Pisałam mój cukierkowy tekst bez
większego pomysłu. Nie wiem jak go ocenić. Jest… specyficzny, dziwny, taki
trochę nie mój! No, ale jest i za to należą się brawa, tym bardziej, że z
pisaniem ostatnio totalnie leżę. Niech żyją słodycze! Świat bez nich nie byłby
taki piękny >D!
***
Spojrzałam
przez okno z usatysfakcjonowanym uśmiechem. Setki malutkich mrówek uwijało się
z pracą, działając na moją korzyść i fortunę. Tak, byłam szefem najbardziej
opłacalnego, a także najniebezpieczniejszego kartelu w całym kraju. Handlowałam
uzależnieniami w postaci małych, zawiniętych w szeleszczące papierki słodyczy,
które w Europie ze względu na zawartość niebezpiecznych składników były surowo
zabronione.
Azorubina. Benzoesan sodu.
Acesulfam. E124. E104.
E110. Lista dwustu dwudziestu
trzech
szkodliwych dla zdrowia człowieka substancji, przewijała się w mojej głowie
niczym wpajana mi od dziecka papierowa reguła. Ostrzegawcze, czerwone znaki,
jak wielkie, okrągłe lizaki błyszczały w moich oczach, alarmując o zbliżającym
się niebezpieczeństwie. Brzydziłam się tą zdradą wolności, tą pustą ingerencją
władzy w człowiecze życie, tym zniewoleniem ludzkich umysłów, odbieraniem
cennych praw, dowolności, bytu…
Słodycze
były złe. Słodycze uzależniały. Słodycze czyniły z ludzi bezmózgie zombie – tak
przynajmniej twierdziła władza. Może to właśnie dlatego lubiłam swój zawód.
Dawał mi kontrolę. Kontrolę nad tym, z czym państwo nie potrafiło się od lat
uporać.
Zmarszczyłam
czoło i chwyciłam za garść kolorowych zawiniątek, znajdujących się w szklanej
misie na moim biurku. Wrzuciłam ich zawartość do ust i przeżułam tak głośno,
jakby ten proces miał zamienić się w bunt przeciwko zakazom oraz udaremnienie
przyszłych starań krajów Zjednoczonej Europy.
Byłam
niedościgniona. Byłam nieuchwytna. Byłam kimś więcej niż nielegalnym
producentem i handlarzem. Jako jedna z nielicznych osób o wysokich statucie, walczyłam
o prawa innych ludzi. O prawo do przyjemności, wynikającej ze spożywania
dowolnego produktu, domniemanie mającego zły wpływ na ludzki organizm. Nie od
dziś wiadomo, że to co szkodliwe, najbardziej nas pociąga.
Już
od dwóch godzin czekałam na wiadomość od moich naczelnych cukierzynów. Mieli
wprowadzić w obieg nową, złotą recepturę, nazywaną przeze mnie zdradliwie
słodką trucizną. W rzeczywistości owe słodycze nie miały nikomu zaszkodzić. To
tylko idealna imitacja mini warzyw, które po spożyciu sprawiały wrażenie, jakby
człowiek w rzeczywistości zjadał ekologiczne twory natury. Dopiero po
trzydziestu sekundach od rozpoczęcia konsumpcji, fałszywe warzywa zamieniały
swój smak na słodki, ten zaś uwalniał całą gamę podwojonych, uzależniających
substancji, które miały doprowadzić do zwiększenia obiegu cukierków, a także
objętości fanatyków zgromadzonych w Europie Zachodniej. Chęć zdobycia
warzywnych mini tworów doprowadzi do umocnienia się choroby zwanej
słodyczoholizmem, a to wprowadzi w rządzie chaos. Cukierkowi rebelianci staną
do walki o swoją wolność, wraz z wielkim koncernem zwanym grzecznie, po
matczynemu: Healthy Sweets Company.
Zachichotałam
wrednie akurat w momencie, kiedy do mojego gabinetu ktoś zapukał. Od razu
spoważniałam. W pracy musiałam w końcu wykazywać się pełnym profesjonalizmem,
dlatego zanim zaprosiłam do środka mojego niespodziewanego gościa,
wyprostowałam plecy i dumnie się wypięłam. Moja twarz straciła swój dziecięcy
wyraz, zyskując na dorosłości.
–
Proszę – oznajmiłam głębokim, wyraźnie słyszalnym głosem.
Do
pomieszczenia wszedł dziarskim krokiem mój szalony współpracownik. W ustach
trzymał wielkiego, barwiącego język na czerwono lizaka. Z kieszeni rażących,
białych spodni wystawały mu całe garści papierków, których w wirze pracy nie
zdążył wyrzucić. Nadzorował najważniejsze prace w naszym koncernie, przez co
nigdy nie widziałam go w innym wydaniu – zawsze nosił sterylny, biały kitel i
lateksowe rękawiczki.
Ukłonił
się z zamaszystą gracją i wyprostował gwałtownie jak fantazyjnie bujająca się
na boki struna. Lisi uśmieszek ozdobił jego bladą twarz, okalaną przez tonące w
srebrze włosy.
–
Projekt zakończony powodzeniem, Lady O’Sweet. Receptura została wprowadzona w
życie – powiedział dosyć oficjalnie, nie kryjąc się jednak z radością,
odznaczającą się w jego spojrzeniu. Na koniec wyszczerzył do mnie swoje
idealnie białe, proste zęby. – Musimy to uczcić.
Odwzajemniłam
jego uśmiech i bez słowa podeszłam do drewnianego barku. Wyjęłam z niego słodki, czekoladowy
likier, który sprowadziłam kilka miesięcy temu z krajów dalekiego wschodu.
Wiele musiałam poświęcić, aby ten nieziemski twór na specjalne okazje,
przedostał się przez granice naszego zniewolonego władzą państwa.
Brązowy
płyn nalałam do dwóch przeźroczystych kieliszków. Jeden z nich podałam mojemu
wspólnikowi. Obydwoje spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Myśleliśmy o tym samym,
dlatego nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumieć. Po prostu stuknęliśmy się
dziękczynnym szkłem.
–
Za słodką rewolucję – powiedział gładko mój słodki przyboczny, puszczając mi
oczko.
Uśmiechnęłam
się szeroko.
–
Za słodkie zwycięstwo.
Marchewka o smaku marcepanu, brukselka jak pastylki pudrowe czy szpinak słodki jak żelki!!! Biorę trzysta!!!
OdpowiedzUsuńBorze zielony, Ichimaru! Co ten lis tu robi? Nie no, to się w głowie nie mieści. O matko!
OdpowiedzUsuńNie, dobra, spokojnie, Laur, tylko spokojnie, bo Sadistic nie będzie wiedziała, o czym ty, kobieto, mówisz.
No ale jak nic to Ichimaru. Tak mi się kojarzy ten współpracownik. Lisi uśmiech, srebrzyste włosy. I w sumie Gin by tu pasował idealnie. Zawsze wiedziałam, że w słodkich intrygach nieźle się odnajdzie.
*uspokaja się*
Dobra, ogólnie tekst jest bardzo sympatyczny. Polubiłam Lady O'Sweet, jest takim fajnym przestępcą, któremu aż żal nie dodać stąpającego mu po piętach detektywa i obserwować ich pojedynek. I później... Nie, dobra, znowu poleciałam gdzieś za daleko.
Podoba mi się pomysł na słodkie warzywa jako walkę z reżimem, kreacja bohaterów i wykonanie. Fajny tekst.
Pozdrawiam
Ja chcę do tego świata! Pewnie uzależniłabym się dość szybko i jeszcze szybciej opuściła ten padół, ale byłoby warto! Słodycze ukryte w postaci mini-warzyw - jesteś geniuszem!
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst :)
Pozdrawiam!