoli mój znak rozpoznawczy, ale nic na to nie poradzę - taka już moja taktyka obronna na sytuacje kryzysowe. A jedna z nich dosłownie chodzi za mną już drugi tydzień.
            Spoglądam w stronę okna i gryzę paznokieć, jednak nie pomaga to na moje zszargane nerwy, jedynie przykuwa uwagę nauczyciela, który wzdycha głośno, a dźwięk ten rozchodzi się po całej sali.
            – Deiji, czy mogłabyś skupić się na lekcji zamiast na sobie? – Pewnie na ochotę rzucić we mnie kredą, w końcu to nie pierwszy raz w tym tygodniu, kiedy nie skupiam się na jego lekcji. – A może chcesz poprowadzić zajęcia za mnie? Chętnie ustąpię ci tu miejsce.
            Przenoszę wzrok na niego i przełykam ślinę. Swoim zapytaniem zwrócił uwagę reszty klasy na mnie, która teraz ostrzeliwuje mnie spojrzeniami. Nie cierpię być w centrum uwagi, dlatego kręcę głową i kulę się w sobie.

            – Przepraszam, panie psorze. Zamyśliłam się, ale to się już nie powtórzy.
            – Brzmisz, jak zdarta płyta, Deiji. Codziennie ta sama śpiewka. - Ponownie wzdycha ciężko. - A ja nadal jestem głupcem i dam ci kolejna szansę. Tylko skup się i choć przez chwilę wyglądaj inteligentnie, dobrze?
            Kilka osób parska śmiechem, oblewam się rumieńcem.
            – Dobrze. Jeszcze raz przepraszam, panie psorze.
            Spokój wraca na salę wraz z kolejnymi słowami nauczyciela. Naprawdę biorę sobie do serca jego radę i skupiam się na tym, co mówi. Nawet robię notatki, co nie zdarza mi się za często na lekcjach geografii – po co mi wiedzieć tyle rzeczy o rolnictwie, skoro mieszkam w dużym mieście? – z czego wyrywa mnie dopiero dźwięk dzwonka.
            Rozglądam się wokół siebie. Moi koledzy zbierają swoje rzeczy i rozmawiają ze sobą, a ja pozostaję sama. Nikt do mnie nie podchodzi, nikt nie mówi: “ale przypał, co nie?”, nikt nie jest nawet zainteresowany, by się ze mnie głośno ponabijać, zanim rozejdziemy się na kolejne zajęcia. Bo kto by chciał się zadawać z taką niewiadomo skąd dziewczyna jak ja?
            Bo trudno pojąć, że jestem Amerykanką koreańskiego pochodzenia. Albo też pozostali uczniowie z mojego rocznika to potworni ignoranci, którzy najzwyczajniej w świecie nie chcą przyjąć do wiadomości tego, co mówię.
            Jak dobrze, że to ostatnia klasa gimnazjum, że będę mogła wybrać inne liceum, może tam nie będę się tak męczyć ze swoim nieistniejącym życiem towarzyskim.
            Pakuję segregator do plecaka i wychodzę z pomieszczenia, ponownie unoszę dłoń do ust, by poobgryzać paznokcie. Dlaczego to robię? W ten sposób reaguję na stres. Co mnie tak zestresowalo? Kolejne w tym tygodniu spotkanie pewnego chłopaka, który przez całą podróż metrem starał się zabić mnie wzrokiem. A ja go nawet nie znam! Do tego ten sam gość często idzie za mną, kiedy wracam do domu już swoją ulicą. Co, jeśli chce mnie skrzywdzić? Takie coś jest chyba dobrym powodem, by obgryzać paznokcie. Przynajmniej krzywdzę tym tylko siebie.
            Docieram pod kolejną salę, kilka stojących pod nią osób kiwa mi głową na powitanie, na co odpowiadam w ten sam sposób. Żadnych słów, bo ich się do mnie nie kieruje. Bo mogę przecież nie zrozumieć.
            Do końca zajęć staram się uważać i zapisywać nowe informacje czy definicje, podczas przerwy obiadowej zjadam swoje kanapki, siedząc w pobliżu schowka szkolnego ciecia, i jakoś ten dzień mija. Paznokieć obgryzam tylko podczas przerw i kiedy wychodzę ze szkoły, z nikim się nie żegnając, na nikogo nie czekając. Staram się nie myśleć o tym, że znowu mogę spotkać chłopaka z rana, zamiast tego przeglądam w głowie listę zakupów, po które muszę się udać. Moi rodzice nie zdołają ich zrobić, gdyż pracują do późna, a starsza siostra wyjechała dwa dni temu na wycieczkę ze swojego ogólniaka, powinna wrócić z początkiem weekendu. Dlatego ten obowiązek spoczywa na mnie. Nawet lepiej, zajmę się czymś na kilkadziesiąt minut i może nie doprowadzę jeszcze swoich paznokci do stanu zagrożenia jakaś choroba, nie poranię zbytnio skórek. A jak wrócę do domu, pomaluję je tym paskudnym lakierem, by przez jakiś czas nie obgryzać. Nie znoszę gorzkich rzeczy, więc powinnam zdołać się powstrzymać przez kilka dni.
            Moja wizyta w markecie nieopodal centrum miasta zajmuje mi półtorej godziny. Nie mając się gdzie spieszyć – jak to dobrze, że zwyczajowo odrabiam zadania domowe między zajęciami – spokojnie mogłam pochodzić między regałami, popatrzeć na przeróżne produkty, poczytać etykiety, zerknąć do kolorowej prasy. To wszystko było lepsze od samotnego siedzenia w czterech ścianach, na co psychicznie nie byłam jeszcze gotowa.
            Obładowana zakupami udaję się na stację metra – tak mi przyszło, że jest to jedyny środek komunikacji, którym mogę się dostać do domu. Rodzice pracują w przeciwną stronę niż moja szkoła, więc mnie nie podwożą ani nie odbierają, bo kończą swoją pracę najmniej dwie godziny po tym, jak zabrzmi ostatni dzwonek w moim małym więzieniu. Szkolny autobus jakoś omija moją okolicę, a nie uśmiecha mi się codziennie przedzierać przez korki i tłumy ludzi na ulicy. Moja linia zapełnia się dopiero na dwie stacje przed końcową w centrum, więc do szkoły w tłoku jadę krótko, a wracając, spokojnie mogę wyprostować nogi. Jak teraz, kiedy obok mnie zwalnia się miejsce i wysiada para stojąca przede mną. Przyjmuję to z ulgą, przymykam oczy.
            I wtedy czuję, że znowu ktoś jest obok. Ktoś, kto mi się przypatruje.
            Początkowo nic mi do tego, pewnie zwykła ciekawość nakazuje przez chwilę na mnie popatrzeć. Jednak kiedy mija minuta, a ja nadal czuję na sobie to spojrzenie, kapituluję i unoszę powieki. Nie pozwolę na takie wchodzenie w moją przestrzeń osobistą, wolę sama ciosać piorunami w stronę tego kogoś.
            Kiedy znowu patrzę na świat i już wiem, kto jest za blisko mnie, mam ochotę krzyknąć. Zamiast tego z moich ust wydobywa się cichy, pasujący do trzynastolatki pisk.
            Tuż obok siedzi nie kto inny, jak chłopak z rana. Ten sam, który kilkukrotnie śledził mnie, kiedy wracałam ze szkoły. Ten sam, który rano próbował zabić mnie wzrokiem.
            Przechodzi mnie dreszcz. Czy ten dzień nie może być jeszcze dziwniejszy?
            Przesuwam się na swoim miejscu w lewo. Najpierw powoli, tylko kilka milimetrów, później prawie za jednym ruchem przytulam do metalowej poręczy, oddalam się na tyle, że między mną a chłopakiem jest na tyle dużo miejsca, by staruszka, która właśnie weszła do metra, mogła je zająć.
            Oddycham ciężko. Jak to się mogło stać, że ot tak sobie podszedł i usiadł? Czego ode mnie chce? Dlaczego mnie śledzi? Czy to jakiś psychopata?!
            Jakkolwiek o tym nie myślę, nie zmienia to faktu, że moje serce bije jak oszalałe, a w ustach mi zaschło. Do mojej stacji pozostało jeszcze ponad dwadzieścia minut. Co się stanie, jeśli ta starowinka wysiądzie, zanim ja to zrobię? Czy ten chłopak się znowu przysiądzie? O nie!!!
            Podobne myśli krążą mi po głowie, zanurzam się w nie i prawie nie rejestruję tego, co dzieje się w środku pojazdu. Już mam zamiar unieść dłoń, by obgryzać kolejne paznokcie, kiedy zahaczam o coś dłonią.
            Spoglądam w dół. Między mną a kobieciną , właściwie to tuż pod moim pośladkiem, leży zeszyt, który lekko podniosłam, gdy dźwignęłam zwisającą do tej pory rękę. Patrzę na niego i zachodzę w głowę, skąd się tutaj wziął. Raczej nie przyczepił się do moich spodni w szkole – w sklepie pewnie zwrócono by mi uwagę, że coś za sobą mam – nie przypominam sobie też, bym miała do czynienia z zeszytami, kiedy szłam na stację. W takim razie musiał komuś wypaść z plecaka, komuś, kto siedział tu przede mną.
            Wpatruję się w niego i postanawiam wziąć go ze sobą. Przejrzę go w domu, pewnie znajdę gdzieś nazwisko właściciela, jeśli chodzi do mojej szkoły, napiszę ogłoszenie o znaleźnym i powieszę na korytarzu, jeśli zaś nie, poproszę siostrę o pomoc w szukaniu. To nie powinno być za trudne dla naszej dwójki.
            Chwytam za zeszyt i wciskam go do środka swojej zapełnionej do połowy produktami spożywczymi płóciennej torby – w plecaku na pewno nie znalazłabym dla niego miejsca. Korzystając z okazji, z małej kieszeni, którą sama wszyłam sobie do torby, wyciągam malutką puszkę z gazem pieprzowym. Moja mama zakupiła mi ją pod koniec ubiegłego roku, kiedy przed sylwestrem głośno było o krążącym po okolicy podejrzanym typie, który zaczepiał uczniów i proponował im jakieś świństwa. Nie wyjaśniła mi wówczas, czym są te świństwa, ale mogłam się domyślać, o co chodziło. Jako że ten chłopak wydaje mi się być bardzo podejrzany, a nie mogę mieć pewności, że nie pójdzie za mną, lepiej więc być ostrożną. Chowam ją do kieszeni kurtki i prostuję się na swoim miejscu. Mam nadzieję, że nie wyglądam jak ktoś, kto właśnie dokonał czegoś nie do końca dobrego, nie chcę zwracać na siebie zbyt dużej uwagi.
        W takiej pozie docieram do swojej stacji. Nogi mi zdrętwiały od napinania mięśni, są jednak na tyle trzeźwe, bym z ich pomocą szybko wydostała się z pojazdu. Zerkam za siebie, stojąc na peronie, dostrzegam tego chłopaka, który pomaga staruszce wyjść. Jest na niej skupiony do tego stopnia, że raczej nie zechce mnie śledzić. Pocieszające.
       Wspinam się po schodach i znowu mogę oddychać świeżym, miejskim powietrzem, a nie zapachem obcych ciał. Zostaje przejść jeden kwartał i już będę w domu, gdzie wślizgnę się pod koc na sofie salonie i zalegnę na parę godzin przed magicznym pudełkiem. Takie popołudnie to mi się podoba.
     Uspokojona tym, że nikt raczej celowo za mną nie podąży, nucę pod nosem czołówkę z Aparatki i cieszę się tym, że wiosna coraz bardziej daje znać o swoim przybyciu. Jest zdecydowanie lepsza od zimy, radosna, ciepła i po prostu przyjemna. O ile akurat nie pada. Deszcz to gorsze zło od zimy.
      Skręcam w swoją alejkę, kiedy niepokój, że ktoś znowu mi się przypatruje, atakuje mnie i ściska. Nie daję mu się jednak, pewnie to tylko moja wybujała wyobraźnia. Kto mógłby chciał przyglądać się jakieś nastolatce, która wraca ze szkoły, i to w biały dzień? Raczej nie ten podejrzany typ, który kręcił się tu trzy miesiące temu – ponoć go zgarnęli i siedzi za jakieś drobne przestępstwa. Nakazuję więc sobie zachować spokój i idę dalej.
       Jestem tuż przed swoim domem, kiedy ktoś chwyta mnie od tyłu za ramię. Piszczę, jak poprzednio w metrze i odwracam się. Nie myśląc wiele, wyciągam z kieszeni małą puszkę i używam jej na nieznajomym.
            – A masz!
            Gaz szybko dociera do oczu mojej ofiary. Cofa się, unosi ręce do twarzy i syczy.
            – Wariatka! Co ty wyprawiasz?! To już nawet nie można normalnie iść do swojego domu, by nikt cię nie zaatakował?!
            Przyglądam mu się i rozpoznaję w nim chłopaka z metra, tego, który mnie śledzi.
            Chwila. Nie można iść do domu…? Cholera, czyżby mieszkał w okolicy?
            – O mój Boże, przepraszam! Nic ci nie jest?
            Teraz, kiedy to ja go zaatakowałam, a nie on mnie swoim spojrzeniem, przyglądam mu się na tyle, by stwierdzić, że jest ode mnie starszy, wygląda na przynajmniej siedemnaście lat i jest przystojny. Choć dla trzynastolatki większość starszych chłopaków jest przystojna. Ciemne włosy opadają mu miękkimi falami na czoło, kiedy się zgina i przeklina pod nosem.
            – Czy ciebie popierdoliło, dziewczynko? Co to, kurwa, miało być?!
            – Przepraszam, myślałam, że jesteś zboczeńcem i chcesz mnie skrzywdzić!
            – I dlatego psiknęłaś mi tym czymś w twarz? Normalna jesteś? Cholera, jak to szczypie!
        Rozglądam się wokół. Swoimi krzykami zdołaliśmy już zwrócić na siebie uwagę kilku osób. Wpadam w panikę, nie chcę, by ktokolwiek się zbliżył i zapytał, czy może jakoś pomóc. To dlatego chwytam chłopaka za rękę i ciągnę w stronę swojego domu.
        – Chodź – mówię do niego.
        Podnosi na mnie wzrok i znowu mnie nim piorunuje. Nie dbam o to jednak, ciągnę go mocniej, aż mi się poddaje.
         Drżącymi palcami wyciągam z kieszeni plecaka klucze, chłopak stoi za mną i nadal cicho przeklina. Chyba naprawdę go boli. Nie myślałam, że tak to się skończy.
         Wpycham go do środka domu i prowadzę wzdłuż korytarza do łazienki na jego końcu.
         – Spróbuj to zmyć wodą, a ja przyniosę jakiś świeży ręcznik.
         Zamykam za nim drzwi i wracam się, by wstąpić do kuchni, gdzie zostawiam plecak i torbę z zakupami, po czym przechodzę do małego składziku, gdzie mama trzyma ręczniki, zapasy papieru toaletowego i ciepłe koce. Sięgam po jeden z mniejszych ręczników i kieruję się z powrotem do łazienki.
         Przystaję przed drzwiami i nasłuchuję. Dźwięk puszczanej wody jest słyszalny, przez chwilę staram się wyłapać coś jeszcze, ale nic więcej nie słyszę. Unoszę dłoń i pukam.
        – Proszę.
        Wchodzę do środka, a on zakręca wodę i przysiada na brzegu wanny. Woda kapie mu z końcówek włosów prosto na skórzaną kurtkę.
        – Lepiej? – pytam zaniepokojona. Naprawdę nie chciałam mu nic zrobić.
        – Odrobinę – przyznaje, a w jego oczach pojawiają się złośliwe iskierki. – Choć nie jestem pewien, czy sobie na to zasłużyłem.
        – Przepraszam jeszcze raz.
            Czynię dwa kroki w jego stronę, podaję mu ręcznik. Unosi bardziej głowę i patrzy na mnie. Jesteśmy tak blisko siebie… Nic dziwnego, że do głowy przychodzą mi sceny z romansideł, które czytałam, i melodramatów, które widziałam. Sytuacja aż prosi się o jakiś romantyczny akcent.
            Moje życzenie zostaje spełnione.
            Chłopak nie odrywa wzroku od mojej twarzy, a z jego ust wychodzą cudowne słowa.
            – Jesteś ładna…
            Moje policzki zamieniają się w dwa palące rumieńce, odwracam się, by nie widział tej czerwieni.
            – Przesadzasz. – Kiedy nic nie odpowiada na tę moją próbę skromności, znów na niego zerkam. Myślałam, że zacznie przekonywać mnie dalej, a on zamilkł. Dziwny chłopak.  – Właśnie popsikałam cię gazem pieprzowym, bo myślałam, że mnie śledzisz, a okazuje się, że mieszkasz niedaleko. Teraz jesteś u mnie w domu, bo chciałam ci pomóc, a ty mówisz, że jestem ładna…
            – Nie ciesz się tym, to było kłamstwo – gasi moje połechtane przez moment ego, chwyta za ręcznik i ociera twarz. – Tak naprawdę nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, chcę tylko zmyć to paskudztwo z twarzy, odzyskać mój zeszyt, który dzisiaj zwinęłaś mi z siedzenia w metrze, i iść stąd, nim ktokolwiek pomyśli, że chcę napastować małolatę pod nieobecność jej rodziców w domu. – Moja twarz płonie, do głowy mi nie przyszło, że tak można to odebrać. Cholera, a jeśli on naprawdę będzie chciał mi zrobić krzywdę?!
            Muszę wyglądać na naprawdę przerażoną, bo chłopak jedynie wzdycha, przewracając przy tym oczami.
       – Ogarnij się, dziecko, w ogóle mnie nie kręcisz, więc niech żadne głupoty nie przychodzą ci do głowy. Co za smarkacz. – Zerka na mnie, właściwie przeszywa wzrokiem, jakby zrobiła mu coś złego. Po prawdzie to chyba zrobiłam. – Ale jednak do czegoś cię wykorzystam.
      Zakładam przed sobą ramiona, boję się, że to wykorzystanie nie będzie dla mnie czymś przyjemnym. Czy w ogóle jakakolwiek forma wykorzystania jest przyjemna? Chyba tylko dla masochisty.
            – Czego ode mnie chcesz?
            – To proste. – Zakłada przed sobą ramiona. – Polityka dawaj i bierz. Ty oddajesz mi mój zeszyt, a ja daję ci spokój. Co ty na to?
            Przez chwilę patrzę na niego w milczeniu, analizując dokładnie to pytanie, po czym kapituluję.
            – Niech ci będzie. Poczekaj, torba została w kuchni. Zaraz wrócę.
            Przechodzę do pomieszczenia, gdzie na okrągłym stole pozostawiłam nierozpakowane zakupy, za bardzo przejęta tym, że być może kogoś zraniłam, by się nimi zająć. Na całe szczęście nie kupiłam żadnych mrożonek, inaczej ich żywot właśnie wszedłby na poziom śmierć.
            Szybko wyciągam produkty z torby oraz plecaka, chowam po szafkach jedzenie, aż na stole zostaje tylko zeszyt chłopaka. Mam nadzieję, że te kilka minut zwłoki go nie zezłościło, ale potrzebowałam chwili w samotności, by nie rozpamiętywać tego, że zachowałam się jak idiotka, pod jego czujnym spojrzeniem.
            – Długo jeszcze? – dochodzi mnie pytanie chłopaka, prawie podskakuję w miejscu, tak mnie wystraszył.
        Odwracam się w jego stronę i kręcę przecząco głową.
        – Nie. Przepraszam. Proszę. – Wyciągam dłoń w jego stronę i podaję mu zeszyt. – Wybacz, że tak cię zaatakowałam.
        – Dobra, już dobra. Zabić mnie nie zabiłaś, więc się już nie gniewam. Tylko przyjmij do wiadomości, że czasami będę za tobą szedł, bo mieszkamy na tej samej dzielni. – Przez chwilę nad czym się zastanawia, drapiąc się przy tym po skroni rogiem zeszytu. – W takim razie będę się zmywał – mówi, jakby postanowił nie wtajemniczać mnie w to, co przyszło mu do głowy.
        – Odprowadzę cię do drzwi – oferuję i wychodzę za nim na korytarz.
        Milczymy, bo o czym tu gadać? Patrzę, jak przeczesuje dłonią włosy i chwyta za klamkę.
            – Jak masz na imię? - pytam, kiedy otwiera drzwi, by - być może na zawsze - opuścić mój dom.
            Zerka na mnie i uśmiecha się lewym kącikiem ust.
            – Nie zdradzam swojego imienia ot tak. Możesz na mnie mówić tak, jak inni.
            – Czyli jak? – Wiem, że brzmię jak idiotka, ale jak inaczej mam dowiedzieć się tego, co chcę? Czasami każdy z nas bywa idiotą.
            – Mów mi Profesor–- odpowiada, po czym wychodzi w coraz ciemniejszy wieczór.
            Już mam za nim zamknąć i zostać samą na resztę wieczoru, kiedy moich uszu dochodzi jeszcze jego okrzyk.
            – Do zobaczenia w niedalekiej przyszłości, Deiji!
            Na końcu języka mam kąśliwą uwagę o tym, co myślę i ewentualnym kolejnym spotkaniu z tym typkiem, ale nie wypowiadam słowa. To bezskuteczne, Profesor pewnie jest już daleko. Poza tym szczerze wątpię, byśmy jeszcze kiedyś mieli okazję tak rozmawiać. Raczej będziemy tylko sąsiadami z jednej okolicy.
            Dopiero kiedy kilkanaście minut później siedzę w swoim pokoju z kubkiem kakao w ręce i ciastkami korzennymi na talerzyku, co zupełnie nie pasuje do panującej na dworze ciepłej wiosny, uświadamiam sobie, że nie przedstawiłam się temu chłopakowi.
            Skąd więc wiedział, jak mam na imię? Czyżby naprawdę mnie śledził?
            Kręcę głową. To pewnie tylko moja wyobraźnia, przecież dał do zrozumienia, że nie ma co liczyć na bliższą znajomość. Przestaję więc analizować to dziwne spotkanie i zajmuję czas oraz głowę serialem lecącym właśnie w telewizji. Nie mogę wiedzieć, że Profesor nadal stoi przed moim domem i uśmiecha się do siebie lewym kącikiem ust.
            Minie prawie piętnaście lat, zanim dowiem się, czym naprawdę jest to daj i weź w jego wykonaniu. Do tego czasu pozostanę nieświadomą dziewczyną. A później zacznie się ślepa wiara. 

2 komentarze:

  1. Deiji - fajne imię.
    Wredny ten profesor :D Spróbuj wyglądać inteligentnie XD
    Wgl najpierw przeczytałam Afrykanka koreańskiego pochodzenia i trochę się zdziwiłam, ale Amerykanka koreańskiego pochodzenia nie jest taka dziwna. Co z tymi ludźmi?
    Fajnee, takie realne rozkminy, co jeśli staruszka wysiądzie.
    Ej to jego zeszyt?
    Haha! Epicko prosto po gałach!Dobrze mu tak!
    Ouuuu! A to ciul, to jednak dobrze, że go popryskała, jak on taki wredny. Choć może nie byłby wredny, jakby go nie zaatakowała :D
    Przez chwilę myślałam, że będzie ją uczył, skoro mówią na niego profesor.
    aaAA EJ NOOO, tak się nie robi, tak się nie kończy historii! Co znaczyło to daj i bierz! No ej, ja chcę wiedzieć!!!!!!! Grrr

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, to teraz mam rozkminę, czy to nie jest przypadkiem dodatek do czegoś. Profesor. A może tylko tak brzmi.
    Przyjemny tekst, dobrze się go czytało. Wszystko ładnie do siebie pasuje, choć jak na trzynastolatkę Deiji jest nieco zbyt poważna, może. To jednak niewielki zarzut, którym przejmować się nie musisz.
    Podoba mi się, chętnie przeczytam więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń