Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 11 września 2017

[56] Historia pewnej znajomości ~ AliceLucznik



            20. 05.
                        Spotkałem go po raz pierwszy, gdy zmęczony wlokłem się wąskim pasem pobocza w kierunku miasta.
            Przeklinałem w myślach swój los. Auto odmówiło posłuszeństwa, więc zamiast jazdy do pracy czekała mnie długa przejażdżka rozklekotanym, zatłoczonym busem. Włożyłem ręce do kieszeni i, stopa za stopą, powoli parłem przed siebie, próbując zignorować ciężar plecaka na ramieniu czy świecące w oczy słońce.
Zamyślony i rozżalony, o mało nie przegapiłem siedzącego na okolicznym pagórku mężczyzny. Zatrzymałem się i uniosłem dłoń do oczu, przyglądając mu się dokładniej. Nieszczęśnik siedział skulony na zielonej trawie, pod drzewem na pagórku tuż obok drogi. Wyglądał na kompletnie zrezygnowanego.

            Dopiero po chwili zauważyłem coś, co sprawiło, że moje serce zabiło szybciej. Od szyi mężczyzny po ziemi ciągnął się sznur, prowadzący jasno do ułamanej gałęzi i przewróconego stołka.
            W nagłym przypływie współczucia i smutku skręciłem, obracając się w jego kierunku. Nie zareagował na moje przybycie, gdy stanąłem tuż nad jego głową, zasłaniając słońce.
            Miał jasne włosy związane w kucyk i bardzo ciemne oczy, co samo w sobie było osobliwe. Patrzył przed siebie z miną człowieka zmęczonego i zrezygnowanego. Ubrany był w porządne spodnie, adidasy i niebieską kurtkę. Otaksowałem go wzrokiem. Nie wyglądał biednie.
            – Znowu się nie udało – poinformował mnie obojętnie ochrypłym głosem, dalej zapatrzony w przestrzeń. – Cholerna gałąź się urwała. Nie powinna – dodał, jakby dokładnie w moim kierunku. – Sprawdziłem. Nie miała prawa się urwać.
            – Ale się urwała – odpowiedziałem zdezorientowany.
Skinął krótko głową.
            – Siadaj, co będziesz stał – rzucił nagle. Usiadłem koło niego, z odrazą patrząc na sznur. – Ah, nawet obliczenia z Wikipedii nie pomogły – dodał, widząc mój wzrok. Ściągnął pętlę. Pomajtał nią w powietrzu, patrząc, jak opada.  – Wydałem na ten sznur moje ostatnie pieniądze. Nie mam za co wrócić do miasta.
            A jednak jest biedny, pomyślałem, marszcząc brwi. A co mi tam, dodałem sobie odwagi.
            – Jak się nazywasz?
            Obojętne spojrzenie.
            – Możesz... – znowu popatrzył w przestrzeń. – Nazywać mnie Derek. To taki Darek, ale z „e”, zamiast „a”. Podoba mi się.
            – A więc Derek... – zacząłem, przypominając sobie wszystkie oglądnięte seriale psychologiczne. – Wiesz, że śmierć to nie jest rozwiązanie?
            Mężczyzna westchnął, a później parsknął krótko.
            – Czego?
            – Problemów. Śmierć nie rozwiąże twoich problemów – powiedziałem mniej pewnie.
            Przez chwilę Derek jakby z namysłem patrzył na trawę. Czekałem na oczywisty komentarz „przecież śmierć rozwiąże wszystkie problemy”, gdy mężczyzna kompletnie mnie zaskoczył.
            – Moim problemem jest to, że nie mam problemów.
            Uniósł brwi, jakby w oczekiwaniu. Ja też uniosłem brwi. Zaskoczony.
            – Co?...
            – Nie mam problemów – Derek wstał i przeciągnął się – oprócz jednego. Nie mogę się zabić. Po prostu mi się nie udaje, i tyle. Cóż, idę spróbować znowu. Wycieńczenie, głód i pragnienie jak na razie nie działały, może znowu spróbuję z wysokością. Żegnaj, nieznajomy! Polecam posiedzieć sobie tutaj, w słońcu, i odpocząć. Mamy taki ładny dzień.
Wbrew jego słowom poderwałem się na nogi, otwarłem usta.
            – Ale... Ale... Dlaczego próbujesz się zabić?! – krzyknąłem za nim.
            – Jak się żyje setki tysięcy lat, człowiek robi się zmęczony! – odkrzyknął, nawet się nie obracając. – Żegnaj! – Zszedł ze wzgórza, chowając dłonie do kieszeni.
            Nie zdążyłem zrobić nic. Patrzyłem, jak mężczyzna odbiega w las, zostawiając mnie na wzgórzu z ogromnym drzewem, ułamaną gałęzią, sznurem i stołkiem.
            12. 04
            Drugi raz zobaczyłem go w rzece, płynącego z prądem z miną wyraźnie obojętną i rozczarowaniem widocznym na twarzy. Z jego dłoni, wygiętej nienaturalnie, płynęła krew, włosy i ubranie szarpała woda. Jego cera była blada, lekko się trząsł.
            Na mój widok – czy raczej na widok mojego przerażonego spojrzenia – zatrzymał się, uczepiając się kamienia jedną ręką, i usiadł w rzece. Odskoczyłem odruchowo na kamienistym brzegu, wyglądając zapewne, jakbym ujrzał ducha.
            – Upadek nie wystarczył – poinformował mnie z rezygnacją. – Czekam na wyziębienie, ale na pewno ktoś mnie uratuje. Po co ja w ogóle jeszcze próbuję? Przecież się nie uda – mruknął i puścił, oddając się nurtowi rzeki.
            Obserwowałem, jak odpływa, niesiony prądem. Myśl o dzwonieniu po pomoc, czy choćby wyciąganiu go, jakoś uciekła mi z głowy.
            – Kochanie, wyglądasz blado – usłyszałem za plecami.
            O tak, wyglądałem blado.
            30. 06
            – Jeśli zastanawiasz się, czy jestem człowiekiem, odpowiedź brzmi tak.
            Nie chciałem się obracać, wiedziałem, że on tam będzie, bez głowy, ręki czy zajadający się trującymi grzybami.
            – Nie możesz być człowiekiem – odpowiedziałem bezbarwnym człowiekiem.
            – Oh, jestem człowiekiem.
            Usiadł koło mnie na schodkach, znowu zapatrzony przed siebie, na ulicę. Popatrzyłem na jego twarz i już miałem pochwalić zdrowie, gdy zorientowałem się, że z jego piersi wystaje resztka rączki noża.
            – Kurwa! – wyrwało mi się. Odskoczyłem odruchowo, papieros wypadł mi z ręki. Popatrzył na mnie jakby z rozbawieniem, po raz pierwszy zobaczyłem iskrę w tych jego ciemnych oczach.
            – Nie jestem potworem – oznajmił, rozkładając ręce. Z rosnącym przerażeniem dostrzegłem krew w kąciku jego ust. – Twoim przywidzeniem też nie jestem. Ludzie normalnie mnie ratują, chociaż jestem troszkę bardziej wytrzymały. O tak – rozłożył palce. – To wkurzające.
            Cofnąłem się jeszcze trochę. Plecami oparłem się o ścianę domu.
            – Ty... Jesteś człowiekiem.
            – Tak.
            – Człowiek nie siedzi i nie rozmawia sobie z nożem w piersi.
            – Polemizowałbym – oznajmił z namysłem. Zerknął na swoje zakrwawione ręce. – Ludziom z innych wymiarów się zdarza.
            – Nie. Siedzi. I. Nie. Ignoruje. Noża. W. Piersi – wycedziłem, ignorując wstawkę o innym wymiarze. Powoli uspokajałem oddech, przeczesałem włosy. – Jak mogę ci pomóc?
            – Dobijesz mnie? – zapytał jakby z prawdziwą nadzieją. Gdy zobaczył wyraz mojej twarzy, westchnął. – Nie to nie, na pewno i tak by się nie udało, jeszcze skręciłbyś sobie nadgarstki...
            – Czemu ty mnie dręczysz, co? – spytałem z utentyczną złością. – Dlaczego akurat mnie?
            Wydawał się szczerze zaskoczony.
– Nie dręczę cię – zaprzeczył. – Boże, tak to odbierasz?
            Zakaszlał. Zignorowałem lejącą się wszędzie krew, złość odrobinę stłamsiła moje współczucie i przerażenie.
            – A jak mam to odbierać? Co jakiś czas widzę cię, próbującego zrobić sobie krzywdę na nowy, oryginalny sposób! Powieszenie, utopienie, zastrzelenie...
            – Ah, przepraszam za to. Podobno wzięli cię do aresztu. Przyznałeś się, że mnie znasz? – zapytał beznamiętnie, zakrywając usta. Widziałem błyszczące oczy i bladą cerę, pot na twarzy i przyspieszony oddech, ból ukryty pod maską obojętności.
            – Nie. Moja żona miała niedługo termin porodu, nie mogli mnie zamknąć – warknąłem pół ironią, pół serio.
            Spojrzał na mnie z czymś w rodzaju zatroskania na twarzy.
            – I jak tam syn?
            – Córka. Dlaczego tylko ja cię widzę?! – warknąłem głośno. – Z jakiego powodu mnie prześladujesz?!
            – Oj, widzą mnie... wszyscy – zgiął się w pół. – Cholera...
            Nie zdążyłem zareagować. Derek zamknął oczy i dosłownie sturlał się ze schodków, lądując na ulicy w powiększającej się plamie krwi, z nożem wbitym w pierś. Rozległ się wysoki krzyk.
            Cóż, w jednym nie kłamał. Widzieli go wszyscy.
            25. 05
            – To nie jest tak, że ja jestem aż takim nieudacznikiem i nie potrafię się zabić – usłyszałem nagle za uchem. – Po prostu coś mi w tym przeszkadza. Ciągle. Potrafi wyciągnąć mnie z najgorszych opresji i stanu bliskiego śmierci. Naprawdę próbowałem już niemal wszystkiego. Parę razy.
            Siedział przy stoliku obok, ze znajomą miną zerkając na trzymaną w dłoni puszkę. Przed nim, na talerzu, leżał kawałek pizzy.
            Już nie wiedziałem, czy to ja oszalałem, czy też on.
            – Nie pij – warknąłem ostrzegawczo, obracając się na krześle. – Zabraniam ci. Na pewno próbujesz się otruć. Znowu.
            Derek popatrzył na mnie i uniósł puszkę.
            – Pudło – oznajmił. – To zwykła pepsi. Zabija nas wszystkich. Ale masz rację, cukier też potrafi być zabójczy. Ej, może spróbuję z cukrzycą?...
            – To nie jest śmieszne – odparłem. Później westchnąłem i przejechałem dłonią po twarzy. – Przepraszam. Wariuję. Źle na mnie wpływa to, że czasem widzę cię próbującego się zabić, to wszystko.
            – Ale to czwarty raz!
            – Piąty. Zresztą, przecież sam powiedziałeś, że pepsi nie jest zatruta.
Nachylił się w moim kierunku.
            – Pizza jest – szepnął.
            Obróciłem się, a później powoli zacząłem odliczać. Sekunda. Dwie. Byle zachować spokój. Trzy. Cztery. Pięć.
            – Jeśli nie chcesz mnie widzieć... Umówmy się, że postaram się unikać twojego towarzystwa, dobrze? Ale nic nie obiecuję – usłyszałem jeszcze, gdy Derek odchodził, radośnie podgryzając pizzę.
            17. 08
            Na przekór wszystkiego, spotkałem go jeszcze. Po wielu latach, w zupełnie innych okolicznościach.
            Ów okoliczności były wyjątkowo mało sprzyjające. Postanowiłem skrócić sobie drogę do domu i w wyniku wielu zdarzeń i przypadków, wpadłem. Wpadłem po uszy.
            Gdy ocknąłem się, związany i poobijany, siedział na krześle elektrycznym, słuchając swoich ostatnich "praw”. To musiał być on. Te włosy związane w kucyk, przenikliwe, chociaż obojętne oczy... niebieska kurtka. To Derek siedział na fotelu, wpatrując się znajomą manierą w przestrzeń.
            Nie zdążyłem się przyjrzeć. Ledwo z zaskoczeniem otwarłem usta, gdy w budynku wysiadł prąd. Zaraz przed tym, jak próbowali go zamordować. Oczywiście.
Wszyscy krzyczeli, biegali, ale ja wiedziałem.
            Jego nie dało się przecież tak po prostu zabić. Znowu coś na to nie pozwoliło.
 Po kilku sekundach włączyło się zasilanie awaryjne, ale po nim, zgodnie z moimi oczekiwaniami, nie było już śladu.
            Nagle światło zagasło po raz kolejny – zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, siedziałem, rozwiązany, na dachu jakiegoś budynku. Wokół mnie rozciągała się nocna panorama miasta.
            Stanąłem i zapatrzyłem się, wpatrzony w zgiełk i migotanie świateł. Zamknąłem oczy, wsłuchałem się w te odgłosy, odgłosy dużego, ruchliwego miasta po zmroku. Czułem typowe dla takiego miejsca zapachy. Gdu otworzyłem oczy ponownie, patrzyłem prosto na księżyc i migoczące gwiazdy.
            – W końcu na coś się przydałem.
            Nie podskoczyłem, gdy stanął obok. Coś się w nim zmieniło – dopiero po chwili pojąłem, że jego jasne włosy stały się włosami szatyna, a ciemne oczy lśniły błękitem. Nie były niebieskie, tylko autentycznie świeciły.
Popatrzył na mnie i dopiero wtedy wzdrygnąłem się. Czułem w nim coś... obcego. Nieznanego. Niebezpiecznego.
            – Ty mnie wyciągnąłeś?
            – Tak. Nawiasem mówiąc, tamta dzielnica to był naprawdę zły pomysł.
            – Wiem.
Uśmiechnął się.
            – To jak, odrobina zdrowia psychicznego była warta twojego dzisiejszego ratunku?
            – Nie jestem pewien...
            Derek delikatnie uderzył mnie w ramię. Gest był tak naturalny, tak... ludzki, że aż się zdziwiłem.
            – Uratowałem ci życie i mam cię z głowy. Trauma ci przejdzie. Wszystko się ułoży – chwycił mnie za ramię i mrugnął. – No, i pozbywasz się mnie. Odejdę.
            – Przecież nie zginąłeś – zauważyłem.
            – Oh, nie – Derek puścił moje ramię i zrobił piruet, rozkładając ręce. – To było niemożliwe od początku. Ale wiem, jak wrócić do mojego świata. Elektryczność! Elektryczność była kluczem przez cały ten czas! – Obrócił się i zawirował niebezpiecznie blisko krawędzi. – Viva la me!
            Usiadłem, zwieszając nogi za krawędź budynku. Chyba udzieliła mi się chwilowo beztroska i radość Dereka. Mężczyzna usiadł obok mnie, patrząc w przestrzeń zupełnie jak kiedyś pod tamtym drzewem.
            – Jeśli dalej chcesz wiedzieć, dlaczego ty, to w moim świecie jestem twoim potomkiem – oznajmił jakby z namysłem. – Ale w tym chyba nie. Masz córkę, a nie syna. Tu chyba nie istnieję. I dobrze. Gdybym się tu urodził i tu był, pojawiłby się paradoks. Oczywiście za jakiś czas, ale...
            – Samobójstwo?
            – Człowiek naprawdę się nudzi, żyjąc tysiące lat. To zrozumiałe, że szuka rozwiązania. Ciekawie było oglądać zmiany kultury i ewoluujący świat, ale nie oszukujmy się, nie każdy ma siłę i cierpliwość żyć wiecznie.
            – Żyłbyś wiecznie?
            – W moim świecie czas nie ma takiego znaczenia. Płynie inaczej. Słowa też nie. Właściwie nie istnieją, więc ciężko mi wypowiadać się w nich precyzyjnie – ułożył się tuż na krawędzi dachu, zwieszając nogę. Normalnemu człowiekowi zaparłoby dech. On tylko delikatnie machał trampkiem, nieporuszony. – Pokazywałem ci się czasem, bo zwyczajnie na siebie wpadaliśmy, a chyba lubiłem wyraz twojej twarzy, gdy krzyczałeś na mój widok „kurwa”. Chyba tylko ty reagowałeś na moje próby samobójcze złością. To było... ludzkie. Przez moment czułem się, jakbym tu pasował. Ale nie słuchaj mnie, jestem chorym zwyrodnialcem.
            – Ja...
            – Jestem, ale miło, że zaprzeczasz – mrugnął. – Wiesz, mówiąc, że trauma ci przejdzie, nie byłem do końca szczery – odparł. – Nie wiem, co stanie się, gdy stąd odejdę. Podróże czasoprzestrzenne, czy jak tam to nazwać, to jedno wielkie cholerstwo. Nigdy człowiek nie wie, co może stać się podczas przejścia. Ja też nie wiem. Więc ja stąd odejdę, ale co stanie się tutaj...
            – Cóż – wyciągnąłem rękę. – Miło cię było spotkać.
            Zdążył tylko uścisnąc mi rękę, mrugnąć i otworzyć usta, gdy stracił równowagę i z długim, przeciągłym krzykiem spadł z dachu.
            – Idealny koniec naszej znajomości! – krzyknąłem za nim w dół, odwracając wzrok.
            Wkrótce się przekonałem, że naprawdę było to nasze ostatnie spotkanie.

2 komentarze:

  1. W sumie to fajne opowiadanie. Takie lekkie, z humorem, choć czarnym, no ale jak tu się nie uśmiechać, jak facet próbuje się zabić i mu nie wychodzi. Temat też został ujęty, więc wygląda to nieźle.
    Co mnie denerwuje, to angielskie "oh" użyte w tekście. Aż zgrzytnęłam zębami, jak to zobaczyłam, bo nie "oh" ale "och". Gdzieś tam była też literówka, ale to się może zdarzyć.
    Przyjemny tekst.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Derek, to musiało być straszne nie umieć się zabić. Choć po tylu próbach mógłby już spasować xD
    Teksty z czarnym humorem należą do grupy lubianych przeze mnie, więc tyko powiem, że mi się podobało, a wplecenie jeszcze skoków czasoprzestrzennych jeszcze bardziej zadowoliło.
    Ładnie.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń