"Pierwsza
połowa ziół w jej ogrodzie była przeznaczona do gotowania. Druga mogła cię z
łatwością zabić. Czasami używała obydwu w jednym daniu." Ale tylko wtedy,
gdy ktoś ją odwiedzał. A rzadko ktoś ją odwiedzał. Żyła sama z daleka od ludzi.
Rodzice
zmarli rok wcześniej. Zostawili jej tylko ten cholerny ogród i jakiś kamień,
którego miała strzec za cenę swojego nędznego życia. Toteż jedyni ludzie, jacy
się zjawiali, pragnęli skarbu, który ukryty był w jej domu. Choć nie znała jego
wartości, ani przydatności.
Wciąż
była młodą dziewczyną. Miała zaledwie piętnaście lat, ale rodzice nauczyli jej
wszystkiego, czego mogli. Potrafiła zadbać o siebie. Przy ludziach udawała
niczego nieświadomą sierotę. Naiwną i niegroźną. Zapraszała ich bez wahania do
domu i serwowała posiłek. Trzeba przecież nakarmić i napoić strudzonych
wędrowców, zapuszczających się w tak odległy kraniec Silvaterry.
Ciała
porzucała w lesie, jako pożywienie dla głodnych wilków. Dzięki temu nie musiała
oglądać gnijących zwłok, a wataha trzymała dystans. Nie, żeby obawiała się, że
ktoś znajdzie trupy. Starała się jednak utrzymywać w domu ład i porządek, tak
jak nauczyli ją tego rodzice.
Nie kwestionowała
decyzji opiekunów, choć nie rozumiała, co niezwykłego jest w tym kamieniu, że
musiała go tak pilnować. Wiele razy myślała o porzuceniu obowiązków i ucieczce
z tego pustkowia, ale nie znalazła w sobie odwagi.
Mijały dni, tygodnie i miesiące, a w
końcu i lata. Przyszła kolejna pora roku – jesień – a wraz z nią kolejny
wędrowiec. Tak jak pozostali, z początku tylko obserwował ją z bezpiecznej
odległości, gdy pieliła w ogródku. Musiała przecież dbać o swoje zioła. Dopiero
po jakimś czasie wyszedł z cienia drzew. Do tego momentu udawała, że go nie
widzi.
- Mieszkasz tu sama? – zapytał tak jak
inni.
Ten sam schemat powtarzał się za
każdym razem.
- Tak – odpowiedziała, prostując
się.
- Na takim pustkowiu? – zdziwił się
nieznajomy i powoli zbliżył się do drewnianego płotu otaczającego posesję.
Teraz mogła mu się przyjrzeć
dokładniej. Wyglądał na nie więcej, niż trzydzieści lat, a przynajmniej tak jej
się zdawało. Mogła się jednak mylić, a nie śmiała pytać. Wyglądał raczej
przeciętnie, ale dla niej żaden z tych nieznajomych nie wydawał się być
interesujący, a tym bardziej niezwykły. Im wszystkim chodziło tylko o jedno. O
skarb, którego strzegła. Ona się dla nich nie liczyła.
- Tutaj się urodziłam i tutaj umrę –
odpowiedziała beznamiętnie i powróciła do swojego zajęcia.
Nadal jednak bacznie obserwowała
mężczyznę. Chyba to dostrzegł, bo uśmiechnął się rozbawiony i westchnąwszy
ciężko, przeczesał palcami przydługie, brązowe włosy. Spojrzenie zielonych oczy
utkwione było w niej przez cały czas. Po plecach przeszły jej dreszcze i nie
rozumiała dlaczego. Ten osobnik niczym się przecież nie wyróżniał, więc
dlaczego biła od niego zupełnie inna aura?
No, może nie zupełnie niczym. Zdawał
się być nieco lepiej ubrany, niż jego poprzednicy. Może był jakimś szlachcicem?
Ale to nie miało znaczenia. Niezależnie od jego pochodzenia, czekał go
ostatecznie ten sam los. Sam go na siebie ściągnął, przychodząc tutaj.
- To trochę przykre stwierdzenie,
jak na tak młodą osobę.
- A co
sprowadza tutaj szlachcica? – zaryzykowała pytaniem, by podtrzymać jakoś
rozmowę. – Mało kto zapuszcza się w te strony.
- Z
powodu wilków czy wiedźmy?
-
Wiedźmy? – teraz to ona się zdziwiła.
- W
ostatniej z wiosek, którą odwiedziłem na swojej drodze tutaj, ostrzegano mnie,
bym zawrócił, bo w lesie mieszka wiedźma. Podobno ludzie, którzy odważą się
wejść do jej lasu, nigdy nie wracają.
- Nie
jestem wiedźmą – oznajmiła rozbawiona, a na jej twarzy pojawił się szczery
uśmiech. – Chociaż nic dziwnego, że tak mnie nazywają. Mieszkam tu sama w
chatce z ogrodem pełnym ziół – dodała, spoglądając wymownie na otaczające ją
rośliny.
- Widać,
że dbasz o swój ogród.
- To
jedyne, co zostało po moich rodzicach.
-
Rozumiem… Och, gdzie moje maniery – strapił się nieznajomy i ukłonił się lekko.
– Na imię mi Lius – wyjaśnił i ujął jej dłoń w swoją, po czym ucałował, lekko
muskając ustami grzbiet zniszczonej od pracy, drobnej ręki dziewczyny.
- Vieno
– odpowiedziała cicho, nieco zawstydzona, a jednak nie wyrwała dłoni.
Szkoda
jej było tego mężczyzny, polubiła go na swój sposób. Może dlatego, że pomimo
wspólnego celu, traktował ją inaczej niż pozostali mężczyźni. Przez chwilę
chciała mu powiedzieć, żeby zawrócił, póki jeszcze ma czas, ale wiedziała, że
nie wolno jej tego uczynić.
- Może
masz ochotę zostać na obiedzie?
- Czy to
w porządku? – strapił się Lius.
-
Nieczęsto miewam gości. Będzie mi miło, mogąc zjeść posiłek w towarzystwie.
- Zatem
bardzo chętnie przyjmę zaproszenie.
Wpuściła
go do domu i znów wszystko wróciło do normalności. Przez moment tylko odstąpiła
od swojej rutyny, pozwalając sobie rozkoszować się uprzejmością mężczyzny. Teraz
jednak, gdy zaprosiła go na posiłek, wszystko zmierzało ku jednemu.
Krzątała
się po kuchni, przygotowując jedzenie. Zachowywała się jak najbardziej
naturalnie, pomimo zamiarów, jakie skrywała wobec swojego gościa. Nie miał
szans, by zorientować się, że na samym końcu dodała coś do jego talerza.
Gdy
zasiedli razem przy stole, zanurzył drewnianą łyżkę w strawie i bez wahania
połknął pierwszy kęs.
- To
jest wyśmienite – zachwycił się, patrząc na Vieno z radosnym błyskiem w oku.
Poczuła
ukłucie żalu, ale teraz nie mogła się już wycofać. Powoli dłubała w swojej
porcji jedzenia. Bez entuzjazmu posilając się, podczas gdy Lius pałaszował z
zadowoleniem, pochłaniając kolejne kęsy zaserwowanej mu strawy. Uśmiechnęła się
do niego blado, gdy spojrzał na nią pytająco.
- To
było pyszne – stwierdził, odstawiając puste naczynie na stół. – Byłoby jednak
lepsze, gdybyś nie dodała trucizny. Odrobinę zakłóciła smak – dodał zupełnie
niewzruszony.
Na
twarzy Vieno malowało się zaskoczenie, które szybko ustąpiło miejsca
przerażeniu. Nigdy nie sądziła, że usłyszy zarzuty z ust swojego gościa. Przecież
się nie przesłyszała. A jednak to niemożliwe, by mężczyzna wyczuł truciznę, a
pomimo tego i tak rozkoszował się posiłkiem. Musiałby być szalony.
Zmarszczyła
brwi, obserwując go uważnie i próbując zrozumieć, co się dzieje.
- Myślałaś,
że się nie zorientuję?
- To
niemożliwe…
- Ależ
możliwe. Chyba nie myślałaś, że przyszedłem tutaj nieprzygotowany. To nie jest
moja pierwsza wizyta, ale wcześniej mnie nie zauważyłaś – oznajmił, a radosne
świetliki w jego oczach ustąpiły miejsca czemuś bardziej drapieżnemu i
niebezpiecznemu. Teraz rozumiała, dlaczego przyprawiał ją o ciarki. - Wiedziałem,
jakie zioła masz w swoim ogrodzie, więc zanim zjawiłem się dzisiaj, spożyłem
przyrządzone przez siebie antidotum.
- Kim
jesteś? – zapytała, wstając gwałtownie od stołu, po czym chwyciła leżący na
blacie nóż, w obawie o swoje własne życie.
- Kimś,
kto wie, co za skarb tak naprawdę ukrywasz. Większość tych głupców nie zdaje sobie
sprawy z tego, czym jest ten kamień – stwierdził Lius i uśmiechnął się szeroko.
– Sądząc po twojej minie, nawet ty tego nie wiesz.
- Więc
czym jest? – zapytała Vieno, mrużąc oczy.
-
Częścią czegoś większego, co ja przysięgałem chronić. Nie chcę ci tego
odbierać, a chcę ci pomóc. Sama nie podołasz temu zadaniu. Pojawi się więcej i
więcej ludzi, sądząc, że ten skarb może przynieść im fortunę oraz władzę.
-
Dlaczego mam ci wierzyć?
- Jeśli
zostaniesz tu sama, o ile nie zachorujesz, umrzesz ze starości. Kto będzie tego
strzegł po twojej śmierci?
Na to
pytanie nie znała odpowiedzi. Miał rację i nawet ona zdawała sobie z tego sprawę.
Zresztą i tak już przegrała. Nie zdołała go zabić, a nawet jeśli wiedziała, jak
się bronić, niewątpliwie była od niego słabsza. Teraz, gdy jej trucizna
zawiodła, musiała pogodzić się z porażką.
- I ty
zrobisz to za mnie?
-
Zrobimy to razem – zaproponował i jego twarz niespodziewanie rozświetlił ciepły
uśmiech. – Tutaj nie czeka cię nic dobrego. Ale jeśli pójdziesz ze mną,
zapewnię ci edukację i godne życie. Staniesz się częścią czegoś większego,
będziesz fundamentem nowego świata.
Nie tak
sobie to wyobrażała, gdy pierwszy raz pojawiła się w posiadłości Liusa. Nie, to
nie tak, że spodziewała się zostać jego żoną. Sposób, w jaki na nią patrzył
wyrażał zupełnie inny typ zainteresowania. Nie sądziła jednak, że ich tok myślenia
różnił się aż tak bardzo…
No to mnie zaintrygowałaś. Lubię LN, o czym wiesz. Zachowałaś klimat tej opowieści i chętnie dowiem się, jak łączy się ten tekst z całością. No i zaskoczyłaś mnie, bo byłam przekonana, ze bohaterką będzie Jaelle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Na opowieść o Jaelle jeszcze przyjdzie pora. Ale Vieno też już poznałaś w głównym LN,choć pod innym imieniem :)
UsuńBardzo fajny tekst, z wyraźnie zarysowanymi postaciami. Jestem ciekawa, czym naprawdę jest kamień i dlaczego ma takie znaczenie w wykreowanym świecie. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)