Ostatnio
trochę siedziałam w uniwersum „100 znaków na niebie”, dlatego kusiło mnie, żeby
napisać coś na GPK, a że rzadko skupiałam się na samej Torii, która jest zresztą
główną bohaterką… Cóż. Tekst nie jest najwyższych lotów, ale nie miałam na
niego lepszego pomysłu. Jakaś taka twórcza zdechłość mnie dopadła.
***
To nie był dobry pomysł.
Mówiłam Fate’owi, że to
zbyt wielkie ryzyko. Już i tak wystarczająco naraził się Stowarzyszeniu Życia.
Niektórzy zaczęli nabierać podejrzeń, że nagina zasady „100 znaków na niebie”.
I mieli rację. Zgodnie z regułami obowiązującymi w grze o ludzkość, żaden członek
Stowarzyszenia nie miał prawa pomagać wybrańcowi. Fate stwierdził, że to zbyt
ryzykowne pozwolić mi samej działać, w końcu byłam ostatnim już uczestnikiem
gry, który mógł uratować świat lub doprowadzić do jego zagłady. To dlatego
każdego dnia wspólnie stawaliśmy do walki z przeciwnościami, które narzucała
nam z góry Śmierć.
W zamiarach Fate’a nie
było nic altruistycznego. Nie miał ambicji na uratowanie ludzkości, którą sam
doprowadził na skraj przepaści – w końcu jako Los miał obowiązek kreowania
ziemskich scenariuszy. Zależało mu tylko na własnym dobru. Poza tym, choć nie
chciał się do tego przyznać, bał się przegranej, w końcu od lat prowadził
zażyłą wojnę ze Śmiercią, która stała w opozycji do Stowarzyszenia Życia. Oto
cały Fate – egoista do potęgi Wszechświata. To dlatego wziął mnie ze sobą na
bal do świata pomiędzy Niebem a Ziemią, łamiąc tym samym kolejny naczelny
zakaz.
Ludzie nie mieli prawa
tutaj przebywać. Byłam prawdopodobnie pierwszą Ziemianką, która zyskała
możliwość zobaczenia na własne oczy miejsca, w którym sprawowano kontrolę nad
światem ludzi. I nie byłam z tego powodu uradowana.
– Przestań tak marszczyć
czoło.
Fate szturchnął mnie
łokciem pod żebra. Z reguły robił to tak mocno, że wpadałam na ścianę, ale tym
razem był wyjątkowo delikatny, zupełnie jakby bał się, że w jakiś sposób mnie
zrani, a może bardziej: rozeźli.
– To nie jest dobry
pomysł i dobrze o tym wiesz – odezwałam się po raz kolejny tego dnia, na co Los
przewrócił ostentacyjnie oczami. – Nie miałeś prawa upalać marihuaną Smutku, a
związanie jej i schowanie w szafie było co najmniej nieludzkie.
– Bogowie nie muszą być
ludzcy. – Fate wzruszył ramionami. Arogancki i pewny siebie uśmieszek nie
znikał z jego irytującej twarzy. – Poza tym mówiłem ci już, że Smutek ma takie
same oczy i włosy jak ty. Na dodatek rzadko przebywa w miejscach publicznych,
więc większość z nas jej nie kojarzy.
– Fate, ja nawet nie
wiem, jak zachowuje się Smutek. Przecież nie będę chodzić po sali i wylewać bez
powodu łzy.
– Spokojnie, przecież
masz kaptur. – Los uśmiechnął się do mnie szeroko, a gdy nie doczekał się
odwzajemnionego gestu radości, zmarszczył czoło. – Nie bądź zła. Przecież
świetnie się bawimy.
Posłałam mu znaczące spojrzenie.
Po raz kolejny niby przypadkowo nadepnęłam na jego stopę, przez co wykrzywił
usta w grymasie. Wspominałam mu już, że byłam kiepską tancerką. A to, że
zamierzałam ten fakt wykorzystać, aby ukarać go za niekompetencję, nie było już
ważne.
– Czasami naprawdę mam
cię dosyć. – Zmrużyłam groźnie pochmurne oczy.
– Ja ciebie nigdy. –
Rozweselony chłopak pochylił się nad moim czołem i złożył na nim krótki
pocałunek. Potem odchylił się w tył i spojrzał w moim kierunku z szerokim uśmiechem,
który przywodził na myśl małego, uradowanego zabawą chłopca.
Nie lubiłam tego, że
traktował mnie jak kolejny element przechodni w swoim rozpustnym życiu. Bawił
się moimi uczuciami. Całował mnie znienacka – choć zdążył się już nauczyć, że
za dotknięcie ust groził mocny strzał z pięści prosto w szczękę – używał ambiwalentnych
zwrotów, dotykał w najmniej oczekiwanym momencie i próbował mi zawrócić w
głowie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy wieczorami wracał już do
swojego świata z uczuciem, że świetnie się dziś bawił, ja płakałam w poduszkę,
wyzywając siebie od naiwnych i głupich, ponieważ nawet wiedza, że byłam jawnie
wykorzystywana, nie zmieniała tego, co do niego czułam. Zakochać się w
aroganckim dupku, który myślał tylko o sobie i na dodatek był Losem, to
naprawdę wielki żart ze strony Miłości.
Odepchnęłam Fate’a z
uczuciem, że gdzieś na dnie mojego serca zaległ ciężki kamień, który coraz bardziej
ciągnął mnie ku głębokiemu dołowi. Zanim mój partner jakkolwiek zareagował na mocny
cios w żebra, ruszyłam do przodu, kryjąc całą twarz pod szerokim kapturem.
Oczywiście nie spodziewałam się niczego innego jak śmiechu. W końcu moje
zażenowanie było takie zabawne...
Do oczu naszły mi łzy.
Przynajmniej teraz
bardziej przypominałam Smutek.
– Tori, daj spokój. –
Jego szepczący głos sprawił, że po moich ramionach przebiegły dreszcze. Tylko
Fate mówił do mnie w taki sposób. Lubił przypominać mi o tym, że miałam
azjatyckie korzenie, z czego do niedawna nie zdawałam sobie sprawy. To wszystko
dlatego, że urodziłam się w czasach, kiedy kontynenty naszego świata były już
złączone, a rządzący nadali mu nazwę: Zjednoczony Kontynent Ziemi (chyba nie
muszę mówić, kto doprowadził do ujednolicenia i zatracenia wielu kultur oraz
języków, a także do gwałtownego, anomalnego przybliżenia się lądowych części
planety…). Moi przodkowie prawdopodobnie byli Japończykami – Fate dostrzegał to
w nieco skośnym kształcie moich oczu (które były jednak ciemnoniebieskie),
niskim wzroście i długich czarnych włosach. Lubił również podkreślać, że pomimo
dziewiętnastu lat wyglądałam jak mała dziewczynka, która ledwo wyszła z
podstawówki.
Przystanęłam dopiero za
kolumną, gdzie mogłam czuć się bezpieczna. Niewielu gości zwracało na mnie
uwagę, gdy stałam w cieniu, a było to niemal idealne miejsce dla Smutku, która
ponoć wolała zamykać się w pokoju, niż uczestniczyć w takich przedsięwzięciach.
Wzięłam głęboki wdech i
spojrzałam prosto w twarz towarzysza, który uparcie za mną podążał.
– Fate, proszę cię, daj
mi już spokój. Dobrze wiem, że wziąłeś mnie tu tylko dlatego, że nie miałeś
osoby towarzyszącej. Jesteś nieodpowiedzialny i głupi, na dodatek ciągle
zapominasz o tym, że jestem człowiekiem. – Owinęłam się szczelniej czarną
szatą.
Los wsparł się luzacko o
kolumnę, pochylając się nade mną w taki sposób, jakby za chwilę miał mnie
pocałować. Łokieć miałam już w gotowości, także nie zamierzałam mu się dobrowolnie
oddawać. Choć jego usta kusiły, nie byłam głupią nastolatką, która leciała na
niegrzecznych chłopców łamiących naiwne serca na każdym kroku.
– Musisz się powoli
przyzwyczajać do Stowarzyszenia Życia. W końcu zamierzamy wygrać to starcie,
prawda? – Uśmiechnięty Los poklepał mnie po głowie jak małe dziecko.
Nie wyobrażałam sobie
tego, że w nagrodę za moje trudy miałabym do nich dołączyć i pełnić rolę
łącznika pomiędzy światem ludzi a światem pomiędzy Niebem a Ziemią. Poza tym
miałam jeszcze długą drogę do przejścia. Świat bliższy był końca, niż ja
wygranej.
– Wiesz co, Fate? –
Spojrzałam odważnie prosto w jego złote oczy. – Nie wiem, czy chcę do was
należeć. Czasami mam wrażenie, że bardziej zależy wam na własnym życiu niż na
życiu ludzi. Widzisz to wszystko? – Wskazałam dłonią na złotą salę przystrojoną
finezyjnymi girlandami w postaci długich czerwonych wstęg. Stoły wręcz uginały
się pod ciężarem półmisków zawierających takie cuda, jakich w życiu na oczy nie
widziałam ani nie jadłam. – To przerażające, że w tym czasie w moim świecie
giną ludzie i to z powodu najbardziej podstawowych potrzeb, których nie
potrafią zaspokoić. Głód, bezpieczeństwo, sen. Wystarczyłoby…
Fate przyłożył palec
wskazujący do moich ust. Nawet nie uraczył mnie spojrzeniem, choć wyraźnie
widziałam, że wypowiedziane na głos słowa go poruszyły. Czasami miałam
wrażenie, że za tą arogancką maską kryło się coś, czego jeszcze nie znałam, a
czego koniecznie nie chciał mi pokazać. Z reguły, gdy zaczynaliśmy rozmawiać o
podupadającej ludzkości, szybko się wycofywał i zmieniał temat. Czasami lubiłam
sobie wyobrażać, że na czymś naprawdę mu zależało. Na przykład na mnie lub na
losach mojej planety. Wtedy od razu lepiej się czułam, choć jednocześnie
wiedziałam, że sama siebie oszukuję.
Kiedy Fate w końcu się ode
mnie odsunął, poczułam ulgę. Teraz oboje opieraliśmy się plecami o jedną
kolumnę – on od jej frontalnej, oświetlonej części, gdzie miał dobry widok na
wszystkich krzątających się po sali uczestników balu, ja z boku, skąd również
miałam dobry widok na członków Stowarzyszenia, ale przy okazji stałam w cieniu,
gdzie nie rzucałam się w oczy. Tkwiliśmy tak w milczeniu, dzięki czemu mogłam
się skupić na czymś innym niż na twarzy mojego towarzysza.
Fate opisał mi kiedyś
pokrótce wielu ważnych członków jego ugrupowania. Dzięki temu mogłam choćby rozpoznać
wirującą na parkiecie kolorową Wyobraźnię, która zaciągnęła do tańca swoją
siostrę Iluzję o nietęgiej minie. W rogu sali dostrzegłam zaś Rozpustę i
Pijaństwo, którzy zdążyli się już przykumplować do wódki i wina – mój partner
wspominał kiedyś, że lubił czasem zaszywać się z nimi w swoim gabinecie i grać
w pijaną ruletkę lub w rozbieranego pokera. Było to o tyle niepokojące, że cała
trójka uchodziła za istoty płci męskiej.
Gdy przejeżdżałam
wzrokiem po zebranych, udało mi się dostrzec Pamięć, która wyglądała jak czysta
kartka białego papieru. Nawet włosy i cerę miała w tej samej barwie. Tylko oczy
tonęły w odcieniach szarości – gdyby nie one, wyglądałaby jak osoba pozbawiona
pigmentu. Zdziwiłam się, kiedy skierowała na mnie czujne spojrzenie. Zanim
zdążyłam zareagować, dostrzegłam, że unosi w zdziwieniu brwi, dokładnie jakby
zdała sobie z czegoś sprawę. Szybko odwróciłam wzrok i zasłoniłam twarz
kapturem.
– Wiesz co, Tori?
Powinniśmy dzisiaj zaszaleć. Patrz, ile tu wina.
Spojrzałam w plecy
Fate’a, unosząc lewą brew.
– Żebyś potem zaciągnął
mnie do łóżka, co zapewne jest twoim dzisiejszym celem? – Nie zabrzmiałam
ironicznie, a raczej jak ktoś, kto miał już dosyć bezustannych wybryków swojego
współpracownika.
– Gdybym to zrobił,
okazałbym się pedofilem wszech czasów. – Los wybuchnął gromkim
śmiechem. – Ty masz tylko dziewiętnaście lat, a ile ja już ich mam, to nawet
nie chce mi się liczyć. Mogę ci tylko powiedzieć, że jako mały knypek byłem
świadkiem upadku Cesarstwa Rzymskiego. – Zerknął na mnie przez ramię i
wyszczerzył swoje białe zęby. Tak jak się spodziewałam, zapomniał już o naszej
wcześniejszej rozmowie.
– Nie będę z tobą pić –
burknęłam z niezadowoleniem.
Kiedy spojrzałam w
miejsce, gdzie wcześniej stała Pamięć, dostrzegłam tam pustkę. Za to w naszym
kierunku zdawała się zmierzać inna postać. Może widziałam ją pierwszy raz na
oczy, ale Fate zadbał o to, abym w razie wypadku ją rozpoznała. To jego siostra
– Przeznaczenie. I była niezwykle wkurzona.
Długie kosmyki
granatowych włosów powiewały na sztucznie wywołanym wietrze, a złote oczy
sypały iskrami. Nie była ubrana w żadną sukienkę, za to w luźną szarą koszulkę,
krótkie czarne spodenki i ciężkie glany. Miała zaciśnięte pięści, co mogło
oznaczać jedno: zamierzała przywalić Fate’owi.
Kiedy Los soczyście
przeklął, ja niczym cień ukryłam się za kolumną.
– Cześć, siostra! –
powiedział o ton za głośno, dziwnie sztucznym, wesołym głosem.
– Jak ci zaraz
przypieprzę w tę szczerzącą się gębę…
Nie widziałam tej sceny,
ale domyśliłam się, co się wydarzyło. Wkurzona Destiny uderzyła pięścią w
kolumnę, ponieważ Fate w ostatniej chwili uskoczył w bok. Z szybko bijącym
sercem przysłuchiwałam się opadającym na podłogę odłamkom wapienia. Może
rzeczywiście było tak, jak mówił Los? Że jego siostra to potwór?
– Gdzie ona jest?! –
Wrzask Destiny był na tyle głośny, że podskoczyłam. Choć doskonale wiedziałam,
że to Fate’owi najbardziej się dostanie za łamanie zakazów, to jednak z
jakiegoś powodu zaczęłam drżeć ze strachu, że ja również padnę ofiarą przemocy
fizycznej. To dlatego, nim wypowiedział choć jedno słowo, bezgłośnie
przesunęłam się na drugą kolumnę, skąd uciekłam w pogrążony w półcieniu
korytarz. Nie absorbowałam swoje umysłu błahymi rozważeniami na temat tego, gdzie
teraz pójdę. Po prostu chciałam stąd zniknąć. W razie problemów miałam w
kieszeni mapę, którą stworzył dla mnie Fate. Oznaczył na niej swój gabinet – to
właśnie tam miałam się w razie problemów udać.
Spojrzałam w tył, aby
upewnić się, że nikt za mną nie podąża, a potem z cichym westchnięciem ulgi
skręciłam za róg. Ciemność rozświetlił rząd blado świecących lamp w kształcie
kwitnących lilii. Krwisty kolor ścian i bordowy dywan ze złotymi zdobieniami
sprawiały, że czułam się, jakbym stąpała po korytarzu jakiegoś wysublimowanego
hotelu. Musiałam wyglądać jak dziecko wędrujące we mgle wspaniałości, to
dlatego kiedy dostrzegłam stojącego pod ścianą mężczyznę w czerni, opuściłam
zawstydzona głowę, zasłaniając się kapturem. Wciąż zapominałam, że byłam w Stowarzyszeniu
Życia.
Na wstrzymanym oddechu
minęłam tajemniczą postać. Początkowo byłam pewna, że udało mi się uniknąć
konfrontacji, gdy jednak usłyszałam niski, niezwykle charyzmatyczny głos, który
szepnął mi do ucha moje własne imię, stanęłam jak wryta na środku korytarza.
Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Przecież powinnam go zignorować i iść
dalej.
– Odwróć się w moją
stronę.
Zdziwiona uczyniłam jego
rozkaz. Wtedy zrozumiałam, że nie miałam wpływu na to, co robię. Moje ciało
działało zgodnie z wolą obcego mężczyzny.
– Nie masz pojęcia kim
jestem, prawda? – Jego oczy były zimne i bez życia, gdy spojrzały w moją
stronę. Nie to niepokoiło mnie jednak najbardziej. Uwagę przykuwał raczej chytry
uśmieszek, który nijak wpasowywał się w chłód usadowiony w krwistoczerwonych
tęczówkach, idealnie zlewających się z wystrojem korytarza.
– Spokojnie. Na wszystko
przyjdzie czas. – Mężczyzna oderwał się od ściany i posłał mi słodki uśmiech. Miał
czarne włosy i czarne ciuchy, co w połączeniu z jego o stopień ciemniejszą cerą
niż moja wyglądało jak perfekcyjny, pogrzebowy zestaw. Z jakiegoś powodu ta
postać sprawiała, że czułam niepokój. Jakbym spojrzała w oczy samej Śmierci.
– Dużo o tobie słyszałem
po tamtej stronie stowarzyszenia. Tamtej, czyli do tej, którą sam tworzę, bo
nikt mnie tutaj nie chciał. – Wzruszył beztrosko ramionami i zaśmiał się w taki
sposób, jakby naprawdę go to bawiło. – A wiesz, co jest w tym wszystkim
najzabawniejsze? Nie pierwszy raz się spotykamy.
– Kim jesteś? – spytałam
drżącym głosem. Nie mogłam się stąd ruszyć, jakbym przyrosła do podłogi. Serce
uderzało o moją pierś tak szybko i mocno, że bałam się o to, czy przypadkiem
nie dostanę zawału, pot spływał po czole, jakbym niedawno odbyła ciężki
maraton, na dodatek wszystko przed oczami mi wirowało. Widziałam jakieś dziwne
przebłyski wspomnień, które niczego konkretnego nie pokazywały, a jednak gdzieś
w środku czułam, że osoba przede mną stojąca rzeczywiście nie była zupełnie obca.
– Śmierć we własnej
osobie. – Wyszczerzona w rekinim uśmiechu postać uniosła zabawnie rogi swojej
podartej szaty i ukłoniła się co najmniej jak królowa. Było w niej coś
kobiecego, pomimo wyglądu mężczyzny.
Ogłuszający dźwięk
słabości przedarł się przez moje uszy. W tym momencie zobaczyłam przed oczami
wojenną klęskę i stąpającą swobodnie pomiędzy zakrwawionymi ciałami Śmierć. To
wspomnienie wydawało się być równocześnie moje, ale i nie. Zupełnie jakbym tam
była, a przecież nie mogłam być.
Otrzeźwiałam dopiero,
kiedy żniwiarz położył dłoń na moim rozpalonym czole.
– Wszystko sobie
przypomnisz w odpowiedniej chwili, dlatego nie nadwyrężaj się. – To
zadziwiające, ale wraz z dotykiem Śmierci cały chaos i niepokój uciekły,
zupełnie jakby był moim ukojeniem, czymś bardzo dobrze mi znanym i ciepłym. To
nie było normalne uczucie. Zdawało mi się, że byliśmy ze sobą naprawdę blisko.
– Och. – Niemal
dziewczęcy okrzyk zaskoczenia wybudził mnie z szoku. – Ktoś cię szuka i chyba
nawet wiem kto. Przekaż mu pozdrowienia od wujaszka. – Wyszczerzony Death
wyminął mnie i pomachał na do widzenia dłonią. W tym samym momencie zza rogu
wypadł Fate, który dzierżył w ręku buta. Nie spodziewałam się, że z rozbiegu
rzuci nim w Śmierć, która wtopiła się w ścianę, nim doczekała się strzału
prosto w tył głowy.
– Niech to szlag! – W
połowie bosy Los podbiegł do mnie, chwycił mnie za ramiona i spojrzał z
przestrachem w oczy. Wyglądał, jakby naprawdę się martwił, co nie było do niego
podobne. – Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił?
– N-nie. Po prostu ze mną
rozmawiał – odpowiedziałam niepewnie. Coś w środku nakazało mi nie mówić
Fate’owi, czego dotyczyła nasza rozmowa, dlatego wolałam to przemilczeć zgodnie
z własnym instynktem.
Mój partner odetchnął z
wyraźną ulgą i przygarnął mnie gwałtownie do swojej piersi. Byłam zdziwiona, że
z własnej nieprzymuszonej woli mnie przytulił. Uścisk nie należał do słabych – mało
nie wycisnął ze mnie życia, ale było w nim coś prawdziwego i obezwładniająco
szczęśliwego. Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, będąc z Fate’em. To
sprawiło, że sama objęłam jego plecy i wtuliłam głowę w pierś.
– Śmierć nie jest
bezpieczna, Tori. Musisz o tym pamiętać – szepnął mi do ucha.
Pokiwałam głową,
uśmiechając się pod nosem niczym upojona szczęściem nastolatka.
– Wyglądałeś, jakbyś się
martwił – próbowałam zażartować, zakańczając to zdanie śmiechem, ale Los o
dziwo zareagował na to poważnie. Odchylił się, spojrzał mi prosto w oczy i
odpowiedział:
– Cholernie się
martwiłem. Nie mógłbym cię utracić. – Na moich policzkach pojawiły się
rumieńce, zanim się jednak uśmiechnęłam, usłyszałam gorzkie: – Musisz w końcu
wygrać tę wojnę, inaczej wszyscy zginiemy. Jesteś zbyt cenna na zabawy ze
Śmiercią, a mój wujaszek naprawdę lubi naginać zasady.
Cała radość opadła ze
mnie, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce będące wielkim nadmuchanym balonem.
Czy wspominałam już, że
Fate to egoista? Jeżeli nie, to powtórzę to jeszcze raz:
Fate to pieprzony
egoista.
Nienawidziłam go. I
niestety w takim samym stopniu również kochałam.
Westchnęłam ciężko i
jeszcze raz przylgnęłam do jego piersi, aby jeszcze przez chwilę móc sobie
wyobrażać, że zmartwienie nie było iluzją i naprawdę mu na mnie zależało. Kiedy
niezobowiązująco objął moje plecy, chciałam zostać w jego ramionach już do
końca świata. Ale wiedziałam, że nie będzie to możliwe. Na razie mogłam tylko
śnić o tym, że pewnego dnia nie zbudzę się z twarzą zdobioną zaschniętymi
łzami, a szczęściem, gdy wreszcie zrozumie, że ze wszystkich pragnień na
świecie wybrałam akurat jego.
Jak głupia musiała być
dziewczyna, która zakochała się w samym Losie…
Hej :)
OdpowiedzUsuńWiesz, że już jestem fanką 100 znaków na niebie, nie zdziwi Cię więc, jak napiszę, że trzymam kciuki za Tori, by była kiedyś w końcu szczęśliwa, a Fate'a sama mam ochotę zdzielić z pięści prosto w szczękę. W tym jednym tekście znakomicie oddałaś różnice między tą dwójką wynikającą nie tylko z pochodzenia, ale też z ich charakterów. Mimo to moim zdaniem tworzą ciekawy duet.
Świetne, bardzo plastyczne opisy, do tego dozą dynamizmu i mnie czytało się to świetnie. Kiedy pojawił się Śmierć, w mojej głowie zaistniała myśl, że przecież Śmierć może być kobietą, a Ty pieknie wplotłaś i tę możliwość przy opisie wujaszka. Zgrabnie, przemyślanie, wciągająco, o. Jestem zachwycona.
Pozdrawiam.