Mały ukłon w stronę Kazoku no
Katachi; gorąco polecam tę dramę!
W mojej pamięci z lekcji plastyki pozostaje kilka prac. Jedną z nich było drzewo, którego prawa część skąpana była w słońcu, zielona, z towarzystwem ptaków, druga zaś czarna i martwa, wystawiona na deszcz i burzę. Ten malunek stał się inspiracją dla mojej bohaterki; chyba nie tylko ja dostrzegam, że jest w nim coś głębszego.
W mojej pamięci z lekcji plastyki pozostaje kilka prac. Jedną z nich było drzewo, którego prawa część skąpana była w słońcu, zielona, z towarzystwem ptaków, druga zaś czarna i martwa, wystawiona na deszcz i burzę. Ten malunek stał się inspiracją dla mojej bohaterki; chyba nie tylko ja dostrzegam, że jest w nim coś głębszego.
Szklana tafla odbija to, co widoczne dla oczu. To, co
pokazuje się innym. Nic się w niej nie kryje - chyba, że jest się Alicją, wtedy
należy zachować ostrożność i nadto się do niej nie zbliżać. Jest
rzeczą służącą do manipulacji i życia w zakłamaniu, bo to stojąc przed nią
wmawiamy sobie lub ktoś wmawia nam, że akurat w tej sukience jest nam bardzo do
twarzy. Co za paranoja.
Mimo takiego myślenia stała kolejny raz wczesnym rankiem przed lustrem i przyglądała się sobie, starając się przy tym przekonać, że cienie pod oczami nie są tak mocno widoczne, że podkład kryje wszystkie niedoskonałości, a puszyste i ciężkie włosy wyglądają nadzwyczaj dobrze.
Westchnęła głośno z irytacją, kiedy te próby spełzły na niczym. Choć była posiadaczką sporej wyobraźni, nie potrafiła stworzyć w głowie lepszej, o wiele bardziej atrakcyjnej wizji siebie, to dlatego miała tak podły humor mimo nastania pięknej, iście słonecznej i ciepłej wiosny. Związała ciemnobrązowe włosy w wysoki kucyk, rzuciła sobie ostatnie spojrzenie i po raz enty w swoim życiu pożałowała, że nie ma urodzy Pasztunki. Choć to chyba dobrze, raczej ze swoim charakterem nie umiałaby żyć w Afganistanie.
Mimo takiego myślenia stała kolejny raz wczesnym rankiem przed lustrem i przyglądała się sobie, starając się przy tym przekonać, że cienie pod oczami nie są tak mocno widoczne, że podkład kryje wszystkie niedoskonałości, a puszyste i ciężkie włosy wyglądają nadzwyczaj dobrze.
Westchnęła głośno z irytacją, kiedy te próby spełzły na niczym. Choć była posiadaczką sporej wyobraźni, nie potrafiła stworzyć w głowie lepszej, o wiele bardziej atrakcyjnej wizji siebie, to dlatego miała tak podły humor mimo nastania pięknej, iście słonecznej i ciepłej wiosny. Związała ciemnobrązowe włosy w wysoki kucyk, rzuciła sobie ostatnie spojrzenie i po raz enty w swoim życiu pożałowała, że nie ma urodzy Pasztunki. Choć to chyba dobrze, raczej ze swoim charakterem nie umiałaby żyć w Afganistanie.
Chwyciła za torebkę, z pękiem kluczy w dłoni opuściła swoje małe mieszkanie, zapominając całkiem świadomie o zjedzeniu śniadania - od kiedy żyła sama, nie zajmowała głowy takimi rzeczami jak regularne jedzenie przygotowanych samodzielnie potraw, zdecydowanie bardziej wolała koczować w firmowej mesie i wcinać już gotowe jedzenie, które może nie należało do najpyszniejszego, jakie istnieje, ale było na tyle jadalne i dostarczało wystarczająco dużo różnych witamin i minerałów, że nie narzekała. No i na stołówce mogła liczyć na czyjeś towarzystwo, we własnych czterech ścianach miała tylko książki, szkice projektów i kurz oraz pewnie jakieś martwe owady, które nie zdołały wrócić z powrotem do świata na czas. Nie chciała samotności w takiej ilości, w jakiej ofiarował ją los.
Jak zwykle do pracy udała się metrem. Jak zwykle nie zwracała uwagi na współtowarzyszy podróży. Jak zwykle nie odpowiedziała na skinienie głowy starszego mężczyzny w szarym płaszczu, który niezmiennie bacznie się jej przyglądał, jakby była przedziwnym eksponatem w muzeum. Jak zwykle wyminęła tę samą żebraczkę proszącą o kilka centów na kubek ciepłej zupy. Jak zwykle jedynie pomachała kolegom na ich przywitanie zamiast użyć słów. Jak zwykle jednym niedbałym ruchem uruchomiła komputer, otwarła notes, którego okładkę i wygląd wewnętrzny sama zaprojektowała, i długopisem z brązowym wkładem zapisała na kolejnej pustej kartce datę. Tego ranka zrobiła wszystko dokładnie tak samo jak zwykle od dwóch długich lat, kiedy to dostała pracę w firmie projektującej przybory biurowe. Czuła, że sie tu spełnia, jednocześnie nie oczekując niczego od życia. Gdyby jeszcze lubiła siebie, byłaby naprawdę szczęśliwa.
Jak zwykle przejrzała ostatnie notatki, jej wzrok przykuła krótka informacja kilkukrotnie obwiedziona pomarańczowym kółkiem.
Narada w sprawie obchodów dziesięciolecia
Westchnęła cicho. Okrągła rocznica istnienia i działalności firmy to było największe wydarzenie tego roku, jednak ona tego nie czuła. Tak, stanowiła część ich rodziny, cieszyła się, że jest w pewnej części odpowiedzialna za jej kreatywność, ale świętowanie czegokolwiek kiedykolwiek nigdy nie dostarczało jej przyjemności. Podobne obchody traktowała jako dzień jak każdy inny, nie wpadała w żadne zachwyty ani nie wspominała tego, co już było. Liczył się dzień dzisiejszy i to, by przeżyć go jak zwykle.
To dlatego nie skupiała się na tym, co mówi szef wydziału. Jednym uchem wpadały do jej głowy informacje o planowanym przyjęciu i proponowanych przedsięwzięciach. Do obchodów dziesięciolecia pozostało pięć miesięcy; była pewna, że wszystko się uda nawet bez jej udziału.
- Dlatego też każdy z naszych projektantów dostał istne działanie bojowe - własny projekt kalendarza na przyszłym rok, całkowicie spersonalizowany. Szkice z detalami powiny być gotowe do końca lipca. Czy do wszystkich to dotarło?
Dotrzeć może i dotarło, ale czy każdy przyswoił, że czeka go nielada wyzwanie? Ona niekoniecznie, to dlatego siedziała z lekko zidiociałą miną, wpatrywała się w szefa, a jej prawa ręka poszybowała do góry.
Kierownik westchnął. A czuł w kościach, że wśród projektantów znajdzie się ktoś, kto nie zrozumie polecenia. Spojrzał na młodą pracownicę i zmarszczył czoło.
- O co chodzi, Mazeen? Jakie masz pytanie?
Zazwyczaj nie lubiła odzywać się na forum, ale kiedy miała jakieś wątpliwości, potrzebowała odpowiedzi, by wszystko stało się jasno.
- Tak. Co ma pan dokładnie na myśli, mówiąc "całkowicie spersonalizowany"? Chyba nie mamy tworzyć swoich autoportretów na okładkę, czyż nie?
Kilka osób z zespołu pokiwało ze zrozumieniem głowami; ich także musiało to zastanawiać, ogólniki w ich pracy nie przydawały się za często do czegokolwiek.
- Nie, nie proszę was o autoportery, nie jesteście przecież Van Goghiem. - Próba zażartowania zbytnio się nie udała, bo nikt z pracowników nie zareagował wyczekiwanym śmiechem. Kierownik odchrząknął, po czym kontynuował: - Chodzi o to, by każdy z was, a mamy was dość dobre grono, by pokazać indywidualność, spróbował na okładce przedstawić to, jak widzi samego siebie, kim jest. Wnętrze kalendarza, kolory, czcionki, podział strony również powinien w jakiś sposób was odzwierciedlać. Czy teraz jest to bardziej zrozumiałe?
Kiwnęła głową na znak, że teraz sprawa przedstawia się dla niej jaśniej, co jednocześnie nie oznaczało, że w jej umyśle powstawały już podstawy do projektu. Właściwie to jak o tym myślała, nie miała żadnego pomysłu na przedstawienie siebie. A szef raczej nie uzna jej projektu czarnej dziury lub pustki. Nie można jej było odmówić kreatywności, to fakt, ale nigdy nie lubiła mówić o sobie, jak niby miała dać się poznać poprzez stworzenie własnej okładki?
Myślała o tym projekcie podczas powrotu do domu. Myślała o nim, biorąc prysznic, podczas oglądania filmu i sluchania spokojnych ballad tuż przed snem. Myśl o nim kołotała jej się po głowie przez cały kolejny dzień i następny, i następny, a nic konkretnego za tym nie szło. Dni mijały jeden za drugim, wiosna coraz silniej pokazywała, że jest obecna na tym łez padole i na razie nie ma zamiaru się wynosić, a Mazeen wciąż nie miała nic. Ani jednej próby szkicu, ba! - nie naostrzyła nawet ołówków i kredek, by zacząć cokolwiek za ich pomocą czynić. Była w jednej wielkiej czarnej dziurze i nic z tym nie robiła, a deadline zbliżał się coraz szybciej.
Na dobrą sprawę była o krok od zawalenia tej sprawy. I wtedy właśnie na Skype'ie odezwał się jej przyjaciel z czasów liceum, znakomity grafik pracujący na drugim końcu kraju w pewnej międzynarodowej korporacji.
Nawet nie mógł się spodziewać, jak jego odezwanie się wpłynie na Mazeen. Kiedy dzwonił, właśnie siedziała nad pustym arkuszem papierui ostrzyła ołówek, całkowicie pewna, że nie zdoła niczego wymyślic i zniszczy całe obchody dziesięciolecia. Prawie popłakała się z radości, kiedy zobaczyła kumpla na ekranie laptopa.
- Cześć, co słychać?
Przez pół godziny dzielili się informacjami o swoim życiu towarzyskim; Mazeen pogratulowała mężczyźnie zaręczyn i oświadczyła, że na ślubie na pewno się zjawi, sama opowiedziała o weselu, na którym ostatnio była ze swoim markotnym sąsiadem. Dopiero kiedy obgadali również wspólnych znajomych, przyjaciel zadał to pytanie, które nurtowało go od początku rozmowy.
- O czymś mi nie mówisz, Maze. Co się dzieje? Dlaczego jesteś nie w humorze?
Projektantka westchnęła, po czym wyjaśniła koledze, jakie to wyzwanie dostała w pracy i jak bardzo sobie z nim nie radzi. W odpowiedzi usłyszała jedynie jego śmiech, trochę ją to wkurzyło.
- No jasne, naśmiewaj się ze mnie - namawiała go z ironią i sięgnęła po kolejne imbirowe ciasteczko; zawsze jej pomagały, kiedy nie wiedziała, co począć ze swoim życiem. - Powoli szykuję się na zwolnienie.
- Nie przesadzasz, Maze? Jesteś świetna w tym, co robisz, bardzo kreatywna. Jestem pewien, że i to zadanie wykonasz na sto procent. Masz już jakiś pomysł?
- Czy ty mnie słuchałeś? Od tygodni szukam jakiegoś punktu zaczepienia, a mam tylko białą kartkę. A to raczej nie przejdzie.
Ponownie się zaśmiał.
- Czy ty słyszysz siebie? Maze, zawsze pokazywałaś innym, jaka jesteś. Ubierasz się według własnej mody, jesteś artystką, dość cichą miłośniczką muzyki klasycznej. Czasami lubisz pomalować oczy i paznokcie na czarno, ubrać się niczym gotka i tak chodzić przez cały dzień. Czy naprawdę nie dostrzegasz tego, jaka jesteś wyjątkowa na tle innych?
Zastanowiła się nad jego słowami. Może miał rację? Może wystarczyło spojrzeć w tył na to, jak się zachowywała, co robiła, by odkryć, ile rzeczy składa się na jej osobowość?
Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym przyjaciel się rozłączył, a Mazeen przygryzła końcówkę ołówka, po czym oddała swoje ręce we władanie pasji, a umysłowi pozwoliła wyświetlić film ze wspomnieniami. Pracowała nieustannie przez całą noc, przerwy robiąc sobie tylko po to, by napełnić kubek kawą i chwycić za kolejne imbirowe ciastko. Kiedy skończyła, już dawno było po świcie. Całe szczęście, że był to weekend, inaczej jej koledzy z pracy mieliby do czynienia z prawdziwym zombie.
Wiosna
z dumnie uniesioną głową ustąpiła miejsca latu, a ono powoli oddawała pieczę
nad światem jesieni. Pory roku się zmieniały, za to poziom kreatywności w
zespole utrzymywał się na dość stałym, wysokim poziomie. Wszyscy dopieszczali
swoje projekty, by w połowie września, tuż przed obchodami urodzin, pierwsze
egzemplarze opuściły drukarnię i trafiły do specjalnej gablotki, z której to
zaproszeni goście mieli je oglądać.
Do uroczystości pozostało jeszcze trochę czasu, mimo to projekty budziły wielkie zainteresowanie wśród pracowników firmy, a szczególnie jeden z nich zatytułowany wstępnie Cała ja.
Front przedstawiał młodą kobietę w szarej marynarce, czarnych cygaretkach i balerinkach stojącą przed lustrem, jej odbiciem zaś była kobieta w tym samym wieku ubrana na czarno, z mocnym makijażem oczu, z czerwonymi słuchawkami na uszach i małym labradorem siedzącym przy jej prawej nodze. Tył zaś prezentował chmurę, w której wnętrzu umiejscowiono otwartą książkę, płytę pewnego brytyjskiego zespołu, liczne kwiaty niebieskiej stokrotki, latające filiżanki i długopisy, jeden łapacz snów i czarne nuty. Tło dla całej okładki miało przyjemny kolor morskiej akwamaryny.
Dlaczego akurat ta zwracała na siebie uwagę? Bo żaden z projektantów nie oddał w projekcie tyle siebie, ile Maze. Jako jedyna postarała się ukazać zarówno swoje zainteresowania, jak i to, że nie jest przez cały czas poważną osobą, czasami zmienia się w zbuntowaną kobietę, która pragnie świętego spokoju. A takie publiczne ujawnienie się ze swoimi wadami zasługiwało na chwilę podziwu i szacunku.
Do uroczystości pozostało jeszcze trochę czasu, mimo to projekty budziły wielkie zainteresowanie wśród pracowników firmy, a szczególnie jeden z nich zatytułowany wstępnie Cała ja.
Front przedstawiał młodą kobietę w szarej marynarce, czarnych cygaretkach i balerinkach stojącą przed lustrem, jej odbiciem zaś była kobieta w tym samym wieku ubrana na czarno, z mocnym makijażem oczu, z czerwonymi słuchawkami na uszach i małym labradorem siedzącym przy jej prawej nodze. Tył zaś prezentował chmurę, w której wnętrzu umiejscowiono otwartą książkę, płytę pewnego brytyjskiego zespołu, liczne kwiaty niebieskiej stokrotki, latające filiżanki i długopisy, jeden łapacz snów i czarne nuty. Tło dla całej okładki miało przyjemny kolor morskiej akwamaryny.
Dlaczego akurat ta zwracała na siebie uwagę? Bo żaden z projektantów nie oddał w projekcie tyle siebie, ile Maze. Jako jedyna postarała się ukazać zarówno swoje zainteresowania, jak i to, że nie jest przez cały czas poważną osobą, czasami zmienia się w zbuntowaną kobietę, która pragnie świętego spokoju. A takie publiczne ujawnienie się ze swoimi wadami zasługiwało na chwilę podziwu i szacunku.
Projekt
Mazeen okazał się najlepszym, drukarnie nie nadążały z kompletowaniem kolejnych
kalendarzu według pomysłu projektanki, a ona sama musiała przyznać, że wiosna,
kreatywność i przyjaciel stawiający do pionu do idealne połączenie, by dać
sobie radę z każdym, nawet najbardziej wymagającym wyzwaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz