Czasem trzeba coś z siebie wypluć. Nawet jeśli to nie ma sensu. A może ma. Może Międzywersy istnieją. A może sama nie wiem, o czym to jest. Może dzisiaj o jednym, a jutro o innym.
Świat był zły, mdły, przeżuty i wypluty jak szara, owocowa guma; sflaczały niczym stara opona; rozklejony i przepocony jak znoszone trampki czwartoklasisty. Nie było na nim nic ładnego, nic dobrego. Nic. Słońce wstawało koślawe i sine, i nie było jasno, była tylko mgła, rozciągnięta nad horyzontem niczym niedoprana, pożółkła od papierosów zasłona. Brudna i duszna, a horyzont był krótki i pełen niewyraźnych cieni. Korona koślawych budynków szczerzyła się zbyt dużą ilością pozapalanych świateł podobna paszczy pełnej kłów. Niektóre psuły się, wypadały, gasły. Pozostawiały miasto w półkroku, pozostawiało je pełnym zmierzchów.
Świat był zły, mdły, przeżuty i wypluty jak szara, owocowa guma; sflaczały niczym stara opona; rozklejony i przepocony jak znoszone trampki czwartoklasisty. Nie było na nim nic ładnego, nic dobrego. Nic. Słońce wstawało koślawe i sine, i nie było jasno, była tylko mgła, rozciągnięta nad horyzontem niczym niedoprana, pożółkła od papierosów zasłona. Brudna i duszna, a horyzont był krótki i pełen niewyraźnych cieni. Korona koślawych budynków szczerzyła się zbyt dużą ilością pozapalanych świateł podobna paszczy pełnej kłów. Niektóre psuły się, wypadały, gasły. Pozostawiały miasto w półkroku, pozostawiało je pełnym zmierzchów.
Byłam w nim
sama. Obca i nieforemna, nieformalna, niezgrabna. Byłam na to wszystko za mała
i uczulona. Dreptałam twoimi śladami, stawiając stopy w odbicia twoich butów,
dokładnie. Jakby nieostrożność miała kosztować mnie życie. Może miała. Może gdyby
zaskrzypiał rdzawy, nieubity śnieg, byłoby po mnie. Nie wiem, ale myślę, że tak
właśnie by było. Dołączyłabym do barwników znaczących zalegające na ziemi,
skute mrozem opady.
Było zimno.
Nie zasłużyłam na to. Powiedzmy to sobie jasno: powinnam siedzieć w cieple i
ciszy. Powinnam nie być świadoma. Nie powinieneś mnie ciągać za sobą po bagnach
i kazać mi na to patrzeć, i drżeć, i trząść się z zimna, strachu i złości.
Nie
powinieneś mnie prosić, żebym poszła z tobą. Cisza, którą dzieliliśmy, została
brutalnie rozerwana na strzępy. Nieważne, że nic nie mówiłeś. Tam przed nami
ktoś dławił się samym sobą, bulgocąc i znacząc brzydko ścieżkę przed nami
krwawymi bełtami.
To moglibyśmy
być my. Ja albo ty. Patrzyłam w twoje ciemne oczy, łapiąc cię nagle za rękę. Nie idźmy, prosiłam, nie róbmy scen. Już nic nie zdziałamy.
Nikogo nie uratujemy. Ani jej, ani jego. Każde z nich poszło w inną,
przeciwną stronę. Życie i śmierć, noc i dzień. My możemy pozostać w półmroku.
Pośród tych szalejących wśród suchych dusz, burz, zmierzchów. Nie każ mi dalej
podążać twoimi śladami, nie chcę nimi iść. Chciałam wrócić, chciałam, żebyś
wrócił ze mną.
Ty nie słuchałeś,
nic nie mówiłeś, jak zwykle, ale ja tym razem ci nie darowałam.
Szłam za tobą
krok w krok. Krok w krok, w mrok. A kiedy zrobiło się jaśniej, kiedy topniał
śnieg, trawiony ciepłem i blaskiem ogniska, och, czy mi kiedyś zapomnisz? To
byłam ja. Ja wtedy cię przechytrzyłam. Kiedy spotkały się wasze oczy, kiedy noc
nakryła czyste niebo na spółkowaniu z marazmem, kiedy nie byłam pewna, czy to
gniew, czy litość, czy może lojalność zaraz cię zmusi do działań.
Nie mogłabym
na to patrzeć. To orgie o jakich nie śniłam. Jego oczy były zimne i bez życia,
gdy spojrzał w moją stronę.
— Nie masz pojęcia, kim jestem, prawda?
Nie miałam.
Kiedyś wiedziałam, ale teraz już nie. Już go nie poznawałam. Nie kiedy
spomiędzy jego żył wynurzał się cień o kształtach niepokojących jak wszystkie
bezsenne noce, które przetrwałam.
Teraz mamy
umowę, ja i on. Ona już się nie liczy, a on nie przyjdzie do ciebie więcej.
Więcej się nie zobaczycie. Kiedy wycie miasta ucichnie, kiedy rozleje się krew,
która musi zostać rozlana, wtedy ktoś cię wypuści. Może ja, jeśli jeszcze tu
będę, ale na to nie liczę. Jednak pociesza mnie myśl, że przyjdzie ten dzień.
Przestaniesz trzymać się krat, usłyszysz ich zgrzyt, a nie, przepraszam. Ale może
chociaż poczujesz. Zapach stęchłych ludzkich wydzielin, świeżego dnia, bez
nadciągającego zmierzchu, i wolność. I przeżyjesz resztkę swoich dni, jak tylko
chcesz. Może będziesz mnie szukać? Może znajdziesz. Może nie będę się rozkładać
na chodnikach miasta.
Ale na to nie
licz.
Bardzo ostry i pełen emocji tekst. Zdecydowanie pisanie pomaga wydusic z siebie to co zalega w naszym wnętrzu, bo gdy zaczyna nam wyciskać przez uszy i oczy to znak, że jest tego w nas za dużo. Najgorsze jest to, że czasami mimo starań i tak nie jesteśmy w stanie nic zmienić, bo życie płynie swoim rytmem i swoim korytem rzeki isnienia, a ny wydajemy się jedynie stac na brzegu i obserwować je drukujące w kierunku słońca.
OdpowiedzUsuńZa Majime też się wezne w tym tygodniu bo tekstu o mafiozie sobie nie odpuszczę.
No, tekst rzeczywiście mocny. Mocny, mroczny, pełen emocji. Widać, że to kwestia ciężkiego czasu, a takie sprzyjają tworzeniu tego typu tekstów. Ja jednak wolę wesołą Wilczą, choć ten rodzaj tekstu też miło się czytało. Tylko tak... niecodziennie!
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńNiepokojący tekst, pełen negatywnych emocji, smutku, nawet bym napisała, że w swoich opisach brutalny. Gdyby był bronią, uderzałby prosto w twarz. Plastyczny - widzę go jako ciąg obrazów, które i zestawione razem, i zawieszone osobno dawałyby oglądającym to samo.
Taka terapia słowem dobrze działa, a także pozwala wejrzeć w siebie i stworzyć coś, co mogłoby się nigdy nie narodzić, gdyby cały czas było dobrze.
Podoba mi się narracja, podoba mi się zwracanie do drugiej osoby. Jestem pod wrażeniem i do tego zauroczona. Brawo
Pozdrawiam.