Dzisiaj
To był najdziwniejszy dzień nie
tylko w mojej karierze, ale też w całym
moim dotychczasowym, liczącym trzydzieści osiem lat, życiu. Taki, o którym
wiadomo, że trzeba opowiedzieć innym,
a jednocześnie nie wie się, jak to zrobić, w jakie słowa ubrać cały ten absurd, którego się doświadczyło Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z czymś tak tajemniczym, mistycznym i
przerażającym zarazem. Ta mieszanka budziła nie tylko wątpliwości i ciekawość,
ale też najgorszy rodzaj strachu. Sama tylko wzmianka mogła wzbudzać dreszcze,
a co dopiero przeżycie tego na własnej skórze. Ale od początku. Jeśli się od
niego nie zacznie, całą opowieść będzie niepełna, niespójna i nie da całego
obrazu sytuacji. A ten był bynajmniej dziwny.
27
października 1985 r.
Dzień zapowiadał się jako normalny i
w gruncie rzeczy znośny. Zakopany po łokcie w papierkowej robocie za wybawienie
uważałem mocną czarną kawę i donuta bez dodatków. Do południa tak właśnie
wyglądała moja praca. Stary raport do odbębnienia, łyk kawy, gryz pączka i tak
w kółka, aż nie zadzwonił służbowy telefon.