Jeśli ktoś pamięta temat z
Pisarskiego Sierpnia o antagoniście, to mojego możecie poznać choć trochę już
dziś. Podejrzewam, że będzie z nim tak jak z Ikarim — pojawiać się będzie, jak
temat GPK na to pozwoli. Zapraszam.
Zadymiony bar wypchany po brzegi.
Zapach piwa wiszący w powietrzu niczym zaraza, która czeka na dogodny moment,
by opaść i wszystkich zaatakować, wżerać się w skórę i materiały ubrań.
Podniesione głosy starające się dotrzeć do rozmówcy ponad dźwięki muzyki sprzed
pół wieku. Idealne miejsce na spotkanie, kiedy chce się coś przekazać, nie mając
przy tym dość wiarygodnych świadków, by bać się o dochodzenie, gdyby coś wypłynęło
stąd do uszu głupiej i głuchej zazwyczaj policji.
Wybrał to miejsce, bo spełniało wszystko warunki, by być ostoją tworzenia plotek. Do tego piwo nie było najgorsze, ginger ale naprawdę smakował imbirem, a dym tytoniowy osiadał na ramionach na tyle mocno, że jego zapach po wyjściu utrzymywał się dość długo, by jakikolwiek niemile widziany człowiek chciał się zbliżyć. Nie był to lokal najwyższej klasy, raczej bardzo przeciętny, ale dzięki temu nie budziło podejrzeń, kiedy się tu zjawiał, chcąc wybadać, o czym takim akurat rozmawia się w mieście.
Siedział niedaleko baru, w ciasnym kącie, skąd mógł obserwować pozostałych klientów. Przed nim na stoliku o brudnym blacie stał kufel nieruszonego piwa. Miejsce obok niego zajmował trzydziestoletni policjant pragnący zostać detektywem. Ten wchłonął już trochę procentów, zamroczoną lekko głowę opierał na dłoni, jego łokieć wbijał się w drewno mebla, na co nie zwracał zbyt wielkiej uwagi, zdecydowanie bardziej zaabsorbowany opowiadaniem o kłopotach w życiu prywatnym.
— Rozumiesz to, profesorze? Powiedziała, że mam się zastanowić nad tym, co jest dla mnie naprawdę ważne! Kazała mi wybrać pomiędzy sobą a moją pracą! A przecież obie te rzeczy są dla mnie tak samo ważne! — Z jego oczu pociekły łzy, które starł niedbale grzbietem dłoni. — Co ja mam robić, do cholery? Co mam robić?
Jego towarzysz przyglądał mu się pobłaźliwie. Właśnie nazwałeś swoją narzeczoną rzeczą, nie dziwię się, że chce cię zostawić, pomyślał i zdecydował się skosztować trunek, który zamówił. Nie było to najlepsze piwo, jakiego w swoim życiu posmakował, ale nie narzekał — za taką cenę było warto się go napić. Choć do upicia nim raczej nie dojdzie.
— Miała podstawę, by dać panu takie ultimatum? — Mimo, że znali się już prawie dwa lata, wciąż nie przeszli na ty, mężczyzna z tytułem profesorskim nie chciał pozwolić na takie spoufalanie się. Skoro poznali się, kiedy obaj wykonywali swoje obowiązki zawodowe, dobrze było utrzymywać wszystko na takiej stopie. — Czyżbyście mieli jakąś interesującą sprawę do rozwiązania?
Policjant spojrzał na niego spode łba, wykrzywił usta w podkowę, co zupełnie nie pasowało do miejsca i sytuacji.
— Ale przecież ja się tak staram! Dlaczego chce mnie zostawić? — Ku szczeremu zaskoczeniu towarzysza zachlipał nad swoim piwem, słone łzy wpadły wprost w objęcia piwa. — To wszystko przez tę pieprzoną robotę, profesorze! — Chlipanie powoli przechodził w szloch, który zdecydowanie bardziej pasował do jakieś niewiasty niż do dorosłego mężczyzny. — Niech to wszystko szlag!
Zaczął mówić inaczej, ale nie budziło to niepokoju. Za to nieudolna próba złapania stojącego tuż przed nim naczynia już tak.
Profesor uniósł jedną z brwi i zacisnął usta. W jego głowie pojawiło się podejrzenie co do stanu kolegi, wolał się jednak upewnić.
— Jesteś już pijany — oznajmił (ten jeden raz porzucając grzecznościową formę), a przynajmniej tak to mogło zabrzmieć dla postronnego słuchacza, gdy tak właściwie było ładnie zakrytą uprzejmym tonem sugestią.
Policjant podniósł na niego wzrok i czknął.
— Nie, to ty jesteś rozmazany.
Profesor westchnął. To się działo zdecydowanie za szybko. Policjant nie wypił nawet do końca drugiego piwa, a już był w takim stanie. A przecież ledwie co poruszył temat prowadzonego właśnie dochodzenia! Jak miał w tych warunkach dopytać o szczegóły tych dwóch, jakże podobnych, morderstw? Musiał wiedzieć, czy kogoś podejrzewają i jaki profil psychologiczny biorą na typ etapie za prawdopodobny.
Przez chwilę przyglądał się towarzyszowi, po czym westchnął i z kieszeni płaszcza wyciągnął telefon. Szybko wybrał dobrze znany numer i czekał, aż po drugiej stronie usłyszy głos asystentki.
— Słucham.
— Deiji, powiedz mi, że ci nie przeszkadzam i możesz poświęcić kilkadziesiąt minut swojego cennego czasu w ten piątkowy wieczór na spotkanie ze mną.
Słyszał, jak prycha, spodziewał się, że nie będzie zadowolona, ale szczerze powiedziawszy, była jedyną osobą, do której mógł w tej chwili zadzwonić.
— Do rzeczy, szefie. O co chodzi? Policjancik zalazł ci za skórę, co?
Profesor spojrzał na kolegę i zaklął soczyście.
— Raczej uciekł z moją nadzieją na jakiekolwiek szczegóły. Upił się dwoma piwami, właśnie zaczyna mi chrapać przy stoliku. — To była prawda, głowa policjanta opadła na blat stolika, a on sam pognał raźno prosto w objęcia Morfeusza. — Mogłabyś po mnie przyjechać? Zapłacę ci dodatkowo, o to nie musisz się martwić — dodał szybko, dobrze wiedząc, jak podwładna ceni sobie swój czas i świadczone usługi. — Możesz?
Po drugiej stronie przez chwilę trwała cisza, którą przerwało cięższe niż poprzednio westchnięcie Deiji.
— No dobra, przyjadę, jak tylko znajdę swoją czarną listonoszkę i klucze, daj mi dziesięć minut, psorku. Twojego kreta z policji też mam odwieźć?
Bawienie się w niańczenie pijanego policjanta jakoś mu nie pasowało, odpowiedział więc pewnym głosem:
— Nie trzeba, jego partnerka życiowa powinna sobie dać z tym radę. Najwyżej ktoś go okradnie.
— Jak zwykle miły i uczynny z ciebie człowiek — zauważyła rozbawiona, szybko jednak spoważniała. — Czyli co, na razie nie powinniśmy się mieć za bardzo na baczności
Profesor wstał, rzucił kilka banknotów na blat, które przytrzymał opróżnionym kuflem po ginger ale i ruszył w stronę drzwi. Przepychając się między pozostałą klientelią, milczał, byle tylko ktoś nie usłyszał o słowo za dużo. Deiji bardziej lub mniej cierpliwie czekała.
Na zewnątrz przywitał go chłód jesiennej nocy i ostre, choć nie za bardzo rozpraszające ciemność światła latarni. Przystanął przed pubem i zajrzał przez jego okno do środka — policjant nadal spał.
Profesor uśmiechnął się szeroko.
— Na to wygląda, moja droga. Blind Faith na razie może spokojnie działać, później się zobaczy. — Mała radość zalęgła na dnie jego serca z kamienia. — Więc ruszaj się i przyjeżdżaj. Na razie.
Nie czekał, aż Deiji również się pożegna, rozłączył się, schował komórkę do kieszeni i zanucił jedną z węgierskich piosenek, które poznał podczas sympozjum w tym europejskim państwie. Na ten moment miał pozwolenie, by robić to, co sobie zaplanował.
Czy coś mogło cieszyć bardziej niż to? Nie jego.
Zaśmiał się w głos, klasnął w dłonie i znowu wybuchł śmiechem. Nieliczni spacerujący w pobliżu patrzyli na niego jak na kolejnego nawalonego debila, a on był po prostu szczęśliwy.
Gra, którą wymyślił, właśnie się zaczęła.
Brzmi nieźle. Aż sobie znalazłam post z Pisarskiego Sierpnia, żeby przypomnieć sobie profil profesora. Sam też jest ciekawy i aż się prosi o więcej. Ikari może nieźle daje radę w serii, ale profesor aż się prosi o coś większego. Potrafisz mu odmówić?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pierwsze zdanie to mistrzostwo. To o alkoholu. Brawo. Całość fajna. Masz talent do wrednych bohaterów, którzy przy tym są bardzo interesujący. I nie są przy tym abstrakcyjni. Ciekawa jestem , czy tacy ludzie naprawdę istnieją? Chętnie poczytam więcej o profesorze. :)
OdpowiedzUsuń