Jest
dwudziesta druga dziesięć. Skończyłam pisać tekst. Chora jestem i latorośl też.
W głośnikach Pearl Jam. Bierzcie i czytajcie to, kto zechce. Nawet jeżeli nikt
tego nie przeczyta to z rozkoszą to napisałam.
Lubię
makaron
– Jebany guzik! – zaklęłam mocując
się z niespodziewaną przeszkodą. Guzik znajdował się na moim mostku i
wiedziałam, że muszę go rozpiąć. Gdy wreszcie mi się udało skóra między
piersiami rozchyliła się i zobaczyłam kosmos. W dziurę, którą widziałam
mogłabym włożyć wszystkie „cześć” które usłyszałam w życiu. Z rozchełstaną
skórą poszłam do kuchni. Wyjęłam garnek. Zawahałam się.
–
Jednak potrzebny będzie większy... – zamyśliłam się i wyciągnęłam z szafy w
przedpokoju ogromny gar, który dostałam w prezencie od (a jakże!) kochanej
mamy.
–
Będziesz miała w czym gotować barszcz kiedy przyjdę na święta, ha ha ha –
mówiła.
Bardzo
zabawne, mamo, naprawdę. Garnek zajął dwa palniki. Jestem pewna, że po prostu
zajmował jej miejsce, które mogła wykorzystać na składowanie... no nie wiem?
Swojego ego? Tak Pan Garnek trafił pod moją strzechę. Nalałam do niego wody i
odpaliłam największy palnik. Dziura na piersi bolała jak zawsze, choć miałam
wrażenie, że zimne powietrze nieco ją koi. Że tez nigdy wcześniej nie widziałam
tego guzika? Ziejącą pustkę czułam od zawsze. Dusił mnie w tym miejscu fizyczny
ból, mniej więcej taki, jaki czuje normalny człowiek po tym jak rozdepcze
przypadkiem młodą jaskółkę, która wypadła z gniazda. Ból zwiększał się i malał.
W czasie chronicznego zmęczenia przeplatanego brakiem poczucia bezpieczeństwa
osiągał apogeum. Zabawna plecionka, prawda? Jednocześnie, mimo że bywałam już w
szambie nie raz, tym razem czułam się o wiele za dobrze. Było to niepokojące,
jak brak zdenerwowania przed prywatką, którą się zorganizowało w domu (na pewno
nikt nie przyjdzie, ale mam to w dupie, więcej chipsów dla mnie).
Gdy woda zaczęła bulgotać otworzyłam
największą szufladę. Trzy paczki makaronu... Świderki, lasagne i spaghetti.
Wsypałam je bezczelnie nie zważając na to, czy ugotują się wszystkie
jednocześnie. Nastawiłam budzik na jedenaście minut.
Najgorzej było wtedy, gdy zaczął
mnie zdradzać. Żyjąc w ułudzie miłości ratującej od całego świata umierałam po
kawałku cały rok. Codziennie wysyłałam kupon dużego lotka i codziennie
dostawałam po ryju. Jedyne zwycięstwo było takie, że zrozumiałam, że mam tę
pustkę. I że nie wszyscy ją mają. Nie wiedziałam, że można mieć normalne
dzieciństwo, że są domy, które nie są jak psychologiczne szkolenia dla
amerykańskich komandosów. Chociaż na takim szkoleniu ktoś cię opatrzy lub wyśle
w bezpieczne miejsce, gdy dochodzisz do kresu. W domu nikt nie odeśle cię w
bezpieczne miejsce.
Gdy jesteś dzieckiem, dom to cały
twój świat.
Budzik zapikał przyjemnie. Wyjęłam z
szafki durszlak. Naczynia które stały na nim usłuchały się prawa grawitacji i
radośnie poszybowały w najróżniejsze strony, śmiejąc się ze mnie życzliwie.
Brzdękały, że to co robię, jest właściwe i dobre. Zagarnęłam cedzak i nucąc pod
nosem „I wish I was a neutron bomb, for once I
could go off I wish I was a sacrifice but somehow still lived on” zaczęłam
wyławiać kluski z gorącej wody. Ostudziłam je pod kranem i zaniosłam do łóżka.
Położyłam się i zaczęłam wpychać je w ziejący kosmos pomiędzy piersiami.
Włożyłam wszystkie i zapięłam guzik. Dziwne uczucie.
Obudziłam się
rano z wrażeniem, że zapomniałam o czymś ważnym. Jak przez mgłę pamiętałam sen
o makaronie i wydał mi się niedorzeczny. Ale za chwile jakaś niestara myśl
podleciała mi do głowy. Myśl o tym, że to był fantastyczny sen i że ja jestem
fantastyczna i oryginalna. Pomacałam mostek, żebra i okolice i nic nie
poczułam. Podeszłam do lustra. Rozebrałam się. Oglądałam się nago i zdałam
sobie sprawę, że nigdy tego nie robiłam. Uniosłam w górę ręce. Piersi ładnie
sterczały, biodra były okrągłe, ale z wyraźnym wcięciem w talii. Włosy opadały
na rozespane oczy. Czułam zachwyt. Chyba pierwszy raz w życiu. Widziałam w
lustrze kogoś bliskiego, kogoś swojego, komu nie chcę, by stała się krzywda.
Na piecu stał
ogromny garnek. Był pusty. Paczki po makaronie znalazłam w śmietniku. Co się
właściwie wydarzyło? Nie wiem. Wiem, że przestałam czuć pustkę. Nie wiedziałam,
że to możliwe. To tak czują się ludzie wychowani w wystarczająco normalnym
domu?
Zaczęłam
pakować do torby wszystkie rzeczy, które dostałam od matki i trzymałam tylko po
to, by nie było jej przykro. Wszystkie książki, którymi chciałam zrobić na niej
wrażenie. Wreszcie przyszedł czas na meble. Dwa telefony i za godzinę
sympatyczny pan Kazio wynosił szafki. Przez okno widziałam jak ostatnią
przywiązuje do dachu starego poloneza. Gdy odjeżdżał wyobrażałam sobie, że to
matka jedzie przywiązana sznurkami do wiekowego dachu i drze się w niebogłosy.
A może zachowałaby pełną dumy ciszę?
Coś się
skończyło, teraz potrzebowałam nowego startu. Makaron w piersi dawał poczucie
siły. To był pierwszy spokojny dzień w moim życiu. Pod koniec dnia, który
mógłby być tak naprawdę paroma latami, podziękowałam mamie.
Przecież to
właśnie ona nauczyła mnie, że kobieta powinna żyć po swojemu. A także gotować
makaron.
Bardzo kobiecy tekst, jeśli mogę tak "zaszufladkować", ale pozytywnie. Sny kobiet są inne niż mężczyzn. Facetowi nigdy by się nie przyśniło, ze wpycha sobie makaron w dziurę między cyckami. Choć niektórzy mają je większe od moich. Za to ja czasem mam wrażenie, że inne części ciała mam większe niż oni..sorki za wtrącenie osobistych przemyśleń. Wracając do tekstu. Brak makaronu w organizmie jest często spotykany i dlatego większość kobiet czuje się przez to jakaś taka..pusta w środku. I tu się zaczyna coś, czego nie umiem nazwać- podskórnie, jak ten wepchnięty makaron czuję, w czym rzecz. Wiem przecież, bo dość wyraźnie zrobiłaś "pa pa" zmorom przeszłości, a jednak tajemnica i niedopowiedzenia otwierają drzwi domysłów. I dlatego uwielbiam Cię czytać. Niby z pozoru wszystko jasne..a tu nagle nie wiadomo, czy ten makaron był dogotowany.. Dzięki, Justynko za kawałek dobrej literatury! Buziory! :)
OdpowiedzUsuńDzieki! Nawet jak makaron jest niedogotowany to ufam, że jest taki, jak ma być. Z resztą w srodku jest 36,6C wiec spokojnie dojdzie :)
UsuńWhat the... ja to makaronie! Czekaj, bo musze pozbierac mysli. Nie wiem co ci lekarz przepisal na chorobe I co to za choroba... ale czy ja wiem, czy zyczyc ci zdrowia? Xd zreszta ostatnia ksiadz w kosciele - jak juz sie laskawie raz na rok wybiore to mam szczescie do takich kazan - mowil, ze zdrowie nie jest najwazniejsze...
OdpowiedzUsuńPieprzony heretyk. Ciekawe czy kiedys chorowal.
Wracajac do kuchni...
Ja pierdole, nie wiem jak to sklasyfikowac! To jest jak abstrakcyjny obraz, ale co, o zgrozo, najwieksze z tego wszystkiego, to ze mam makaron lasagne, mam spageti I chyba tylko zamist swiderkow penne. W zyciu bym nie wpadla na to by wypchac sie nim inaczej niz metoda usta-przelyk-zoladek, a teraz pomyslslam, jaki to swietny pomysl. Xd pewno bede szukac guzika.
Znakomicie zestawilas anstrakcje I moze troszke groteski z realnym bolem zycia. Jesli moge tak to nazwac. Moze abstrakcja miala ten bol zlagodzic, byc takim smiechem przez lzy, takim machnieciem reka, bylo co bylo "nic sie nie stalo". Nie. Stalo sie.
Odbieram to bardzo emocjonalnie. Bardzo mnie tekst poruszyl. Wszystkie wzmianki I wystarczajaco normalnym domu I komandosach sa jak rzut lotka w srodek tarczy. A ta tarcza - uwaga pojade po calosci!! - jest moje wilcze serce! Xd
Serio, daje kopa tekst. I ovhote na wloski obiad ;)
Nie martw sie, misiu, z penne tez powinno sie udać! Mnie porusza bardzo to, że dziecko zna tylko dom. Dorosły lublstarsze dziecko sobie z niego "ucieka" i ma już różne rzeczy jakieś sprawy poza nim, ale małe nie zna niczego innego. I jeżeli to nie jest conajmniej dobry dom - albo nie zły - to dziecko ma przejebane. Jest w pułapce i nie ma ucieczki. NIE MA. Mnie to przeraża.
UsuńHej.
OdpowiedzUsuńMatulu (a może lepiej nie?), co tu się wyczyniło? Trudno jest ocenić dokładnie, o czym jest tekst. Dla mnie to taka próba stworzenia prozy z poezji siedzącej w głowie. Makaron zapełniających pustkę po tym, czego nie otrzymało się w dzieciństwie. Odnoszę wrażenie, że bohaterka od matki dostawała tylko przedmioty, a nie uczucia.
Abstrakcyjny obraz, a mnie w jakiś sposób zasmucił, choć rozumiem go na swój własny sposób. I tu chyba jest największy urok tego opowiadania.
Pozdrawiam. :)