"Spojrzał
na mnie. Jego włosy wciąż były w nieładzie i w jasnym świetle poranka wyglądał
jeszcze bardziej przystojnie i ludzko niż kiedykolwiek. „Chyba proszę, żebyś mi
zaufała” powiedział. "
Otworzyłam jedno oko, bo drugie jeszcze spało, albo znów dopadło mnie
zapalenie spojówek. Tym jednym, chwilowo czynnym okiem zobaczyłam, że obok
mojego łózka stoi Krasnal. Jęknęłam
boleściwie nad swoim losem, próbując palcami odkleić lewą powiekę. Udało
się. Oko bolało, a więc zapalenie. Trudno. Dwojgiem oczu zerknęłam w jego
stronę. On też na mnie spojrzał. Jego
włosy wciąż były w nieładzie i w jasnym świetle poranka wyglądał jeszcze
bardziej przystojnie i ludzko niż kiedykolwiek. Krasnal wracał tu wiele
razy. Można powiedzieć recydywa. Ja trafiłam
tu kilka dni temu. Ten chłopak od razu się do mnie przyczepił i trwał w tym
przyczepieniu jak rzep.
– Chyba proszę, żebyś mi zaufała–
powiedział.
– Mówisz do mnie po polsku?– zapytałam
uszczypliwie, bo mnie po prostu wkurzał i to od rana.
– Co? – zrobił głupią minę.
– Chyba? – powtórzyłam jadowicie.
– Aaa..nooo.. – podrapał się po
czuprynie i potargał włosy jeszcze bardziej.– Proszę!– oświadczył dumny z
siebie.
Krasnal był przystojny, ale nie bezczelnie. Tego dnia, gdy mnie przywieźli zobaczyłam go
po raz pierwszy. Akurat wtedy nie wyglądał pięknie. Nikt tu nie wygląda uroczo,
ale on mnie przeraził. Całą noc słyszałam jego nieludzkie wycie. Na śniadaniu
poznałam go tylko po czuprynie jasnych loków. Był skulony w sobie, wzrok miał
pusty. Siedział zgarbiony z dłońmi równo ułożonymi na kolanach. Coś mnie
podkusiło i usiadałam obok niego. To był błąd. Spojrzał na mnie i wtedy
ujrzałam jego ludzką twarz, aczkolwiek nie bez śladów nocnej walki. Od tej
chwili łaził za mną i już.
Teraz stał nad moim łóżkiem w pozycji
wyczekującej jak mały psiak. Zabawny widok, więc musiałam się bezwiednie
uśmiechnąć, bo Krasnal nagle ożywiony przyjął
mój grymas za dobrą monetę.
– Zaraz, zaraz!– powiedziałam
stanowczo.– Ja jeszcze na nic się nie zgodziłam, więc czego mi tu zacieszasz?
– Ale się zgodzisz? – stracił rezon.
– Człowieku, ja sobie nie ufam! – i
rzuciłam w Krasnala poduszką. Złapał, skubany. Refleks, to on miał!
Wstałam ciężko z niewygodnego łóżka i
włożyłam kapcie. Wiedziałam, że chłopak nie odpuści i będę musiała go wysłuchać.
– Dobra. Spotkamy się po śniadaniu w
parku. Teraz spadaj, bo muszę się ubrać. – powiedziałam szybko, nie patrząc w
jego stronę i zamknęłam się w łazience.
W parku było pusto, bo od rana
mało kto miał ochotę na spacery. Niektórych trzeba było siłą wyganiać z pokoju.
Usiedliśmy na ławce pod ogromnym kasztanem. Krasnal był podekscytowany. Takie śmieszne przezwisko przykleiło się do
niego od czasu, gdy pewnego razu zagrał w sztuce dla dzieci. To było kilka lat
temu, więc znam historię tylko z jego opowiadań. Pojechali kiedyś całą grupą do jakiegoś domu
dziecka z przedstawieniem. Sami przygotowali kostiumy i napisali scenariusz.
Bajka o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach podobno bardzo się dzieciom
podobała, a Gapcio zebrał najwięcej braw. Od tej pory wszyscy zaczęli mówić na
chłopaka Krasnal. Teraz ten Gapcio przebierał nogami jak pięciolatek, któremu
chce się siusiu.
– Dawaj! – klepnęłam go po
przyjacielsku w plecy.
– Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz!
Bo ja ci ufam!– od razu się zabezpieczył. Cwaniak.
– Nikomu. Ani słowa! – obiecałam
zgodnie z prawdą, bo byłam przekonana, że cokolwiek usłyszę i tak nie będzie
nadawało się do powtórzenia komukolwiek.
– Ok, to uważaj. – nabrał powietrza,
wstał i w postawie na baczność oznajmił uroczyście– WIEM, gdzie jest zakopany
„złoty pociąg”!
– Oddychaj! – krzyknęłam, bo wydawało
mi się, że jakoś się zapowietrzył. –
Dobrze, a mianowicie, gdzie? – zapytałam tonem jak najbardziej rzeczowym.
Starałam się z całych sił.
– Niedaleko. – szepnął konspiracyjnie.
– W zasadzie można powiedzieć, że… – zawiesił dramatycznie głos – na nim
siedzimy! – zakończył dumnie.
Odruchowo spojrzałam pod nogi i zerknęłam
za siebie. Nic.
– Może więcej szczegółów, Szerloku?–
detektyw z bożej łaski nabrał ponownie powietrza w płuca i zaczął tajemniczo
opowiadać:
– Od dawna interesowałem się tym
tematem. Przeraziłem się, gdy w mediach zaczęli coś głośno mówić, ale szybko
zorientowałem się, że to tylko taki pic. Nic nie znaleźli i nic nie było. Papka
dla mas. Moje poszukiwania trwają kilka lat i zawiodły mnie właśnie tu. Dotarłem do bardzo starych dokumentów tego
terenu jeszcze sprzed wojny. W tym miejscu stał pałacyk pewnego hrabiego.
Hrabia ów był z pochodzenia Austriakiem. Mieszkał tu z żoną Polką i dwoma
synami. Jeden z synów służył w wojsku razem z młodym chłopakiem o imieniu Adolf. Drugi syn
był lekkoduchem. Interesowały go tylko ładne panienki i kasa ojca. Używał chłopak
żywota i zmarł głupio zaraz na początku wojny, ale nie jako bohater, tylko z powodu wstydliwej choroby. Ojciec był dumny
ze starszego syna, który robił karierę w wojsku. Jako oficer SS zapisał się w
kartach historii, rzecz jasna niechlubnej. To właśnie on był jednym z ludzi
odpowiedzialnych za przetransportowanie zdobyczy wojennych, zgromadzonych w
pociągu. Niestety dla nich, akcja została rozpoczęta zbyt późno, a wejście
radzieckiej armii uniemożliwiło wykonanie planu. Oficer był bardzo ambitny. Wymyślił plan
B. Wywiózł ojca i matkę wraz z całym
majątkiem gdzieś, za granicę Polski. Tu
niestety nie udało mi się ustalić dokąd pojechali, ale mało mnie to interesuje.
Rozkazał wysadzić pałac w powietrze. Użyto ogromnej ilości ładunków
wybuchowych. W ziemi pozostała wielka dziura, do której przez kilka nocy
wrzucano wielkie pakunki z ciężarówek. Kierowcy mieli kurs tylko w jedną
stronę. Zostali zamordowani. Po przewiezieniu zdobyczy oficer kazał zalać
wszystko betonem. Zasypano dziurę piachem i przywalono gruzem. Wszystkich,
którzy uczestniczyli w tej akcji ambitny oficer zastrzelił osobiście i uciekł
nie wiadomo dokąd. Ślad po nim zaginął. W tym miejscu, gdzie teraz siedzimy był
wielki ogród. Niektóre drzewa przetrwały. Ten kasztan pewnie też widział dużo.
Słuchałam oniemiała. Rozum, lub jego
resztki podpowiadały mi, że to wierutne bzdury, ale przekorna natura podsuwała fantastyczne
obrazy. Nieee, to niemożliwe. Krasnal patrzył na mnie wyczekująco.
– Ładna historia, ale co dalej? – nie
wiedziałam jak mam zareagować. Przecież byliśmy w specyficznym miejscu i takie
opowieści były tu na porządku dziennym. Ale..
– Mam pewność, że ten pałac stał tam!– wskazał ręką wschodnią część obecnego budynku.
– Tam? I jak to niby sprawdzisz?
Przecież nie będziesz rył w betonie parkingu?– wzruszyłam ramionami.
– Ja już zacząłem ….– szepnął Krasnal.
– Gdzie? – byłam zaskoczona
– Pokażę ci wieczorem. Wymkniemy się po
cichu po kolacji. Tylko…– zawahał się przez chwilę.
– Tylko, co?
– Tylko proszę, żebyś mi zaufała.
– Dobrze. Ufam ci.– powiedziałam
machinalnie. W tym samym momencie pomyślałam, że jednak jestem we właściwym
miejscu, bo chyba zwariowałam.
Tuż po kolacji wymknęłam się z
budynku. Krasnal już czekał pod kasztanem. Miał ze sobą wyładowany plecak.
Dziwne. Jak go przemycił?
– Cześć! – szepnął.
– Cześć!– wyszeptałam.
Mrok gęstniał, ale parking był dobrze
oświetlony. Krasnal jakby odczytywał moje myśli.
– Nie martw się. Na parkingu nie
kopałem. Chodźmy!– pociągnął mnie za
rękaw mojego obszernego swetra. Posłusznie zaczęłam dreptać tuż za nim.
– Ile razy już tu byłeś? – zapytałam,
choć pewnie nie powinnam, ale uznałam, że skoro mamy sobie zaufać musze coś
więcej wiedzieć. Na szczęście pytanie nie uraziło chłopaka.
– Dwudziesty czwarty.– odparł.
– Dlaczego? – wyrwało mi się
automatycznie.
– Przede wszystkim z JEGO powodu.
– Pociągu?– dopytywałam jak głupek, a
chyba nim byłam skoro szłam w ciemno po ciemku z nieznanym sobie facetem.
– Tak.– zaśmiał się cicho.– Jak
inaczej mogłem badać teren?
– Nie wiem, czemu się śmiejesz, ale nie
zapominaj, że widziałam cię w dniu mojego przybycia i na drugi dzień też. Co to
było?
Krasnal nagle przystanął. Wpadłam na
niego. Wystraszyłam się, bo w ciemności nie widziałam dokładnie jego twarzy. A
jeśli w tym momencie… Włosy stanęły mi dęba! Przecież może mnie tu zamordować i
znajdą mnie jutro, albo nigdy! Och, idiotka ze mnie! Idiotka!
– Rzeczywiście, nie powiedziałem ci
wszystkiego.. – ciche słowa dotarły do mnie jak przez watę w
uchu.
– To mów. Chyba nie możemy mieć przed
sobą tajemnic. Zaufanie. Pamiętasz?– szepnęłam słabo, widząc się już w
charakterze zimnego trupa.
Krasnal westchnął, przysiadł na
trawie, pociągając mnie za sobą i zaczął kolejną opowieść:
– Większą część tej historii znam od
pewnego, starszego człowieka. Mieszkał w tej okolicy od dziecka. On to widział
i spisał. Narysował też plany. Schował
wszystko w skrytce na strychu swojego domu. Tu, niedaleko. Niestety, tuż po
wojnie dorwali go „ruskie”. Oskarżyli, że jest zbrodniarzem i wywieźli do
łagra. Po pięciu latach katorgi uciekł razem z dwoma kompanami. Jeden z nich był słabszy i zmarł w czasie
ucieczki. Wracali pieszo. Mróz był tęgi, śniegu po pas. Jedli korę z drzew. Pan
Józef wraz z kompanem niedoli ostatecznie dotarli do Ameryki. Była to długa
droga. Kiedyś ci opowiem. W Ameryce
mieszkali kilkadziesiąt lat. Wrócili do Polski po upadku komuny. Pan Józef
chorował. Nie tylko fizycznie. Miał koszmary. Śnił mu się ciągle jakiś esesman.
Czasem w snach plątały się wspomnienia o esesmanach i łagrze. Pan Józef słabł i
miał tylko jedno marzenie, żeby umrzeć w wolnej Polsce, o którą walczył i z
Niemcami i z Rosjanami. W Ameryce nie założył rodziny. Któregoś dnia w łagrze
został „ukarany” za kradzież kromki czarnego, spleśniałego chleba. Kara chłosty
była dotkliwa, ale oprawcom było mało i zaczęli go kopać. Jeden z nich kopnął
pana Józefa w krocze. Facet stracił przytomność. Niestety, uderzenie było tak
silne, że amputowano mu obydwa jądra. – Krasnalowi załamał się głos.
Stałam jak zaczarowana. Łzy same
cisnęły mi się do oczu. Nawet jeśli Krasnal opowiadał przeczytaną gdzieś
historię i tak była ona straszna.
– I co było dalej?– szepnęłam przez
zaciśnięte gardło.
– Mieszkając
w Ameryce otrzymywał szczątkowe informacje z Polski. Dowiedział się, że do jego
rodzinnego domu wróciła siostra, która w 1943 roku była wywieziona na roboty do
Niemiec i jego ciotka, siostra matki. Mieszkały razem. Ojciec został
rozstrzelany w czasie wojny, a matka zmarła na tyfus w obozie niemieckim. Dom
przetrwał do dziś, bo był skromny i mały. Dla nikogo nie przedstawiał żadnej
wartości. Pan Józef się śmiał, że był tak nędzny, że nawet bomby go omijały.
Ciotka zmarła w 1982 roku. Była już stara i schorowana. Siostra wyszła za mąż
tuż po wojnie i miała trojkę dzieci. Najmłodszy syn mieszka tam do dziś. Gdy pan
Józef wrócił siostra jeszcze żyła. Całymi dniami i nocami rozmawiali ze sobą.
Dom był w nadzwyczajnie dobrym stanie. To zasługa męża Jadwigi i później jej
synów. Małe pokoje, przytulna kuchnia były w tym samym rozmieszczeniu. Mąż
Jadwigi dobudował łazienkę, a najstarszy syn, gdy dorósł dostawił garaż do
zachodniej ściany domu. Zmian nie było wiele. Piwnica, która ratowała im życie
podczas nalotów była wysprzątana, a składzik na węgiel i drewno zamienił się w
pomieszczenie dla pieca gazowego. Było czysto jak nigdy. Jedynie strych
pozostawał nietknięty od lat. Jadwiga opowiadała, że za każdym razem, gdy ktoś
chciał tam wejść na dłużej lub choćby posprzątać działy się dziwne rzeczy. Ona sama nie wchodziła tam od czasu, gdy z
mężem remontowali dom tuż po ślubie. Od piwnicy po dach mogli robić wszystko,
gdy weszli na strych, żeby wyrzucić stare graty dom nagle się zakołysał,
zadrżał, ale zbagatelizowali to i zaczęli sprzątać. Jadwiga wzięła do ręki stary, zardzewiały
czajnik i nagle z krzykiem odrzuciła go w kąt. Na dłoni miała ślad oparzenia. Kazimierz,
jej mąż zdziwiony kazał jej zejść na dół. Podniósł stary czajnik i trzymał go
chwilę, oglądając z każdej strony. Nic nie zauważył. Nic się nie stało.
Odstawił go na bok i zaczął porządkować resztę rzeczy. Wkrótce uzbierała się
cała sterta niepotrzebnych, zepsutych gratów do wyrzucenia. Zadowolony z siebie
Kazimierz zaczął pakować śmieci do parcianych
worków. Gdy zawiązywał ostatni, chyba
szósty worek niespodziewanie zrobiło się bardzo ciemno. Zdziwiony Kazimierz
zerknął przez małe okienko. Na zewnątrz świeciło południowe, letnie słońce, ale
tu na strychu mrok gęstniał jak atrament. Mały kwadracik okna znikał. Kazimierz
wystraszył się i chciał zejść, ale nie mógł się ruszyć. Stał jak sparaliżowany.
Nie czuł i nie widział swoich nóg. Wyciągnął
przed siebie ręce, ale było już tak ciemno, że nie widział swoich dłoni. Wtedy
dopiero zaczęło się dziać! Wokół Kazimierza fruwały przedmioty. Miał wrażenie,
że znalazł się z oku cyklonu. Kilka razy dostał czymś w głowę, coś obiło mu się
o plecy i tors. Nóg nadal nie czuł. Stał przerażony. Chciał zawołać o pomoc,
ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. I nagle wszystko ucichło. Mrok zaczął się
kurczyć. Kazimierz odzyskał władzę w nogach. Rozejrzał się po strychu i
oniemiał. Wszystkie przedmioty były na swoim starym miejscu, a puste worki leżały
porozrzucane u jego stóp.
Zszedł na dół. Żona krzyknęła na jego
widok. W lustrze zobaczył, że na skroniach jego czarne włosy pokryte były
siwymi pasmami. Białymi jak śnieg.
Od tej chwili Kazimierz zabronił
domownikom wchodzenia na strych. Prace remontowe poczyniono z zewnątrz, a na
drzwiach wejściowych zawisła ogromna kłódka, od której klucz miał tylko
Kazimierz. Zresztą, nikt nie miał ochoty tam wchodzić. Ciotka poprosiła księdza
o poświęcenie domu. Zapanował spokój. Czasem tylko, zimowymi nocami wyło coś
cicho, ale to pewnie wiatr w kominie.
– Krasnal, to dość niezwykła historia…–wtrąciłam
nieśmiało.
– Poczekaj, co było dalej! – i
kontynuował:
Oczywiście, gdy synowie podrośli
chcieli tam wejść, ale niestety, każda próba otwarcia kłódki kończyła się źle. Rozbite kolana, głowy i poparzone dłonie.
Kapitulowali. Najstarszy syn, który wtedy miał chyba dziesięć lat zaczął miewać
dziwne sny, w których widział żołnierza w ładnym mundurze. Powiedział o tym
ojcu. Ten wywnioskował, że synowi śni się esesman. Zaczął coś podejrzewać i
postanowił jeszcze raz wejść na strych. Niestety, klucz gdzieś zaginął, a
kłódki w żaden sposób nie mógł rozwalić. Odpuścił.
Mój dziadek chodził z najmłodszym
synem Jadwigi i Kazimierza do szkoły. Czasem opowiadał wnukom tę historię. Po
latach wszystko złożyłem do kupy.
– Nieźle! Mów dalej!– wciągnęła mnie
ta opowieść i w sumie było mi już wszystko jedno, czy była prawdziwa, czy nie.
– Wiedziałem, że cię to zainteresuje!–
w głosie Krasnala wyczułam radość. Słuchaj dalej:
Pewnego dnia gruchnęła wiadomość, że
wujek z Ameryki wraca. Pan Józef nie przyjechał z pustymi rękami. Pracował tam
ciężko i dorobił się małej fortunki. Rozdał wszystko dzieciom Jadwigi,
zostawiając sobie tyle ile potrzebował. Kazimierz nie dożył jego powrotu. Zmarł
na raka jesienią 1988 roku. Najstarszy syn prowadził warsztat samochodowy, a
młodsi wyjechali do szkół. Żyli bardzo skromnie. Podarunek Józefa pozwolił
chłopakom na rozwinięcie skrzydeł. Starszy syn zainwestowała w warsztat, a jego
salon samochodowy ma się dobrze do dziś. Średni brat skończył prawo i został
sędzią, a najmłodszy po studiach ekonomicznych założył hodowlę koni.
Pan Józef wysłuchał wszystkich
opowieści o tajemniczych wydarzeniach w domu. Wiedział co może być przyczyną,
ale nie chciał straszyć rodziny. Pewnego dnia zebrał się w sobie i poszedł na
strych. Kłódka zardzewiała, ale wyglądała na mocną. Józef wziął ją do ręki, a
ona … rozsypała się w proch! Pchnął drewniane drzwi i wszedł do środka. Kurz
zawirował, a pajęczyny oplotły mu twarz i ręce. Poruszał się powoli. Tumany
pyłu wylatywały przez otwarte drzwi jak stado duchów. Józef stanął na środku
strychu. Spojrzał w górę. Skrytka była się nienaruszona. Sięgnął ręką do
sufitu. Wydawało mu się, że deski były kiedyś niżej. Nie, to on się skurczył.
Musiał wspiąć się teraz na palce, by wypchnąć deskę. Ustąpiła natychmiast.
Przesunął ją w bok i dłonią namacał niewielki pakunek. W metalowej skrzynce
owiniętej w naoliwioną przed laty szmatę był jego skarb. Opis tamtego
zdarzenia, mapy i …jeszcze coś.
– Co? – byłam jednym znakiem
zapytania.
– Gdy Niemcy zakopywali łupy Józef był
młodym chłopakiem. Ciekawym. Po całej akcji, kiedy już wiedział, że nikt nie
przyjdzie zakradł się tam pewnej nocy. Noc była jasna, bo księżyc w pełni
świecił jak latarka. Józef chodził po gruzach zastanawiając się, co może być
pogrzebane. Bał się, że może tam być amunicja, bomby jakieś, ale ciekawość była
silniejsza od rozsądku. Butem kopał resztki pałacu. Wiedział, że teren nie
został zaminowany. Widział, więc chodził spokojnie. Nagle kopnął coś miękkiego.
Nachylił się i zbladł. Spod gruzu wystawała dłoń. Nie, nie uciekł. Musimy
pamiętać, że przeżył wojnę i jego wrażliwość była, jakby to powiedzieć nieco
inna. Trupy na ulicach były rzeczą powszechną. Nie trupów wtedy się obawiano, a
ludzi z trupimi czaszkami na czapkach. Zaczął odrzucać gruz i wkrótce jego
oczom ukazały się zwłoki oficera niemieckiego. Czapka z trupią główką leżała
obok. Oficer został zastrzelony. Widział dziurę w jego głowie. Józef zaczął
przeszukiwać mundur. Nie znalazł żadnych dokumentów, ale w tylnej kieszeni
spodni coś wyczuł. Była to koperta, a w niej kartki z dziwnymi znakami i
zdjęcie kobiety. Pewnie żony, albo dziewczyny. Józef schował szybko kopertę do
swojej kieszeni. Oderwał trupią główkę z czapki i przywalił gruzem trupa. Po co
ludzie mają go widzieć. Gdy wrócił do domu było już po północy. Wszedł na
strych i włożył znalezisko do swojej skrytki. Wkrótce pana Józefa złapali
„ruskie” ( zawsze tak mówił o żołnierzach radzieckich) i wywieźli na Sybir.
– No i co? Nie mów mi, że duch tego
Niemca straszył.. – skrzywiłam się w pogardzie. Krasnal nie widział mojej miny,
bo było już bardzo ciemno.
Zignorował moje pytanie i gadał dalej:
– Józef zszedł ze swoim skarbem ze
strychu. Otworzył delikatnie kopertę. Zadziwiające, że papier wytrzymał tyle
lat. Był żółty, ale mocny. Przeglądając zawartość Józefowi stawały włosy na
głowie, bo w swoich snach często widział te znaki, które były narysowane na
kartkach. Oczywiście, dotarł do źródeł już wcześniej i wiedział, że były to
symbole używane w czarnej magii. Teraz trzymał je w dłoni i nie bardzo
wiedział, co ma z tym zrobić. Postanowił, że pójdzie z tym do księdza. Tylko to
przyszło mu do głowy, ale nie doszedł, bo tej nocy wszystko się zaczęło..
– Wiesz co, trochę chyba ściemniasz…–
przerwałam opowieść.
– Opowiadam tylko to, co ustaliłem. –
żachnął się Krasnal i leciał dalej z historią:
– Tej nocy Józef dostał pierwszego
ataku. Wył jak potępieniec, walił głową o ścianę, rozrywał na sobie ubranie, a
jego twarz wyglądała nieludzko. Lekarz stwierdził obłęd i przewieziono go
tutaj. Po kilku tygodniach wypuścili go do domu, ale po dwóch dniach wrócił po
kolejnym ataku. Powtórzyło się to kilka razy. Tutaj go znalazłem. Opowiedział
mi wszystko, a tuz przed śmiercią przekazał mi swój skarb, który mam tu! –
poklepał dłonią plecak.
– Taaak? – byłam zaskoczona. – Pokaż!
Krasnal wyjął blaszane pudełko z
plecaka. Chciałam je wziąć, ale chłopak nie pozwolił.
– Nie dotykaj! To niebezpieczne. Ja
też sprawdziłem te symbole. Nie ma czasu na tłumaczenie, ale wiem jedno. Muszę
u je oddać.
– Komu?
– Temu oficerowi, który pewnie nadal
tam jest…
– Nie wierzę..– szepnęłam.
– Od chwili, gdy wziąłem to pudełko do
ręki mam takie same ataki jak pan Józef. Koszmary, które materializują się i widzę
potworne sceny, które muszę przeżywać. – Teraz mówił jak nawiedzony, więc tylko cicho
zapytałam – Jak chcesz to zrobić?
– Muszę spowodować, żeby ktoś się tym
zainteresował. Jest tylko jedno wyjście.
– Jakie?
– Muszę zrobić to, co Niemcy, czyli
wielką dziurę…– i usłyszałam w jego głosie desperację i szaleństwo. Zadrżałam.
– Krasnal, ale jak, co? – zapytałam
słabo.
– Idziemy! – wstał i pociągnął mnie za
rękę.
Znowu jak lunatyczka, posłusznie
podreptałam za nim. Doszliśmy do skraju parkingu. Tuż za kręgiem światła
latarni dojrzałam dziurę w ziemi. Krasnal przykucnął i zaczął wyjmować z
plecaka jakieś podłużne przedmioty. Ze zgrozą zobaczyłam, że
jest to dynamit. Nie chciałam wiedzieć skąd to ma. Chłopak wsuwał do otworu
laskę za laską. Nagle odwrócił się do mnie i zapytał:
– A ty? Czemu tu jesteś?– Pytanie
wyrwało mnie z osłupienia w jakim
trwałam jakiś czas.
– Miałam załamanie nerwowe. Pracowałam
kilka lat w korporacji i… padłam na pysk.
– Ok. – powiedział krótko i dalej
zabrał się do roboty. Gdy wszystko było gotowe wyjął zapalniczkę i z dumą oświadczył–
Jesteś świadkiem historycznego wydarzenia!
Błysk ognia oślepił mnie na chwilę, a
kilkadziesiąt sekund później rozległ się ogromny huk. Zemdlałam.
Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Ucieszyłam się, że żyję. Otworzyłam
powoli oczy. Światło lampy mnie oślepiło. Przez zmrużone powieki zobaczyłam
pielęgniarkę, ale nie słyszałam, co do mnie mówi. No, tak. Ogłuchłam od tego
wybuchu! Jednak po chwili zaczęły docierać do mnie dźwięki. Byłam w izolatce.
Na szczęście nie przywiązali mnie do łóżka. Ciekawe, gdzie jest Krasnal.
– Siostro!– zawołałam słabym głosem.
Młoda dziewczyna uśmiechnęła się ładnie.
– O, jesteś wreszcie! Jak się czujesz?
– Słabo, ale żyję.– odparłam blado.– A
może mi pani powiedzieć, co z Krasnalem?
Pielęgniarka nadal się uśmiechała i
sięgnęła do szafki przy łóżku.
– Pewnie to jakaś ważna pamiątka, bo
cały czas o nim mówiłaś przez sen. Tu jest! Proszę!– w dłoni trzymała figurkę
krasnala, któremu spod czerwonej czapeczki wystawała burza jasnych loków….
Jestem tu już miesiąc. Jest lepiej. Dziś po obiedzie poszłam do
świetlicy. W wiadomościach powiedzieli, że tuż za parkingiem szpitala jakieś
dzieciaki znalazły dziwny przedmiot. Zabezpieczono znalezisko. Okazało się
bowiem, że była to część starej miny przeciwpiechotnej. Wojsko zaczęło badać
teren. Natrafiono też na szczątki ludzkie, prawdopodobnie z okresu II wojny…
Prace trwają.
Tak sobie myślę, siedząc na mojej
ulubionej ławce pod kasztanem, że zostanę tu jeszcze jakiś czas…
Październik 2017
MAG
Witamy w Grupie!
OdpowiedzUsuńAle ciekawy tekst! Choć uważam, że za wiele mówi się o historii Polski z czasów drugiej WŚ, zapominając o latach wcześniejszych, Twój tekst i historia opowiedziana przez Krasnala bardzo mi się spodobały. Widać, że naprawdę miałaś pomysł na to opowiadanie.
Coś mi mówiło, że bohaterka jest w szpitalu psychiatrycznym, a Krasnal nie jest prawdziwym człowiekiem, tylko wymysłem, ale to nadaje takiego smaczku! A złoty pociąg się kiedyś znajdzie ;)
Pozdrawiam!
Dzięki. :) Tak sobie czytam Wasze dzieła i z duszą na ramieniu wysłałam swój tekst. Piszecie świetnie! Pomysł na moje opowiadanie zrodził się nagle, a później przyszedł Krasnal i dopowiedział resztę ;) Rzeczywiście, akcja ma miejsce w psychiatryku. Pociąg gdzieś jest :) Super, że Justyna mnie zaprosiła do grupy. Dobra zabawa, miłe czytadełka i mam nadzieję wyrobić w sobie odrobinę systematyczności. Dziękuję i pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńHej MAG :) Tekst, jak ci już wcześniej pisałam, świetny! Podoba mi się pomysł, i bardzo podoba mi się, że akcja dzieje się w Polsce. Mam tylko jedno pytanie, co z tym cholernym pociągiem? Gdzie on w końcu jest? :)
OdpowiedzUsuńW ogóle bardzo lubię takie twarde umiejscowienie tekstu, kiedy bohaterowie i miejsce nie szybują w przestrzeni, tylko łatwo można ich gdzieś umieścić. Udało cię się mnie przekonać, że się to gdzieś rzeczywiście dzieje, a to już sukces. Podoba mi się, jak wplotłaś fragment - widać, że starałaś się nie poddać oczywistemu klimatowi, jaki on nasuwa - za to duży plus, bo fragment był bardzo sugestywny i trudno było uciec od narzucającego się wątku romansowego.
Zdecydowanie udany tekst. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
O "złoty pociąg" trzeba by Krasnala pytać ;) Ale gdzieś przepadł. Jeden i drugi.
UsuńPrzyznam, że podany fragment rzucał cień podejrzeń na wątek romantyczny, jednak moja romantyczna jak stado bizonów natura w zbuntowaniu swoim wymknęła się i umiejscowiła właśnie w tym obszarze, gdzie nic oczywiste i nic prawdziwsze być może.
Zostanę, oczywiście nawet po to, by móc czytać Wasze utwory.
Pozdrawiam, Justynko i wszystkich Kreatywnych.
Zdaje się, że to czytałam, ale nie do końca, bo sobie nie przypominam końcówki. Ciekawy tekst, choć bardzo nie w moim stylu. Te wszystkie złote pociągi w ogóle mnie nie pociągają.
OdpowiedzUsuń