Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 19 lutego 2018

[79] A los siete años ~Miachar

            Niektóre późne popołudnia przynoszą ze sobą zmęczenie po ciężkim dniu, niektóre pozwalają wziąć głębszy oddech i wreszcie zacząć żyć, dobrze się bawić. Niektóre są pełne słońca, inne pełne deszczu i chmur. Niektóre mogłyby skończyć się szybko, inne trwać jak najdłużej.
            Szklanka z  cieczą znalazła dla siebie miejsce na dębowym stoliku kawowym, mimo swojego jawnego istnienia pozostawała niewidzialna, przegrywając ze słowami, które powoływano po to, by spróbować wskrzesić przeszłość.
            To późne popołudnie było czasem wyznania, które nigdy nie powinno opuścić tych czterech ścian, gdzie zostało ukazane.

            – Wie pan – mężczyzna po trzydziestce siedzial sztywno w jednym z foteli i  wpatrywał się przed siebie, niczego nie widząc, a jedynie będąc i mówiąc – nigdy nie sądziłem, że moje życie jest nienormalne, dopóki nie dowiedziałem się, co inni ludzie nazywają dzieciństwem. – Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, który ani trochę nie przypomiał uśmiechu zwykłych, szarych ludzi. W tym kryła się jakaś groźba, którą trudno było zdefiniować. – Nie sądziłem, że moje dziecięce lata różnią się od lat dziecięcych moich kolegów z ulicy. Wydawało mi się, że mamy w domach tak samo: identyczni rodzice, identyczne zabawy w wolnym czasie, identyczne zwyczaje. Ale tak nie było. Przez pewien czas nie byłem tego zupełnie świadomy. Tak jak inne dzieciaki z okolicy biegałem sobie po podwórku i bawiłem się z psem, czytywałem mało wymagające komiksy i miałem powody do śmiechu. Dopiero w szkole pewna osóbka w moim wieku wyjaśniła mi, że nie dzieje się u mnie i ze mną dobrze. Dopiero kiedy miałem siedem lat, dotarło do mnie, że nie żyję w świecie, a w piekle, które zgotowali mi rodzice.
            Naprzeciwko w podobnym fotelu siedział drugi mężczyzna. Był dużo starszy od rozmówcy, miał poważny wyraz twarzy, a jasne oczy patrzyły bystro na to, co działo się  wokół niego.
            – W jaki sposób ci to wyjawiła? – zapytał, ciekawy historii, którą właśnie dane było mu słyszeć, choć wcale o to nie prosił.
            – Wydarzyło się to na jakimś wyjściu do teatru. Ta osóbka opowiadała o tym, jak to spędziła ostatni weekend na licznych zabawach na świeżym powietrzu. Powiedziałem jej, że też byłem na dworze. Z dalszej rozmowy wynikło, że moje dziwactwo bierze się z tego, że na podwórku spędzałem maksymalnie jedną godzinę w ciągu dnia i to pod czujnym okiem kamerdynera. Później wynikło, że nasze sposoby na grę w chowanego nie są takie same, a raczej powinny być, bo to przecież bardzo prosta gra.
            – Na czym polegały te różnice?
            – Na tym, że u niej gra w chowanego nie polegała na zamykania dziecka w ciemnej komórce bez dostępu do światła, picia i jedzenia, oraz pozostawianie go tam nawet na cały dzień tylko dlatego, że przyniosło ze szkoły B zamiast A. Im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej uświadamiała mnie, że coś w moim rodzinnym domu jest nie tak.
            – Co takiego na przykład?
            – Zmuszanie do półgodzinnej gimnastyki przed śniadaniem, karanie za nieposłuszeństwo przez bicie pejczem jak w jakimś sado–maso, wspomniana gra w chowanego, codzienne recytowanie kolejnego rozdziału Pisma Świętego, wylewanie gorącej kawy na gołe stopy... Mógłbym mnożyć te przykłady w nieskończoność, ale chyba nie mamy na to czasu, niedługo moja sesja się skończy.
            – Rozumiem. Czyli ta osoba, o której mówisz, otworzyła ci oczy na to, co się dzieje. Co wydarzyło się później? Pomogła ci choć trochę uciec od tego piekła, przez które przechodziłeś? Czy w dorosłym życiu pomagała ci powoli pozbywać się licznych fobii wynikajacych z traumy, zanim trafiłeś do mnie na terapię?
            Młodszy z mężczyzn uśmiechnął się jakby przepraszająco i sięgnął po szklankę. Przez moment wpatrywał się w ciecz, którą chroniła, po czym wychylił ją jednym łykiem. Zginęła szybciej, niż miała szansę żyć.
            – Nie – odpowiedział, a jego uśmiech znowu stał się tym ponurym zwiastunem czegoś niedobrego. – Po tamtej rozmowie poczęstowała mnie tylko sokiem jabłkowym i zniknęła. Przeprowadziła się, zanim zaczęliśmy drugą klasę, a nasz kontakt się urwał.
            – Rozumiem. Więc to ona jest powodem, dla którego zawsze pijesz u mnie ten napój?
            – Tak, bo przypomina mi o kimś, kto w najgorszych latach mojego życia zapalił niedużą świeczkę, która świeciła się na tyle długo, bym nie stracił nadziei na to, że coś się zacznie zmieniać.
            Terapeuta zapisał coś w swoim kajeciku i z powrotem spojrzał na pacjenta, który zaskoczył go swoją otwartością tego popołudnia.
            – Rozumiem – powtórzył. – Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś, tylko... Dlaczego zrobiłeś to właśnie dzisiaj, po tylu miesiącach regularnych spotkań?
            – Spotkałem ją – odparł szybko młodzieniec i po raz pierwszy spojrzał na terapeutę. – Tę osóbkę. Spotkałem ją dzisiaj.
            – O, a to zaskakujące. Poznała cię?
            Nastąpiło przeczące pokręcenie głową.
            – Nie, nie poznała, bo była już martwa, kiedy wjechała na ostry dyżur. Ale przynajmniej miałem szansę podziękować jej za to, co zrobiła dla mnie ponad dwadzieścia lat temu. To się liczy, prawda?
            Cisza, która zapadła, ciągnęła się jakby w nieskończoność, przerwana przez cichy alarm ogłaszający, że sesja właśnie dobiegła końca.
            – Liczy się – odezwał się terapeuta. – Oczywiście, że się liczy. Nawet jeśli była martwa.
            Przerażający uśmiech młodzieńca przybrał na sile, kiedy ten ściskał dłoń terapeuty i dziękował mu za kolejną wizytę, ciesząc się już na następną.
            Kiedy tuż za nim zamknęły się drzwi, starszy mężczyzna uderzył dłonią w stolik, szklanka zadrżała na nim, po czym poruszona niewidzialną siłą spadła i roztrzaskała się w drobny mak.
            Terapeuta oddychał ciężko, a z jego ust wydobywało się tylko ciche:
            – Zabili ją... Dorwali ją, sukinsyny...
            Niektóre późne popołudnia przynoszą ze sobą odpowiedzi. Inne przynoszą nowe pytania, jeszcze inne niemiłe niespodzianki.
            A później przychodzą wieczór i noc, a to, co im towarzyszy, niszczy kogo i co tylko może.

4 komentarze:

  1. Aaaaleeee fajnie! Jest Moc! Czy ja już pisałam że uwielbiam twoje opowiadania? I jeszcze ta puenta <3 Skąd ci się to bierze? Powinnaś pisać scenariusze do seriali, próbowałaś kiedyś? Świetnie ujęty temat, lubię tego terapeutę. Ciekawe, że ty i MAG wybrałyście na temat terapię. Byłaś kiedyś na takim spotkaniu z terapeutą? Jeżeli nie to idź koniecznie, super sprawa, pisarzowi się takie doświadczenia przydają. Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. No i pięknie! :) Ja też nie była u terapeuty, ale często sama nim jestem. Temat prosił się, żeby delikwenta położyć na kozetce w gabinecie. Świetne opowiadanie. Rzeczywiście zakończenie zaskakujące. Lubię takie. U mnie wszystko się wywróciło do góry nogami, a u Ciebie klasycznie i z efektem "łaaał" na końcu. I dzięki za to! Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby jednak coś innego niż pomysły z rozmowy na fb? Bo trudno mi powiedzieć, kogo tu widzę, chociaż akurat Profesora mogę wykluczyć - to do niego nie pasuje.
    Podoba mi się, jak zbudowałaś ten świat, tę scenę. Czuć jakieś napięcie w tle, choć całość wygląda dość normalnie. To u Ciebie lubię.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, jestem! Mam niezly nieogar w tym tygodniu.
    Jest ciekawie, bardzo ciekawie, wciagnelo, chociaz kurde nie zajarzylam, przyznaje sie bez bicia, tej koncowki, w jaki sposob terapeuta byl powiazany z ta osobka... ze go ta smierc tak uderxyla, ze wiedzial o kogo chodzi... to taki monent jak w serialach, dzieje sie cos waxnego I jeb, koniec odcinka xd I musisz wlaczyc kolejny.
    GDZIE ZNAJDE KOLEJNY ODCINEK?! Maja to na miacharflixie?! Xd
    Podobal mi sie pierwszy akapit mocno I to o popoludniach wyznania, lal, dobre. Jedyne co mi sie nie do konca spodobalo to nazywanie soku jablkowego ciecza. Wiem ze nie chcialas zdradzac na starcie co to konkretnie I ma to sens I uzasadnienie dka fabuly, ale ciecz w naczyniu kojarzy mi sie tylko z przykrymi lekcjami chemii. Mysle, ze samo podnoszenie kubka do ust, samo zaznaczenie ze tan stoi a nikt nie pije, zrobilo by ta sama, a w przypadku moim I moich skojarzen, lepsza robote. Taki drobiazg ;)
    No I mam nadzieje ze sie dowiem czegos wiecej, bo sie czuje GLUPIA. Xd moze czegoa nie powiazalam, nie zrozumialam???
    Argh. Za zimno dla mnie dzisiaj.
    Pzdr!

    OdpowiedzUsuń