20. 05.
Spotkałem go po raz
pierwszy, gdy zmęczony wlokłem się wąskim pasem pobocza w kierunku miasta.
Przeklinałem
w myślach swój los. Auto odmówiło posłuszeństwa, więc zamiast jazdy do pracy
czekała mnie długa przejażdżka rozklekotanym, zatłoczonym busem. Włożyłem ręce
do kieszeni i, stopa za stopą, powoli parłem przed siebie, próbując zignorować
ciężar plecaka na ramieniu czy świecące w oczy słońce.
Zamyślony i rozżalony, o mało nie przegapiłem siedzącego
na okolicznym pagórku mężczyzny. Zatrzymałem się i uniosłem dłoń do oczu,
przyglądając mu się dokładniej. Nieszczęśnik siedział skulony na zielonej
trawie, pod drzewem na pagórku tuż obok drogi. Wyglądał na kompletnie
zrezygnowanego.
Dopiero
po chwili zauważyłem coś, co sprawiło, że moje serce zabiło szybciej. Od szyi
mężczyzny po ziemi ciągnął się sznur, prowadzący jasno do ułamanej gałęzi i
przewróconego stołka.
W nagłym
przypływie współczucia i smutku skręciłem, obracając się w jego kierunku. Nie
zareagował na moje przybycie, gdy stanąłem tuż nad jego głową, zasłaniając
słońce.
Miał
jasne włosy związane w kucyk i bardzo ciemne oczy, co samo w sobie było
osobliwe. Patrzył przed siebie z miną człowieka zmęczonego i zrezygnowanego.
Ubrany był w porządne spodnie, adidasy i niebieską kurtkę. Otaksowałem go
wzrokiem. Nie wyglądał biednie.
– Znowu
się nie udało – poinformował mnie obojętnie ochrypłym głosem, dalej zapatrzony
w przestrzeń. – Cholerna gałąź się urwała. Nie powinna – dodał, jakby dokładnie
w moim kierunku. – Sprawdziłem. Nie miała prawa się urwać.
– Ale
się urwała – odpowiedziałem zdezorientowany.
Skinął krótko głową.
–
Siadaj, co będziesz stał – rzucił nagle. Usiadłem koło niego, z odrazą patrząc
na sznur. – Ah, nawet obliczenia z Wikipedii nie pomogły – dodał, widząc mój
wzrok. Ściągnął pętlę. Pomajtał nią w powietrzu, patrząc, jak opada. – Wydałem na ten sznur moje ostatnie
pieniądze. Nie mam za co wrócić do miasta.
A jednak
jest biedny, pomyślałem, marszcząc brwi. A co mi tam, dodałem sobie odwagi.
– Jak
się nazywasz?
Obojętne
spojrzenie.
–
Możesz... – znowu popatrzył w przestrzeń. – Nazywać mnie Derek. To taki Darek,
ale z „e”, zamiast „a”. Podoba mi się.
– A więc
Derek... – zacząłem, przypominając sobie wszystkie oglądnięte seriale
psychologiczne. – Wiesz, że śmierć to nie jest rozwiązanie?
Mężczyzna
westchnął, a później parsknął krótko.
– Czego?
–
Problemów. Śmierć nie rozwiąże twoich problemów – powiedziałem mniej pewnie.
Przez
chwilę Derek jakby z namysłem patrzył na trawę. Czekałem na oczywisty komentarz
„przecież śmierć rozwiąże wszystkie problemy”, gdy mężczyzna kompletnie mnie
zaskoczył.
– Moim
problemem jest to, że nie mam problemów.
Uniósł
brwi, jakby w oczekiwaniu. Ja też uniosłem brwi. Zaskoczony.
– Co?...
– Nie
mam problemów – Derek wstał i przeciągnął się – oprócz jednego. Nie mogę się
zabić. Po prostu mi się nie udaje, i tyle. Cóż, idę spróbować znowu.
Wycieńczenie, głód i pragnienie jak na razie nie działały, może znowu spróbuję
z wysokością. Żegnaj, nieznajomy! Polecam posiedzieć sobie tutaj, w słońcu, i
odpocząć. Mamy taki ładny dzień.
Wbrew jego słowom poderwałem się na nogi, otwarłem usta.
– Ale...
Ale... Dlaczego próbujesz się zabić?! – krzyknąłem za nim.
– Jak
się żyje setki tysięcy lat, człowiek robi się zmęczony! – odkrzyknął, nawet się
nie obracając. – Żegnaj! – Zszedł ze wzgórza, chowając dłonie do kieszeni.
Nie
zdążyłem zrobić nic. Patrzyłem, jak mężczyzna odbiega w las, zostawiając mnie
na wzgórzu z ogromnym drzewem, ułamaną gałęzią, sznurem i stołkiem.
12. 04
Drugi raz zobaczyłem go w rzece, płynącego z prądem z miną wyraźnie obojętną i rozczarowaniem widocznym na twarzy. Z jego dłoni, wygiętej nienaturalnie, płynęła krew, włosy i ubranie szarpała woda. Jego cera była blada, lekko się trząsł.
Drugi raz zobaczyłem go w rzece, płynącego z prądem z miną wyraźnie obojętną i rozczarowaniem widocznym na twarzy. Z jego dłoni, wygiętej nienaturalnie, płynęła krew, włosy i ubranie szarpała woda. Jego cera była blada, lekko się trząsł.
Na mój
widok – czy raczej na widok mojego przerażonego spojrzenia – zatrzymał się,
uczepiając się kamienia jedną ręką, i usiadł w rzece. Odskoczyłem odruchowo na
kamienistym brzegu, wyglądając zapewne, jakbym ujrzał ducha.
– Upadek
nie wystarczył – poinformował mnie z rezygnacją. – Czekam na wyziębienie, ale
na pewno ktoś mnie uratuje. Po co ja w ogóle jeszcze próbuję? Przecież się nie
uda – mruknął i puścił, oddając się nurtowi rzeki.
Obserwowałem,
jak odpływa, niesiony prądem. Myśl o dzwonieniu po pomoc, czy choćby wyciąganiu
go, jakoś uciekła mi z głowy.
–
Kochanie, wyglądasz blado – usłyszałem za plecami.
O tak,
wyglądałem blado.
30. 06
– Jeśli zastanawiasz się, czy jestem człowiekiem, odpowiedź brzmi tak.
– Jeśli zastanawiasz się, czy jestem człowiekiem, odpowiedź brzmi tak.
Nie
chciałem się obracać, wiedziałem, że on tam będzie, bez głowy, ręki czy
zajadający się trującymi grzybami.
– Nie
możesz być człowiekiem – odpowiedziałem bezbarwnym człowiekiem.
– Oh,
jestem człowiekiem.
Usiadł
koło mnie na schodkach, znowu zapatrzony przed siebie, na ulicę. Popatrzyłem na
jego twarz i już miałem pochwalić zdrowie, gdy zorientowałem się, że z jego
piersi wystaje resztka rączki noża.
– Kurwa!
– wyrwało mi się. Odskoczyłem odruchowo, papieros wypadł mi z ręki. Popatrzył
na mnie jakby z rozbawieniem, po raz pierwszy zobaczyłem iskrę w tych jego
ciemnych oczach.
– Nie
jestem potworem – oznajmił, rozkładając ręce. Z rosnącym przerażeniem
dostrzegłem krew w kąciku jego ust. – Twoim przywidzeniem też nie jestem.
Ludzie normalnie mnie ratują, chociaż jestem troszkę bardziej wytrzymały. O tak
– rozłożył palce. – To wkurzające.
Cofnąłem
się jeszcze trochę. Plecami oparłem się o ścianę domu.
– Ty...
Jesteś człowiekiem.
– Tak.
–
Człowiek nie siedzi i nie rozmawia sobie z nożem w piersi.
–
Polemizowałbym – oznajmił z namysłem. Zerknął na swoje zakrwawione ręce. –
Ludziom z innych wymiarów się zdarza.
– Nie.
Siedzi. I. Nie. Ignoruje. Noża. W. Piersi – wycedziłem, ignorując wstawkę o
innym wymiarze. Powoli uspokajałem oddech, przeczesałem włosy. – Jak mogę ci
pomóc?
–
Dobijesz mnie? – zapytał jakby z prawdziwą nadzieją. Gdy zobaczył wyraz mojej
twarzy, westchnął. – Nie to nie, na pewno i tak by się nie udało, jeszcze
skręciłbyś sobie nadgarstki...
– Czemu
ty mnie dręczysz, co? – spytałem z utentyczną złością. – Dlaczego akurat mnie?
Wydawał
się szczerze zaskoczony.
– Nie dręczę cię – zaprzeczył. – Boże, tak to odbierasz?
Zakaszlał.
Zignorowałem lejącą się wszędzie krew, złość odrobinę stłamsiła moje
współczucie i przerażenie.
– A jak
mam to odbierać? Co jakiś czas widzę cię, próbującego zrobić sobie krzywdę na
nowy, oryginalny sposób! Powieszenie, utopienie, zastrzelenie...
– Ah,
przepraszam za to. Podobno wzięli cię do aresztu. Przyznałeś się, że mnie
znasz? – zapytał beznamiętnie, zakrywając usta. Widziałem błyszczące oczy i
bladą cerę, pot na twarzy i przyspieszony oddech, ból ukryty pod maską
obojętności.
– Nie.
Moja żona miała niedługo termin porodu, nie mogli mnie zamknąć – warknąłem pół
ironią, pół serio.
Spojrzał
na mnie z czymś w rodzaju zatroskania na twarzy.
– I jak
tam syn?
– Córka.
Dlaczego tylko ja cię widzę?! – warknąłem głośno. – Z jakiego powodu mnie prześladujesz?!
– Oj,
widzą mnie... wszyscy – zgiął się w pół. – Cholera...
Nie
zdążyłem zareagować. Derek zamknął oczy i dosłownie sturlał się ze schodków,
lądując na ulicy w powiększającej się plamie krwi, z nożem wbitym w pierś.
Rozległ się wysoki krzyk.
Cóż, w
jednym nie kłamał. Widzieli go wszyscy.
25. 05
– To nie jest tak, że ja jestem aż takim nieudacznikiem i nie potrafię się zabić – usłyszałem nagle za uchem. – Po prostu coś mi w tym przeszkadza. Ciągle. Potrafi wyciągnąć mnie z najgorszych opresji i stanu bliskiego śmierci. Naprawdę próbowałem już niemal wszystkiego. Parę razy.
– To nie jest tak, że ja jestem aż takim nieudacznikiem i nie potrafię się zabić – usłyszałem nagle za uchem. – Po prostu coś mi w tym przeszkadza. Ciągle. Potrafi wyciągnąć mnie z najgorszych opresji i stanu bliskiego śmierci. Naprawdę próbowałem już niemal wszystkiego. Parę razy.
Siedział
przy stoliku obok, ze znajomą miną zerkając na trzymaną w dłoni puszkę. Przed
nim, na talerzu, leżał kawałek pizzy.
Już nie
wiedziałem, czy to ja oszalałem, czy też on.
– Nie
pij – warknąłem ostrzegawczo, obracając się na krześle. – Zabraniam ci. Na
pewno próbujesz się otruć. Znowu.
Derek
popatrzył na mnie i uniósł puszkę.
– Pudło
– oznajmił. – To zwykła pepsi. Zabija nas wszystkich. Ale masz rację, cukier
też potrafi być zabójczy. Ej, może spróbuję z cukrzycą?...
– To nie
jest śmieszne – odparłem. Później westchnąłem i przejechałem dłonią po twarzy.
– Przepraszam. Wariuję. Źle na mnie wpływa to, że czasem widzę cię próbującego
się zabić, to wszystko.
– Ale to
czwarty raz!
– Piąty.
Zresztą, przecież sam powiedziałeś, że pepsi nie jest zatruta.
Nachylił się w moim kierunku.
– Pizza
jest – szepnął.
Obróciłem
się, a później powoli zacząłem odliczać. Sekunda. Dwie. Byle zachować spokój.
Trzy. Cztery. Pięć.
– Jeśli
nie chcesz mnie widzieć... Umówmy się, że postaram się unikać twojego
towarzystwa, dobrze? Ale nic nie obiecuję – usłyszałem jeszcze, gdy Derek
odchodził, radośnie podgryzając pizzę.
17. 08
Na
przekór wszystkiego, spotkałem go jeszcze. Po wielu latach, w zupełnie innych
okolicznościach.
Ów okoliczności
były wyjątkowo mało sprzyjające. Postanowiłem skrócić sobie drogę do domu i w
wyniku wielu zdarzeń i przypadków, wpadłem. Wpadłem po uszy.
Gdy
ocknąłem się, związany i poobijany, siedział na krześle elektrycznym, słuchając
swoich ostatnich "praw”. To musiał być on. Te włosy związane w kucyk,
przenikliwe, chociaż obojętne oczy... niebieska kurtka. To Derek siedział na
fotelu, wpatrując się znajomą manierą w przestrzeń.
Nie
zdążyłem się przyjrzeć. Ledwo z zaskoczeniem otwarłem usta, gdy w budynku
wysiadł prąd. Zaraz przed tym, jak próbowali go zamordować. Oczywiście.
Wszyscy krzyczeli, biegali, ale ja wiedziałem.
Jego nie
dało się przecież tak po prostu zabić. Znowu coś na to nie pozwoliło.
Po kilku sekundach
włączyło się zasilanie awaryjne, ale po nim, zgodnie z moimi oczekiwaniami, nie
było już śladu.
Nagle
światło zagasło po raz kolejny – zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, siedziałem,
rozwiązany, na dachu jakiegoś budynku. Wokół mnie rozciągała się nocna panorama
miasta.
Stanąłem
i zapatrzyłem się, wpatrzony w zgiełk i migotanie świateł. Zamknąłem oczy,
wsłuchałem się w te odgłosy, odgłosy dużego, ruchliwego miasta po zmroku.
Czułem typowe dla takiego miejsca zapachy. Gdu otworzyłem oczy ponownie, patrzyłem
prosto na księżyc i migoczące gwiazdy.
– W
końcu na coś się przydałem.
Nie podskoczyłem,
gdy stanął obok. Coś się w nim zmieniło – dopiero po chwili pojąłem, że jego
jasne włosy stały się włosami szatyna, a ciemne oczy lśniły błękitem. Nie były
niebieskie, tylko autentycznie świeciły.
Popatrzył na mnie i dopiero wtedy wzdrygnąłem się. Czułem
w nim coś... obcego. Nieznanego. Niebezpiecznego.
– Ty
mnie wyciągnąłeś?
– Tak.
Nawiasem mówiąc, tamta dzielnica to był naprawdę zły pomysł.
– Wiem.
Uśmiechnął się.
– To
jak, odrobina zdrowia psychicznego była warta twojego dzisiejszego ratunku?
– Nie
jestem pewien...
Derek delikatnie
uderzył mnie w ramię. Gest był tak naturalny, tak... ludzki, że aż się
zdziwiłem.
–
Uratowałem ci życie i mam cię z głowy. Trauma ci przejdzie. Wszystko się ułoży
– chwycił mnie za ramię i mrugnął. – No, i pozbywasz się mnie. Odejdę.
–
Przecież nie zginąłeś – zauważyłem.
– Oh,
nie – Derek puścił moje ramię i zrobił piruet, rozkładając ręce. – To było
niemożliwe od początku. Ale wiem, jak wrócić do mojego świata. Elektryczność!
Elektryczność była kluczem przez cały ten czas! – Obrócił się i zawirował
niebezpiecznie blisko krawędzi. – Viva la me!
Usiadłem,
zwieszając nogi za krawędź budynku. Chyba udzieliła mi się chwilowo beztroska i
radość Dereka. Mężczyzna usiadł obok mnie, patrząc w przestrzeń zupełnie jak
kiedyś pod tamtym drzewem.
– Jeśli
dalej chcesz wiedzieć, dlaczego ty, to w moim świecie jestem twoim potomkiem –
oznajmił jakby z namysłem. – Ale w tym chyba nie. Masz córkę, a nie syna. Tu
chyba nie istnieję. I dobrze. Gdybym się tu urodził i tu był, pojawiłby się
paradoks. Oczywiście za jakiś czas, ale...
–
Samobójstwo?
–
Człowiek naprawdę się nudzi, żyjąc tysiące lat. To zrozumiałe, że szuka
rozwiązania. Ciekawie było oglądać zmiany kultury i ewoluujący świat, ale nie
oszukujmy się, nie każdy ma siłę i cierpliwość żyć wiecznie.
– Żyłbyś
wiecznie?
– W moim
świecie czas nie ma takiego znaczenia. Płynie inaczej. Słowa też nie. Właściwie
nie istnieją, więc ciężko mi wypowiadać się w nich precyzyjnie – ułożył się tuż
na krawędzi dachu, zwieszając nogę. Normalnemu człowiekowi zaparłoby dech. On
tylko delikatnie machał trampkiem, nieporuszony. – Pokazywałem ci się czasem,
bo zwyczajnie na siebie wpadaliśmy, a chyba lubiłem wyraz twojej twarzy, gdy
krzyczałeś na mój widok „kurwa”. Chyba tylko ty reagowałeś na moje próby
samobójcze złością. To było... ludzkie. Przez moment czułem się, jakbym tu
pasował. Ale nie słuchaj mnie, jestem chorym zwyrodnialcem.
– Ja...
–
Jestem, ale miło, że zaprzeczasz – mrugnął. – Wiesz, mówiąc, że trauma ci
przejdzie, nie byłem do końca szczery – odparł. – Nie wiem, co stanie się, gdy
stąd odejdę. Podróże czasoprzestrzenne, czy jak tam to nazwać, to jedno wielkie
cholerstwo. Nigdy człowiek nie wie, co może stać się podczas przejścia. Ja też
nie wiem. Więc ja stąd odejdę, ale co stanie się tutaj...
– Cóż –
wyciągnąłem rękę. – Miło cię było spotkać.
Zdążył
tylko uścisnąc mi rękę, mrugnąć i otworzyć usta, gdy stracił równowagę i z
długim, przeciągłym krzykiem spadł z dachu.
– Idealny
koniec naszej znajomości! – krzyknąłem za nim w dół, odwracając wzrok.
Wkrótce
się przekonałem, że naprawdę było to nasze ostatnie spotkanie.
W sumie to fajne opowiadanie. Takie lekkie, z humorem, choć czarnym, no ale jak tu się nie uśmiechać, jak facet próbuje się zabić i mu nie wychodzi. Temat też został ujęty, więc wygląda to nieźle.
OdpowiedzUsuńCo mnie denerwuje, to angielskie "oh" użyte w tekście. Aż zgrzytnęłam zębami, jak to zobaczyłam, bo nie "oh" ale "och". Gdzieś tam była też literówka, ale to się może zdarzyć.
Przyjemny tekst.
Pozdrawiam
Biedny Derek, to musiało być straszne nie umieć się zabić. Choć po tylu próbach mógłby już spasować xD
OdpowiedzUsuńTeksty z czarnym humorem należą do grupy lubianych przeze mnie, więc tyko powiem, że mi się podobało, a wplecenie jeszcze skoków czasoprzestrzennych jeszcze bardziej zadowoliło.
Ładnie.
Pozdrawiam! :)