Yana
Dzisiaj ciężko. Mocno,
krwawo, nieco psychologicznie. I dłużej niż zwykle. Przypuszczam, że powinnam
dać ostrzeżenie +16 (przynajmniej). Co do uniwersum… niewiele się pojawia
nawiązań do niego samego (są one bardzo delikatne i w sumie do skojarzenia
tylko, jak się czytało samo moje – nieskończone wciąż – opowiadanie lub wie w
jaki sposób ta postać jest powiązana z uniwersum), więc to nie jest bardzo
ważne i lepiej skupić się na tekście niż tym, w jakim opowiadaniu występuje
moja OC–ka. Nazywa się Yana i chyba nie pojawiła się tutaj wcześniej, ale kiedy
tak będzie, dam znać (a na pewno będzie to wiadome, bo tylko jedna moja żeńska
postać ma niebieskie włosy i złote oczy). Oprócz tematu „fabularnego” wplotłam
też 3 z 4 słów kluczy, więc jest nieźle.
Ludzie to doprawdy niezrozumiałe istoty. Nawet dla
mnie, chociaż sama jestem człowiekiem. A przynajmniej w połowie. Czasami jednak
wydawało mi się, że zostało we mnie mniej z człowieka niż jest w moim towarzyszu,
który człowiekiem nie jest nawet w małej części.
W inne dni jednak miałam wrażenie, że jestem
bardziej ludzka niż zwykli ludzie, nie mający w sobie boskiej krwi ani klątwy
ciągnącej się za nimi od wieków. Tak było, kiedy spotkałam Toma, a raczej gdy on
wybrał mnie na jedną ze swoich ofiar. Nigdy nie rozumiałam dlaczego ludzie
bywają tacy okrutni. Nie rozumiałam też, dlaczego tamtego chłodnego wieczora, w
moim brzuchu znalazł się nóż. I chociaż nie mogłam umrzeć, wówczas ten fakt
jakoś mi uciekł. Nieśmiertelność nie oznacza, że nie odczuwałam bólu.
Nieśmiertelność nie oznaczała, że nie czułam przerażenia. Nieśmiertelność nie
oznaczała, że nie mogłam stracić przytomność, kiedy ogromne ilości krwi
opuszczały moje ciało.
Oznaczała jednak, że zawinięta w stary i
pokrwawiony materiał, przysypana ziemią, cierpiałam nie mogąc oddychać.
Panikowałam, nie mogą się wydostać. Dopiero po kilku minutach okropnych tortur,
udało mi się użyć tej nadnaturalnej cząstki mnie, nad którą miałam kontrolę, by
się wydostać. Nie pamiętałam dokładnie jak to zrobiłam, ale kiedy już znalazłam
się na powierzchni, w środku ciemnego lasu i leżałam bez ruchu, mogąc w końcu
oddychać, odpłynęłam w stan półsnu. I myśląc o człowieku, który mi to zrobił,
nieświadomie znalazłam się przy nim.
Siedział za kierownicą starego audi, cuchnącego
potem, papierosami i czymś metalicznym. Chichotał pod nosem, a na siedzeniu
obok, leżał warkocz jasnych, niebieskich włosów. Moich włosów. Dopiero wtedy
dotarło do mnie, że zabrał sobie „trofeum”.
Siedziałam na tylnim siedzeniu, podczas gdy on
jechał ciemną drogą leśną, zapewne oddalając się od miejsca, w którym mnie
zakopał. Dopiero po pewnym czasie, kiedy minął nas jakiś inny samochód, zerknął
w lusterko. Zobaczył mnie. Jakimś sposobem mnie zobaczył. Myślałam, że to
będzie tak, jak zawsze – niczego nieświadoma osoba, obserwowana przez ludzki
umysł, dzięki boskiej krwi. Ale on mnie zobaczył. Rozszerzył szeroko oczy,
skręcił gwałtownie i wjechał prosto w drzewo. Czołem uderzył o kierownicę,
rozcinając sobie brew, poduszka powietrzna nie zadziałała. Kiedy doszedł do
siebie i odwrócił głowę w moją stronę, wciąż tam siedziałam, jak gdyby nigdy
nic, niewzruszona wypadkiem, w zakrwawionej sukience i potarganych, krzywo
uciętych niebieskich włosach. Przez chwilę, jakaś cząstka mnie miała ochotę
śmiać się z jego miny. Z przerażenia i szoku, jakie widniały w jego oczach.
Sprawiało mi to jakąś chorą satysfakcję.
Złapał za coś obok siedzenia i zamachnął się na
mnie. Metalowa rurka przeleciał przez moją postać, nie napotykając żadnego
oporu. Patrzyłam na niego spokojnie, ale kiedy wyciągnęłam pobrudzoną ziemią
rękę w jego stronę, wyskoczył z samochodu jak oparzony, potykając się o własne
nogi.
Przymknęłam na chwilę oczy i przez chwilę znowu
byłam w lesie, zziębnięta i obolała. Zastanawiałam się, czy po zobaczeniu mnie,
pojawiły się u niego wyrzuty sumienia. Zastanawiałam się, czy choć trochę
żałował tego, co zrobił.
Miałam wrażenie, że moje ciało płonęło, a
jednocześnie trzęsłam się z zimna. Gorączka. Może do rany dostało się
zakażenie. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam w bok, zobaczyłam ślady w ziemi,
jakby ktoś kopał dziury w innych miejscach i dotarło do mnie, że nie byłam
jedyna, że nie byłam pierwsza. Zrozumiałam wtedy jedno – nie byłam pierwsza,
ale mogłam być ostatnia. Z tymi myślami straciłam przytomność.
Kiedy ponownie otworzyłam oczy, znowu go
zobaczyłam. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że do czasu tego zdarzenia…
tego morderstwa, nie mogłam wizualizować mojej duchowej postaci, kiedy moja
świadomość oddzielała się od ciała. Większość półboskich dzieci miała przenosić
w snach w inne miejsca, ale pokazać się komuś jak duch? To była zupełnie inna
bajka. Sny, a jawa dzieliła cienka linia, ale jednak wyraźna linia. A kontrola
czegoś takiego? Marzenie.
A jednak znalazłam się znowu przy swoim oprawcy,
jedzącym obecnie burgera w jakiejś knajpce na uboczu drogi. Kiedy mnie
zobaczył, zakrztusił się, a ja nie mogła tym razem powstrzymać drżenia ust.
Jednak kiedy mrugnęłam otoczenie się zmieniło. Wszystko wskazywało na to, że
zyskałam nową zdolność, ale najwyraźniej czas płynął w ten sposób nieco
inaczej. A może to była wina gorączki…
Wróciłam do swojego ciała, kilka prawdziwych dni
później, owinięta ogromnym, puszystym, śnieżnobiałym ogonem. Uśmiechnęłam się
pod nosem, wiedząc, że mój wilczy towarzysz w końcu mnie znalazł i najwyraźniej
próbował doprowadzić do stanu używalności. Czułam się już lepiej, ale wciąż w
głowie miałam obraz tego mężczyzny, stojącego nad ciałem kolejnej dziewczyny.
Nie miałam zamiaru do tego dopuścić. Nie mogła do tego dopuścić.
Zajęło to trochę czasu, ale udało mi się znowu
przenieść duchem do niego. Tylko tym razem zrobiłam to świadomie. Czułam dziwny
ból rozdzierający ciało, gorycz w ustach przyprawiała o mdłości, ale nie miałam
zamiaru odpuścić. A widok jego przerażonej twarzy, kiedy zobaczył mnie w
odbiciu pobrudzonego lustra, wystarczył, żebym zapomniała częściowo o tym bólu.
Nie mogłam być w tym stanie zbyt długo, ale każda kolejna próba była mniej
bolesna i o kilka sekund dłuższa. Chociaż zawsze byłam potem zmęczona jak po
wielokilometrowym biegu.
Zastanawiałam się, czy tylko on mnie widział? Czy
byłabym w stanie ostrzec kolejną ofiarę? Czy może to była jakaś dziwna więź,
która powstała kiedy pozbawił mnie życia. A raczej próbował pozbawić życia.
Przez kolejne miesiące pojawiałam się w jego życiu
niemal na każdym kroku – w łazience, w samochodzie, w barze, w hotelu, na ulicy
– doprowadzając go do szaleństwa. A może raczej sprawiając, że z szalonego
psychopaty, zmienił się w przerażonego wariata z manią prześladowczą, widzącego
już nie tylko jedną swoją ofiarę, ale i inne też. Tak przynajmniej
wywnioskowałam, kiedy pewnego razu, gdy pojawiłam się obok niego, zaczął mówić
do mnie i do kogoś jeszcze innego. Kogoś, kogo nie było.
Ale to nie wystarczyło, żeby go powstrzymać. Raz
znalazłam się w dziwnej piwnicy i zobaczyłam jak stoi nad moimi uciętymi
włosami, z zapałką w ręku, jakby się wahał, czy zniszczyć swoje trofeum. Jakby
rozważał, czy spokój jaki może zyskać, jest warty pozbycia się jego „pamiątki”.
I wtedy zobaczyłam w niewielkich, szklanych gablotach inne warkocze. Ponad
tuzin. Zrobiło mi się niedobrze, oczu zaszły mgłą i na chwilę straciłam
panowanie nad swoim duchem. Wróciłam do swojego ciała, zwymiotowałam i płakałam.
Płakałam nad tymi wszystkimi dziewczynami, które zabił. Kilka godzin później,
kiedy już się uspokoiłam, a mgła zniknęła sprzed oczu, wróciłam ponownie do
niego. Czaił się za jakimś drzewem, na głowie miał kaptur, a w ręce nóż. Ten
sam nóż, który kilka miesięcy wcześniej był wbity w mój brzuch.
Kilka metrów dalej zobaczyłam młodą dziewczynę o
czarnych włosach, siedzącą na ławce z książką w ręku.
– Nie rób tego – wyszeptałam mimowolnie, a
mężczyzna podskoczył z krzykiem, dopiero teraz zauważając moją obecność. Nigdy
wcześniej się do niego nie odezwałam, nie wiedziałam nawet czy mnie usłyszy.
Ale i tak nigdy nie chciałam tego zrobić. Teraz jednak, kiedy miał już wybraną kolejną
ofiarę, a ja mogłam tylko patrzeć i co najwyżej rozpraszać go, nie potrafiłam
się powstrzymać. I najwyraźniej dobrze zrobiłam, a on mnie usłyszał. – Jeśli to
zrobisz, zabiję cię. – Mówiłam cicho, spokojnie. – Tak, jak ty to zrobiłeś mnie
– dodałam, a mój głos brzmiał teraz jakby należał do kogoś innego. Kogoś bardzo
złego.
Tym razem to wystarczyło. Może był w zbyt wielkim
szoku, może był zbyt przerażony. Ale kiedy pojawiłam się przy nim następnym
razem, krzyczał żebym odeszła, a potem kpił, że nic mu nie zrobię, albo że to
wszystko mu się śni. Wściekał się i śmiał na zmianę. Czasami bredził coś pod
nosem o grze, że wygra, że zawsze wygrywa. Innym razem mówił, że to wszystko
jakaś sztuczka.
Jednak gdy przyszła pora kolejnej próby morderstwa,
zwykłe „nie rób tego” nie wystarczyło. Nie wiedziałam, co go w końcu tak
wystraszyło – czy był to gołąb, który upadł przed nim martwy, gdy rzucił się w
stronę dziewczyny, czy może mój widok tuż za nią, a może pies który wybiegł z
krzaków i padł martwy tuż przy nim. Dziewczyna uciekła, a on przewrócił się i
odsuwał do tyłu z przerażeniem w oczach.
Nigdy już nie zabił, osobiście tego dopilnowałam.
Upewniłam się też, że on nigdy nie zapomni co zrobił mi i innym – za każdym
razem pojawiałam się w tej samej pokrwawionej sukience, w potarganych, krzywo
przyciętych włosach. Nawet jeśli przez te lata, kiedy doprowadzałam go do
szaleństwa oraz długo po tym, nie mogłam normalnie spać, nie mogłam zapomnieć o
tym, jak leżałam pod ziemią, nie mogąc oddychać, jak krew wsiąkała w moją jasną
sukienkę… sukienkę, którą zawsze zakładałam, gdy pojawiałam się przy nim.
Upewniłam się, że nigdy nie będę fizycznie zbyt
blisko jego miejsca pobytu, ale mój towarzysz skutecznie uprzykrzał mu życie w
nieco nadnaturalny sposób.
Byłam przy nim w chwili jego śmierci. Siedziałam na
gablocie, w której leżał mój lekko nadpalony warkocz i patrzyłam jak strzela
sobie w głowę w momencie, gdy drzwi wyważyła policja. Patrzyłam mu prosto w te
przerażające przekrwione oczy, a on śmiejąc się obłąkańczo patrzył prosto na mnie.
Patrzył w moje oczy, może zastanawiając się czy ich złoty kolor powinien był go
powstrzymać. Nie mrugał. Nawet gdy kula przeszyła jego głowę, rozbrykując
wszędzie krew.