Zapis
Nasza rodzina była z pozoru zwykłą rodziną jakich wiele.
Może wyróżniało nas to, że mieszkaliśmy w wielopokoleniowym domu. Na dwóch
piętrach żyliśmy sobie z dziadkami i rodzicami. Nie mieliśmy zatargów, ot
czasem jakieś małe sprzeczki, ale nigdy nie zdarzyło się, abyśmy się gniewali
na siebie dłużej niż godzinę. Sielanka? Nie. Po prostu jesteśmy od siebie
zależni i możemy polegać tylko na sobie…
Wieki temu nasz klan był bardzo liczny. Dziś jest nas
niewielu i nie mamy szans na przetrwanie. Prawdopodobnie nasz pięcioletni syn
będzie ostatnim potomkiem rodziny. Nasi praprzodkowie wywodzili się z Amazonii.
Rodzili się z bardzo jasną skórą i błękitnymi oczami, które z czasem jeszcze
bardziej jaśniały. Uważani byli za półbogów. Składano im ofiary i żyli sobie
całkiem dobrze, ale przyszedł czas, gdy Amazonia stała się dla nich za nudna i
zapragnęli zmian. Rozjechali się po całym świecie i to był początek naszego
końca, który trwał przez wieki, a właśnie teraz znajduje finał na naszym synu.
W Amazonii żyły trzy odrębne klany. Nikt nie wie skąd się tam
wzięły. Legendy mówią o przybyszach z innej planety, ale kto by tam w to
wierzył. Faktem jest, że niezwykłość naszego wyglądu wzbudza zainteresowanie
nawet dziś. Do później starości wyglądamy dość młodo. Jesteśmy szczupli, wysocy
i wszyscy nosimy długie włosy, które z czasem, z bardzo jasnych stają się
białe. Zmarszczki są subtelne, a owal twarzy w zasadzie się nie zmienia.
Starość jest dla nas łaskawa. Ale coś za coś..
Musimy łączyć się tylko w swoich kręgach genetycznych. Przez wiele
pokoleń próbowaliśmy zakładać rodziny z innymi ludźmi. Za każdym razem kończyło
się to tragicznie. Dzieci poczęte z naszej kobiety i mężczyzny innej rasy
niestety rodziły się martwe, a gdy nasz mężczyzna związał się z kobietą innej
rasy następowało coś strasznego. Kobieta nie miała szans na przeżycie. Płód,
który rozwijał się w jej łonie... karmił się nią. W efekcie i dziecko i matka
umierały…
Cóż, natura nas tak stworzyła, że musimy też karmić się
ludzkim mięsem lub choćby krwią. Nie, nie jesteśmy wampirami i chociaż nasza
skóra nigdy się nie opala, to funkcjonujemy normalnie za dnia, a w nocy
śpimy. Kiedyś dostawaliśmy ofiary,
później zabijaliśmy, by żyć, a dziś… dziś musimy powoli umierać.
Próbowaliśmy żywić się tylko mięsem zwierzęcym. Płaciliśmy za
to zdrowiem i życiem. To nie tak, że nie mamy uczuć. Nie zabijaliśmy nigdy dla
przyjemności. Instynkt przetrwania brał jednak górę nad wyrzutami sumienia.
Nasz kapłan kiedyś usłyszał takie słowa od kobiety, która przez niego straciła
syna. Syn był alkoholikiem, strasznie ją upokarzał i krzywdził, ale gdy go
straciła zapomniała o wszystkim i pozostał jej tylko ból po stracie dziecka.
Powiedziała:
- Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz żyć, które odebrałeś.
Kapłan nigdy nie zapomniał. Nikt z nas nigdy nie zapomni tych
żyć. Nigdy.
Czasy niewolnictwa były dla nas złotym wiekiem. Mieszkaliśmy
wtedy w Ameryce, mieliśmy swoje plantacje. Nigdy nie zabijaliśmy niewolników,
wręcz przeciwnie bardzo się o nich troszczyliśmy. Dożywali u nas spokojnej
starości. Każda nasza rodzina miała specjalną kaplicę dla zmarłych, gdzie
spoczywali niewolnicy przed pochówkiem. Za kaplicami były pobudowane spiżarnie.
Nikt niczego się nie domyślał i wszyscy byli zadowoleni.
Okresy wojen były dla nas również idealne. Spokojnie żyliśmy
w cieniu walk. Nie musieliśmy zabijać. Inni za nas to robili. Nasze spiżarnie
były pełne, a my mieliśmy wewnętrzny spokój. Wychowywaliśmy dzieci, które
uczyły się panować nad instynktem. Wśród ogromu cierpienia i bólu wojennego
paradoksalnie nasz klan rósł w siłę. Przerażał nas jednak ogrom zabójstw i
ofiar, współczucie przepełniało nasze dusze. Nie mogliśmy pojąć jak można
zabijać tak po prostu…i nie zjadać..
Dziadek opowiadał nam o ostatniej wojnie. Wraz z babcią i
swoimi dwoma synami osiedlili się blisko pewnej miejscowości, gdzie powstał ogromny
obóz śmierci. Układ z komendantem był taki, że będą zabierali ciała tych,
którzy nie przeżyli transportu. Oprawcom było to na rękę, bo mieli mniej
liczenia i roboty papierkowej. Szło dobrze, nikt się niczego nie domyślał, ale
obóz się rozrastał. Na zewnątrz nie było
widać, co tak naprawdę dzieje się w środku. Pewnego dnia komendant wezwał
dziadka na rozmowę. Dziadek wszedł przez bramę z filozoficznym cytatem. Było
czysto i cicho. Komendant zaproponował mu pracę w obozie i oprowadził dziadka
po terenie. Tego dnia dziadka włosy stały się białe jak śnieg. Tej nocy rodzina uciekła, pozostawiając cały dom i
dobytek. Dziadek dopiero po wielu latach zaczął opowiadać o tym, co tam
zobaczył. A były to opowieści pełne łez.
To nie my byliśmy potworami…
Rozwój techniki nas też zabija. Ponieważ mamy zdolności teleportacji (podobno
tak się to nazywa) i niezwykle czuły węch wykorzystujemy te umiejętności, aby
przeżyć. Już od kilku pokoleń nie zabijamy. Korzystamy, hm… z okazji.
Żerowaliśmy na cmentarzach, na świeżych grobach. Niestety, to już się
skończyło. Zwłoki są dziś tak naszpikowane chemikaliami, że zanim się
zorientowaliśmy kilka osób z naszego
klanu zmarło na skutek zatrucia organizmu. Coraz więcej osób decyduje
się też na kremację. Wypadki drogowe, to była dla nas gratka. Kiedyś mogliśmy
uszczknąć coś niecoś, ale teraz jest to niemożliwe. Zwykle pojawiamy się przed
wszystkimi służbami ratowniczymi. Nasz węch jest tak silny, że wyczuwamy zgon
na kilkadziesiąt kilometrów. Zabieramy krew i znikamy. Jednak jest coraz
trudniej. Umieramy powoli. Z głodu.
Od wieków uczyliśmy nasze dzieci panowania nad instynktem. To żmudna
praca i ciężka. Do piątego roku życia trzeba malucha pilnować dzień i noc.
Dziecko nie rozumie, dziecko jest głodne, ma dobry węch i też umie przenosić
się w przestrzeni. Dlatego nasze maluchy nie mogły być nigdy głodne. Najedzone
stawały się zwykłymi dziećmi bez potrzeby polowania. Och, zapomniałam dodać, że
taki posiłek nie jest codzienny! O, nie! Wystarczy, że raz w tygodniu zjemy
mięso lub zupę, którą nazywamy „blodką”. Reszta naszego menu, to warzywa, owoce
i ryby.
Stało się jednak nieszczęście.
Pewnego dnia, wieczorem wyruszyliśmy wszyscy na łowy. Mój mąż, moi rodzice i
ojciec mojego męża oraz ja. Nasz mały synek został z teściową. Teściowa
niedomagała ostatnio. Kilka razy niebezpiecznie zaklinowała się w tunelu
przestrzennym i długo nie mogliśmy jej namierzyć. Zostawała więc w domu. Mały
był spokojny, dostał swoją porcję jedzenia i bawił się grzecznie ze swoim psem.
Zabraliśmy ze sobą pojemniki i wyruszyliśmy. Kilka godzin później…
Wracaliśmy zadowoleni z wyprawy.
Pojemniki były pełne jedzenia. Trafiliśmy na katastrofę statku. Takie sytuacje
były dla nas wybawieniem, ponieważ mogliśmy pozyskać mięso, tak dla nas ważne
do przeżycia. Gdy dotarliśmy do tonącego statku jedna osoba jeszcze żyła. Chłopak był nieprzytomny, więc przetransportowaliśmy
go na brzeg. Reszta zmarła zanim się pojawiliśmy. Musieliśmy działać szybko, bo
rekiny też zwęszyły łup. Czasem były szybsze od nas. Lepszy wygrywa.
Pierwsza wpadłam do pokoju, w którym teściowa leżała bez życia. Naszego
małego synka nigdzie nie było. Szukaliśmy po całym domu. Usiadłam na podłodze i
próbowałam połączyć z nim swoje myśli. Przeraziłam się, bo zobaczyłam Krystiana
na cmentarzu. Siedział w krzakach przerażony, a wokół było już pełno policji,
migały niebieskie światła, jakaś kobieta okropnie krzyczała.. Zorientowałam
się, że odczytuję myśli mojego syna sprzed kilku godzin. Wiedziałam, że wyczuł
zapach i przeniósł się instynktownie w to miejsce. Na nieszczęście były tam
dwie kobiety, które zajmowały się porządkami na świeżym grobie. Zobaczyłam jak
nasz mały synek próbuje rozkopać grób swoimi małymi rączkami i wtedy pojawiła
się jedna z pań. Nie dziwię się, że gdy zobaczyła dziecko rozkopujące ziemię
wpadła w panikę i zemdlała. Nasz Krystian nie umiał jeszcze rozpoznać, czy ktoś
umarł, czy nie. Gdy kobieta upadła po prostu do niej podszedł w wbił się zębami
w jej szyję… Zabił! Zabił! Druga kobieta narobiła krzyku i wezwała policję.
Mały uciekł…
Próbowałam skupić się jeszcze raz.
Zobaczyłam piwnicę i mojego synka skulonego w ciemnościach. Nie mogłam
zlokalizować dokładnie tego pomieszczenia. Tymczasem pod nasz dom podjechało
kilka samochodów. Rozjarzyły się niebieskie światła. Spojrzałam na męża i bez
słów podjęliśmy decyzję. Uciekam, aby szukać syna. Oni zajmą się resztą.
Teleportowałam się tuż za domem.
Musiałam poszukać miejsca spokojnego, aby połączyć się myślami z synkiem.
Usiadłam na ławce. Po chwili znowu pojawił się obraz Krystiana. Płakał. Buzię
miał całą usmarowaną we krwi i łzach. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje.
Nagle poczuł moje myśli. Przestał płakać i zaczął mnie przywoływać. To
wystarczyło. W jednej sekundzie byłam przy nim, tuląc przerażone dziecko
zaczęłam obmyślać plan ucieczki.
Uciekamy już tydzień. Nie możemy
wrócić do domu. Cała rodzina jest pod obserwacją. Wymyślili bajeczkę, że jakiś
czas temu rozstałam się z mężem, zabrałam dziecko i wyjechałam nie wiadomo
gdzie. Mąż mnie niby szuka, ale nie zgłaszał nigdzie tego zdarzenia, ponieważ
uważa to za sprawy rodzinne. Uwierzyli, ale nie do końca. Węszą. Ja nadal
uciekam. Nie mogę zostawić synka nawet na chwilę. Przez to nie mogę chodzić na
polowania. A celem naszej ucieczki jest Amazonia. Czuję, że tam jest nasze
miejsce i jedyny ratunek…
Mówisz, że mogę się teleportować? Owszem, ale tylko wtedy, gdy jestem
najedzona, a nie jadłam nic już od tygodnia. Mój instynkt jest uśpiony.
Instynkt mojego syna jeszcze nie….
( W tle nagrania słychać krótki,
przeraźliwy krzyk, a później trzaski i urywany głos tej samej kobiety, wołający:
Krystian! Nie! A później ..cisza).
Zapis z dyktafonu znalezionego w parku
nad Loarą w marcu 2018 roku.
MAG
Luty 2018
AAAAA! Cudnie wyszło! Co mi się najbardziej podoba? Niejednowymiarowość! Lubię, tak jak w życiu, przeciwieństwa, które się łączą a nawet scalają nierozerwalnie. Pomysł jest makabryczny, ale (hehe) zjadliwy. I to tragiczne zakończenie, walące w pysk! Chaos w tekście zrozumiały na końcu. Bardzo fajnie opisanie bohaterowie - bez problemu ich zobaczyłam, a jednocześnie nie przytłoczyła mnie ilość detali. Znać, że czytasz i to ze zrozumieniem :P Choć mi się wydaje, że w takim plemieniu byliby tacy, co by lubili zabijać i tacy, co by nie lubili - tzn byliby wszyscy. Super motyw z rozkopywaniem grobu małymi rączkami, w ogóle tekst jest upstrzony cudnymi elementami i dobrymi pomysłami. Chętnie bym coś jeszcze przeczytała, nawet dłuższego, mam już tytuł dla ciebie: np. Zemsta Krwiożerczych Albinosów z Kosmosu! :D
OdpowiedzUsuńHa ha!! Justyno, moja czekoladowa ( bo wiszę ci czekoladę) Kosmiczni Albinosi chwilowo opalają się na Wenus i trochę im zejdzie. Czytam to i tamto i nawet owo, czasem nawet coś rozumiem. ;) Dzięki za recenzję, a troszkę się obawiałam odbioru, bo nie jest to "ładna" opowieść. Ale i tak Twoja niszczarka zgasiła światło w tym tygodniu :) Buziory! Skrobnij coś między rosołem a brzegiem pucharu :) Czekam na Twoje "pisanki".
OdpowiedzUsuńCiekawa historia. Trochę chaotyczna, ale skoro jest to zapis historii tworzony gdzieś w biegu, to jest to jak najbardziej w porządku i taki sposób poprowadzenia historii naprawdę mi pasuje. Owszem, chciałoby się więcej szczegółów, bo cały ten klan jest ciekawie wykreowany, więc mam nadzieję, że pomysł nie umrze tak po prostu. Jestem jak najbardziej na tak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wow. Ciekawa historia, bo też stworzyłaś nietuzinkową rasę, która musi sobie jakoś radzić w zmieniającym się świecie.
OdpowiedzUsuńWyciągnęłam się w opisy tego, jakie metody na znalezienie mięsa i krwi zostały wypracowane. Dla co delikatniejszych może to być obrzydliwe, ja odbieram to jako sposób na przetrwanie.
Do tego to, że jest to jedynie zapis opowieści, do tego znaleziony. Gdybym taki znalazła, nie wiedziałabym, co zrobić, a małego Krystiana bardzo bym się obawiała.
Ciekawy tekst.
Pozdrawiam!