NOTKA OD AUTORA
Hej! To moja
pierwsza praca, która zostanie opublikowana na GPK, dopiero co do niej dołączyłam.
Nie jest jakaś niesamowita, ale na swój sposób jestem z niej dumna. Przez długi
czas nie potrafiłam napisać niczego sensownego, aż wreszcie stało się – stworzyłam
sześć stron jakiejkolwiek historii, która ma swój początek i koniec. Mam
nadzieję, że choć trochę Wam się spodoba!
***
– Za co
siedzisz?
Niski, ochrypły
głos odbija się od betonowych ścian, aby po chwili dotrzeć do moich uszu. Zimno
przenika moje ciało aż do samych kości. Próbuję jakoś się ocieplić, pocieram dłońmi
o ramiona, ale to nic nie pomaga. Czarny, znoszony sweter zdecydowanie nie
wystarcza przy takiej temperaturze powietrza. I chociaż ta myśl nawiedzała moje
myśli już parę razy w ciągu ostatnich godzin, tęsknię za akademickim pokojem.
Tam przynajmniej miałem swój stary, nieco podarty koc do okrycia.
– Ocaliłem
komuś życie – mruczę niechętnie w odpowiedzi. Mój głos jest cichy, dlatego
powtarzam jeszcze raz, pewniej: – Ocaliłem komuś życie.
Dopiero po
chwili uświadamiam sobie, że dziwny dźwięk z drugiego końca sali jest tak naprawdę
pełnym kpiny śmiechem.
– Młody, ty
wiesz, gdzie się znajdujesz? – pyta pogardliwie uziemiony towarzysz. – Zdajesz
sobie z tego sprawę?
Oczywiście,
mam ochotę prychnąć mu prosto w twarz. Nigdy nie będę mógł zapomnieć, że
znajduję się w sektorze Akademii le Vie przeznaczonym dla bliźniaków ze skłonnością
do czynienia zła. W ciemnej strefie. Nie powinienem tu być. Ale… jak się tu
znalazłem?
Mój bliźniak
zmarł przy porodzie. Przynajmniej takie było zdanie innych. Ja wiedziałem swoje
– on wciąż żył przy moim boku. Towarzyszył mi całe moje życie. Nawet teraz, w
podziemiach akademii siedział obok mnie, bawiąc się starą monetą. Widziałem i słyszałem
go tylko ja, nikt inny. Był moją małą tajemnicą, która parę razy o mały włos
nie wpędziła mnie do psychiatryka.
W wieku sześciu
lat rząd rozdziela bliźniaki i kieruje ich do odpowiednich ośrodków. Dzieci
zaczynają wtedy wykazywać swoje pierwsze cechy, zaszyfrowane w genach. Dobry
bliźniak trafia do jasnej strefy akademii, zły – do ciemnej. Ale rząd nie
wiedział, co zrobić ze mną. Ostatecznie zadecydował, że przy porodzie umarł
jednak ten dobry bliźniak. Oczywiście błędnie.
Na szczęście
miałem za sobą Mauvaisa. Gdyby nie on, zawaliłbym naukę w le Vie i wylądował na
marginesie społecznym. Jako że on powinien się tu znaleźć, doskonale wiedział,
co robić. To dzięki niemu przetrwałem. Wystarczy, że zniosę jeszcze parę
kolejnych dni. Nauka w akademii kończy się wielką walką bliźniaków. Wygrany
uzyskuje wysoki tytuł i pewność na dobrą przyszłość, przegrany najczęściej zostaje
okryty hańbą i jest zmuszony do włóczenia się po ciemnych uliczkach, prosząc o
pomoc.
Moim
przeciwnikiem w końcowej walce miał być inny samotny bliźniak. Dziękowałem
niebiosom za to, że jakiś się w ogóle znalazł. W innym wypadku administracja
akademii wypuściłaby mnie na zewnątrz bez niczego. Zapewne umarłbym w przeciągu
paru dni.
– Ta rozmowa
nie ma sensu – mruczy pod nosem Mauvais, podrzucając monetę do góry i łapiąc ją
w powietrzu. – Z idiotami się nie gada.
– Dlaczego w
takim razie wciąż rozmawiam z tobą? – Zerkam przelotnie w jego kierunku,
rejestrując, jak powoli, leniwie unosi prawy kącik ust w lekkim uśmiechu.
– Ciągnie swój
do swego.
Drżę z zimna,
otulam się ciaśniej rękoma, ale to nic nie daje. Mam dość przebywania tutaj,
nawet jeśli spędziłem tu tylko jakieś sześć godzin. A przecież nie zrobiłem nic
złego. Po prostu ocaliłem komuś życie. Gdybym znajdował się w jasnej strefie
akademii, zostałbym bohaterem. Jednak tutaj za taki czyn czekała mnie tylko
kara.
Nie wiem, ile
czasu tutaj spędzę. Wiem tylko, że ten wybryk pozostanie w pamięci wychowawców
na długo. Już nie będą na mnie patrzyć jak na wzorowego ucznia, przepełnionego
złem do szpiku kości. Mogę nosić swoją maskę mrocznego gościa długo, ale prędzej
czy później zacznie się kruszyć razem z moją psychiką. Czasem nie mogę wytrzymać
szeptów Mauvaisa mówiących mi, co mam robić. Czasem mam ochotę warknąć na
niego, żeby spieprzał do świata zmarłych, gdzie jego miejsce. Ale za każdym
razem powstrzymuje mnie fakt, że jest moim bliźniakiem. Zostaliśmy stworzeni
razem. Byliśmy yingiem i yangiem.
Z rozmyślań
wyrywa mnie dźwięk kroków. Dochodzi ze strony schodów prowadzących do podziemi,
a to oznacza jedno – któryś z wychowawców postanowił nas odwiedzić. Może nawet
ma zamiar wypuścić jednego z ukaranych? Przez chwilę karmię się nadzieją, że
tym szczęśliwym wybrankiem będę ja. Ale potem uświadamiam sobie smutną prawdę.
Zapewne zostanę tu jeszcze przez parę godzin i pocierpię w przerażającym chłodzie.
Nagle kroki
ustają. Nagie żarówki wiszące na suficie wypełnia światło. Mogę nareszcie zauważyć
ukaranego z naprzeciwka, który nie tak dawno śmiał się ze mnie. Ma około
czternastu lat, czarne włosy obcięte na jeża i opaloną cerę. Przyłapuje mnie na
wgapianiu się w niego, uśmiecha się krzywo w odpowiedzi. Nawet nie patrzy na
naszego gościa.
Jest nim
wychowawca, kobieta w średnim wieku. Kasztanowe włosy spięte w kok, drobna
sylwetka, czarny, dziergany sweterek. Rozpoznaję ją po chwili – to panna
Travis. Odnajduje mnie wzrokiem i posyła ciepły uśmiech. W jej dłoni dostrzegam
pęk żelaznych kluczy. Unosi je do góry, ogląda starannie w świetle żarówki, po
czym wybiera jeden z nich i wsadza go do zamka w drzwiach mojej celi.
– Wow, stary,
twoja sześciogodzinna kara chyba się skończyła. – Mauvais podnosi się z ziemi i
otrzepuje czarne bojówki z kurzu. Zerka przelotnie w moją stronę, jakby chciał
przez chwilę napawać się widokiem mojej zdziwionej twarzy, po czym wsadza dłonie
do kieszeni i rusza przodem. W końcu jest martwy. Może przenikać przez kraty
celi.
Panna Travis
otwiera drzwi na oścież i uśmiecha się do mnie radośnie. Wokół jej czarnych
oczu pojawiają się zmarszczki. Przez chwilę nie wiem, co robić. Najwyraźniej
widzi moje zmieszanie, gdyż postanawia odezwać się swoim ciepłym, matczynym głosem:
– Twoja kara
dobiegła końca, Ash. Nie wybaczyłbyś sobie, gdybyś przegapił dzień wielkich
walk, czyż nie?
Kiwam głową w
odpowiedzi, nie potrafię wydusić z siebie żadnego słowa. Wielkie walki, to dziś.
W le Vie obowiązywała święta zasada: data wielkich walk zawsze była ujawniana w ten sam dzień, w którym się odbywała.
Uczestnikom nie pozwalano na dobre przygotowanie – zarówno psychiczne, jak i
fizyczne. Mieli na to czas przez wszystkie lata spędzone w akademii.
Chwiejnie
podnoszę się ze starej, twardej pryczy. Rzucam ostatnie spojrzenie w stronę chłopaka
naprzeciw mnie. Pomimo tego, że jego kara wciąż trwa i to nie on został dziś
wyzwolony, jego twarz wciąż wykrzywia pewny siebie, wredny uśmiech. Jest ode
mnie młodszy, ale też lepszy w byciu złym. W końcu to nie on ocalił komuś życie.
Razem z panną
Travis ruszam w stronę parteru akademii. Mauvais podąża obok mnie, pogwizdując
radośnie i rozglądając się wokół, jakby szukał na ścianach pająków.
– Zestresowany
dzisiejszym dniem? – pyta.
– Jeszcze nie
przyjąłem do siebie powagi sytuacji – mruczę cicho w odpowiedzi, aby nie usłyszeli
tego inni.
– Radzę ogarnąć
się w miarę szybko. Nie możesz tego spieprzyć, braciszku. – Szeroki uśmiech
Mauvaisa napełnia mnie energią, mam ochotę odpowiedzieć mu śmiechem. To dzięki
niemu przetrwałem aż do dnia dzisiejszego. Moje zwycięstwo będzie jego zwycięstwem.
Czyżby to dlatego tak się o mnie martwił? Nie… To musiała być prawdziwa
braterska miłość.
– Powtórz mi
to parę minut przed walką, na pewno posłucham – szepczę w jego stronę.
Resztę drogi
pokonujemy w milczeniu. Panna Travis raz za czas zadaje jakieś pytanie w stylu
„jak czujesz się przed walką?”. Odpowiadam krótko i zwięźle, nie mam ochoty na
rozmowę. Powoli zdaję sobie sprawę z tego, że ten dzień zadecyduje o mojej
przyszłości. Zaczynam wyobrażać sobie mojego przyszłego przeciwnika – będzie
wielki i umięśniony, a może drobny i strachliwy? Jak wielkie będą moje szanse
na wygraną?
Z wychowawcą
rozstaję się przy schodach na piętro. Tłumy wypełniające korytarz obdarzają
mnie ciekawskimi spojrzeniami, jednak ignoruję je.
– Powodzenia,
Ash – mówi na pożegnanie panna Travis, ściskając delikatnie moje ramię. – Wierzę
w to, że wygrasz. Le Vie dawno nie miało tak dobrego ucznia. A ten twój ostatni
wybryk… – Uśmiecha się kącikami ust i kręci głową, jakby chciała wyrzucić
wspomnienie tej sytuacji z pamięci. – To nic. Liczy się całokształt. Spotkajmy
się w Królestwie Grzechu.
– Dziękuję. –
Tylko tylko potrafię z siebie wydusić. Nie jestem zbyt dobry w nawiązywaniu
kontaktów z ludźmi. W ciągu ostatnich dziesięciu lat spędzonych w akademii nie
zaprzyjaźniłem się z nikim na dobre. Wszędzie widziałem zło, kłamstwo, fałsz…
Nie potrafiłem zaufać nikomu z wyjątkiem mojego brata. Ale on przecież był moim
bliźniakiem. Nie okłamałby mnie. A nawet jeśli – wyczułbym to, tak?
Na schodach
jak zawsze siedzi Blade. Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię, dlatego też każdy
posługuje się jej pseudonimem. Muszę przyznać, że pasuje idealnie dla kogoś,
kto zamordował nożem prawie całą swoją rodzinę. Plotki głoszą, że oszczędziła śmierci
jedynie swojej bliźniaczce, gdyż nie mogła zdobyć się na zranienie jej. Od
tamtej pory jej serce jest czarną dziurą. Dziewczyna nie potrafi obdarzyć
pozytywnym uczuciem nikogo, a przez jej twarz przemawia tylko obojętność i chłód.
Jej długie,
czarne włosy rozsypują się wokół tworząc coś w rodzaju welonu. Zasłania nimi
bladą twarz i duże oczy w kolorze limonki. Czyta książkę, jest pochłonięta
przedstawioną w niej historią – nawet nie podnosi wzroku, kiedy panna Travis
przechodzi nad jej nogami. Blade jest czymś w rodzaju strażnika tych schodów.
Każdego przechodzącego mierzy wzrokiem, ocenia, czy godzien jest przejścia.
Nielubianym osobom podstawia nogi i sprawia, że się potykają. Dlatego czasem
tak bardzo cieszę się, że jestem dziewczynie raczej obojętny. Mogę przejść nad
nią spokojnie, bez obaw o swoje ciało.
Dziś jednak coś
każe mi zatrzymać się przy niej na chwilę, zerknąć w kartki książki, którą
akurat czyta. Mauvais prycha głośno, jakby chciał mi tym odradzić jakiekolwiek
interakcje z Blade, jednak tym razem go ignoruję.
– Co czytasz?
– pytam, pochylając się nad nią. Uważam przy tym, żeby nie naruszyć za bardzo
jej przestrzeni osobistej – mógłbym przez to skończyć z nożem w sercu.
Ukradkiem widzę stal błyszczącą za paskiem jej spodni.
Blade przez
chwilę ignoruje mnie, jakby miała nadzieję, że dam jej spokój. Ja jednak
cierpliwie czekam na odpowiedź. Dziewczyna wzdycha ciężko i przewraca kartkę
książki, wodząc palcem po kolejnych wersach, aż w końcu odpowiada:
– Romeo i
Julia. Idiotyczna historia idiotycznych ludzi, którzy uwierzyli w idiotyczną miłość
– mruczy niechętnie pod nosem. W jej cichym, dziewczęcym głosie słyszę pogardę
dla książkowych bohaterów. – Na szczęście umierają. Bo nie potrafią żyć bez
siebie – dodaje po chwili. – Ten dramat ma jednak szczęśliwe zakończenie. Na świecie
jest dwóch idiotów mniej.
Myślę chwilę
nad tym, co powiedziała mi Blade. Stwierdzam, że chciałbym się tak zakochać.
Mieć osobę, bez której świat byłby zepsuty do cna. Kogoś, kto rozjaśniłby każdy
kolejny dzień, komu mógłbym zaufać bez większych obaw, komu mógłbym uwierzyć.
– Źli ludzie
nie kochają – odzywa się Mauvais, stojący parę schodów nade mną. Jego
spojrzenie jest karcące, przez moment czuję się tak, jakbym zrobił coś złego. –
Oni odczuwają tylko pożądanie – mruczy. Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, po
czym odwraca się i rusza na górę. Nie czeka na mnie.
– Miłej
lektury – rzucam pospiesznie do Blade, przechodząc nad jej nogami. Nie do końca
podoba mi się, że muszę tak szybko skończyć tę rozmowę, jednak bez Mauvaisa
przy boku czuję się bezbronny. Boję się, że powiem coś, co zostanie użyte
przeciw mnie.
Resztę popołudnia
spędzam na wpatrywaniu się w ścianę swojego pokoju i rozmowie z bratem. Udziela
mi paru rad co do walki, mówi, jak najlepiej wykorzystać moją moc. Każdy z bliźniaków
zostaje obdarzony magią, jednak to ci z jasnej strefy starannie ją pielęgnują.
Złe połówki zazwyczaj preferują własną siłę. Magia jest dla nich dodatkiem,
którego używają w niebezpiecznych sytuacjach. Inaczej jest w przypadku dobrych
bliźniaków, dla nich to magia jest siłą. Pozwala im zranić przeciwnika, nie
narażając go jednak na śmierć.
Nie wiem, jaką
magię posiadałby Mauvais, gdyby nie był martwy, jednak mnie życie obdarzyło
darem ognia. Pielęgnowałem go w tajemnicy przed wychowawcami, czasem narażając
się tym na wyrzucenie z le Vie. Dziś jednak ta umiejętność mogła okazać się dla
mnie przepustką do zwycięstwa i wspaniałej przyszłości.
Kiedy więc
przychodzi czas, aby zjawić się na sali gimnastycznej, na której odbywają się
wielkie walki bliźniaków, nie jestem już tak zestresowany. Mauvais zdołał mnie
uspokoić – nie tylko zapewnieniami, że wygram, ale i swoimi żartami.
Zajmuję
miejsca w ostatnim rzędzie, mój brat siada obok. Staram się nie myśleć o
nadchodzącej walce. Skupiam się na podobieństwie pomiędzy mną, a Mauvaisem.
Obydwoje jesteśmy podobnego wzrostu, mamy też oczy w takim samym,
jasnoniebieskim kolorze i bladą cerę. Jednak na tym nasze podobieństwa się kończą.
Moje włosy są kasztanowe, jego zaś kruczoczarne. Mauvais ma też wystające kości
policzkowe, ale to w moich policzkach przy uśmiechu pojawiają się dołeczki.
Dużo więcej różnic
można znaleźć w naszych charakterach i sposobach bycia. Ale przecież tak
zostaliśmy stworzeni. Ja jako ten dobry, on jako ten zły. Nie mogliśmy nic
poradzić na przeznaczenie.
– Patrz. –
Mauvais kiwa głową w stronę areny na środku sali, skąd ściągają właśnie półprzytomnego
bliźniaka. Drugi z nich triumfuje, uśmiechając się radośnie w stronę widowni.
Po szczerości, jaką ma wypisaną na twarzy, wnioskuję, że jest z jasnej strefy.
Tym razem to dobro zwyciężyło. Jednak jak będzie następnym razem?
– Co? Chodzi o
zwycięzcę? – pytam, śledząc wzrokiem opuszczającego scenę chłopaka. Kieruje się
w stronę grupki przyjaciół, którzy tylko czekają, aby przybić mu piątkę.
– Nie, idioto
– prycha Mauvais, posyłając mi kuksańca w bok. – Popatrz na następną parę.
Przenoszę
wzrok na lewo, gdzie czekają już kolejni uczestnicy walki. Jedna z dziewczyn
jest mi całkowicie obca, ma złociste loki i niewinne, zielone oczy. Obok niej
stoi Blade. Ręce ma założone na piersi, wpatruje się w ziemię. Czyżby wątpiła w
swoją siłę?
– To będzie
dobra walka – mruczy mój brat, uśmiechając się leniwie. – Skoczę po popcorn –
chichocze, po czym wstaje i rusza w stronę wyjścia.
Sędzia walk wychodzi
na środek areny i zapowiada kolejną potyczkę. Blade oraz jej bliźniaczka stają
naprzeciw siebie, mierzą się wzrokiem. Czekają na dźwięk gwizdka. Czekają na
sygnał do walki. Kiedy w powietrzu rozlega się donośny gwizd, Blade rzuca się
na siostrę. W jej dłoni błyszczy stalowe ostrze noża. Nie potrzebuję nawet
chwili namysłu, żeby zdecydować, kto wygra ten pojedynek.
Siostra Blade
próbuje bronić się swoją magią ziemi. Z podłogi wyrastają kłącza, potężne
korzenie próbują w jakiś sposób zaatakować rozpędzoną brunetkę. Tu liczą się
tylko sekundy. Nie mija nawet chwila, jak Blade pojawia się przy swojej
siostrze i próbuje ją zaatakować. Na szczęście jednak jej ofiara zdołała przywołać
drewnianą tarczę, w której utkwił nóż. Przez chwilę blondynka nie potrafi uświadomić
sobie faktu, że bliźniaczka chciała ją zabić. Ostrze wymierzone było w jej głowę.
Obserwowanie
dalszej walki jest dla mnie jak oglądanie jakiegoś egzotycznego tańca. Blade
napiera na bliźniaczkę, próbuje ją obezwładnić, jednak ta uparcie broni się
przed wszystkimi jej atakami. Tłumy milczą, salę wypełniają tylko odgłosy
walki. To wszystko trwa jakieś pięć minut, aż w końcu Blade zaczyna tracić siły.
To szansa dla blondynki, którą zauważa od razu. Zbiera w sobie całą swoją moc i
próbuje zaatakować nią siostrę. Wynik walki – jeszcze przed chwilą oczywisty –
teraz jest zupełnie nieznany.
– Użyj magii!
– wrzeszczy ktoś z trybun ciemnej strony. Blade tylko krzywi się pod nosem w
odpowiedzi. Dlaczego nie użyła jeszcze mocy? Dlaczego nie pokonała siostry już
wcześniej?
Odpowiedź
dociera do mnie do chwili – Blade nie została obdarzona magią. Jej nadzieja
tkwi w jej własnej sile. Do tej pory nie zawodziła, ale teraz, kiedy jest już
zmęczona walką, nie może być już stuprocentowo pełna swojego zwycięstwa.
Bliźniaczki
znów rozpoczynają swój taniec, z tą różnicą, że teraz to blondynka jest atakującą.
Blade unika jej ciosów z trudem. Kiedy obrywa, nie zwraca uwagi na rany, nie
daje się rozproszyć. Jestem zahipnotyzowany rozgrywającym się na moich oczach
pojedynkiem.
W końcu jednak
blondynka zaczyna opadać z sił. Magia wymaga od niej sporo wysiłku, dziewczyna
zbladła, raz za czas zatacza się, jakby była pijana. Blade jakby tylko na to
czekała. Znów rozpoczyna atak. Ale tym razem każdy już wie, że szala zwycięstwa
przechyliła się z powrotem na jej stronę.
Nie mija nawet
chwila, a ostrze noża Blade jest przy gardle blondynki. Ta druga przestała już
się bronić. Jej oczy wypełniają się łzami, a usta drżą, kiedy postanawia odezwać
się do swojej bliźniaczki:
– Cecile, błagam.
Ale Blade
nawet przez chwilę nie waha się przed tym, aby zadać jej ostateczny cios. Część
widowni zasłania oczy, kiedy nóż przecina skórę blondynki, a krew tryska na podłogę.
Ktoś zaczyna płakać. Jednak ja nie spuszczam oczu z Blade, a raczej Cecile. Jej
usta po raz pierwszy wykrzywia coś na kształt uśmiechu.
Wyciera ostrze
o brzeg swojej bluzki, po czym chowa go za pas spodni. Patrzy w stronę widowni,
jej twarz znów nie wyraża żadnych emocji. Składa w naszą stronę głęboki ukłon i
odchodzi na bok, w stronę wychowawców. Zdobędzie przepustkę do Królestwa
Grzechu, gdzie rozpocznie nowe życie z wysokim tytułem i sporą dawką pieniędzy.
Gwarantuje jej to dodatkowo fakt, że zabiła swoją bliźniaczkę. Właśnie takich
ludzi ceni najbardziej ciemna strefa le Vie – tych, którzy nie cofną się nawet
przed pozbawieniem życia bliskich nam osób.
Ktoś zaczyna
szarpać mnie za nogawkę spodni. Uświadamiam sobie ten fakt dopiero po dłuższej
chwili. Zerkam w dół, na blond czuprynę Toma.
– Ash, teraz
twoja kolej – mówi, po czym posyła w moją stronę delikatny uśmiech. – Wygraj
to, stary. Spotkajmy się w Królestwie Grzechu.
Kiwam głową,
dziękując mu pod nosem za wsparcie. Rozglądam się w poszukiwaniu Mauvaisa,
jednak ten chyba przepadł w drodze po popcorn. Przegapił jedyną w swoim rodzaju
walkę. Niech nawet nie myśli, że opiszę mu ją, gdy poprosi.
Schodzę na dół,
próbując nie potknąć się na stromych schodach. Czeka już na mnie panna Travis,
jak zawsze szeroko uśmiechnięta. Prowadzi mnie w stronę wychowawców, gdzie każe
podpisać mi parę dokumentów. Wszyscy jeszcze raz życzą mi powodzenia.
Żołądek ściska
mi się ze stresu, kiedy podchodzę do brzegu areny, którą w rzeczywistości jest środek
sali. Sprzątaczki w pośpiechu zmywają z podłogi krew bliźniaczki Blade, ktoś z
wychowawców musiał wcześniej zabrać jej ciało. Przełykam rosnącą w moim gardle
gule. Czy i tym razem ta posadzka zostanie zbrudzona ludzką krwią?
Sędzia daje mi
znak, abym zbliżył się do środka areny. Wzrokiem próbuję odnaleźć swojego
przeciwnika, jednak nie znajduję nikogo. Już chcę zapytać o to wychowawców,
kiedy słyszę odgłos kroków po mojej prawej. Widownia milknie. Przenoszę wzrok w
stronę mojego przeciwnika, ale widzę tylko Mauvaisa. Zaciskam usta, gestem daję
mu znać, aby się zmywał. On jednak tylko uśmiecha się półgębkiem w odpowiedzi i
staje naprzeciw mnie.
– Ostatnia
walka na dziś – mówi głośno sędzia. – Pojedynek faworytów ciemnej strefy
akademii le Vie, Asha oraz Mauvaisa Lightstone’ów!
Zaskoczony
patrzę na mojego brata, który wyciąga właśnie dłonie z kieszeni spodni. Mam
walczyć z nim? Przecież moim przeciwnikiem miał być inny osierocony bliźniak z
jasnej strefy. Mauvaisa nawet nikt nie widział. Przecież jest martwy.
– Jak? – Tylko
tyle potrafię z siebie wykrztusić. Mam wrażenie, jakby nogi wrosły mi w podłogę.
Chcę uciec. Przecież nie zabiję mojego brata. Nie mógłbym go nawet skrzywdzić.
On również… prawda? Towarzyszył mi przez te wszystkie lata, doradzał, wspierał.
– Nie mogłem
pozwolić, żebyś zamiast mnie walczył z jakimś osieroconym bliźniakiem – śmieje
się w odpowiedzi Mauvais, sięgając po nóż ukryty za pasem. – Poszperałem trochę
w starych księgach, dowiedziałem się, jak uzyskać prawdziwe ciało na jakiś
czas. Udało się, jak zresztą widzisz.
Mam ochotę
zwymiotować. Mój brat, jedyna osoba, której ufałem… Okłamał mnie.
Zanim jednak
zdążę wysłać w stronę Mauvaisa wiązankę najgorszych wyzwisk, rozlega się dźwięk
gwizdka. Wyciągam nóż, ściskam go mocno w dłoni, czekam na atak. Ten jednak nie
nadchodzi. Mauvais stoi przede mną, obracając swoją broń w palcach. Uśmiecha się
leniwie. Chce, żebym to ja zaatakował pierwszy. Niedoczekanie.
Mauvais nie
jest zbyt cierpliwy. Po paru minutach postanawia jednak zaatakować. Rzuca się
na mnie z nożem, ale ja odpieram jego cios. Kiedy biorę rozmach, żeby ugodzić
go w ramię, on… rozpływa się w powietrzu. Rozglądam się wokół, zdezorientowany.
Mauvais pojawia się po chwili przede mną i pewnym ruchem wpycha mi nóż w lewy
bok. Krzyczę z bólu, powstrzymując się od upadku.
– To właśnie
moja magia, braciszku – szepcze Mauvais, a w jego głowie słyszę triumf. Jednak
kiedy podnoszę głowę, żeby spojrzeć na mojego bliźniaka, jego już nie ma.
Wyjmuję z boku jego nóż, odrzucam na bok. Uciskam ranę dłonią, próbuję się
wyprostować. Jeśli mam umrzeć, zrobię to z uniesioną głową.
Wiem, że mój
brat jest niecierpliwy. Umrę szybko. Kiedy w oddali majaczy mi sylwetka
Mauvaisa, posyłam w jego stronę kulę ognia. Próbuję się bronić, ale wiem, że to
nie ma sensu. Otaczam się murem ognia, odgradzam się od brata tak, aby nie mógł
poderżnąć mi gardła.
Ale jego nie
obchodzą płomienie. Pojawia się w ogniu tuż przede mną, jaskrawoczerwone języki
wspinają się w górę po jego nogach. Mauvais patrzy mi w oczy, w dłoni ściska nóż,
który wcześniej wbił mi w bok. Unosi broń i celuje nią w moje serce, przyciska
czubek ostrza do mojej piersi.
Biorę głęboki
wdech, który ma być moim ostatnich, wpatruję się w oczy brata. Resztkami sił
przywołuję na usta słaby uśmiech, który Mauvais odwzajemnia prawie od razu.
Kocha mnie, widzę to. Kocha mnie i właśnie dlatego chce mnie zabić.
– Śmiało,
bracie – mówię, mój głos jest cichy i ochrypły.
– Spotkajmy się
w Królestwie Grzechu – szepcze w odpowiedzi, po czym zadaje mi ostateczny cios.
Nie przegrałem
tej walki. Razem z bratem wyszedłem z niej jako zwycięzca.
Królik