Hej, jestem Magda i nareszcie udało
mi się napisać coś na grupę. Miałam straszliwie długą przerwę (ostatni raz
napisałam coś może z rok temu…) i właściwie dlatego tutaj jestem, żeby
zmotywować się i wrócić do mojej pasji w pełni. Z tekstu nie jestem w pełni
zadowolona, ale od czegoś w końcu trzeba zacząć! Miło Was wszystkich poznać i z
góry wielkie dziękuję za wszelkie cenne rady oraz wytykanie błędów. 😉
Stał
na środku drogi, mamrocząc coś pod nosem i wpatrując się tępo w przestrzeń.
Samochody hamowały ostro i próbowały go ominąć. A on zaczął iść, obojętny na
wszystko dookoła niego.
Ziemia.
Pamiętał dokładnie, kiedy ostatni raz na
niej był, jednak pragnął jedynie o tym zapomnieć i już
nigdy więcej nie wracać. Obiecał sobie, że jego stopa nie dotknie tej przeklętej
planety. Niestety, musiał złamać tę obietnicę. Musiał ją złamać dla, jakby to
ująć, celu wyższego i miał szczerą nadzieję, że nie będzie tego żałował.
Z
ociąganiem zszedł na pobocze, zmierzając w stronę przydrożnego lasu. To
wydawało się być lepszym rozwiązaniem niż przejście do miasta środkiem ulicy. W
końcu nie szukał kłopotów, jego partner następnym razem będzie musiał bardziej
popracować nad miejscem teleportacji. O ile do następnego razu dojdzie.
Nerwowo
potarł skroń. Te parę osób, które zobaczyły go na jezdni nie stanowiły
zagrożenia, jutro zapewne uznają, że coś im się przewidziało. Nawet jeśli
chciałyby zgłosić dziwne zdarzenie… Komu? Gdzie? I przede wszystkim, kto im w
to uwierzy?
Otulony
gęstą roślinnością wyrównał oddech, pierwotne oszołomienie spowodowane zmianą
środowiska i klimatu zniknęło. Zastąpiła je czujność. Wytężył zmysły.
Tacy
jak on już dawno zaprzestali przylatywania na planety podobne Ziemi. Nie bez
powodu zresztą. Osobiście podejrzewał, że jedynie garstka ludzi pamiętała czasy,
gdy wizyty Obcych były na porządku dziennym. Jednak przezorny zawsze
ubezpieczony. Istoty mu podobne nigdzie nie czuły się bezpiecznie.
I
tym razem nie mogłoby być inaczej. Trzask łamanej gałęzi wyrwał go z rozmyślań.
Ktoś za nim szedł. W dodatku był już bardzo blisko. Nie wierzył, że któryś z
ludzi podążył jego tropem, w końcu nie należeli do najgłupszych. Chociaż z
drugiej strony, zwierzę nie narobiłoby takiego hałasu, a co innego mogłoby być
w pobliżu?
Prychnął
z pogardą. Co za durny gatunek…
Schował
się za pniem najbliższego drzewa i nasłuchiwał w skupieniu. Człowiek w starciu z nim nie miał najmniejszych szans,
jednak postanowił zaczekać aż obiekt podejdzie bliżej. W końcu zależało mu na
najszybszej, bezproblemowej i, co najważniejsze, najcichszej eliminacji, jaka tylko była możliwa.
Nasłuchiwał,
napinając jednocześnie wszystkie mięśnie ciała.
—
Cześć, przystojniaczku. — Szept w uchu kompletnie wytrącił go z równowagi. Nie
zważając na hałas, który wytworzył, czym prędzej odwrócił się w stronę głosu.
—
Niemożliwe… — syknął, a jego twarz wykrzywił grymas szoku i nienawiści za
razem.
—
Proszę, proszę. Poznajesz mnie, Żołnierzu. Tym lepiej!
Tuż
przed nim stała Najjaśniejsza w całej krasie. Mimo że od kiedy ostatni raz ją
widział minęło kilkadziesiąt lat, nic się nie zmieniła. Srebrzyste włosy spięła
w sięgający pasa warkocz, a jej nienaganną
sylwetkę podkreślał czarny kombinezon łuczniczki uwydatniający jeszcze
bardziej srebrzystość włosów oraz
bladość cery. Usta pomalowała na krwistoczerwono. Była piękna. Lecz nie tak
piękna jak księżniczki z pradawnych baśni, niewinne, dziewczęce, urocze. Jej
piękno przerażało.
—
Nie nazywaj mnie tak! — warknął, a każdy włosek na jego ciele stanął dęba. Nie
miała prawa odzywać się do niego w ten sposób. Nikt nie miał. Już nie.
—
Będę cię nazywać tak, jak będę sobie tego życzyć. — Obdarzyła go uśmiechem
swoich śnieżnobiałych zębów. — Ale do rzeczy, jak się domyślasz nie jestem tu
bez powodu.
—
Nigdy nie jesteś bez powodu — mruknął, obdarowując srebrzystowłosą złośliwym
uśmieszkiem.
Syntia
nie zareagowała na zaczepkę, patrzyła uważnie w oczy rozmówcy i zrobiła krok w
jego kierunku. Leegar chciał się
odsunąć, jednak postanowił nie dawać kobiecie tej satysfakcji.
—
Mój pan cię wzywa — powiedziała,
przerywając nieznośną chwilę.
Chłopak
potrzebował chwili, by zrozumieć
wypowiedziane przez nią słowa.
—
Twój pan nie żyje — odpowiedział z niezachwianą pewnością. To musiał być jakiś
jeden wielki żart. Przyleciał tutaj z konkretną misją, którą musiał wypełnić,
dla całego swojego gatunku. Nic nie mogło jej skomplikować.
—
O mnie też krążyły takie plotki. — Mrugnęła, a jej uśmiech powiększył się.
Nim
zdążył zareagować, złapała go za rękę i
chwilę później znaleźli się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, którego nie
potrafił rozpoznać. Mógłby przysiąc, że kiedyś już tu był, ale…
Przeklął
w myślach.
Właśnie
dlatego nienawidził Ziemi, znalazł się tu dosłownie pięć minut temu, a już cały
jego plan trafił szlag , a on prawdopodobnie przybywał na terytorium wroga
uważanego przez całą galaktykę za martwego.
I
pomyśleć, że jeszcze tydzień temu narzekał na nudę.
Hej.
OdpowiedzUsuńWitamy w Grupie!
Jedyną uwagą moją na ten tekst są przecinki, bo wiele z nich brakuje. Ale do jest do wyuczenia.
Tekst krótki, właściwie to jedna scena, ale na już lubię obie postaci. Nie wiem do końca, jaką rasą Obcych jest ta dwójka, dlaczego pan Syntii żyje, choć ponoć jest martwy, ale podejrzewam, że będziesz mogła nam to wyjaśnić przy kolejnym sprzyjającym temacie.
Widać, że znasz się już na pisaniu. Jest tu plastyczność, humor i odrobiną ironii. Mnie się to podoba.
Pozdrawiam.
Dobra, dobra, jak na taką przerwę to i tak zgrabnie Ci to wyszło, zresztą moje zdanie już znasz XD
OdpowiedzUsuńPewnie nigdy się nie dowiem, ale mimo tego chciałabym wiedzieć, o co chodzi z tym całym panem i Najjaśniejszą. I cieszę się, że zmieniłaś to imię XD