Przypowieść
o Jednej Takiej.
Była
sobie raz dziewczynka. Najczęściej bawiła się sama, bo jej mama większość dnia
spędzała w ogrodzie. Rosło tam wiele różnych roślin. Pierwsza połowa ziół była
przeznaczona do gotowania. Mama pielęgnowała zioła, wyrywała chwasty, które mogły
im zaszkodzić. Podlewała, gdy miały za sucho. Nawoziła, by rosły. Druga połowa
ziół była trująca. Lecz te także były wypielęgnowane i regularnie podlewane.
Dziewczynka
patrzyła na mamę i uczyła się, co jest do roboty w ogrodzie. Mama dodawała ziół
do każdego posiłku. Karmiła dziewczynkę jadalnymi roślinami, ale często używała
także tych trujących. Wtedy dziewczynka chorowała.
Pewnego
dnia zachorowała tak bardzo, że zrozumiała, że następna dawka ziół ją zabije.
Uciekła z domu mamy. Gdy przekroczyła próg, zobaczyła, że jest już dorosłą
kobietą.
Szła
i szła, a gdy wreszcie osiadła w pewnym pięknym miejscu, założyła wokół domu
ogród. Hodowała tam różne rośliny. Połowa była jadalna, jednak druga trująca.
Dziewczynka nienawidziła tego ogrodu. Pielęgnowała go uparcie, wyrywała
chwasty, podlewała ziemię. Zioła rozrastały się, mieszały. Aż w końcu
dziewczynka nie wiedziała, które są trujące, a które nie. Gdy dziewczynka karmiła
nimi swoją małą córeczkę, ta czasami wymiotowała i płakała. Dziewczynka
powtarzała sobie, że przecież ją też to spotykało i przeżyła. Ma się dobrze, ma
dom i ogród. Jej córce też nic nie będzie. Dorośnie, ucieknie, i założy swój
ogród. Tak trzeba. Zioła są zdrowe. Wiadomo, że czasem trafi się na trujące.
Jednak
coś nie dawało dziewczynce spokoju. Pewnego dnia, gdy spojrzała na odbicie w
lustrze, zobaczyła, że jest uderzająco podobna do swojej matki. Miała te same
spracowane dłonie i nieobecne spojrzenie. Tej nocy nie spała, tylko leżała w łóżku
wpatrując się w sufit.
Następnego
dnia wzięła łopatę i poszła do ogrodu. Wykopała część ziół. Przychodziła tak każdego
dnia. Nagle w jej ogrodzie zrobiło się miejsce. Zobaczyła, że jej córka ma
wreszcie gdzie pobiegać. Zioła rosły już tylko w połowie ogrodu. Jednak odrastały
to tu, to tam. Dziewczynka wiedziała, że musi cały czas pracować, by wyplenić
ich ile się da.
Nigdy
nie pozbyła się ich do końca ze swojego ogrodu. Ale dzięki temu wiedziała, jak
cenny jest każdy nie zarośnięty nimi kawałek.
A co rośnie w Waszych ogrodach? To
samo co, posadzili w nich Wasi rodzice? Przekopaliście kiedyś kawałek tej
ziemi, i posadziliście coś własnego?
Jest klimatycznie, jest tajemniczo. Daje do myślenia, choć nie podoba mi się ostatni akapit. Jakby oderwany od całości, ale całkiem zgrabny tekst.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja już od tytułu wiem, że będzie śmiesznie.
OdpowiedzUsuńO, ło boru! Matka swoją córkę truje?
Ej! A gdzie moje śmiesznie?
Jestem zatrwożona i czytam z zapartym tchem. I skąd się w lasach te córki biorą? Co to jakieś takie wiatropylne?
" A co rośnie w Waszych ogrodach? To samo co, posadzili w nich Wasi rodzice? Przekopaliście kiedyś kawałek tej ziemi, i posadziliście coś własnego?"
Odnośnie pytania: tak. Głównie głupotę. :)
Ciekawe ujęcie tematów. W ładny sposób pokazałaś, że dzieci powielają schematy swoich rodziców, choć wiedzą po swoich doświadczeniach, że to może zagrozić ich własnym rodzinom.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie i odrobinę z morałem.
Pozdrawiam :)