Jak na razie Czyścicielka
zbiera same dodatki do swojego cyklu, ale mnie to nie przeszkadza. Poniższy
tekst tłumaczy wszakże jeden z zakładanych wątków drugiego tomu, ale nie jest
on najistotniejszy, więc bez obaw.
Może trochę za wcześnie, ale
życzę radosnych świąt Wielkiej Nocy i smacznego jajka!
– Co za cholerne pieprzenie –
wyszeptałem pod nosem, biegnąc wzdłuż południowej ściany ceglanego, dwupiętrowego,
starego magazynu. Czy naprawdę nie dało się przeprowadzić całej akcji w innym
miejscu? Na przykład niedaleko Organizacji? Zaoszczędzilibyśmy sporo czasu na
dotarcie. – Pieprzenie – powtórzyłem, jednak nie na tyle głośno, by Rosalie
mnie usłyszała. W ogóle Czyścicielka była zajęta badaniem terenu i skupianiem
się na telepatycznej (w co nie wierzyłem, bo to było dla mnie nie pojęte)
rozmowie ze swoją znajomą panią sierżant.
Była czujna niczym zwierzę na
polowaniu, w tym momencie mogła wzbudzać strach u tych, którzy zobaczyli jej płonące
niebieskim blaskiem oczy. Wyglądała, jakby była z innego świata. Albo z innej
rzeczywistości.
Znajdowaliśmy się na obrzeżach
miasta, gdzie to mój ojciec, inżynier Kurosawa Sato, zbudował swoją małą fabrykę,
gdzie czterystu robotników tworzyło części do nowych maszyn mających zawładnąć światem
– taka jest prawdziwa wersja, oficjalna zaś głosi, że to części silników do
nowych japońskich samochodów. Zły umysł dobrze rozplanował sobie puszczanie
plotek na temat swoich interesów, jednak informatykom Organizacji udało się
ustalić co knuje. To dlatego szedłem z innymi członkami OWZWŚ* na misję, by go
zabić.
Miałem okazję zostać ojcobójcą
i wcale mi to nie przeszkadzało.
Kroczyłem za Rosalie niczym
cień, prawie na nią wpadłem, gdy raptownie się zatrzymała i pobladła jeszcze
bardziej.
– Tak – wyszeptała. – Zrozumiałam.
Już tam idziemy. – Zerknęła na mnie, a ja szukałem słuchawki w jej uchu; nie było
innej opcji, by porozumiewała się z policjantką w inny sposób.
– Znaleźli go – poinformowała
mnie krótko, a ja zamarłem.
Oto po dziesięciu latach miałem
stanąć twarzą w twarz ze swoim rodzicem. Bałem się tego, a jednocześnie nie
pragnąłem w tej chwili niczego innego. Chciałem zapytać go, dlaczego jest tak
bardzo przesiąknięty złem. Dlaczego mama się z nim rozwiodła. Dlaczego tak
bardzo nie wyszła mu rola ojca.
Rosalie przypatrywała mi się
bacznie. Wyprostowałem się, by wyglądać poważniej i ukryć emocje w tej
postawie.
– Chodźmy, Melody – wysyczałem.
– Mamy misję do wypełnienia.
Kiwnęła głowę i puściła się biegiem, trzymając
nisko głowę – to, że do tej pory nikt nas nie zaatakował, nie znaczyło, że
jeszcze tego nie zrobi. Gdzieś w oddali świstały kule, którymi próbowano trafić
poruczników brygady sierżant Modestii Noyers, było słychać okrzyki bólu i
irytacji. Trudno było powiedzieć, kto wygrywa – robotnicy Sawo In. okazali się
dobrze przeszkolonymi wojownikami, którzy ani myśleli łatwo się poddać. Trudno,
w takim razie będzie więcej trupów.
Czyścicielka weszła na schody
prowadzące do drzwi skrywających centrum budynku. Jedna z jej stóp potrąciła
kamień, który stoczył się z betonu z głuchym odgłosem. Zamarłem. Oboje
zamieniliśmy się w słupy soli i nasłuchiwaliśmy. Chyba do tej pory nikt nie
odkrył naszej obecności, lepiej było tego nie zmieniać.
– Dalej – nakazała, gdy żaden
członek Organizacji, policjant czy też robotnik nie znalazł się w zasięgu
naszego wzroku. – Musimy się pośpieszyć, zanim ktoś nas nakryje.
Nic nie odpowiedziałem – nagle
zaschło mi w ustach, a język odmówił współpracy. Jedyne, co mogłem robić, to iść
przed siebie. Iść, nie dać się zabić i zastrzelić ojca, nie pozwolić mu zdobyć świata
tak, jak sobie to ubzdurał.
Przechodząc korytarzami,
zachowaliśmy czujność – broń trzymałem w dłoni, w kieszeni zaś wyczuwałem ciężar
noża. Wolałem być przygotowany na każdy atak. Po wejściu na jedną z hal
produkcyjnych zrównałem się z kobietę, szliśmy ramię w ramię, by w razie czego
ochronić siebie nawzajem. Tego uczono nas na szkoleniu w Organizacji – dbać nie
tylko o swoje bezpieczeństwo, ale i o kolegów. Nawet jeśli jest nim przebrzydły
i dwulicowy generał, który choć nami dowodził, nie brał udziału w ataku na
fabrykę Kurosawy Sato.
Zerknąłem kątem oka na Melody,
która napięta niczym struna rozglądała się wokół nas, a pasemko jej blond włosów
zaczęło jaśnieć. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że ten blask może nas
zdradzić.
– Melody – wyszeptałem i
palcem wskazałem na jej czoło. – Twoje włosy.
Zrozumiała, o co mi chodzi,
machnęła na to lewą ręką, a ja prawie
dostałem zawału – każda z zawieszek przy jej bransoletkach jaśniała. Cholera,
teraz to dopiero mamy przewalone.
– To nic – odpowiedziała. –
Nikt tego nie zauważy, zaufaj mi.
Że też w tej chwili musiała
poruszyć akurat tę kwestię. Nie ufałem jej przez długi czas, mając ją za
szpiega, a kiedy tylko się do niej przekonałem, pokazała mi, czym się zajmuje i
znowu nie potrafiłem jej ufać. Nie ma innych istot takich jak ona, jak mogłem
darzyć zaufaniem kogoś, kto jest martwy, a jedynie ma pożyczone ciało? Musiałem,
inaczej sam byłbym już martwy.
Gdzieś na antresoli nad nami
rozległ się krzyk. Zatrzymaliśmy z wyciągniętą bronią i nasłuchiwaliśmy. Poza
lekkim stukotem nie było nic słuchać, po chwili zastoju ruszyliśmy dalej nieco
szybciej. Coś się musiało do góry dziać – dostaliśmy nakaz bezwzględnego
zachowywania ciszy nawet podczas atakowania – dlatego powinniśmy tam zajść.
Wspiąłem się pierwszy,
sprawdzając teren. Czyścicielka trzymała się na tyle blisko mnie, że aż czułem
bijące od niej zimno. Czasami odnosiłem wrażenie, że zbyt długie przebywanie w
jej obecności sprawi, iż sam powoli się ochłodzę, to jednak nie miało do tej
pory miejsca. Chyba za bardzo się do niej zbliżyłem, by chciała na mnie podziałać
– niektórych swoich wrogów ponoć rozbroiła za pomocą wewnętrznego chłodu.
Nie dostrzegłem niczego ani
nikogo, szedłem wciąż do przodu, a dźwięk się powtórzył. Podskoczyłem, kiedy
Rosalie nagle położyłą zimną dłoń na moich plecach, prawie podskoczyłem w
miejscu. Rzuciłem jej zagniewane spojrzenie, szybko jednak się zreflektowałem,
widząc, jak się w coś wsłuchuje. Przełknąłem ślinę. Czyżby sierżant Noyers miała
jakieś ciekawe informacje?
– Jesteśmy w drodze. – Cisza. –
¡A la mierda! – zaklęła i spojrzała na mnie, a w jej błękitnych oczach
zakwitł smutek. – Tak. Dotrzemy tam, Tia. Dotrzemy. – Cisza. – Nie, nikogo nie
napotkaliśmy. – Teraz wyglądała na zaniepokojoną i zaskocozną. – A oni skąd?!
Tak, już lecimy!
Ledwie skończyłą rozmowę, a już
mnie wymijała i biegła przed siebie. Nagłym ruchem zbudziła śpiącego do tej
pory strzelca, który właśnie wziął ją na muszkę. Ledwie dotarł do mnie świst
pocisku, a Czyścicielka upadła do przodu.
– Rosa! – krzyknąłem, po czym
zbliżyłem się do niej i pomogłem jej wstać. Jej oczy ciosały piorunami, a twarz
całkowicie się zmieniła. Teraz wyglądała demonicznie, mógłbym uwierzyć, że
naprawdę jest z czyśćca. – W porządku?
Nie odpowiedziała, zamiast
tego szybko się odwróciła i oddała precyzyjny strzał. Oboje patrzyliśmy na
lecące ciało, które z łoskotem i dźwiękiem łamanych kości spotkało się z
betonową posadzką.
– Ładnie – pochwaliłem
koleżankę, na co nie zwróciła zbytnio uwagi, mknąc dalej przed siebie. Musiało
wydarzyć się naprawdę coś poważnego, skoro taj jej się śpieszy. Zaczynam się
niepokoić, dlatego biegnę dalej, zrównując się z nią.
Jak na kogoś, kto jest w tej
fabryce pierwszy raz, Melody dość dobrze orientuje się w jej topografii.
Wystarczą dwa zakręty i jeszcze jedne schody, byśmy wypadli na otwartą halę,
gdzie kilkunastu poruczników i członków Organizacji zabezpieczało miejsce na
jej środku, szukało śladów i latało pod świetlikami – dlaczego nikt mnie nie
uprzedził, że mają skrzydła?! – sprawdzając, czy nie czają się tu jeszcze
jacyś strzelcy. Kilka trupów zalegało przy innych wejściach, nie zwróciłem
jednak na to uwagi, skupiony na pani sierżant i osobie, przed którą klęczała.
Zmroziło mi krew w żyłach,
mógłbym przysiąc, że przez chwilę moje serce nie biło, by wrócić do swojej
pracy i próbować doprowadzić mnie do zawału.
Sierżant Noyers wyczuła mój
wzrok, spojrzała na mnie smutno.
– Moje wyrazy współczucia,
panie Masato.
Podszedłem bliżej niczym na
zwolnionym filmie i uklęknąłem przy martwym ciele ojca, a wszelkie siły mnie
opuściły. Patrzyłem na niego i nie miałem wątpliwości, czy to nie żart – strzał
między oczy oraz dwa w klatkę piersiową nie dawały mu szans. Musiał umrzeć,
takie było jego przeznaczenie.
Nie zdawałem sobie z tego
sprawy, ale zacząłem płakać. Płakałem nad człowiekiem, który zniszczył życie
sobie, mnie, mojej mamie i siostrze oraz ludziom, którzy na swoje nieszczęście
mieli z nim do czynienia. Płakałem, bo wiedziałem, że nigdy nie dostanę
odpowiedzi na pytania, które każdego dnia niszczyły mi życie. Nie będę miał
kiedykolwiek szansy powiedzieć mu prosto w twarz, że wybaczam mu wszystkie
wyrządzone krzywdy. Przepadło, już nie wróci.
Nadal cicho szlochając,
chwyciłem za dłoń Sato i obróciłem, by mimo bijącego już z ciała chłodu,
przyłożyć ją sobie do policzka. Wtedy to zauważyłem.
Znak odwróconej dużej łacińskiej
litery A narysowany markerem na wewnętrznej części.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Co tu robili Vu~arukirī?
– zapytałem, nikt jednak mnie nie zrozumiałem. No tak, zapomniałem, że poza
Rosalie nikt ze zgromadzonych tutaj raczej nie zna japońskiego. Przynajmniej
według mojej wiedzy.
– Że kto taki? – zapytał w moim ojczystym języku porucznik czający się
za plecami sierżant Noyers i obrzucający ją gniewnym spojrzeniem.
– Walkirie. Tak nazwali się
ludzie, których ojciec zwolnił przed piętnastu laty bez żadnego powodu,
zamykając jedną z największych swoich filii w Saitamie. Byli rozgoryczeni,
grozili mu śmiercią. Po kolejny zwolnieniach w innych prefekturach założyli coś
na kształt małęgo gangu, który śledził poczynania Kurosawy Sato, wysyłał
kolejne groźby i trzykrotnie starał się zabić. – Ze smutkiem zerknąłem na ciało
ojca. – Za czwartym wreszcie im się udało – wyszeptałem, siadając na nogach,
schylając głowę i oddając cześć zmarłemu. Mimo całego zła zrobił coś dobrego:
dał życie mnie i Rinie, chociaż za to mogłem okazać mu wdzięczność.
– Skąd pan wie, że to oni?
Wróciłem do poprzedniej
pozycji i pokazałem porucznikowi znak.
– Stąd. Tak się podpisują,
gdziekolwiek działają.
Miałem powoli dość, za wiele
na mnie spadło w tej hali, zacząłem marzyć o powrocie do bazy i śnie.
– Wygląda pan na przybitego,
Masato–kun – zauważył ten sam porucznik. Chyba każdy poza nim miał na tyle dużo
taktu, by dać mi w spokoju rozpocząć żałobę.
– Czyżby? Właśnie dowiedziałem
się, że mój ojciec, jeden z najgorszych ludzi świata, który pozbawił życia i
pracy kilkanaście tysięcy ludzi, został zabity przez swoich arcywrogów. Jak
pana zdaniem mam wyglądać?!
Mój wybuch podziałał na niego
tak, jak powinien – Amerykanin się zmieszał, spuścił wzrok i wykrztusił
krótkie:
– Gomen'nasai – wyrzekł i
odszedł, a ja westchnąłem. Czułem się podle, źle, przeraźliwie samotny i
zraniony. Nie tak miała wyglądać ta misja.
Ciszę, która zaległa w całej
sali, została przerwana przez nagły, zwierzęcy wręcz ryk:
– NIE!
Przeniosłem wzrok ze zwłok
ojca w stronę krzyczącej osoby i napotkałem Rosalie pochylającą się nad innym
ciałem i przeraźliwie płaczącą. Wyglądała, jakby ktoś wbijał jej nóż w plecy i
docierał nim do serca. To był przerażający widok.
Tego dnia nie tylko ja straciłem
członka rodziny. Wraz z krwią zachodzącego słońca spływały łzy Zjawy, a nasze życia
już nigdy nie miały być takie same.
Nigdy. Aż po wieczność.
______________________________________
* OWZWŚ – Organizacja
do spraw Walki ze Złem (Wszech)Świata