Pędziłem
przez zaśnieżone uliczki, z każdym wdechem wciągając w płuca lodowate powietrze
i po kilka płatków śniegu. Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie, jak
daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki. Zakląłbym, gdyby nie to, że
szkoda mi było oddechu. Zamiast tego skręciłem gwałtownie w wąski zaułek
zakończony wysoką ceglaną ścianą, odbiłem się, chwyciłem krawędzi muru i
przeskoczyłem na drugą stronę. To ich powinno zmylić.
Lądując,
poślizgnąłem się na zamarzniętej kałuży i wyrżnąłem jak długi, boleśnie
obijając sobie łokieć i kolana. Syknąłem.
–
No proszę – rozległ się nade mną rozbawiony głos. – To dość niecodzienny widok:
Finn Shadow rozciągnięty na ulicy.
Przede
mną stała niewysoka dziewczyna ubrana w nieco za dużą i zdecydowanie zbyt
brudną kurtkę. Spod czerwonej czapki wystawały jasne, krótko przycięte włosy. W
szczupłej twarzy duże zielone oczy błyszczały rozbawieniem, a wąskie wargi
wyginały się w kpiącym uśmiechu.
Podniosłem
się z ziemi, starając się zachować tyle godności, ile tylko się dało. Gdyby to
był ktokolwiek inny, chyba musiałbym go zabić; a nawet Ana nie powinna widzieć
mnie zbyt długo w takiej pozycji. To szkodziło mojej reputacji.
–
Czołem – rzuciłem nonszalancko. – Udało ci się?
Ana
zmarszczyła zaczerwieniony od mrozu nos.
–
Tak. Znalazłam opuszczony magazyn z całkiem sporymi piwnicami. Wygląda na to,
że żaden gang jeszcze się nim nie zainteresował. A tobie jak poszło?
Twarz
z granitu – upomniałem siebie.
–
Placówka stracona – odparłem. – W tym miesiącu niebiosa są nam nieżyczliwe. Jak
nie Czekoladowi Skrytożercy, to straż. Ledwo udało mi się uciec.
–
A towar? Chłopaki?
–
Połowa wyrobów przepadła. Wszyscy zwiali… Poza Steve’em.
Ruszyliśmy
w stronę dzielnicy Zabramia. Za nami, zza muru, dobiegało głośne węszenie i
skomlenie tropiących psów.
Dziewczyna
rzuciła pożądliwe spojrzenie na plecak przewieszony przez moje ramię.
–
To… To jest to, co udało ci się zgarnąć? – spytała, nieświadomie przełykając
ślinę. Nie odpowiedziałem, tylko przesunąłem plecak jak najdalej od jej rąk.
–
Wiesz… Mógłbyś mi trochę dać. Teraz nikt się o tym nie dowie.
Spojrzałem
na nią surowo.
–
Znasz zasady. Już o tym rozmawialiśmy. Nie chcę żadnego uzależnienia w branży.
Ana, znamy się tak długo – dodałem łagodniej. – Wiem, co to nałóg, ale wiem
też, że można z tego wyjść. A pamiętasz, co mi obiecywałaś?
Ana
skinęła głową. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
–
To już drugi raz w ciągu dwóch tygodni – odezwała się nagle, pewnie chcąc
zmienić temat. – Nie wydaje ci się to dziwne?
–
Co masz na myśli?
–
To, że wcześniej wodziliśmy straż za nos. A teraz nagle stali się bardzo
sprytni i znają każdy nasz ruch. Jesteś pewien, że wszyscy dalej są ci lojalni?
–
Sam wybierałem członków gangu. Polegam na nich jak na własnej matce.
Ana
prychnęła, ale nie naciskała dalej.
–
A skoro już jesteśmy przy temacie rodziny – zniżyła głos i rozejrzała się uważnie.
– Co słychać u Luke’a i Chloe?
Stanąłem
gwałtownie.
–
Ana, pamiętasz nasz układ? – zapytałem najspokojniejszym głosem, na jaki mogłem
się zdobyć. Dziewczyna przestąpiła nerwowo z nogi na nogę.
–
Tak – mruknęła cicho.
–
Zatem przypomnij mi go, proszę.
–
Ja nie będę wspominać o twojej rodzinie. Ty nie wyrwiesz mi serca i nie każesz
mi go zjeść na surowo.
–
Dokładnie. Teraz powiedz, której części nie rozumiesz?
Ana
unikała mojego wzroku.
–
Zapomnij, że pytałam.
–
Możesz być pewna, że nie zapomnę – odparłem. – A skoro już jesteśmy przy
temacie rodziny – dodałem, przedrzeźniając ją. – Co słychać u George’a?
Policzki
Any, już i tak zaczerwienione od mrozu, poczerwieniały jeszcze bardziej.
Rzuciła mi urażone spojrzenie.
–
To cios poniżej pasa – odparła. Potem uśmiechnęła się i zasalutowała mi
niedbale. – No to trzymaj się ciepło, Shadow!
–
Tak, ty też – mruknąłem do pustej już uliczki. Potem znalazłem odpowiednią
kryjówkę, ukryłem w niej plecak wraz z zawartością i ruszyłem do domu.
Marsz
przez Zabramie nie należał do najprzyjemniejszych. Była to jedna z
nędzniejszych dzielnic, z ciasnymi, wielopiętrowymi kamienicami, zaśmieconymi
ulicami i smrodem biedy snującym się nad rynsztokami. Tu i tam w bardziej
zacisznych kątach płonęły niewielkie ogniska, dookoła których zbierali się
bezdomni. Inni żebrali w bramach domów. Nigdy w życiu nie zapuszczałbym się
tutaj, gdyby nie fakt, że to był mój dom.
Przechodząc
przez bramę minąłem znajomego mężczyznę.
–
Czołem, Fred – rzuciłem, wciskając mu parę miedziaków. Mężczyzna skinął mi
głową. Był głuchoniemy.
Wspiąłem
się obskurną klatką schodową niemal na sam szczyt, wyciągnąłem klucze i nawet
nie trudząc się pukaniem, otworzyłem drzwi. Powitał mnie radosny pisk i coś
drobnego, chudego i nieco rozczochranego uderzyło we mnie z siłą rozpędzonej
dorożki.
–
Cześć, Chloe – wydusiłem. – Pozwolisz mi wejść?
Znalazłem
się w dwupokojowym mieszkaniu. Pierwsza izba służyła nam za kuchnię, jadalnię i
salon. W drugiej spaliśmy.
–
Późno dziś wróciłeś – zauważył Luke, nie zaszczycając mnie nawet jednym
spojrzeniem. – Nie czekaliśmy na ciebie z kolacją.
–
Nie szkodzi, jadłem na mieście. Jak tam w szkole?
–
Super! – zawołała rozentuzjazmowana Chloe. – Mówiliśmy dzisiaj o historii i
byłam najlepsza w klasie!
Była
niska i chuda jak na swój wiek, chociaż dokładaliśmy wszelkich starań, żeby
przybrała na wadze. Wyglądała jak miniaturowa wersja mamy.
–
To świetnie – odparłem z uśmiechem, czochrając jej włosy barwy karmelu. –
Trzymaj tak dalej, mała prymusko. A u ciebie, Luke?
Luke
tylko burknął coś pod nosem.
–
Chloe, mogłabyś przynieść mi tego smoka, którego zrobiłaś kilka dni temu?
Chciałbym go zobaczyć jeszcze raz.
Buzia
mojej młodszej siostry rozpromieniła się w absolutnym zachwycie i dziewczynka w
podskokach wybiegła z pokoju. Wiedziałem, że znalezienie smoka zajmie jej
trochę czasu, bo mimo wielu prób nie udało nam się nauczyć jej trzymania
porządku.
–
O co chodzi, Luke? – spytałem, korzystając z chwili prywatności. – Masz jakieś
kłopoty?
Luke
rzucił mi wściekłe spojrzenie.
–
Wszystko gra – warknął. Westchnąłem.
Niełatwo
jest być jednocześnie starszym bratem i hersztem gangu, ale nie miałem innej
możliwości. Kiedy cztery lata temu zmarła nasza mama, mogłem wybrać albo to,
albo oddanie siebie i młodszego rodzeństwa do domu dziecka. Dom dziecka nie
wchodził w grę; ponad połowa dzieciaków w moim gangu uciekła stamtąd, bo wolała
życie na ulicy niż tam.
Ana
była ze mną od samego początku mojej działalności. Trzymaliśmy się razem; ja
byłem od planowania i genialnych pomysłów, Ana je realizowała. Stanowiliśmy
idealną parę wspólników i jeśli kogokolwiek miałbym nazwać przyjacielem, to
tylko nią. I tylko ona wiedziała, że mam rodzeństwo. Czasem, kiedy już zupełnie
sobie nie radziłem w roli głowy rodziny, ona mi pomagała. Przyjmowałem to z
wdzięcznością, ale i z niepokojem. Im więcej osób wiedziało o mojej rodzinie, w
tym większym niebezpieczeństwie ona się znajdowała.
Kiedy
żyli rodzice też nie było kolorowo, ale przynajmniej mieliśmy pieniądze na
czynsz i wyżywienie. Potem, osiem lat temu, zmarł nasz tata. To wtedy po raz
pierwszy zacząłem swoją działalność ulicznika. Pomagałem mamie jak mogłem,
starałem się znaleźć jakąś robotę, ale kto da pracę dziewięciolatkowi z
dzielnicy biedoty? Więc przyłączyłem się do gangu i z czasem wspinałem się
coraz wyżej w hierarchii, aż w końcu, cztery lata temu, zostałem hersztem.
Wtedy też zmarła mama. Zostałem sam z dziesięcioletnim bratem i sześcioletnią
siostrą na głowie. Za zaoszczędzone pieniądze wysłałem ich do szkoły. Chciałem,
żeby chociaż oni mieli zapewniony jako taki start w życiu; kiedy ja byłem mały,
rodzice nie mogli sobie pozwolić na luksus edukacji.
Tyle
że stało się to kością niezgody między mną a Luke’em.
Tak
jak teraz.
–
No dawaj, wyksztuś to z siebie – powiedziałem. – Chodzi o klasę? Oceny?
Nauczycieli?
Luke
wbił dłonie głęboko w kieszenie. Chociaż z wyglądu bardziej wdał się w tatę, to
kiedy miotał z oczu błyskawice i zaciskał usta tak jak teraz, niezwykle
przypominał mi mamę. Miał najciemniejsze z całej naszej trójki włosy i oczy
szare jak gradowe chmury. Pasowały do jego temperamentu.
–
O co chodzi? – wybuchnął wreszcie. – Chodzi o całą tę głupią szkołę! Dlaczego
muszę siedzieć zamknięty w klasie i kuć jakieś głupie daty, kiedy ty bawisz się
w przestępcę? Mam tego dość! Nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać!
Odchyliłem
się na krześle. No tak. Luke miał czternaście lat i właśnie przechodził trudny
okres dojrzewania.
–
Masz rację, ale dopóki nie skończysz siedemnastu lat, jestem za ciebie odpowiedzialny.
–
Sam masz dopiero siedemnaście lat! I co, uważasz się za takiego dorosłego?
Uniosłem
brew, co zawsze doprowadzało go do szału.
–
Ja jestem dorosły – zauważyłem spokojnie. – Już od kilku miesięcy, chciałbym
zauważyć.
Luke
zacisnął zęby, zbyt wściekły, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Nie rozumiałem,
czemu się tak złościł. Przecież Chloe uwielbiała szkołę.
–
Poza tym nie masz pojęcia, o czym mówisz – ciągnąłem. – Gdybym tylko mógł,
chętnie bym się z tobą zamienił. Myślisz, że podoba mi się życie ulicznika? To,
że znikam na kilkanaście dni, bo boję się o wasze bezpieczeństwo? Za nic nie
życzę wam takiego losu. I dlatego chodzicie do szkoły, żebyście w przyszłości
mogli znaleźć sobie normalną pracę i wieść normalne życie.
–
Normalne życie – Luke niemal wypluł te dwa słowa. – A nie pomyślałeś kiedyś, że
ja wcale tego nie chcę?
Przez
cały czas bawił się czymś trzymanym w jednej z kieszeni. Teraz zwróciłem na to
uwagę.
–
Co tam masz? – spytałem, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie. Luke
odwrócił wzrok.
–
Nie wiem, o czym mówisz – wymamrotał. Zerwałem się z krzesła.
–
Luke, co masz w kieszeni? – powtórzyłem ostrzej, czując lekki uścisk strachu.
Chłopiec również wstał.
–
Nic!
Próbował
umknąć, ale byłem szybszy. Błyskawicznym ruchem wyciągnąłem z jego kieszeni
małą, brązową, nieco klejącą się paczuszkę. Przez chwilę wpatrywałem się w nią
z niedowierzeniem – w nią i symbol w prawym dolnym rogu, a potem odwróciłem i
wysypałem jej zawartość na dłoń. Od razu rozpoznałem żurawinę w czekoladzie
produkcji mojego własnego gangu. Jeden z bardziej uzależniających towarów w
mieście.
–
Ej, to moje! – sprzeciwił się Luke.
–
Skąd to masz? – spytałem cicho, a kiedy nie odpowiedział, potrząsnąłem nim
mocno. – Skąd to masz?!
–
Puszczaj!
Odsunąłem
się od niego.
–
Kto ci to sprzedał?
Luke
wziął głęboki wdech i otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć,
drzwi do mieszkania otworzyły się gwałtownie i do środka wpadło dziesięciu
strażników w pełnym uzbrojeniu. Za nimi weszła jakaś drobna postać.
–
To on – powiedziała. – On wszystkim dowodzi.
Poczułem,
że serce przestaje mi bić. To była Ana.
Bardzo mi się podobało ujęcie tematu. Takie zupełnie inne niż nas pozostałych. Szef kartelu nie musi być przecież bossem. Tutaj ci sprzedawcy słodyczy to bardziej partyzanci niż gangsterzy. Super!
OdpowiedzUsuńO ja cię, konkretne zakończenie, propsuję je, bo mi serce też stanęło w miejscu.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny tekst. Niby nie ma jakiegoś mocno rozwiniętego uniwersum, ale po prostu miło się go czyta!
Ciekawy tekst. Ładne ujęcie tematu i całkiem niezłe zakończenie, choć domyślałam się, kto jest zdrajcą, gdy tylko padł ten temat. Całkiem przyjemnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No dobrze, dobrze. Czyżby to był Twój pierwszy tekst? Nie wiem, wyrobiłam sobie taką tradycję, że debiutanckie teksty, nawet jeśli z opóźnieniem, czytam baaaaaaaaardzo dokładnie *w*
OdpowiedzUsuń"Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie, jak daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki."
Wydaje mi się, że powinno być tak:
Za sobą, choć nie potrafiłem określić dokładnie jak daleko, słyszałem ujadanie psów i głośne krzyki.
Jak na razie tekst jest ciekawy i dobrze napisany. Zobaczymy co dalej.
Bardzo widzi mi się ten Shadow. Zresztą Ana też jest ciekawa. Na razie nie dostałam okazji, żeby się do czegoś specjalnie przyczepić.
"Powitał mnie radosny pisk i coś drobnego, chudego i nieco rozczochranego uderzyło we mnie z siłą rozpędzonej dorożki.
Dobre :)
Ach, czyli to rodzeństwo. Właśnie się zastanawiałam, bo przez moment sądziłam, że Shadow jest ich ojcem.
"Stanowiliśmy idealną parę wspólników i jeśli kogokolwiek miałbym nazwać przyjacielem, to tylko nią."
Ją.
O rajuśku! Ana!
Muszę przyznać, że tekst jest świetny. Pomijając dosłownie drobne błędny, ale znalazłam je tylko, dlatego, że szukałam. Bohaterowie są dobrze "zrobieni"? Jakkolwiek, widać, że historia jest przemyślana.
Dobry tekst. Ukazanie tego, jak niełatwe jest zarządzanie gangiem i staranie się, by nie wpaść, wyszło Ci znakomicie. Tylko końcówka i Ana mnie zabiły. To Finn tak się stara, a za to wszystko takie coś go spotyka. Ana to nie przyjaciółka, tylko żmija w ludzkiej skórze.
OdpowiedzUsuńTeraz sama mam ochotę na żurawinę w czekoladzie, której nigdy nie jadłam.
Pozdrawiam! :)