Totalnie
nie miałam pomysłu na ten tekst. Próbowałam wymyślić coś nowego, potem
próbowałam wziąć jakieś postacie z istniejących już opowiadań… w końcu padło
losowo na Sapphire i Deana z WCSa. Przyszłościowo, co oczywiście nie musi tak
wyglądać, ale tego się nie dowiemy, bo tych dwoje to postacie mocno
drugoplanowe.
No i
miałam przed oczami coś innego niż alkohol. Dziwne to, ale muszę przyznać, że
świetnie się bawiłam pisząc ten tekst >D! W końcu coś na wesoło. No i ten,
kolorowe pawieeee!
P.S.
Nie polecam jeść przy moim tekście.
***
Chwyciłam się brzegu umywalki,
próbując utrzymać równowagę. W moim obecnym stanie nie było to łatwe. W głowie
kręciło mi się tak, jakbym przebywała w jakimś pieprzonym samolocie akrobacyjnym,
kręcącym wokół chmur spirale. Na moje nieszczęście, smugi, które zostawiał
miały kolor zmielonego obiadu składającego się z sosu śmietanowego, marchewki i
groszku.
Pokonałam krótką drogę od
umywalki do ubikacji i w locie uwolniłam barwnego pawia o wypłowiałych piórach.
Na szczęście ten dumny ptak trafił prosto do swojej białej klatki i nawet nie
ubrudził muszli klozetowej. Należały mi się brawa za dobrą nawigację. Byłam
pilotem roku.
„Ostatni raz”, wyszeptałam sama
do siebie. „Ostatni, cholerny raz”.
Do mojego małego zoo dołączył
kolejny paw – o wiele bardziej barwny. Zapewne była to matka tego poprzedniego.
Jej pióra zdobione były gustownymi cętkami w kolorze marchewki.
Po codziennym obchodzie i
dokarmieniu moich ptaszków, walnęłam głową w sedes i jęknęłam w muszlę, po
której rozniosło się echo.
Zrób sobie dziecko – mówili,
będzie fajnie – mówili. Kłamali. Perfidne gnojki! Niekompetentne dupki! Zasrane
padalce z kutafonami zamiast mózgu! Zabiję ich wszystkich, zabiję!
– Sapphire? – usłyszałam
niepewnie brzmiący głos.
– Wypad! – warknęłam w stronę
drzwi.
– Dobrze się czujesz?
– Jakby mnie traktor
przejechał, dlaczego pytasz? – zironizowałam.
– Bo… martwię się.
Złagodniałam, jakby ktoś
skierował w moją stronę magiczną różdżkę i wypowiedział czar o treści: „uspokój
się, głupia babo”. Może nie byłam tak daleka od prawdy, w końcu Dean był
zaklinaczem. Potrafił przeciągnąć na swoją stronę każdą istotę pochodzącą z
Reverentii, w tym i mnie, półdemona, półczłowieka.
– Mogę wejść?
Nie, nie możesz do cholery,
cierpię na nieuleczalną, dziewięciomiesięczną chorobę, która spędzę w toalecie.
To bardzo miła perspektywa, zważając na nowe puchate dywaniki, które kupiłam za
swoją pierwszą lichą wypłatę.
Nie odpowiedziałam. Nie
musiałam, ponieważ Dean sam się wprosił do mojego nowego mieszkania. Musiał się
bardzo zdziwić moim podłogowym położeniem, bo przystanął gwałtownie, zanim
jeszcze przekroczył próg łazienkowego królestwa.
Spojrzałam na niego kątem oka.
Starałam się grać pewną siebie, nawet pomimo swojej niewygodnej pozycji i
aktualnego stanu – wyprostowałam dumnie plecy, zadarłam wysoko podbródek i…
wypuściłam kolejnego pawia na wolność, nim skończyłam swój wielki rytuał wyższości
– oczywiście barwny ptak dołączył do swoim przyjaciół, ani mi się śniło
ubrudzić te cholernie piękne dywaniki z taniego marketu!
– Och – usłyszałam za plecami.
No cholera, och. Wielkie och.
– Musiałaś zjeść coś
niestrawnego.
– Tak, najprawdopodobniej
dziecko – syknęłam.
– Dziecko? – Dean nie wydawał
się być zdziwiony. Chyba nawet nie zrozumiał o co mi chodzi. Nie zdziwiłabym
się, gdyby nie pamiętał naszej upojnej nocy. Celowo upiłam go dwoma litrami
wina przekabaconym w magicznej herbatce z reverentyjskich ziółek. Uwierzył mi,
że to specjalna mieszanka na zmęczenie (naiwniak). Przysięgam, to był najlepszy
dzień mojego życia. Nigdy nie widziałam Deana w tak wyzwolonej wersji. Siłą
musiałam go wyciągać z fontanny, w której łowił złote rybki – chciał spełnić
jakieś swoje dziwne marzenie z kategorii tych dotyczących pokoju na świecie i…
innych pierdół.
Dean i jego wewnętrzna dobroć.
– Dziecko – odpowiedziałam
najspokojniej jak potrafiłam. – Wiesz, takie małe, mniejsze niż fasolka. O tu –
mówiąc to, wskazałam palcem na swój brzuch.
Reakcja Deana była uwalniana
stopniowo. Najpierw zbladł, potem wybałuszył oczy, otworzył usta i zrobił jeden
krok w tył, jakby siła nacisku mojego wyznania samoczynnie go tam pchnęła.
Spróbowałby tylko uciec. Dorwałabym go na końcu świata i kazała płacić
alimenty!
– Żartujesz – usłyszałam tę
typową reakcję na zaskakującą wiadomość.
– A czy wyglądam jakbym
żartowała?! – wybuchłam.
Nastąpiła długa cisza. Dean
patrzył się na mnie jak zastygła w bezruchu tchórzofretka, która za chwilę da
nogi za pas. Oczekiwałam aż w końcu coś powie, ale on najwyraźniej nie
zamierzał mnie zapoznawać ze swoją opinią. Cudem powstrzymywałam się od
naruszenia jego sfery psychicznej. Tak łatwo było grzebać w umyśle Deana, że
czasem jego myśli samoczynnie unosiły się w górze i wcale nie musiałam używać
swojej mocy mentalnej. Tym razem otaczała go jednak milcząca pustka, to dlatego
tak bardzo kusiło mnie, żeby zatopić się w jego myślach i siłą wyciągnąć z
niego odpowiedź.
Uniosłam brew do góry. Miałam
wrażenie, że Dean zamienił się w posąg, który zapuścił kamienne korzenie w
podłodze. Nie wiedziałam jak do niego dotrzeć. Domyślałam się, że nawet
pomachanie mu dłonią przed oczami nie zmieni jego stanu.
– Sapphire. – Głos Deana
sprawił, że podskoczyłam na dywaniku. Spodziewałam się wszystkiego, ale na
pewno nie tego, że w końcu się odezwie. Tak samo nie spodziewałam się, że
zacznie biec na mnie z prędkością rozpędzonego na autostradzie auta i uściska
mnie tak mocno, że zrobi mi się niedobrze. Chyba zdołał już zapomnieć o tym, że
właśnie przeżywałam poranne mdłości i nie można było mną tarmosić na wszystkie
strony, wydając z siebie głośne oddźwięki przepełnione euforią.
Na szczęście Dean wybaczył mi
pawią plamę na swojej nowej koszulce. Jego radość była silniejsza niż inwazja
kolorowych ptaków. Jego radość była… szczera. Dzięki niemu i ja się
uśmiechnęłam.
Może nie będzie tak źle?
Dobrze, jestem pesymistką –
będzie.
Buahahahahahaha, znowu mnie rozbawiłaś! :D
OdpowiedzUsuńOpisy kolejnych pawi są świetne! Może nie jadłam w trakcie czytania, ale wcześniej, i nic mi się w żołądku nie przekręciło, więc nie byłaś zbyt dosadna. Albo ja mam zawyżony poziom odporności na złe opisy. Nevermind.
Ej no, ale Sapphire wie, że to można zgłosić na policję jako gwałt? Skoro go upiła, a potem wykorzystała... Nieważne, najważniejsze, że Dean się cieszy z tego, że będzie tatusiem. Pasuje mi do tej roli. Gorzej z Sapphire - ona może to maleństwo skrzywdzić swoim złem. Ale jestem ciekawa, czy sprawdziłaby się jako matka.
Pozdrawiam! :)
A myślałam, że przesadziłam z tymi pawiami! W sumie opisy nie były tak dosadne, ale wolałam ostrzec przed jedzeniem w razie czego XD.
UsuńPewnie wie, ale gdzie Dean by ją zgłosił na policję! Toż to dobry chłopiec!
Ooo, tak! Dean pasuje do roli ojca, za to Sapphire... matko, jej sobie nie mogę w tej roli wyobrazić, dlatego tak dziwnie pisało mi się tekst!
Dziękuję bardzo <3.
Hej! Własnie przeczytałam ten tekst po kolacji :D
OdpowiedzUsuńAle jest super! Kolorowe pawie nie obrzydzają. Opowiadanie czyta się świetnie, po prostu mknie się po zdaniach. Jest humor, jest fantastyczne ujęcie sytuacji słowami, są żywe postaci.
Czekam, kiedy coś wydasz :)
Dziękuję bardzo! A co do wydania książki... hahahaha... XDDD to będzie cud, jak w ogóle coś poślę do jakiegoś wydawnictwa! Ale dziękuję <3.
Usuń#SadisticWriter