Kim będziemy jutro?
Tygodniowe wyzwania
wróciły i to od razu z takim tematem, do którego należałoby się przyłożyć. Żyję
jednak wieloma innymi sprawami, więc dziś prezentuję jedną scenę, nawet szkic,
powiedziałabym. Choć występują Vivian i Arte, raczej nie ma to nic wspólnego z
„Łowcami”, całość oderwana jest od jakiejkolwiek pisarskiej rzeczywistości
mojego autorstwa, ale nie wykluczam, że kiedyś coś się z tego urodzi. Czas
pokaże.
„Ciekawość
to pierwszy stopień do piekła” – mówiła mu Vivian. Teraz pewnie mogłaby go
trzepnąć w głupi łeb, że jej nie słuchał, ale zawsze chciał wiedzieć, jak to
jest. Może dlatego zachowywał się w ten sposób. To było ciekawe, a on wiecznie
się nudził, pragnąć rozrywki. Co jeszcze mu ją zapewni, skoro poznał już
wszystko, co stworzyli ludzie?
Może
właśnie dlatego siedział na krześle elektrycznym i wysłuchiwał swoich „praw”,
które lada chwila przestaną mieć znaczenie. Przybrał dość znudzoną minę, którą
zdenerwował oskarżyciela. Oficjalnie miał na koncie czternaście ofiar i nie wykazywał
nawet odrobiny skruchy. Nie złapaliby go nigdy, gdyby na to nie pozwolił.
Chciał wiedzieć, jak to jest siedzieć na krześle elektrycznym i czekać na
wykonanie wyroku. Teraz już wiedział.
Światło
gwałtownie zgasło. Awaria prądu, która zdarzała się wyjątkowo rzadko. Minęło
zaledwie pięć sekund, gdy wszystko na nowo rozbłysło – zasilanie awaryjne było
sprawne.
– Gdzie on
jest?
– Ucieczka
więźnia!
Krzesło
stało puste, jakby nikt w nim nigdy nie siedział. Wszystkie opaski zostały
rozpięte, choć ich zapinanie trwało dobre pięć minut. A jednak się uwolnił.
Całym
budynkiem wstrząsnął alarm. Niebezpieczny, psychopatyczny morderca był gdzieś
na terenie placówki. Nie wolno było pozwolić mu się wydostać na zewnątrz. Wszyscy
strażnicy zostali zaangażowani w poszukiwania, lada chwila miały pojawić się
psy tropiące. Znajdą go i wykonają wyrok.
Sala
egzekucyjna opustoszała. Nie było powodu, żeby ktokolwiek tu został, zwłaszcza
teraz, gdy morderca uciekł. Światła zgasły, skoro nikogo już to nie było.
Z ciemnego
kąta wyłoniły się dwie sylwetki.
–
Wiedziałem, że przyjdziesz, maleńka.
– Ktoś musi
ratować twój stary, łaknący mocnych doznań tyłek.
– Tylko nie
stary.
Vivian
zaśmiała się cicho i poprowadziła przyjaciela ku wyjściu. W oddali wciąż
panowało zamieszanie, oni jednak spokojnie wyszli na zewnątrz, gdzie objęła ich
ciepła noc.
– Ej, Arte,
kim będziemy jutro?
– Kim tylko
chcemy, Vivian.
Krótkie to, ale aż się uśmiechnęłam :) Ta dwójka nie może umrzeć w tak prozaicznych okolicznościach, bądźmy szczerzy. Jeszcze muszą zabawić świat.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się.
Pozdrawiam! :)