Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 1 października 2017

[59] Słodka gangsterka, powiadasz... ~ Venusta



Pędziłem przez zaśnieżone uliczki, z każdym wdechem wciągając w płuca lodowate powietrze i po kilka płatków śniegu. Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie, jak daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki. Zakląłbym, gdyby nie to, że szkoda mi było oddechu. Zamiast tego skręciłem gwałtownie w wąski zaułek zakończony wysoką ceglaną ścianą, odbiłem się, chwyciłem krawędzi muru i przeskoczyłem na drugą stronę. To ich powinno zmylić.
Lądując, poślizgnąłem się na zamarzniętej kałuży i wyrżnąłem jak długi, boleśnie obijając sobie łokieć i kolana. Syknąłem.

– No proszę – rozległ się nade mną rozbawiony głos. – To dość niecodzienny widok: Finn Shadow rozciągnięty na ulicy.
Przede mną stała niewysoka dziewczyna ubrana w nieco za dużą i zdecydowanie zbyt brudną kurtkę. Spod czerwonej czapki wystawały jasne, krótko przycięte włosy. W szczupłej twarzy duże zielone oczy błyszczały rozbawieniem, a wąskie wargi wyginały się w kpiącym uśmiechu.
Podniosłem się z ziemi, starając się zachować tyle godności, ile tylko się dało. Gdyby to był ktokolwiek inny, chyba musiałbym go zabić; a nawet Ana nie powinna widzieć mnie zbyt długo w takiej pozycji. To szkodziło mojej reputacji.
– Czołem – rzuciłem nonszalancko. – Udało ci się?
Ana zmarszczyła zaczerwieniony od mrozu nos.
– Tak. Znalazłam opuszczony magazyn z całkiem sporymi piwnicami. Wygląda na to, że żaden gang jeszcze się nim nie zainteresował. A tobie jak poszło?
Twarz z granitu – upomniałem siebie.
– Placówka stracona – odparłem. – W tym miesiącu niebiosa są nam nieżyczliwe. Jak nie Czekoladowi Skrytożercy, to straż. Ledwo udało mi się uciec.
– A towar? Chłopaki?
– Połowa wyrobów przepadła. Wszyscy zwiali… Poza Steve’em.
Ruszyliśmy w stronę dzielnicy Zabramia. Za nami, zza muru, dobiegało głośne węszenie i skomlenie tropiących psów.
Dziewczyna rzuciła pożądliwe spojrzenie na plecak przewieszony przez moje ramię.
– To… To jest to, co udało ci się zgarnąć? – spytała, nieświadomie przełykając ślinę. Nie odpowiedziałem, tylko przesunąłem plecak jak najdalej od jej rąk.
– Wiesz… Mógłbyś mi trochę dać. Teraz nikt się o tym nie dowie.
Spojrzałem na nią surowo.
– Znasz zasady. Już o tym rozmawialiśmy. Nie chcę żadnego uzależnienia w branży. Ana, znamy się tak długo – dodałem łagodniej. – Wiem, co to nałóg, ale wiem też, że można z tego wyjść. A pamiętasz, co mi obiecywałaś?
Ana skinęła głową. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
– To już drugi raz w ciągu dwóch tygodni – odezwała się nagle, pewnie chcąc zmienić temat. – Nie wydaje ci się to dziwne?
– Co masz na myśli?
– To, że wcześniej wodziliśmy straż za nos. A teraz nagle stali się bardzo sprytni i znają każdy nasz ruch. Jesteś pewien, że wszyscy dalej są ci lojalni?
– Sam wybierałem członków gangu. Polegam na nich jak na własnej matce.
Ana prychnęła, ale nie naciskała dalej.
– A skoro już jesteśmy przy temacie rodziny – zniżyła głos i rozejrzała się uważnie. – Co słychać u Luke’a i Chloe?
Stanąłem gwałtownie.
– Ana, pamiętasz nasz układ? – zapytałem najspokojniejszym głosem, na jaki mogłem się zdobyć. Dziewczyna przestąpiła nerwowo z nogi na nogę.
– Tak – mruknęła cicho.
– Zatem przypomnij mi go, proszę.
– Ja nie będę wspominać o twojej rodzinie. Ty nie wyrwiesz mi serca i nie każesz mi go zjeść na surowo.
– Dokładnie. Teraz powiedz, której części nie rozumiesz?
Ana unikała mojego wzroku.
– Zapomnij, że pytałam.
– Możesz być pewna, że nie zapomnę – odparłem. – A skoro już jesteśmy przy temacie rodziny – dodałem, przedrzeźniając ją. – Co słychać u George’a?
Policzki Any, już i tak zaczerwienione od mrozu, poczerwieniały jeszcze bardziej. Rzuciła mi urażone spojrzenie.
– To cios poniżej pasa – odparła. Potem uśmiechnęła się i zasalutowała mi niedbale. – No to trzymaj się ciepło, Shadow!
– Tak, ty też – mruknąłem do pustej już uliczki. Potem znalazłem odpowiednią kryjówkę, ukryłem w niej plecak wraz z zawartością i ruszyłem do domu.

Marsz przez Zabramie nie należał do najprzyjemniejszych. Była to jedna z nędzniejszych dzielnic, z ciasnymi, wielopiętrowymi kamienicami, zaśmieconymi ulicami i smrodem biedy snującym się nad rynsztokami. Tu i tam w bardziej zacisznych kątach płonęły niewielkie ogniska, dookoła których zbierali się bezdomni. Inni żebrali w bramach domów. Nigdy w życiu nie zapuszczałbym się tutaj, gdyby nie fakt, że to był mój dom.
Przechodząc przez bramę minąłem znajomego mężczyznę.
– Czołem, Fred – rzuciłem, wciskając mu parę miedziaków. Mężczyzna skinął mi głową. Był głuchoniemy.
Wspiąłem się obskurną klatką schodową niemal na sam szczyt, wyciągnąłem klucze i nawet nie trudząc się pukaniem, otworzyłem drzwi. Powitał mnie radosny pisk i coś drobnego, chudego i nieco rozczochranego uderzyło we mnie z siłą rozpędzonej dorożki.
– Cześć, Chloe – wydusiłem. – Pozwolisz mi wejść?
Znalazłem się w dwupokojowym mieszkaniu. Pierwsza izba służyła nam za kuchnię, jadalnię i salon. W drugiej spaliśmy.
– Późno dziś wróciłeś – zauważył Luke, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem. – Nie czekaliśmy na ciebie z kolacją.
– Nie szkodzi, jadłem na mieście. Jak tam w szkole?
– Super! – zawołała rozentuzjazmowana Chloe. – Mówiliśmy dzisiaj o historii i byłam najlepsza w klasie!
Była niska i chuda jak na swój wiek, chociaż dokładaliśmy wszelkich starań, żeby przybrała na wadze. Wyglądała jak miniaturowa wersja mamy.
– To świetnie – odparłem z uśmiechem, czochrając jej włosy barwy karmelu. – Trzymaj tak dalej, mała prymusko. A u ciebie, Luke?
Luke tylko burknął coś pod nosem.
– Chloe, mogłabyś przynieść mi tego smoka, którego zrobiłaś kilka dni temu? Chciałbym go zobaczyć jeszcze raz.
Buzia mojej młodszej siostry rozpromieniła się w absolutnym zachwycie i dziewczynka w podskokach wybiegła z pokoju. Wiedziałem, że znalezienie smoka zajmie jej trochę czasu, bo mimo wielu prób nie udało nam się nauczyć jej trzymania porządku.
– O co chodzi, Luke? – spytałem, korzystając z chwili prywatności. – Masz jakieś kłopoty?
Luke rzucił mi wściekłe spojrzenie.
– Wszystko gra – warknął. Westchnąłem.
Niełatwo jest być jednocześnie starszym bratem i hersztem gangu, ale nie miałem innej możliwości. Kiedy cztery lata temu zmarła nasza mama, mogłem wybrać albo to, albo oddanie siebie i młodszego rodzeństwa do domu dziecka. Dom dziecka nie wchodził w grę; ponad połowa dzieciaków w moim gangu uciekła stamtąd, bo wolała życie na ulicy niż tam.
Ana była ze mną od samego początku mojej działalności. Trzymaliśmy się razem; ja byłem od planowania i genialnych pomysłów, Ana je realizowała. Stanowiliśmy idealną parę wspólników i jeśli kogokolwiek miałbym nazwać przyjacielem, to tylko nią. I tylko ona wiedziała, że mam rodzeństwo. Czasem, kiedy już zupełnie sobie nie radziłem w roli głowy rodziny, ona mi pomagała. Przyjmowałem to z wdzięcznością, ale i z niepokojem. Im więcej osób wiedziało o mojej rodzinie, w tym większym niebezpieczeństwie ona się znajdowała.
Kiedy żyli rodzice też nie było kolorowo, ale przynajmniej mieliśmy pieniądze na czynsz i wyżywienie. Potem, osiem lat temu, zmarł nasz tata. To wtedy po raz pierwszy zacząłem swoją działalność ulicznika. Pomagałem mamie jak mogłem, starałem się znaleźć jakąś robotę, ale kto da pracę dziewięciolatkowi z dzielnicy biedoty? Więc przyłączyłem się do gangu i z czasem wspinałem się coraz wyżej w hierarchii, aż w końcu, cztery lata temu, zostałem hersztem. Wtedy też zmarła mama. Zostałem sam z dziesięcioletnim bratem i sześcioletnią siostrą na głowie. Za zaoszczędzone pieniądze wysłałem ich do szkoły. Chciałem, żeby chociaż oni mieli zapewniony jako taki start w życiu; kiedy ja byłem mały, rodzice nie mogli sobie pozwolić na luksus edukacji.
Tyle że stało się to kością niezgody między mną a Luke’em.
Tak jak teraz.
– No dawaj, wyksztuś to z siebie – powiedziałem. – Chodzi o klasę? Oceny? Nauczycieli?
Luke wbił dłonie głęboko w kieszenie. Chociaż z wyglądu bardziej wdał się w tatę, to kiedy miotał z oczu błyskawice i zaciskał usta tak jak teraz, niezwykle przypominał mi mamę. Miał najciemniejsze z całej naszej trójki włosy i oczy szare jak gradowe chmury. Pasowały do jego temperamentu.
– O co chodzi? – wybuchnął wreszcie. – Chodzi o całą tę głupią szkołę! Dlaczego muszę siedzieć zamknięty w klasie i kuć jakieś głupie daty, kiedy ty bawisz się w przestępcę? Mam tego dość! Nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać!
Odchyliłem się na krześle. No tak. Luke miał czternaście lat i właśnie przechodził trudny okres dojrzewania.
– Masz rację, ale dopóki nie skończysz siedemnastu lat, jestem za ciebie odpowiedzialny.
– Sam masz dopiero siedemnaście lat! I co, uważasz się za takiego dorosłego?
Uniosłem brew, co zawsze doprowadzało go do szału.
– Ja jestem dorosły – zauważyłem spokojnie. – Już od kilku miesięcy, chciałbym zauważyć.
Luke zacisnął zęby, zbyt wściekły, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Nie rozumiałem, czemu się tak złościł. Przecież Chloe uwielbiała szkołę.
– Poza tym nie masz pojęcia, o czym mówisz – ciągnąłem. – Gdybym tylko mógł, chętnie bym się z tobą zamienił. Myślisz, że podoba mi się życie ulicznika? To, że znikam na kilkanaście dni, bo boję się o wasze bezpieczeństwo? Za nic nie życzę wam takiego losu. I dlatego chodzicie do szkoły, żebyście w przyszłości mogli znaleźć sobie normalną pracę i wieść normalne życie.
– Normalne życie – Luke niemal wypluł te dwa słowa. – A nie pomyślałeś kiedyś, że ja wcale tego nie chcę?
Przez cały czas bawił się czymś trzymanym w jednej z kieszeni. Teraz zwróciłem na to uwagę.
– Co tam masz? – spytałem, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie. Luke odwrócił wzrok.
– Nie wiem, o czym mówisz – wymamrotał. Zerwałem się z krzesła.
– Luke, co masz w kieszeni? – powtórzyłem ostrzej, czując lekki uścisk strachu. Chłopiec również wstał.
– Nic!
Próbował umknąć, ale byłem szybszy. Błyskawicznym ruchem wyciągnąłem z jego kieszeni małą, brązową, nieco klejącą się paczuszkę. Przez chwilę wpatrywałem się w nią z niedowierzeniem – w nią i symbol w prawym dolnym rogu, a potem odwróciłem i wysypałem jej zawartość na dłoń. Od razu rozpoznałem żurawinę w czekoladzie produkcji mojego własnego gangu. Jeden z bardziej uzależniających towarów w mieście.
– Ej, to moje! – sprzeciwił się Luke.
– Skąd to masz? – spytałem cicho, a kiedy nie odpowiedział, potrząsnąłem nim mocno. – Skąd to masz?!
– Puszczaj!
Odsunąłem się od niego.
– Kto ci to sprzedał?
Luke wziął głęboki wdech i otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi do mieszkania otworzyły się gwałtownie i do środka wpadło dziesięciu strażników w pełnym uzbrojeniu. Za nimi weszła jakaś drobna postać.
– To on – powiedziała. – On wszystkim dowodzi.
Poczułem, że serce przestaje mi bić. To była Ana.

5 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobało ujęcie tematu. Takie zupełnie inne niż nas pozostałych. Szef kartelu nie musi być przecież bossem. Tutaj ci sprzedawcy słodyczy to bardziej partyzanci niż gangsterzy. Super!

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja cię, konkretne zakończenie, propsuję je, bo mi serce też stanęło w miejscu.
    Bardzo przyjemny tekst. Niby nie ma jakiegoś mocno rozwiniętego uniwersum, ale po prostu miło się go czyta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy tekst. Ładne ujęcie tematu i całkiem niezłe zakończenie, choć domyślałam się, kto jest zdrajcą, gdy tylko padł ten temat. Całkiem przyjemnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. No dobrze, dobrze. Czyżby to był Twój pierwszy tekst? Nie wiem, wyrobiłam sobie taką tradycję, że debiutanckie teksty, nawet jeśli z opóźnieniem, czytam baaaaaaaaardzo dokładnie *w*
    "Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie, jak daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki."
    Wydaje mi się, że powinno być tak:
    Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie jak daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki.
    Jak na razie tekst jest ciekawy i dobrze napisany. Zobaczymy co dalej.
    Bardzo widzi mi się ten Shadow. Zresztą Ana też jest ciekawa. Na razie nie dostałam okazji, żeby się do czegoś specjalnie przyczepić.
    "Powitał mnie radosny pisk i coś drobnego, chudego i nieco rozczochranego uderzyło we mnie z siłą rozpędzonej dorożki.
    Dobre :)
    Ach, czyli to rodzeństwo. Właśnie się zastanawiałam, bo przez moment sądziłam, że Shadow jest ich ojcem.
    "Stanowiliśmy idealną parę wspólników i jeśli kogokolwiek miałbym nazwać przyjacielem, to tylko nią."
    Ją.
    O rajuśku! Ana!
    Muszę przyznać, że tekst jest świetny. Pomijając dosłownie drobne błędny, ale znalazłam je tylko, dlatego, że szukałam. Bohaterowie są dobrze "zrobieni"? Jakkolwiek, widać, że historia jest przemyślana.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobry tekst. Ukazanie tego, jak niełatwe jest zarządzanie gangiem i staranie się, by nie wpaść, wyszło Ci znakomicie. Tylko końcówka i Ana mnie zabiły. To Finn tak się stara, a za to wszystko takie coś go spotyka. Ana to nie przyjaciółka, tylko żmija w ludzkiej skórze.
    Teraz sama mam ochotę na żurawinę w czekoladzie, której nigdy nie jadłam.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń