Pożegnaj jutro: To, co utraciła
Nie spodziewałam się,
że zwycięży temat, na który głosowałam, ale wygląda na to, że mam dobry
tydzień, skoro obok tego wyszło również parę innych przyjemnych rzeczy. Były i
nieprzyjemne, przez co myślałam, że ten tekst stanie pod znakiem zapytania.
Zresztą na początku zaczęłam pisać coś nieco innego, potem koncepcja się
zmieniła i przez moment sądziłam, że powstaną dwa teksty – oba spod znaku
„Pożegnaj jutro”. Połączyłam je jednak i tak powstała kolejna karta
odsłaniająca przeszłość Vivian z muzycznym tłem od Evanescence i ich „My immortal”
I'm so tired of being
here,
Suppressed by all of my
childish fears
Kolejna piękna suknia
zaprojektowana specjalnie dla niej leżała idealnie. Trudno się dziwić, Lussuria
zawsze zwracał uwagę na szczegóły, a ją uwielbiał rozpieszczać detalami. Tym
razem były to odkryte plecy, dzięki czemu było widać tatuaż na jej łopatkach
przedstawiający anielskie skrzydła, i diamenty, którymi obszył gorset. A niby
to tylko kolacja z następcami, która przecież miała odbyć się w całkowicie
niezobowiązującej atmosferze.
Szczerze mówiąc, Vivian nie miała
ochoty spędzać tego wieczoru z bandą dzieciaków, które niewiele wiedziały o
życiu mafii. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego Dziewiąty na swojego następcę
wyznaczył nie Xanxusa, ale dziesięć lat młodszego od szefa Varii jego kuzyna
wychowanego w Japonii z zerowym kontaktem z mafią. Zresztą o prowadzeniu domu
mody pewnie też nie miał chłopak zielonego pojęcia – na razie on i jego rodzina
mieli stanowić wsparcie Varii na wybiegu. Jej zdaniem będą tylko przeszkadzać,
chociaż chyba tylko Xanxus podzielał jej zdanie, reszta czuła pewną nutkę
ekscytacji na myśl, że będą mieli kogo podręczyć w przerwie od zadania.
Właśnie, przyjechali do Japonii
pracować, a póki co siedzieli w Namimori dość cicho. Varia dostawała pojedyncze
wytyczne co do celów, a cała akcja miała tak naprawdę zacząć się dopiero po
przeprowadzce do Karakury i zawiązaniu oficjalnych kontaktów z Kuchikimi. Na
razie czekali, czort wie na co.
Dziewiąty wykorzystał sytuację,
by w końcu skonfrontować Varię z Dziesiątym Pokoleniem, czego skład Xanxusa
raczej unikał. Nie byli zainteresowani, jednak zaproszenia samego szefa nie
mogli odrzucić. Nie pozostało im nic poza olśnieniem młodzieży i samą postawą
dania im do zrozumienia, że nie mają szans na zyskanie pozycji ze swoimi
śmiesznymi kwalifikacjami. Wszystko w granicach smaku i klasy, którymi
pochwalić może się jedynie prawdziwa mafia.
– Gotowa?
W lustrzanym odbiciu zobaczyła
Squalo w eleganckim garniturze i pod krawatem. Nawet włosy miał związane w
schludny koński ogon nisko nad karkiem. Dawno nie wyglądał tak szykownie i
nietrudno było przypomnieć sobie, że przecież kiedyś stanie na czele swojej rodziny.
Przez chwilę miała ochotę rozebrać go z tych drogich ciuszków, zburzyć tę
harmonię stworzoną na potrzeby ich małego przedstawienia, lecz nie wypadało się
przecież spóźnić na kolację wydaną przez Dziewiątego.
Spryskała się perfumami i
odwróciła do niego z drapieżnym uśmiechem na ustach skrywającym wszelkie jej
obawy i niechęć.
– Jak wyglądam? – zapytała.
– Jak diabelnie skuteczna dumna
Chmura Varii – odparł.
– Więc możemy iść na dół, mój
Deszczu.
Wyszczerzył do niej zęby i podał
ramię, choć ta kurtuazja była tylko dla Dziewiątego i pracowników hotelowej
restauracji. Mafijna kolacja odbywała się bez udziału postronnych, tak na
wszelki wypadek, choć tylko kompletny samobójca próbowałby napaść szefa Vongoli
w obecności całej Varii. Nawet bez broni byli śmiertelnie niebezpieczni dla
wrogów.
– Prezentujecie się jak zwykle
wspaniale – stwierdziła Anika, wiedząc, skąd ta elegancja zabójców.
Domyślała się, że to się tak
skończy, skoro niemal zmusili ich z ojcem do tej konfrontacji. Mogła mieć tylko
nadzieję, że nie dojdzie do żadnej katastrofy z ich bezpośrednim udziałem, co
przecież nie było takie niemożliwe. To w końcu Varia.
– Wszelkie pochwały należą się
Lussurii – odparła Vivian. – To on zadbał o oprawę dzisiejszego wieczoru.
– Jak zwykle niezawodny. Siadajcie,
Tsunayoshi i jego rodzina lada chwila tu będą.
– Oby byli warci naszego czasu –
mruknął Squalo, odsuwając Vivian krzesło.
– Może będzie ubaw. – Zachichotał
Bel, ukradkiem wyciągając noże, którymi posługiwał się jako zabójca.
– Dziś bez krwi, upadły książę –
powiedział bez emocji Fran.
– Nikt cię nie pytał o zdanie,
żabo – syknął Bel.
– Dajcie sobie spokój –
powiedziała Vivian. – Jeszcze będziecie mieli okazję pozbyć się tej energii,
gdy pojawi się dzieciarnia.
Żaden nie zdążył odpowiedzieć, bo
o to przybyło kolejne pokolenie Vongoli. Choć odziani w dobre gatunkowo
ubrania, nie robili tak piorunującego wrażenia jak Varia. Przede wszystkim byli
dość spięci, a nawet rzecz można przerażeni tym spotkaniem.
Dziewiąty przywitał młodych z
typową dla siebie serdecznością, podczas gdy Varia bardziej zainteresowana była
jedzeniem, które miało się za chwilę pojawić na stole. To ostentacyjne
zachowanie nie umknęło uwadze Aniki, która odchrząknęła i uśmiechnęła się
niewinnie.
– Z pewnością wiele słyszeliście
o Varii, ale nie mieliście z nimi dotąd przyjemności – odezwała się, skupiając
na sobie uwagę zabójców. – Mam nadzieję, że znajdziecie z nimi wspólny język.
Xanxus prychnął, nie zamierzając
zbytnio kryć się ze swoją niechęcią wobec kuzyna o niewinnych oczętach w kolorze
czekolady i roztrzepanych na wszystkie strony włosach w bardzo podobnej barwie.
Vivian spojrzała na młodzież
niezbyt zainteresowana. Słyszała już co nieco niemal o każdym z nich i nikt nie
przykuł jej uwagi. Z nikim nie miała ochoty poznać się bliżej. Z towarzystwa
kojarzyła jedynie problematycznego syna rodziny Gokudera, który parę lat temu
zwiał z domu i znalazł się dopiero tu, w Namimori u boku przyszłego
Dziesiątego. Tylko błogosławieństwo Vongoli ocaliło chłopakowi skórę, stary
Gokudera bowiem był dość surowy wobec swego następcy, co nikogo jakoś
szczególnie nie dziwiło.
Jej spojrzenie prześlizgnęło się
po reszcie i pewnie wróciłoby do Tsunayoshiego dość nieusatysfakcjonowane,
gdyby nie napotkało różnokolorowych oczu, które wpatrywały się w nią z ironią.
Znała to spojrzenie, choć minęło tyle lat, nigdy go nie zapomniała i teraz cała
się spięła na widok właściciela oczu.
I wish that you would
just leave,
Your presence still
lingers here,
And it won't leave me
alone!
Squalo zauważył, że z jego partnerką
dzieje się coś dziwnego. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, ale chłopak o
dość charakterystycznej fryzurze na „ananasa” i różnokolorowych – prawym
czerwonym, lewym niebieskim – oczach nic mu nie mówił.
– Cóż za miłe spotkanie po latach
– odezwał się głosem ociekającym ironią. – Co prawda słyszałem, że Anioł
Lucyfera przetrwał, lecz sądziłem, że to plotki.
Teraz już wszyscy zauważyły, że
coś się dzieje. Ciepły uśmiech zamarł na ustach Aniki, gdy zobaczyła minę
Vivian. Nigdy jej takiej nie widziała – przeraźliwie zrozpaczonej i pełnej
nieopanowanej furii.
– O czym ty mówisz, Mukuro? –
zapytał Tsunayoshi kompletnie zbity z tropu.
Informacje przekazane im przez
Reborna, korepetytora, z którym użerali się od czterech lat, były dość skąpe i
nie sądził, żeby poza Hayato jego Strażnicy mieli do czynienia ze sławną Varią.
Vivian nie czekała dłużej. Jej
krzesło upadło z hukiem, który zagłuszył krzyk Aniki, żeby Squalo powstrzymał
kobietę. Walker przeskoczyła stół, sięgając po nóż przypięty do uda, po czym
zaatakowała Mukura. Ten zasłonił się przed ostrzem trójzębem, którego rękojeść
wydłużyła się automatycznie.
– Zabiję cię – wysyczała Vivian.
– Zapłacisz za to, co im zrobiłeś.
– Ukróciłem jedynie ich męki –
odparł z ironicznym uśmiechem. – Czyżby Drugi cię tak skutecznie osłonił, że
przetrwałaś?
– Nie wspominaj o nim! Nie masz
prawa!
Zasypała go gradem
śmiercionośnych ciosów, którym każdy normalny człowiek uległby w ciągu chwili.
Mukuro jednak z łatwością dotrzymywał kroku rozwścieczonej kobiecie. Nie
spodziewał się jednak kopniaka, który posłał go na zastawiony stół.
– Mukuro!
– Nie wtrącajcie się – polecił,
podnosząc się i spluwając krwią. – Naprawdę jesteś bestią, Aniele Lucyfera.
Vivian nie odpowiedziała. Jej nóż
jedynie drasnął skórę na szyi Mukura, gdy została pociągnięta do tyłu. Squalo
zablokował jej ruchy, choć miał problem, żeby utrzymać ją w miejscu.
– Puszczaj mnie – warknęła. – W
tej chwili.
– Uspokój się – odparł tym samym
tonem. – Robisz taki cyrk tuż przed nosem Dziewiątego, a zapominasz, kim jesteś.
Spuściła głowę, wciąż dysząc z
gniewu. Nie widziała więc, że wokół przystanęli pozostali członkowie Varii z
bronią wycelowaną w jej przeciwnika. Czekali na rozkaz swego dowódcy, czy
sprzątnąć gówniarza, który doprowadził ich towarzyszkę do szału, czy zignorować
incydent. Zresztą Tsunayoshi i jego Strażnicy również byli gotowi, by wesprzeć
swojego przyjaciela.
– Uspokójcie się, wszyscy –
polecił Dziewiąty. – Vivian, wiem, że to dla ciebie trudne, ale czy naprawdę
konieczny jest kolejny konflikt w rodzinie?
– To coś nigdy nie będzie rodziną
– syknęła, nie podnosząc głowy. – Nie jestem tak miła jak ty czy panienka Anika
i nigdy nie wybaczę mordercy mojej rodziny.
Tsunayoshi chciał coś powiedzieć,
ale po tym słowach zrezygnował. Znał historię Mukura, ale nie sądził, że z
tamtej masakry ocalał ktoś jeszcze. Reborn nic o tym nie wspominał.
– Nic takiego nie zostanie
wybaczone – odparł Dziewiąty. – Jeśli jednak jest szansa na odkupienie, czemu
jej nie dać?
– Puść mnie – poleciła Squalo. –
Nie będę walczyć.
Superbi nie był tego taki pewien,
wahał się jeszcze przez chwilę, ale po niemym pozwoleniu Xanxusa wypuścił
rozgniewaną Chmurę z uścisku. Przez moment się nie poruszyła, po czym schowała
nóż i spojrzała na Dziewiątego z wyrzutem i zranioną dumą.
– Nie zaakceptuję ich –
powiedziała. – Nie z tym potworem w szeregach. I na pewno nie będę jadła z nimi
przy jednym stole. – Przeniosła spojrzenie na Mukura. – Mam nadzieję, że nigdy
nie zapomnisz żyć, które odebrałeś. Że będą cię prześladować do końca twojej
parszywej egzystencji.
These wounds won't seem
to heal,
This pain is just too
real,
There's just too much
that time cannot erase...
Vivian zostawiła za sobą
restaurację. Wiedziała, że nie da rady nad sobą panować w obecności tego
gnojka. Prędzej czy później znów rzuciłaby mu się do gardła i tym razem nie
pozwoliłaby się powstrzymać. Musieliby ją zabić, a przecież to poważnie
zmieniłoby ich plany wobec Karakury.
Weszła na piętro. Stał tam
fortepian, do którego usiadła. Nie pytała nikogo o zgodę, spod jej palców uciekła
melodia, a z gardła słowa. Wyłączyła się, jak zawsze, gdy siadała do tego
utworu. Zalała ją fala wspomnień. Dni spędzone jako obiekt eksperymentów
naukowców Estraneo. Katorżnicze treningi mające na celu zamienienie ich w
maszyny do zabijania. Gwałty dokonywane przez sfrustrowanych strażników, choć
nie była jeszcze gotowa na coś takiego. Mieli tylko siebie, nadal pozostawały w
nich odruchy, by dbać jedno o drugie. Niewypowiedziana solidarność tych, którzy
przeżywają ten sam koszmar. Byli tylko dziećmi, niewiele z tego rozumieli.
Tamtego dnia nikt ich nie ciągnął
na kolejną sesję badań czy trening. Nie wiedzieli dlaczego. Siedzieli cicho,
żeby o sobie nie przypominać strażnikom. Ich ciała nienawykłe do odpoczynku
odzywały się dziwnym, nieznanym im bólem. Młodsze dzieciaki płakały w ramiona
starszych, by tylko szloch nie przykuł niczyjej uwagi. Może ten koszmar w końcu
się skończy.
Pamiętała pisk Allena, gdy drzwi
się tak nagle otworzyły. Nikt nie zdążył o nic zapytać, gdy ich nosy uderzył
zapach krwi. I czegoś jeszcze. Zbyt późno zrozumieli, że tak pachnie śmierć.
Próbowali walczyć. I ona, i Yuu chcieli ochronić pozostałych, byli najstarsi,
czuli się odpowiedzialni, choć tego wtedy nie rozumieli. Nie dali rady. Wszyscy
zginęli. Wszystkich utopił we krwi. Chłopiec o ciemnych włosach i
różnokolorowych oczach. Dźgał ich dziwaczną bronią o trzech ostrzach z
zadowolonym uśmiechem na ustach. Yuu ją zasłonił, gdy napastnik próbował nabić i
ją na broń. Usłyszała jego krzyk bólu, poczuła rozrywanie skóry. Nie utrzymała
się w pionie, gdy bezwładne ciało zwaliło się na nią. Uderzyła głową o
posadzkę, poczuła słabość. Chłopiec dźgnął plecy Yuu po raz kolejny, w uszach
miała czyjś krzyk. Dopiero później uświadomiła sobie, że to ona krzyczała aż do
utraty przytomności.
Gdy się obudziła, wokół była
tylko cisza i metaliczny zapach krwi. Leżała przywalona Yuu. Oboje zakrwawieni.
Potrząsnęła jego ramieniem z rodzącym się uczuciem paniki. Nie wiedziała, co
robić, jak mu pomóc. Nie rozumiała, co się stało. To wszystko było tak
nienaturalne i inne od codzienności, że nie potrafiła zdusić w sobie strachu.
Oczy Yuu spojrzały na nią, choć
były dziwnie zamglone.
– Żyjesz – wyszeptał z trudem.
– Ty też. – Po jej policzkach
spłynęły łzy. – Oni wszyscy nie żyją. Zabił ich.
– Przetrwasz, ty jedna
przetrwasz. Niesiesz naszą pamięć. Przetrwasz.
Nie rozumiała. Yuu zsunął się z
niej trochę, po czym zamknął oczy. Potrząsnęła nim.
– Yuu! Yuu! – krzyczała, lecz
bezskutecznie. – Yuu!
When you cried I'd wipe
away all of your tears,
When you'd scream I'd
fight away all of your fears,
And I've held your hand
through all of these years,
But you still have all
of me...
Już na schodach Squalo słyszał
fortepian. Zbyt dobrze znał tę melodię, którą stworzył dla niej, by mogła
uwolnić emocje związane z przeszłością. Nigdy do końca nie pogodziła się z samą
sobą i z tym, co się stało. Czasami budziła się z krzykiem i wiedział, że znów
widziała laboratorium we krwi, znów chodziła wśród trupów naukowców, strażników
i pozostałych dzieci. Jedyna, która ocalała z rzezi. O tym opowiadała tymi
słowami, tą melodią. Praktycznie nie grali jej na żywo, była bardziej prywatna,
choć doskonale Varii znana. Gdy rozbrzmiewała w rezydencji, wszyscy cichli, by
nie narazić się rozstrojonej Chmurze.
Spojrzał na nią przy hotelowym
fortepianie i widział, jaka jest piękna, choć pełna smutku. Gniew już zniknął,
pozostały tylko te uczucia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Jak zawsze
w takie dni.
Usiadł obok niej. Już nie
śpiewała, choć palce nadal uderzały o klawisze, raz po raz zaczynając od nowa
opowieść o tym, co utraciła. Nie potrafił jej pomóc, zabrać tego od niej, ale
przynajmniej starał się przy niej być i przypominać, że świat nie kończy się na
ciemnościach Estraneo.
– Mam nadzieję, że nigdy nie
zapomnisz żyć, które odebrałeś – powtórzył jej słowa. – Coś takiego w ustach
zabójczyni brzmi jak ponury żart.
– Jeśli zamierzasz stanąć po jego
stronie, możesz stąd spierdalać – syknęła. – Zresztą co tu robisz? Powinieneś
być na kolacji Dziewiątego.
– Atmosfera jest kiepska, nie
chce mi się tam siedzieć – mruknął. – Dziewiąty musiał o tym wiedzieć. Mógł cię
uprzedzić.
– Wiedział, jak zareaguję. Nie
wiem, czego oczekiwał.
– Gdyby to był nasz durny szef,
powiedziałbym, że konfrontacji, ale Dziewiąty daleki jest od takich ekscesów. Nie
rozumiem, co chciał osiągnąć. Oni jadą z nami do Karakury.
– Nie będę z nim współpracować –
syknęła. – Nawet przy pokazach, a beze mnie Lussuria też odmówi pracy.
Dziewiąty o tym wie. Nie zmusi mnie do tego.
– Chodź na górę. Nie ma sensu,
żebyś się tym katowała – powiedział. – Jutro pomyślimy, co z tym zrobić.
But now I'm bound by
the life you left behind.
Your face it haunts my
once pleasant dreams,
Your voice it chased
away all the sanity in me.
Wiedziała, że śni. Znów szła przez skąpane we krwi laboratorium. Mijała
trupy dorosłych, którzy każdego dnia się nad nią znęcali, a jednocześnie nie
czuła satysfakcji. Nie czuła też smutku. Niczego nie czuła zupełnie pusta. Nie
przerażały jej otwarte drzwi zwykle zamknięte przed nią i pozostałymi dziećmi.
I tak wszędzie była krew, morze krwi. Zapach śmierci dusił jej oddech. Ból
zadanych ran nie robił na niej wrażenia, szła, choć nie wiedziała, dokąd i po
co. Błąkała się godzinami, nim dotarła na górne części budynku, lecz tam też
czekała tylko śmierć. Iluzjonista zabił ich wszystkich. Nikogo nie oszczędził.
Zatrzymała się, gdy dostrzegła postać mężczyzny. Żył, stał przed nią
odwrócony plecami. Długie, atramentowoczarne włosy miał spięte w niską kitkę
opadającą na czerń marynarki. Wysoki i postawny, bardzo niebezpieczny – czuła
to podświadomie.
Odwrócił się niespodziewanie, strasząc ją. Nie była pewna, co zrobi.
Jednak rozpoznała jego twarz. Nieważne, że był starszy od chłopca, którego tak
rozpaczliwie wzywała, aż zrozumiała, że już się nie obudzi. Wszędzie by go
rozpoznała. Zawsze. Nieważne, jak wiele czasu by minęło.
Już nie była tamtą zakrwawioną dziewczynką. Stała przed nim taka, jaką
była na co dzień. Oboje dorośli, inni niż w tamtym czasie. To nic, że to nie
miało sensu. To był sen.
– Yuu...
Spoglądał na nią czarnymi oczyma w milczeniu. Nie miała śmiałości do
niego podejść, wyciągnęła jedynie rękę, za którą złapał i przyciągnął ją do
siebie tak gwałtownie, że na niego wpadła.
– Przetrwałaś i pamiętasz – odezwał się w końcu.
Spojrzała mu w oczy i poczuła, że się czerwieni. Był tak blisko. Tak
bardzo za nim tęskniła.
– Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz żyć, które odebrałaś.
Chwycił ją za podbródek i pocałował brutalnie. Pchnął ją na zakrwawioną
podłogę, nie była w stanie się poruszyć. Mogła tylko patrzeć, jak przymierza
się do kopniaka. Jednego, drugiego, kolejnego.
– Jesteś mordercą – szepnął, ujmując jej mokre od łez policzki. –
Przetrwasz, ty jedna przetrwasz. Niesiesz naszą pamięć. Przetrwasz.
I've tried so hard to
tell myself that you're gone,
But though you're still
with me,
I've been alone all
along...
Zerwała się do siadu z niemym
krzykiem na ustach. Czuła przerażenie tamtego dziecka, którym była. Ta
beznadzieja ją przytłaczała. Przeklęty Anioł Lucyfera. Jedyna, która ocalała z
rzezi. Nikt nie mógł zdjąć z jej ramion tego ciężaru. Gdyby tak mogła
zapomnieć... Nie da się. Wciąż z tym żyła, ze świadomością, że musiała ich
wszystkich pochować, choć nigdy jej nie opuścili.
– Vivian.
Otuliły ją ciepłe, męskie
ramiona. Wiedział, domyślał się, o czym znów śniła, lecz nie potrafił tego
zrozumieć. Nigdy nie czuł takiej beznadziei, nie utracił wszystkiego, co
posiadał. Tak bardzo mu zazdrościła normalnego życia. I nienawidziła go za to.
Nienawidziła ich wszystkich, że mieli normalne dzieciństwo, że mogli decydować
o sobie, że byli kochani. Nienawidziła świata, który istniał nadal, choć Yuu i
pozostałych już nie było. Niewzruszony małą, zakrwawioną dziewczynką, która nie
umiała przetrwać sama. Tylko dzięki Vongoli żyła do dziś.
– Nienawidzę siebie – szepnęła
przez łzy. – Nienawidzę tego, że przeżyłam.
– Dzięki temu, że przeżyłaś, oni
nadal mogą żyć. W tobie – szepnął Squalo. – A ja zawsze będę przy tobie, moja
piękna Chmuro. Na zawsze.
Mmmmmm. Kolejna spora dawka czegoś mocnego. I dobrego. W głowie wciąż grała mi ta piosenka. Mocne słowa, w dodatku powtórzone, choć nawet nie musiały, tak były mocne, grały. Niesiesz naszą pamięć. Przetrwasz. Różnokolorowe spojrzenie? Trafia w moje serce. Jak cały ten shot. Że wiedział jak zaareguje, że nie wiadomo, czego oczekiwał. Wszysto jest spójne i się scala, choć wyrwane z kontekstu mogłoby się wydawać, że reakcje Viv są nad wyrost, to nope, nie są. To wszystko gra. To dobra kompozycja. Gdyby tak bywało w operach, chodziłabym.
OdpowiedzUsuńIm więcej dowiaduję się o Vivian, tym bardziej mi jej szkoda. Zniszczono ja, po czym zniszczono tych, którzy zrobili z niej maszynę. Przez tyle czasu nie żyła w normalnym świecie, a kiedy może żyć w Varii, powraca morderca jej "kolegów" sprzed lat. Nie dziwię się jej reakcji, jej sen mnie zasmucił.
OdpowiedzUsuńBoże, współczuję morderczyni. Brzmi to dziwnie, ale taka prawda.
Dziękuję za to opowiadania.
A za piosenkę masz olbrzymi plus!
Pozdrawiam!