Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 31 lipca 2017

[50] Moje małe zoo ~ SadisticWriter

Totalnie nie miałam pomysłu na ten tekst. Próbowałam wymyślić coś nowego, potem próbowałam wziąć jakieś postacie z istniejących już opowiadań… w końcu padło losowo na Sapphire i Deana z WCSa. Przyszłościowo, co oczywiście nie musi tak wyglądać, ale tego się nie dowiemy, bo tych dwoje to postacie mocno drugoplanowe.
No i miałam przed oczami coś innego niż alkohol. Dziwne to, ale muszę przyznać, że świetnie się bawiłam pisząc ten tekst >D! W końcu coś na wesoło. No i ten, kolorowe pawieeee!
P.S. Nie polecam jeść przy moim tekście.

***
Chwyciłam się brzegu umywalki, próbując utrzymać równowagę. W moim obecnym stanie nie było to łatwe. W głowie kręciło mi się tak, jakbym przebywała w jakimś pieprzonym samolocie akrobacyjnym, kręcącym wokół chmur spirale. Na moje nieszczęście, smugi, które zostawiał miały kolor zmielonego obiadu składającego się z sosu śmietanowego, marchewki i groszku.
Pokonałam krótką drogę od umywalki do ubikacji i w locie uwolniłam barwnego pawia o wypłowiałych piórach. Na szczęście ten dumny ptak trafił prosto do swojej białej klatki i nawet nie ubrudził muszli klozetowej. Należały mi się brawa za dobrą nawigację. Byłam pilotem roku.
„Ostatni raz”, wyszeptałam sama do siebie. „Ostatni, cholerny raz”.
Do mojego małego zoo dołączył kolejny paw – o wiele bardziej barwny. Zapewne była to matka tego poprzedniego. Jej pióra zdobione były gustownymi cętkami w kolorze marchewki.
Po codziennym obchodzie i dokarmieniu moich ptaszków, walnęłam głową w sedes i jęknęłam w muszlę, po której rozniosło się echo.
Zrób sobie dziecko – mówili, będzie fajnie – mówili. Kłamali. Perfidne gnojki! Niekompetentne dupki! Zasrane padalce z kutafonami zamiast mózgu! Zabiję ich wszystkich, zabiję!
– Sapphire? – usłyszałam niepewnie brzmiący głos.
– Wypad! – warknęłam w stronę drzwi.
– Dobrze się czujesz?
– Jakby mnie traktor przejechał, dlaczego pytasz? – zironizowałam.
– Bo… martwię się.
Złagodniałam, jakby ktoś skierował w moją stronę magiczną różdżkę i wypowiedział czar o treści: „uspokój się, głupia babo”. Może nie byłam tak daleka od prawdy, w końcu Dean był zaklinaczem. Potrafił przeciągnąć na swoją stronę każdą istotę pochodzącą z Reverentii, w tym i mnie, półdemona, półczłowieka.
– Mogę wejść?
Nie, nie możesz do cholery, cierpię na nieuleczalną, dziewięciomiesięczną chorobę, która spędzę w toalecie. To bardzo miła perspektywa, zważając na nowe puchate dywaniki, które kupiłam za swoją pierwszą lichą wypłatę.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam, ponieważ Dean sam się wprosił do mojego nowego mieszkania. Musiał się bardzo zdziwić moim podłogowym położeniem, bo przystanął gwałtownie, zanim jeszcze przekroczył próg łazienkowego królestwa.
Spojrzałam na niego kątem oka. Starałam się grać pewną siebie, nawet pomimo swojej niewygodnej pozycji i aktualnego stanu – wyprostowałam dumnie plecy, zadarłam wysoko podbródek i… wypuściłam kolejnego pawia na wolność, nim skończyłam swój wielki rytuał wyższości – oczywiście barwny ptak dołączył do swoim przyjaciół, ani mi się śniło ubrudzić te cholernie piękne dywaniki z taniego marketu!
– Och – usłyszałam za plecami.
No cholera, och. Wielkie och.
– Musiałaś zjeść coś niestrawnego.
– Tak, najprawdopodobniej dziecko – syknęłam.
– Dziecko? – Dean nie wydawał się być zdziwiony. Chyba nawet nie zrozumiał o co mi chodzi. Nie zdziwiłabym się, gdyby nie pamiętał naszej upojnej nocy. Celowo upiłam go dwoma litrami wina przekabaconym w magicznej herbatce z reverentyjskich ziółek. Uwierzył mi, że to specjalna mieszanka na zmęczenie (naiwniak). Przysięgam, to był najlepszy dzień mojego życia. Nigdy nie widziałam Deana w tak wyzwolonej wersji. Siłą musiałam go wyciągać z fontanny, w której łowił złote rybki – chciał spełnić jakieś swoje dziwne marzenie z kategorii tych dotyczących pokoju na świecie i… innych pierdół.
Dean i jego wewnętrzna dobroć.
– Dziecko – odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam. – Wiesz, takie małe, mniejsze niż fasolka. O tu – mówiąc to, wskazałam palcem na swój brzuch.
Reakcja Deana była uwalniana stopniowo. Najpierw zbladł, potem wybałuszył oczy, otworzył usta i zrobił jeden krok w tył, jakby siła nacisku mojego wyznania samoczynnie go tam pchnęła. Spróbowałby tylko uciec. Dorwałabym go na końcu świata i kazała płacić alimenty!
– Żartujesz – usłyszałam tę typową reakcję na zaskakującą wiadomość.
– A czy wyglądam jakbym żartowała?! – wybuchłam.
Nastąpiła długa cisza. Dean patrzył się na mnie jak zastygła w bezruchu tchórzofretka, która za chwilę da nogi za pas. Oczekiwałam aż w końcu coś powie, ale on najwyraźniej nie zamierzał mnie zapoznawać ze swoją opinią. Cudem powstrzymywałam się od naruszenia jego sfery psychicznej. Tak łatwo było grzebać w umyśle Deana, że czasem jego myśli samoczynnie unosiły się w górze i wcale nie musiałam używać swojej mocy mentalnej. Tym razem otaczała go jednak milcząca pustka, to dlatego tak bardzo kusiło mnie, żeby zatopić się w jego myślach i siłą wyciągnąć z niego odpowiedź.
Uniosłam brew do góry. Miałam wrażenie, że Dean zamienił się w posąg, który zapuścił kamienne korzenie w podłodze. Nie wiedziałam jak do niego dotrzeć. Domyślałam się, że nawet pomachanie mu dłonią przed oczami nie zmieni jego stanu.
– Sapphire. – Głos Deana sprawił, że podskoczyłam na dywaniku. Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno nie tego, że w końcu się odezwie. Tak samo nie spodziewałam się, że zacznie biec na mnie z prędkością rozpędzonego na autostradzie auta i uściska mnie tak mocno, że zrobi mi się niedobrze. Chyba zdołał już zapomnieć o tym, że właśnie przeżywałam poranne mdłości i nie można było mną tarmosić na wszystkie strony, wydając z siebie głośne oddźwięki przepełnione euforią.
Na szczęście Dean wybaczył mi pawią plamę na swojej nowej koszulce. Jego radość była silniejsza niż inwazja kolorowych ptaków. Jego radość była… szczera. Dzięki niemu i ja się uśmiechnęłam.
Może nie będzie tak źle?
Dobrze, jestem pesymistką – będzie.





4 komentarze:

  1. Buahahahahahaha, znowu mnie rozbawiłaś! :D
    Opisy kolejnych pawi są świetne! Może nie jadłam w trakcie czytania, ale wcześniej, i nic mi się w żołądku nie przekręciło, więc nie byłaś zbyt dosadna. Albo ja mam zawyżony poziom odporności na złe opisy. Nevermind.
    Ej no, ale Sapphire wie, że to można zgłosić na policję jako gwałt? Skoro go upiła, a potem wykorzystała... Nieważne, najważniejsze, że Dean się cieszy z tego, że będzie tatusiem. Pasuje mi do tej roli. Gorzej z Sapphire - ona może to maleństwo skrzywdzić swoim złem. Ale jestem ciekawa, czy sprawdziłaby się jako matka.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślałam, że przesadziłam z tymi pawiami! W sumie opisy nie były tak dosadne, ale wolałam ostrzec przed jedzeniem w razie czego XD.
      Pewnie wie, ale gdzie Dean by ją zgłosił na policję! Toż to dobry chłopiec!
      Ooo, tak! Dean pasuje do roli ojca, za to Sapphire... matko, jej sobie nie mogę w tej roli wyobrazić, dlatego tak dziwnie pisało mi się tekst!
      Dziękuję bardzo <3.

      Usuń
  2. Hej! Własnie przeczytałam ten tekst po kolacji :D

    Ale jest super! Kolorowe pawie nie obrzydzają. Opowiadanie czyta się świetnie, po prostu mknie się po zdaniach. Jest humor, jest fantastyczne ujęcie sytuacji słowami, są żywe postaci.

    Czekam, kiedy coś wydasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! A co do wydania książki... hahahaha... XDDD to będzie cud, jak w ogóle coś poślę do jakiegoś wydawnictwa! Ale dziękuję <3.
      #SadisticWriter

      Usuń